Dedykuję to trzem paniom, które niedawno poznałam, Annie, Eli i Kindze. Zwłaszcza temu ostatniemu ćwokowi, bo to za jej namową poniższe wersy uroiły się w mym chorym umyśle.


Czasami zastanawiał się, czy ludzie rodząc się na tym, czy tamtym świecie mają od początku wyznaczone zadanie, które muszą wypełnić podczas czasu, który został im dany. Czy też może to, co nas spotyka zależy tylko i wyłącznie od naszych decyzji. Że nie ma jakiegoś odgórnego planu, który musimy wypełnić, by nasze istnienie miało jakikolwiek sens. Że jeśli coś schrzanimy to jest to tylko i wyłącznie nasza wina.

Uśmiechnął się sam do siebie wpatrując się w ciemną ciecz wypełniającą czarkę stojącą na stole. Ile razy wcześniej siedział w tym samym miejscu zastanawiając się nad sensem wszystkiego? Nie potrafił zliczyć. Przestał to robić już dawno temu. Właściwie to nawet nie pamiętał, czy kiedykolwiek zaczął. Rozejrzał się po pokoju. Prócz stołu i małego kredensu z filiżankami nie było tu nic więcej. Nie, poprawił się. Było coś. Wstał i ostrożnie podszedł do szafki. Na najniższej półce, za różowym imbrykiem stała stara manierka. Miała już ponad sto lat. Nigdy jakoś nie mógł się zdobyć na to, by ją zwrócić. Odkręcił korek. Resztki sake wciąż tam były. Tak jak tamtego dnia ponad tysiąc miesięcy temu. Nie myślał o tym dniu od bardzo dawna, choć zawsze był przy nim obecny, ukryty gdzieś na tyłach świadomości. Dzień, w którym zrozumiał kim jest i kim musi się stać.


Deszcz. Odkąd przybyli do tego przeklętego świata nie widział nic prócz deszczu. Nie tylko na niebie. Cały jego wewnętrzny świat w nim tonął. W rozpaczy, zrezygnowaniu, bezsilności. Co mógł zrobić? Od tygodnia tkwili w starej świątyni pośrodku pustkowia blisko obszaru o podwyższonej aktywności duchowej, by Seireitei nie mogło ich namierzyć. Nie rozumiał tylko po co tak się starał. Hirako i reszta żyli tylko dzięki kido Tessaia, który niedługo opadnie z sił, a wtedy będą zmuszeni ich zabić. A wszystko to przez niego. Siedział na ławce na werandzie leśnej kapliczki i nic nie mógł zrobić. Wychylił duszkiem następny łyk alkoholu z małego, skórzanego bukłaka. Tylko to mu pozostało. Jego badania zrujnowały życie wszystkim, na którym mu zależało. Chciał zapomnieć. Musiał zapomnieć.

- Co tu robisz, Kisuke?

O mało się nie zachłysnął. Na brzegu tarasu stała przemoczona Yoruichi. Jej złote oczy, zwykle roziskrzone niecnymi pomysłami były teraz szare jak niebo, na którego tle widniała. Jej także zmarnował życie. To przez niego stała się banitką. Spuścił jedynie wzrok. Co mógł jej powiedzieć?

Na zmarzniętych dłoniach zaciśniętych z całych sił na manierce poczuł coś ciepłego. To były jej dłonie. Klęczała przed nim, ale na jej twarzy nie było smutku. Twardo zagryziona szczęka. Ściągnięte brwi. Przymrużone oczy już nie szare, a żarzące się niczym wulkaniczna magma. Shihoin Yoruichi była wściekła. I dobrze, w pełni sobie na to zasłużył.

Z jej gardła wyrwał się jęk rozgoryczenia. Delikatnie, ale bez wahania wyjęła mu z rąk bidon.

- Do cholery Kisuke, weź się w garść! Jeśli będziesz tu tak siedział i się nad sobą użalał to nic z tego nie wyjdzie. Tam na dole śpi osiem osób, które potrzebują twojej pomocy, więc rusz dupę!

