Disclaimer: Harry Potter belongs to J. K Rowling. I make no money and intend no copyright or trademork infringement with her work.


Odkopane antyczne niedokończone opowiadanie, pisane w 2006 roku. Ale nadaje się do opublikowania jako trzyrozdziałowa miniaturka. Poziom literacki nie jest najgorszy, ale… Młoda byłam. Wybaczcie.

Co do tekstu: Pokrywa się chyba do Zakonu Feniksa, reszta to wymysł mojej wyobraźni.

AU. Harry jest z Hermioną. Ginny przedstawiona w negatywnym świetle. Ze względu na to, że miał być to tasiemiec pojawiają się dwie autorskie postacie.

Sam cukier. Wiadomo.


1. Te ulotne chwile

Hermiona:

Właśnie dzisiaj zdałam sobie sprawę, jaki świat jest piękny.

Może zabrzmi to banalnie, ale gdyby nie on, to pewnie nigdy nie poznałabym Harry'ego.

Ja po prostu kocham to wszystko, co mnie otacza. Moją sypialnię, osnutą nutką tajemnicy i słoneczny salon, w stylu rokoko. I niebo, i gwiazdy, i Krzywołapa... I Harry'ego. Dlaczego o tym piszę?

To właśnie ostatnie wydarzenia zmusiły mnie do głębszego zastanowienia się nad sensem życia. Pokazały, że życie to cienka linia, na której balansujemy między dobrem a złem.

Dlatego nauczyłam się doceniać to co mam. I przyjmować od losu wszystko co najlepsze, odrzucać złe i krzywdzące.

A teraz najważniejsza jest dla mnie ochrona życia, które noszę pod sercem.

Harry:

Coraz bliżej... Coraz bliżej ślubu...

Przyznaję się, boje się bycia mężem, a także za niedługo, ojcem. Jest pełen wątpliwości – czy poradzę sobie z tym ogromem nowych obowiązków? Czy podołam tym wszystkim wyzwaniom jakie niesie małżeńskie życie? Czy tak naprawdę dojrzałem do tych decyzji, spójrzmy prawdzie w oczy, kształtujących całą moją przyszłość?

Wydaje mi się, że owszem.

A jak jest naprawdę?

To pokaże już najbliższa przyszłość...

Lipiec 1998

W tym roku było wyjątkowo upalne lato, co nie odpowiadało, w dużej mierze, ludziom. Byli oni bowiem przyzwyczajeni do zimnego, nadmorskiego klimatu odpowiadającego Londynowi. A tutaj proszę – spokojnie można było włożyć bikini i opalać się w najlepsze na balkonie.

Jak można się domyślić z cieniem też było krucho. Gdy ktoś znalazł go, mógł sobie pogratulować! Jednak, z drugiej strony, czuł na sobie złowrogie spojrzenia innych ludzi, którzy nadal prażyli się na słońcu.

Na szczęście te perypetie nie dotyczyły naszej dwójki bohaterów. Ci byli pogrążeni w przygotowaniach do ślubu. Ceremonia miała odbyć się 31 lipca, więc zostało niewiele czasu a sporo pracy.

Hermiona właśnie przymierzała suknię ślubną, która była szyta specjalnie dla niej. Ale ze względu na jej stan teraz stała się przyciasna, co bardzo opóźniało dalsze czynności.

- Gdzie Cię ciśnie? - spytała krawcowa.

- W okolicy brzucha. Opina mi się tak bardzo, że na ceremonii szewek mógłby nie wytrzymać.

- Spróbujemy temu zaradzić – krawcowa zmarszczyła brwi i wzięła różdżkę. - Postaram się to zreperować tak, aby było Ci wygodniej, lecz żeby jednocześnie nie zmieniać fasonu sukienki.

W tej chwili wdzięczności Hermiony nie mogły wyrazić żadne słowa. Wesele było dla niej bardzo ważne. W końcu nie co dzień wychodzi się za mąż.

