Wicher targnął gałęziami drzew, niemal strącił Adamaia na ziemię. Smok przytrzymał się pnia i krzyknął – Yugo!

Eliatrop, przykucnięty na grubym konarze, zerknął na niego przez ramię. Oczy miał przekrwione, zaczerwienione, płonące szaleńczym gniewem. Wiatr szarpał mu grzywkę.

Adamai uskoczył przed portalem, wgramolił się z powrotem na konar i zrobił kolejny unik, kiedy Yugo natarł na niego z wrzaskiem. Smok zręcznie przeskoczył z gałęzi na gałąź i stanął oko w oko z Yugo, zdyszanym, ściskającym w ręku miecz wakfu.

- Byłeś mi bratem, Yugo! Kochałem cię! - przekrzykiwał wycie wichru, ale tamten krzyknął tylko, wybijając się do ataku.

Adamai zanurkował między gałęzie i wyfrunął spod konaru właśnie w chwili, kiedy jego przeciwnik chwytał się za rozbite czoło. Garść liści, niesiona wiatrem, przeleciała między nimi.

Uskoczył przed kolejną wściekłą szarżą na wyżej położony konar.

- To koniec, Yugo! Zdobyłem wyższy punkt!

Grymas wściekłości na chwilę ustąpił miejsca bezbrzeżnemu zdumieniu – Co?

Adamai wywinął salto w tył, w locie wystrzeliwując ładunek stazy, a potem, nie odwracając się, pomknął w las.


Wiatr szarpnął jej peleryną, kiedy przyklękła u boku rannego.

- Prędko! - sługa skinął głową i zapuścił się w głąb torby, podczas gdy ona powiodła dłonią po policzku Yugo, mokrym od deszczu. Przekrwione oczy spojrzały na nią błagalnie, boleśnie.

- Ćśś… Nie próbuj mówić. Oszczędzaj siły.

- A… - jęknął ranny. - Amalia…

- Obawiam się, że zabiłeś ją w gniewie – rzekła pani Echo

- Nieeee…

Sługa wynurzył się z torby, wlokąc za sobą zbroję Foggernauta.


* Dziesięć lat później *

Dziewczyna syknęła, sfrustrowana. Zdmuchnęła z oka rudą grzywkę, ręce oparła na biodrach i oświadczyła – Próbujemy jeszcze raz, ale się postaraj.

Odchrząknęła. - Pomóż mi, Goultardzie – wyrecytowała z emfazą. - Jesteś moją jedyną nadzieją. Masz?

Mały, żółty ptaszek, przycupnięty na stercie nieheblowanych desek, przewrócił oczkami.

- Uh, no to ja już naprawdę nie wiem!

Za jej plecami szczęknęła stal. Dziewczyna wyprostowała się, na jej okrągłą buzię wypłynął uśmiech godny najemnego pogromcy potworów. Innym słowem, paskudny.

- No wreszcie. Leć – poleciła ptaszkowi, sięgając do zawieszonej na plecach pochwy. Miecz, którym bez wysiłku zakręciła młyńca, był niemal równie długi, jak ona była wysoka.

Ptaszek smyrgnął w ciemną alejkę pomiędzy domami.

- Elely! Jesteś aresztowana z ramienia Imperium!

Odwróciła się, uśmiechnięta od ucha do ucha. - Cały dzień na to czekałam!


- Tylko pasażerowie. Ja, chłopiec, tofu. I żadnych pytań!

Enutrof zaśmiał się w duchu. Iop mógł sobie myśleć (ha!) że jest taki groźny, skoro poszatkował paru pijaczków, ale Ruel wyczuwał desperatów na kilometr. Zapowiadał się złoty interes.

- Tysiąc sto trzydzieści osiem guldenów – rzucił od niechcenia.

- Za tyle kupimy własny statek! - zawołał młody cra.

- A ty staniesz za sterem, tak?

Trzosik brzęknął o deski stołu, roniąc kilka monet.

- Zaliczka – wyjaśnił iop spokojnie. - Resztę dostaniesz w Boncie.

Ruel przygryzł monetę, na wszelki wypadek nie pierwszą, ale trzecią z brzegu. Uczciwe złoto. Nieźle.

- Chyba kogoś zaintrygowało twoje rękodzieło.

Iop zerknął w stronę baru, gdzie dwaj żołnierze Imperium wypytywali karczmarza. Skinął na chłopca i ulotnili się dyskretnie, pozostawiając Ruel z trzosem w ręku, radością w sercu i miną pokerzysty.

Imperialni minęli jego stolik bez słowa.