Finlandia zawsze wydawał się Rosji niezmiernie zabawny.
Z tym swoim uśmiechem jak pół porcelanowego talerzyka. Z uszami jak pierożki. Z nosem jak kluska. Z nerwowym chichotem. Z nieśmiałością w fioletowych jak bez oczach.
Takie to wszystko w nim było miękkie, puchate, niczym świeże, drożdżowe ciasto albo delikatna beza. Jaśniutkie, drobniutkie dłonie tonące w rosyjskim uścisku. Malutkie palce, wyłamywane w niemal króliczej nerwowości. Speszony wzrok, gdy obu zamykała w sobie ciemna skrzynia powozu. Wtedy jednym wybawieniem dla fińskiej nieśmiałości stawały się obleczone firaneczkami okna. Świat na zewnątrz był przecież zdecydowanie mniej krępujący od tego w środku powozu.
Rosja też wyglądał przez okna z przyjemnością. Białe jak śmietana kamienice, eleganckie fasady urzędów, plamy zieleni. Helsinki miały swój łagodny, wyważony urok. Przypominały Iwanowi trochę Pitier* młodszy, mniejszy, mniej imperialny, przyjaźniejszy. Dlatego ta podróż była bardzo miła. W końcu jednak kończyła się i zajeżdżali na miejsce. Rosja nie żałował jednak, bo nadal było tak cudownie zabawnie.
Stawali przed ładnym, zadbanym, niewyróżniającym się niczym domem. Zafrasowany gospodarz ostrożnie wyprowadzał gościa z powozu. Poruszał się przy tym dość dziwnie, jakby nie był pewien sposobu właściwego użycia nóg. Szli obaj krok za krokiem, wysypaną żwirem ścieżką. U jej kresu schody wyrastały przed zakłopotanym Finem, niczym złośliwe zrządzenie losu, swoim kanciastym bytem utrudniając i tak już fantastycznie niełatwą sytuację. Chłopczyna wdrapywał się po stopniach małymi kroczkami, bacząc, by nie potknąć się lub wykopyrtnąć malowniczo. Obserwując to, Rosja nigdy nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.
…który bardziej jeszcze gospodarza peszył, co było absolutnie wspaniałe.

Następny, stały element stanowiła część, którą Rosja dla wygody nazywał w myślach salonikową. Opierała się z grubsza na bardzo dociekliwym, uprzejmym przyglądaniu się Finlandii znad filiżanki kawy. Obserwacje te były niezwykle ciekawe z uwagi na mnogość barw, jakie potrafiły się w tym czasie przewinąć przez twarz Timo. Zasadniczo najczęściej występował kolor czerwony w każdej z możliwych odmian. Iwan prowadził niekiedy ze sobą osobliwą grę, próbując zgadnąć w myślach kolejny odcień.
Czasami dochodziło do konwersacji. Rosja nie uznawał swojego aktywnego w niej udziału za konieczny, jako że samo słuchanie Finlandii niezmiernie go bawiło. Śmiesznie brzmiał rosyjski w ustach Timo, śmieszniej jeszcze, gdy wplatał weń przypadkiem fińskie, czy szwedzki słowa. Jednak najśmieszniej było, gdy zdawał sobie z tego sprawę i nawet koniuszki jego uszu czerwieniały jak czerwcowe truskawki albo, albo... krew.

Na śniegu...

Tamtej zimy Rosja nie wydawał się Finlandii ani trochę zabawny.
Od początku wojny nie spotkali się jeszcze ani razu. Jednak na skraju snu wyobraźnia Timo rządziła się swoimi prawami. Radośnie kreśliła scenariusze, malowała krajobrazy, pozwalała usłyszeć niewypowiedziane słowa. Rysowała Rosję ze skórą różową od uszczypnięć mrozu, z wianuszkiem oddechu wokół twarzy, z kopcem uszanki na głowie. Z prawie dziecięcymi, uważnymi, bzowymi oczami. Z tym wszystkim, co mogłoby być wcale śmieszne, a nie było. Nie w tych okolicznościach, nie w przypadku Iwana.
Niekiedy, już świadomie, Finlandia wyobrażał sobie, że widzi Rosję z daleka. Jego mundur odcinał się absurdalnie barwną plamą na śniegu. Ciężka, zwalista, niedźwiedzia sylwetka była doskonale widoczna i całkiem elegancko dawała się ująć w kółko celownika.
A potem… w bzowych, rosyjskich oczach zaskoczenie nawet nie zdążało się pojawić. Timo nie potrzebował przecież marnować czasu na uśmiech.

* Pitier - pieszczotliwe określenie dla Petersburga.