W odpowiedzi na pytanie, czy któreś jeszcze z opowiadań dostępne jest w wersji polskiej...

"The king is dead" (tu wersja angielska była pierwsza) czyli co by było gdyby Sigibert został powstrzymany nieco później.


Stałam jak skamieniała porażona widokiem rozgrywającej się przede mną sceny: Erica i króla, na ziemi, przywiązanych srebrnym łańcuchem do drzewa. Obaj wyglądali na poważnie rannych. W odległości kilku metrów zobaczyłam siedzącego na parkingu Sama, również skrępowanego i bezbronnego. Wampir będący sprawcą tego wszystkiego stał nieopodal i spoglądał na nich z zimnym uśmiechem.

Znałam go – Sigibert, olbrzymi wojownik o saksońskim rodowodzie, był dzieckiem i ochroniarzem poprzedniej królowej. Wystarczył rzut oka by zorientować się, że mój zmiennokształtny szef nie obchodził go ani trochę - cała uwaga Sigiberta koncentrowała się na dwóch schwytanych przez niego wampirach. W jednej ręce trzymał długi nóż, a w drugiej kołek. Przeszedł mnie dreszcz, gdy zdałam sobie sprawę, że prawdopodobnie w swoim mniemaniu wymierzał sprawiedliwość w imieniu swojego stwórcy. Czułam przez skórę, że nie odwiodą go od tego zamiaru żadne namowy.
Moje serce biło jak oszalałe i obarczam winą jedynie żądzę zemsty zaślepiającą Sigiberta za to, że nie zauważył mojej obecności. Zatracił się w swojej nienawiści i żalu zbyt mocno, by zwracać uwagę na cokolwiek innego. Patrzyłam jak podnosi ramię z nożem i uderza ostrzem ciała swoich ofiar; jako że wampira nie da się zabić dźgając go czymkolwiek poza kawałkiem drewna, mogłam spokojnie założyć że jedynym celem jego ciosów było zadanie bólu. Ledwie powstrzymałam się od krzyku.
A potem odrzucił nóż. Byłam zbyt szokowana nagłą zmianą którą odczułam w tym samym momencie w więzi krwi, którą dzieliłam z Erikiem, by zrozumieć znaczenie tego gestu.
Z początku był to przypływ gwałtownego sprzeciwu. Zobaczyłam, że Eric szarpnął się próbując się uwolnić. Sigibert odwrócił się najpierw do Felipe i zaczął mówić. Nasłuchiwałam jego słów. Byłam za daleko, by usłyszeć wszystko, ale zdołałam pochwycić wystarczająco, by zrozumieć, że wykładał królowi swój plan zabicia go. Nawet wówczas mój umysł odmawiał wysnucia logicznego wniosku.
Kolejna rzecz, którą poczułam płynącą ze strony Erica była znacznie bardziej niepokojąca: rezygnacja.
Przestałam kompletnie zwracać uwagę na Sigiberta i Felipe i skupiłam się całkowicie na Ericu. Zalała mnie fala smutku ze sporą dozą gniewu i nutą żalu. I wtedy stało się coś dziwnego: przez moment uderzył mnie strumień czystego, ale potężnego uczucia. Była to...
Miłość.
Ale to nie miało żadnego sensu. Nie tylko było to bardzo nieoczekiwane uczucie ze strony Erica, ale też nie istniała żadna przyczyna po temu, by odczuwać miłość kiedy jest się poddawanym torturom przez swego przeciwnika, no chyba że Eric w sekrecie podkochiwał się w nowym królu z jego dramatyczną peleryną, ale na to raczej bym nie stawiała.
Aż w końcu spadło na mnie jak grom z jasnego nieba – Eric wiedział, że byłam w pobliżu. Jego uczucia były skierowane do mnie. To było pożegnanie.
Poczułam, jak mróz ścina mi krew w żyłach.
To właśnie ta myśl wreszcie wyrwała mnie z transu.
Zmusiłam się do osunięcia na bok uczuć, które wzbudziło we mnie to odkrycie. Teraz nie była pora na zastanawianie się, co to wszystko dla mnie znaczyło. To była pora na działanie.