Przygotowania do ślubu były mozolne, czasem monotonne, ale dostarczały Hermionie wiele radości. Wystrój sali czy kościoła, lista gości, wybór sukienki czy garnituru – to wszystko było dla niej magią, choć stworzoną bez czarów.

Teraz, gdy do ślubu został tydzień, wszystko było w najgorętszym stadium. Pikanterii dodała też sukienka Hermiony. Kobieta nie spodziewała się, że brzuch zwiększy swój rozmiar w tak krótkim czasie. Ale nie ma co poradzić, trzeba przerabiać...

Jednocześnie Harry przymierzał swój garnitur i bardzo niepokoił się o swoją narzeczoną. Teraz wyrzucał sobie to, że puścił ją samą. Ale z drugiej strony gdyby zobaczył suknię Hermiony, to ona na pewno nie byłaby szczęśliwa. Wiedział, że ona bardzo wierzy w przesądy.

- Panie Potter – chrząknął krawiec.

- Słucham? - Harry zamyślił się i był zdezorientowany.

- Pytałem się, czy garnitur dobrze leży.

- Tak, jest bardzo wygodny. Nigdzie mnie nie uwiera.

- Dobrze. Proszę się rozebrać – powiedział krawiec. - Dzisiaj pójdzie do pralni, na piątek będzie.

- Dzięki wielkie – uśmiechnął się Harry, porwał marynarkę i wybiegł z pomieszczenia. Nie zauważył, jak z kieszeni wypadła mu fotografia Hermiony. Krawiec chciał Go zawołać, ale zamiast tego wziął zdjęcie do ręki i mruknął pod nosem:

- Ładna z niej dziewczyna...

Położył zdjęcie na stole i wziął garnitur w ręce. Zawiesił go na wieszak i zawołał pomocnika:

- Zanieś go do pralni. - polecił, po czym zajął się przyjmowaniem następnych klientów.

Harry wpadł jak burza do mieszkania Hermiony. Mieszkania, chociaż ta klitka nie zasługiwała nawet na miano nory. Co prawda była schludna, stylowo urządzona, ale mała. Stanowczo za mała dla ciężarnej kobiety. Hermiona uparcie odmawiała jej sprzedaży, lecz po długich namowach Harry'ego odrzekła na odczepnego: ,, Po ślubie o tym pomyślimy.''

Mężczyzna zawiesił kurtkę na wieszaku i przeszedł do kuchenki. Na blacie stała filiżanka z ostygniętą herbatą, nie posłodzoną, co znaczyło, że Hermiona bardzo śpieszyła się do krawcowej. Był bardzo niezadowolony z tego, że nie może jej towarzyszyć. Martwił się o nią, ale Hermiona odbierała to w inny sposób.

- Harry! Nie bądź taki zaborczy!- mówiła gniewnym tonem, po czym dodawała łagodniejszym: - Przecież wiesz, że nic mi się nie stanie... I już nie raz przekonałam Cię o tym, że jestem Twoja... - i na zakończenie wypowiedzi wysyłała w powietrzu słodkiego buziaczka, którego Harry odbierał z pokorną miną.

Przez półtora roku ich związku znali się lepiej niż tego pragnęliby. Ich miłość zaczęła się na początku szóstego roku. Banalnie czy nie, stworzyła się nieświadomie. Po prostu nagle zrozumieli, że lubią przebywać we własnym towarzystwie. Powoli, wraz z upływającym czasem, ich miłość dojrzewała. Wiedzieli, że może zgasnąć jak płomyk, dlatego starali się cieszyć każdą wspólnie spędzoną chwilą.

W końcu nadszedł ten dzień, którego obawiali się wszyscy.

Zaczęło się zupełnie niewinnie. Szary, kwietniowy poranek. Hogwart pogrążony w letargu, uśpiony.

Tylko ten sen... Niepokojące wizje, wszystko w płomieniach, śmierć... Krew, odór rozkładających się ciał, krzyk rozdzierający serce, szyderczy śmiech... I on... Lord Voldemort...