- Nie rozumiesz? Ja nic nie mogę zrobić - ukrył twarz w dłoniach. - To wszystko moja wina. Hogyoku, Aizen, Hirako, ty! Jak mam to naprawić? Jak mogę wam pomóc? Nie…

Nie dokończył. Kobieta pociągnęła go za brudne i spocone kosode zmuszając by na nią spojrzał.

- Ty jesteś Urahara Kisuke. Możesz zrobić wszystko i jeśli jeszcze raz usłyszę od ciebie „nie" to…

- Nie rozumiesz Yoruichi-san…

Tym razem przerwały mu jej usta. Pocałowała go skutecznie kończąc wszelkie wątpliwości. W pierwszej chwili nie wiedział, co się dzieje. Potem uznał, że to sen spowodowany sake, które ukradł z pobliskiego gospodarstwa ludziom. Czuł najdrobniejsze poruszenie jej przemarzniętych, pełnych warg, ale nie odpowiedział. Nie mógł. To było złe. Byli przyjaciółmi od dziecka. Wychował się pod dachem rodziny, która go przygarnęła, a której ona teraz przewodziła. Przynajmniej do niedawna. Przez niego.

Poirytowana brakiem jakiejkolwiek reakcji kobieta wplotła palce w jego przetłuszczone włosy i pociągnęła, mocno. Zaskoczony jęknął rozchylając usta. To wystarczyło, aby wsunęła między nie język i zaczęła muskać nim jego podniebienie. Kisuke nie wytrzymał. Syknął. Ile razy patrzył jak odchodzi wieczorem do swych komnat prowadząc do nich mężczyznę? Ile razy będąc z kobietą wyobrażał sobie jej złote oczy? Chwycił ją za ramiona i przyciągnął bliżej. Tak nieoczekiwana riposta zaskoczyła ją, przez co to on wsunął w jej usta język.

Trenowali z sobą od lat, ale żaden ich sparing nie był tak zacięty jak ta bitwa o dominację. Oboje odmawiali ustąpienia choćby na krok, nie zważając na brak powietrza. Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy. Urahara oderwał się od niej musząc nabrać tchu, ale wciąż czuł na ustach jej wargi. Jej oddech, który pachniał teraz sake, tak jak jego własny. Czuł metaliczny posmak krwi po tym jak go ugryzła. Co on wyprawiał?

Pocałowała go ponownie. Mniej namiętnie, ale nie mniej czule. Co rusz muskała delikatnie jego wargi pomału przesuwając rękoma po jego ramionach, a następnie spuszczając je na klatkę piersiową do pół kosode.

- To co się stało to niczyja wina - mówiła między pocałunkami, ochrypłym z podniecenia głosem. - Dostałeś klucz do drzwi, które stoją teraz przed tobą. Nie ma potrzeby znać przyczyny. Nie ma potrzeby na żal ani smutek. Co będzie teraz zależy tylko od ciebie. Możesz użyć klucza i otworzyć drzwi… lub zamknąć ja na zawsze - dodała, opuszczając jego usta i przechodząc niżej po brodzie aż do szyi. - A jeśli je otworzysz wciąż możesz zdecydować, czy przekroczyć ich próg.

Zatrzymała się tuż przy połączeniu szyi i ramienia. Gorącym oddechem drażniła chłodną skórę.

- To co się teraz stanie zależy od ciebie. Zrób nie to co uważasz za słuszne, czy właściwe. Weź los we własne ręce. Weź to co chcesz.

Wsunęła palce pod materiał dotykając nagiego ciała dokładnie w miejscu, gdzie jak oszalałe biło jego serce. Przesunęła dłonie w górę zsuwając z mocnych ramion ubranie, które z cichym szelestem spadło na podłogę. Pociągnęła go za kark zmuszając, by ukląkł koło niej. Nie napotkała najmniejszego sprzeciwu. Przesunęła językiem wzdłuż pulsującej tętnicy. Zadrżał.

- Chcę ich uratować - wyszeptał w jej włosy.

- Więc to zrób. Nie patrz na konsekwencje. Odważ się w końcu zrobić to co chcesz, a nie to czego się od ciebie oczekuje.

