- Nie...?
Ciche, ledwie słyszalne pośród ryku bariery pytanie zawisa w powietrzu. I trwają tak na dobre sekundy, nigdzie się nie spiesząc, choć pozostał już tylko jeden jedyny krok do "szczęśliwego zakończenia". Zdziwienie było tylko pozorne, bo na rumianej twarzy, okolonej brązowymi włosami pozostał ten sam, pusty uśmiech.
Uśmiech mordercy.
- Od kiedy jak sądzisz masz cokolwiek do powiedzenia?
Oczy postaci ogromnieją, gdy atak dociera do celu nie wyrządzając jej przy tym zbyt wielkiej krzywdy. Stoi w miejscu, nie poruszywszy się nawet o milimetr, a kąciki ust wciąż wyginają się ku górze w podobnym, może nawet i bardziej zadowolonym uśmiechu. Bo choć nie podejrzewała Frisk o zachowanie resztek wolnej woli, nie była zaskoczona zdradą, odmową dokończenia dzieła. Spodziewała się tego już w chwili zawarcia sojuszu.
- Moje oczekiwania odnośnie ciebie były o wiele większe, Frisk... - mówi, ostrożnie ważąc każde słowo. - Czy i ty tak samo jak i ja nienawidzisz ludzkości? Dlaczego w ogóle tutaj jesteś? - milczy chwilę, nawet nie oczekując odpowiedzi. - Nieważne. Niezależnie czy tego chcesz czy nie, partnerze... poślę ten świat do piekła. Czyli tam, skąd pochodzi.
Powoli, dokładnie ściera krew z kącików ust i przymyka z lubością powieki, gdy krzyk i szloch odbijający się echem w głowie staje się coraz głośniejszy i głośniejszy. Oczami wyobraźni widzi niewielką postać, bezwładnie wiszącą na łańcuchach, kruchą i słabą, broczącą po kostki w rozpaczy. Złamaną, błagającą o litość.
- Śmiało, wezwij pomoc - drwi z okrutnym uśmiechem, celując czubkiem noża w miejsce w którym niedawno posypały się złote płatki Floweya, mieszkańca podziemi, który jako ostatni zakończył swój żywot. Teraz był tam tylko szary, bezwartościowy pył.
Ciężar wspólnie popełnionych zbrodni i ból stają się nie do zniesienia bardziej niż kiedykolwiek. Uśmiech Chary powiększa się, gdy kara wymierzona wspólnikowi odniosła zamierzony skutek, a następnie usta układają się do zwycięskiego szeptu:
Ale nikt nie przyszedł...