Hermiona nie znała wielu szczegółów, bo Ministerstwo Magii utrzymywało wszystko w sekrecie, a i Harry nie wyrażał zbytniej ochoty na pasjonujące opowiadania. Zresztą kto by męczył zwycięzcę, bohatera narodowego, wyzwoliciela?

Tak, Harry pokonał Sami-Wiecie-Kogo. Nie było to takie proste, ot tak, że różdżka w dłoń, Avada Kedavra i koniec. Było to wielogodzinna walka, wymagająca logicznego myślenia, postawienia rozumu w największym stadium gotowości. Była to rozgrywka na najwyższym poziomie, wykorzystująca najgłębsze źródła wiedzy magicznej, pojedynek równych. Można by zliczyć na palcach udane akcje, przed którymi Harry czy Lord Voldemort nie mogli się obronić. W końcowym rozdaniu wygrał jednak spryt i zwinność Harry'ego. Tylko wykorzystując te dwa przymioty przechytrzył Czarnego Pana.

Po zwycięstwie dobra nad złem, Harry był cieniem człowieka. Wykończony, prawie wykrwawiony, otumaniony, a jego pierwszym pytaniem były słowa: ,,Czy ja żyję, czy może już jestem w niebie''. Żal było patrzeć na takiego bohatera. W końcu wszyscy utrzymują, że wyzwoliciele są nieskalani, nie do pokonania, nieśmiertelni, bez skaz czy ran. Jednak rzeczywistość jest inna, gorsza, ciemniejsza niż mity o legendarnych bohaterach – Achillesie czy Tezeuszu.

Harry, mimo swojej nie najlepszej kondycji, bardzo martwił się o Hermionę. Wiedział już o jej brzemiennym stanie i był dumny z niej. Nie bała się go pokochać, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z czyhającego zagrożenia.

Zakładał, że jeżeli uda mu się pokonać Czarnego Pana, to poprosi Hermionę o rękę. Zresztą inne gesty byłby z pewnością nie na miejscu. Planował to zrobić tuż po samej walce, ale jednak nie pozwoliło mu na to samopoczucie.

W połowie kwietnia, pełen sił witalnych, odnowiony biologicznie i w lepszym stanie psychicznym, stanął przy schodach do dormitoriów dziewcząt. Zawołał:

- Hermiono! Słoneczko! Czy zejdziesz do mnie?

Zza drzwi ukazała mu się burza loków, z których wyłoniły się piękne, orzechowe oczy i szeroki uśmiech.

- Już biegnę, mój Romeo! - zawołała z lekkim przekąsem, chociaż jej oczy błyszczały. Po chwili z pokoju wyłoniła się jej cała sylwetka, zaokrąglona tu i ówdzie, ale kochanego ciałka nigdy dość!

Zeszła z gracją po schodach, tak wolno, jak umiała najbardziej, co Harry skomentował:

- Preferujesz zasadę: ,,Jak kocha, to poczeka?'' - na co odpowiedziało mu skinienie głowy, a ludzie w Pokoju Wspólnym zaczęli chichotać.

Z każdym krokiem Hermiony, Harry był coraz bardziej zdenerwowany. Czy ona musiała próbować wyprowadzać go z równowagi? Szczególnie przed takim wydarzeniem... W końcu zeszła, dumna i uparta Hermiona, piękna i cudowna na swój dziwny, lecz urzekający sposób.

- Tak Romeo? - spojrzała na Harry'ego, zalotnie machając rzęsami.

Mężczyzna poczuł, jak jego serce zaczyna szybciej bić. Powolnym ruchem zza pleców wyjął bukiet orchidei. Najrzadszych, jakie znalazł na ulicy Pokątnej. Były tu okazy tak cudowne, od białych zaczynając, poprzez lekki róż do ciemnego fioletu.