Poczuł jak mur w jego wnętrzu pęka. Najpierw pomału. Szczelina po szczelinie, aż burzy się doszczętnie. Zostaje po nim jedynie pył. Jedną ręką złapał fioletowe włosy i zmusił, by znów spotkała jego usta. Drugą przesunął w dół ku krawędzi bluzki. Kiedy poczuł pod opuszkami palców ciepłe, gładkie ciało z rozkoszy wycharczał nieskładne słowa w jej usta. To było dla Yoruichi oznaką decyzji, którą podjął. Pchnęła go na plecy, wdrapała się na niego i bez chwili zastanowienia zaatakowała nabrzmiałe wargi ze zdwojoną siłą. Tylko na moment przerwała natarcie, by zedrzeć przez głowę bluzkę. Przesunęła nieco miednicę, chcąc lepiej poczuć jego podniecenie.

Kisuke tym razem nie dał się zaskoczyć. W chwili, w której na nim usiadła uświadomił sobie, że nigdy nie była piękniejsza. Jej oczy lśniły niczym u tygrysicy tuż przed atakiem. I cóż to był za atak. Wodząc palcami po jej ramionach, plecach i brzuchu starał się wyryć w pamięci każdy jej najdrobniejszy szczegół. Każdą bliznę odniesioną przez stulecia podczas walk. Kiedy dotarł do piersi myślał, że nie dozna niczego wspanialszego. Do chwili, w której poczuł jej lędźwie ocierające się w zmysłowych ruchach o jego męskość. Tego było już za wiele. Chwycił małe dłonie, które właśnie próbowały zsunąć mu spodnie. Przekręcił się sprawiając, że teraz to jego była przełożona była na dole.

- Biorę to co chcę, tak jak chcę - oznajmił, szepcząc do ucha, którego krawędź następnie obrysował językiem. Teraz to Yoruichi była na jego łasce.

Kisuke zwolnił wcześniejszy szaleńczy taniec dwóch ciał. Chciał wykorzystać do granic możliwości tę okazję wiedząc, że następna zapewne nie będzie miała miejsca. Pieścił jej ucho z morderczą precyzją przesuwając się w dół. Dłużej skupił się na kąciku ust, ale same wargi pozostawił nietknięte, lecz żądne dotyku do tego stopnia, że aż drżały. Następnie przesunął się wzdłuż podbródka i szyi do obojczyka, w którego zagłębieniu pewne niepozorne zakończenie nerwowe było dużo czulsze od pozostałych, sprawiając, że kobieta w uniesieniu wyszeptała jego imię.

Po chwili, która dla rozpalonej mulatki wydała się wiecznością dotarł do jej piersi. Gdy poczuła na sutku jego oddech myślała, że skona. Kisuke ujął ukoronowanie jej lewej piersi między wargi i delikatnie przygryzł. Został nagrodzony kolejnym jękiem rozkoszy. Przyssał się do nabrzmiałego ujścia gruczołu niczym spragnione niemowlę, którego życie zależało od wydobywającego się z niego mleka matki. Kiedy skończył utorował sobie pocałunkami drogę do drugiej piersi, którą poddał tym samym zabiegom.

W tym samym czasie pieścił palcami wyrzeźbiony czekoladowy brzuch i boki. Centymetr po centymetrze zsuwając z bioder obcisłe hakama. Zsunął je na wysokość kolan w chwili, w której skończył całować jej piersi. Znów przesunął językiem niżej zatrzymując się na moment dłużej przy pępku.

Yoruichi leżała bierna podczas całych jego poczynań. Musiał mieć bezwzględną kontrolę. Potrzebował tego. Wbiła palce w zawilgotniałe, stare deski, na których leżała. Zagryzła usta, by powstrzymać krzyk, gdy bezceremonialnie rozsunął jej kolana. Ale nie zrobił tego czego oczekiwała. Zmusiła się, by zogniskować zamglony z rozkoszy wzrok na mężczyźnie, którego ciężar opuścił jej ciało.