Hermiona patrzyła jak urzeczona, zapomniała nawet o tym, że ma grać ,,nieprzystępną dziewicę''.

- One są... One są... - z wrażenia zabrakło jej słów. - One są zaczarowane – wydukała, bo w tej chwili Harry uklęknął i wyjął pudełko zza pleców.

- Hermiono – zaczął nieśmiało. Kobieta patrzyła na niego, czekała, wpatrywała się w ruchy ust, nie słyszała słów, lecz wiedziała. Oczy i mimika Harry'ego powiedziały jej wszystko. Może to dziwne, ale od samego początku podejrzewała co się gotuje. Tylko, tak naprawdę, do końca nie była pełna.

- Czy zostaniesz moją żoną? - spojrzał na nią błagalnie, jakby obawiał się odpowiedzi negatywnej.

- Harry... - Hermiona spojrzała mu w oczy. - Harry ja... - odwróciła się do tyłu i ukryła twarz w dłoniach. Cały Pokój Wspólny wstrzymał oddech. Czyżby Hermiona Granger odrzuciła oświadczyny Harry'ego Potter'a, bohatera narodowego?

Harry stał, zasmucony, myślał, że Hermiona tego chce. Okazało się, że jest... tak, jak chciał.

Hermiona nagle się odwróciła, roześmiana i rzuciła się Harry'emu na szyję.

- Oczywiście, że się zgadzam! - krzyknęła i dała buziaka w policzek.

Twarz mężczyzny rozpromieniła się, po czym założył ukochanej na palec pierścionek, który kiedyś należał do Lily. Był on cenny, pamiętał jeszcze czasy świetności rodziny Potterów. Podobno posiadała go też mama Jamesa, ale nie był pewien, czy to prawda.

Nagle cały pokój zaczął bić brawo i wiwatować, a Harry połączył się w namiętnym pocałunku z Hermioną, który przypieczętował ich nowo postały, oficjalny, związek.

Harry wstawił wodę. Musiał koniecznie napić się kawy, bo jego organizm wprost żądał tego od niego.

Doskonale wiedział, że jest zazdrosny o Hermionę – zawsze taki był. Chociaż, powiedzmy szczerze, ostatnio nauczył się kontrolować. Ale i tak zdarzały mu się napady złości, które znikały tak szybko, jak się pojawiały.

Nie był bez wad – ideały nie istnieją. Nie wstydził się swojej zaborczości, która często przeszkadzała Hermionie. Zdawał sobie sprawę z tego, jaki jest denerwujący, ale nie wiele robił, by to poprawić.

Usłyszał szczęk zamka, przeraźliwie skrzypienie drzwi, miauczenie Krzywołapa, który dotychczas wylegiwał się na parapecie w salonie i w końcu stąpanie. Hermiona najwidoczniej nie zauważyła, że jego marynarka wisi na wieszaku. Rozśpiewana i zarumieniona od słońca weszła do kuchni i stanęła zdziwiona:

- Harry? Ty tutaj? - jej wyraz twarzy był bardzo nieinteligentny, ale zaraz zdumienie ustąpiło radości.

- Jak garnitur? - podeszła i przytuliła się do ukochanego.

- Eee... Jaki garnitur? - Harry był kompletnie skołowany gestem Hermiony. - Ach, ten garnitur... W porządku. A jak sukienka?

- Sukienka? O nie – Hermiona uśmiechnęła się zalotnie. - Nic Ci nie powiem, bo przesąd to przesąd.

- Dobrze – Harry zrobił minę zbitego psiaka i spuścił oczy. Hermiona zaczęła chichotać, bo takie zachowanie ze strony Harry'ego było rodzajem nacisku na nią, który czasem skutkował, czasem nie.

- Nie, Harry... Na mnie to dzisiaj nie działa. - roześmiała się, a Harry, ni stąd ni zowąd, porwał ją na ręce i chciał wynieść z mieszkania.

- Harry, co ty robisz?

- Kocham Cię – szepnął jej do ucha.

Hermiona wtuliła się w niego i wszystko stało się dla niej obojętne. Miała przy sobie ukochanego, pod sercem też nosiła nowe, już kochane, życie. Cieszyła się z tych chwil... Ulotnych chwil.

Projekt sali był gotowy. Teraz tylko Rixey musiała go zaakceptować. Rixey była odpowiedzialna za koszty wesela. Miała do dyspozycji pewną, dość sporą, kwotę. Hermiona próbowała Harry'emu wyperswadować i wytłumaczyć, że ślub może być skromniejszy. On jednak uparł się, a jego jedynym argumentem było, że ,,ślub zdarza się raz w życiu''. Hermiona była sceptycznie nastawiona do takiego rozumowania, bo doskonale znała pojęcie ,,rozwodu''.

Teraz siedziała u Rixey Cooley, która przeglądała opisy. Przed chwilą wyczarowała salę, która była udekorowana tak, jak było w opisie.

- Czy tak ma być? - spojrzała na Hermionę.

Kobieta skinęła głową, to, co pokazywała zaczarowana makieta, w zupełności oddawało jej wyobrażenia.

- Koszty w zupełności mieszczą się w wyznaczonych granicach. - Rixey schowała kartki do szuflady, po czym zapytała się Hermiony z sztucznym uśmiechem:

- Herbatki?

Kobieta przytknęła, chociaż wcale nie miała na nią ochoty. Rixey działała na nią denerwująco, może dlatego, że była taka idealna. Za idealna...

- Czy kosztorys będzie przygotowany na jutro? - zapytała Hermiona, gdy Rixey wyczarowywała filiżanki, w których zielone, suszone listki zalała wodą.

- Tak. Powiem Maggie, żeby go zrobiła. - wzięła cukierniczkę i wsypała łyżeczkę cukru.

- Ma go napisać pani osobiście – powiedziała z naciskiem Hermiona, bo ta kobieta uważała ją za osobę nie godną jej towarzystwa. - Za to pani płacimy niemałą kwotę.

- Dobrze – odpowiedziała Rixey z zaciśniętymi ustami. W jej oczach czaiły się niebezpieczne ogniki, ale musiała zachować twarz. Była w pracy i rozmawiała z klientką.

- Takiej odpowiedzi oczekiwałam – wzruszyła ramionami Hermiona i zaczęła zbierać się do wyjścia.
- Dziękuję za herbatę – mruknęła i wyszła.

Rixey popatrzyła na nietkniętą filiżankę i w końcu mogła rozładować swoją złość. Strąciła ją, a mętny płyn rozlał się po pięknym, tureckim dywanie. Spojrzała na niego zadowolona, ulżyło jej.

Do siebie powiedziała:

- Jeszcze się zemszczę na Tobie... - zmarszczyła brwi, a jej, zawsze łagodna twarz, zmieniła się w oblicze szatańskiego pomiotu.

- I jak było u Rixey?

- Zaakceptowała nasze plany – ucięła krótko Hermiona.

- Hermi... Co się stało? - Harry podszedł do narzeczonej i spojrzał jej w oczy.

- Nic. Po prostu nie znajduję z tą kobietą wspólnego języka - odparła.

- Trudno się mówi. To ja ją wybrałem, to moja wina – Harry zasmucił się.

- To nie Ty ją wybrałeś – przypomniała kobieta. - Ona także planowała ślub Billa i Fleur.

- Prawda - przytknął Harry.

- Skończmy już tą rozmowę.- powiedziała Hermiona i przytuliła się do przyszłego męża.

Przygotowania do ślubu zostały zakończone dokładnie dwa dni przed planowanym weselem. Hermiona była kłębkiem nerwów, wciąż nie miała pewności, czy wszystko jest gotowe. Harry próbował ją uspokajać, ale na niewiele to się zdało.

W końcu nadszedł ten upragniony dzień, piątek, 31 lipca 1998 roku.