Kisuke przesunął się niżej. Ujął jej stopę i począwszy od szyjki kości skokowej delikatnie wgryzał się w jej ciało przesuwając się tym razem w górę. Musiała powstrzymać śmiech, gdy językiem musnął ścięgna pod kolanem, ale po chwili głos całkiem ją opuścił. Mężczyzna pochylił się aby uzyskać lepszy dostęp do wnętrza jej ud. Rozwichrzone włosy muskające wrażliwą skórę zadawały jedynie kolejne niemiłosierne tortury.

Kisuke głośno przełknął ślinę. Już z daleka czuł zapach jej pożądania. Zamknął oczy i założył sobie jej nogi na barki. Przynajmniej tak mógł wynagrodzić jej to, że dla ich przyjaźni wyrzekła się całego swego życia. Nie dlatego, że powinien tak robić, ale dlatego, że chciał.

- Yoruichi - wyszeptał, smakując największego skarbu jaki kobieta może dać mężczyźnie.

Kobiece ciało zrobiło to, czego nie potrafił alkohol. Sprawiło, że zapomniał. Nie liczyło się nic prócz pięknej istoty leżącej pod nim i odpowiadającej na każdą, nawet najmniejszą pieszczotę. Język wspomógł dłońmi, by wzmóc jej doznania. Kiedy poczuł mięśnie pulsujące w dzikich spazmach wkoło jego palców nie mógł dłużej się powstrzymać.

Podniósł się na łokciach i pochwycił spragnione dotyku wargi łapiąc tym samym jęk w momencie, w którym ich ciała w końcu stały się jednym. I tak pod deszczowym niebem zaczęli tańczyć najstarszy z tańców znany ludzkości. Rytuał łączący dwoje ludzi mocniej niż jakakolwiek przysięga. Najpierw powoli, wczuwając się w każdy ruch, w każdy najmniejszy skurcz mięśni. Z czasem coraz szybciej, chcąc w końcu doświadczyć zbliżającego się niechybnie spełnienia.

Yoruichi oplotła się wkoło niego niczym bluszcz, pragnący wyssać z swej podpory całą energię. Wbiła paznokcie w mlecznobiałe plecy pozostawiając wściekle czerwone ślady. Rozpadała się wciąż i wciąż, czując go w sobie, każdy jego ruch był najsłodszą torturą jakiej kiedykolwiek doświadczyła. Chciał więcej, ciągle więcej, mocniej i szybciej, a jednocześnie pragnęła, by pozwolił jej w końcu doznać wybawienia.

Poczuł jak kobieta spotykająca go w połowie drogi z siłą i precyzją typową dla kapitan sił specjalnych wygięła się w jego objęciach doznawszy spełnienia. Poczuł jak zaciska się wokół niego przybliżając tym samym jego szczyt. Jeszcze tylko kilka razy i…

Kisuke nie mógł złapać tchu. Zdołał przesunąć się jedynie na tyle, by nie przygnieść całym swym ciężarem leżącego pod nim ciała. Wtulił twarz pomiędzy jej piersi czując na policzkach spływający po nich pot. Wplotła palce w jego włosy, rozczesując je kosmyk po kosmyku…


- Właścicielu.

Aż podskoczył niemal nie upuszczając bukłaczka. W progu stała Ururu.

- Przepraszam, zamyśliłem się. O co chodzi?

- Przyjechali shinigami. Są gotowi do rozstawiania bariery wkoło Karakury. -

- Dziękuję. Zaraz przyjdę - dodał z uśmiechem.

Po wyjściu dziewczynki jeszcze raz przesunął palcami po niepozornej buteleczce. Racja, czekała ich ostateczna bitwa. Kurosaki był w Hueco Mundo, a oni musieli wytrzymać do jego powrotu. Musiał pokonać Aizena. Nie dlatego, że od tego zależała przyszłość wszystkich światów. Nie dlatego, że wymagała tego zemsta. Nie dlatego, by wszystkich chronić. Dlatego, że on, Urahara Kisuke były kapitan dwunastego oddziału, założyciel wydziału technologii i rozwoju, właściciel małego sklepu na przedmieściach chciał tego.