Nie mogłam pozwolić Ericowi zginąć. Musiałam to powstrzymać.
Nie waż mi się umierać, Ericu Northmanie, pomyślałam.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu najlepszej broni, którą okazał się być mój samochód. Dokładnie w chwili, gdy wkładałam kluczyki do stacyjki, zobaczyłam jak Sigibert bierze zamach i wbija królowi kołek w serce. Poczułam przypływ adrenaliny, kiedy zwrócił się w stronę Erica i z całej siły nadepnęłam pedał gazu.
Ryk silnika ostrzegł w końcu Sigiberta o mojej obecności. Przyjęłam to z wdzięcznością, dzięki temu zamarł w bezruchu, na chwilę opóźniając go w jego misji zabicia Erica. Głowa Sigiberta obróciła się raptownie w moją stronę i jego jasno oświetlona, biała jak ściana twarz błysnęła mi przez sekundę przed oczami w blasku moich reflektorów, tuż zanim samochód uderzył w niego z pełną siłą.
Pojazd stęknął i szarpnął, wraz ze mną w środku, i przez chwilę myślałam, że się rozbiję, ale na szczęście auto złapało równowagę po pokonaniu sporego, starożytnego, saksońskiego wyboju. Wyskoczyłam z samochodu gdy tylko się zatrzymał i pobiegłam sprawdzić, ile szkody zdołałam wyrządzić.
Ciało Sigiberta leżało w poprzek drogi, całe zakrwawione, sponiewierane i nieruchome, ale w dalszym ciągu zwarte i solidne. Nie był definitywnie martwy, jedynie ranny i ogłuszony.
Nie myślałam. To był instynkt.
Zobaczyłam kołek leżący obok jego dłoni. Musiał go upuścić, kiedy go potrąciłam. Podniosłam go i dźgnęłam go prosto w pierś, bez namysłu. Jego powieki otworzyły się nagle, tylko po to, by zatrzepotać i obrócić się w pył. Nie wydał nawet żadnego dźwięku. Stałam i patrzyłam jak jego ciało rozsypuje się w proch, próbując złapać oddech. Sądzę, że byłam w szoku.
- Sookie – usłyszałam wołanie. Ocknęłam się z zamyślenia kiedy rozpoznałam głos.
Odwróciłam się w stronę jego właściciela. Zapomniany kołek wyśliznął się z mojej dłoni i uderzył o ziemię ze stukotem.
- Eric – powiedziałam bez tchu, nagle bliska łez.
Podeszłam do niego nie czując nóg i runęłam na kolana, a potem siadłam ciężko i wyciągnęłam do niego rękę. Nigdy wcześniej nie widziałam go tak bladego. Jego twarz wyglądała, jakby nie została w niej ani jedna kropla krwi. Jego oczy były ciemne, ale pełne ognia, kiedy wodził nimi za mną, w milczeniu śledząc moje ruchy. Oparłam się o niego całym ciałem, czerpiąc spokój z solidności jego kształtu.
Udało mi się. Powstrzymałam to. Nic się nie stało.

Mogłam oddychać.
Nie zaprotestował, kiedy położyłam głowę na jego piersi, przypuszczalnie pogarszając jego oparzenia przez położenie na nich dodatkowego ciężaru. Nie próbował mnie przynaglić. Wydawał się skądś wiedzieć, że potrzebowałam tego momentu bliskości, żeby się uspokoić. Nawet Sam siedział cicho.
Nie odzywaliśmy się. Cicha łza spłynęła mi po policzku. Zdałam sobie sprawę, że nigdy nie czułam tak potwornego strachu, jak wtedy gdy myślałam, że może umrzeć, tym razem naprawdę. I że nigdy więcej nie chciałam czuć się w ten sposób. Więź wezbrała dumą i czułością. Próbowałam wciągnąć w płuca jego zapach, żeby znaleźć w nim pocieszenie, ale skażony był ciężkim zaduchem spalenizny i krwi.
Poczułam, jak Eric oparł podbródek o moją głowę. Nie mógł mnie objąć, bo wciąż był związany. Trzeba było przedsięwziąć coś w tej sprawie. Musiałam uwolnić też Sama, ale on mógł poczekać – cierpiał tylko niewygodę, podczas gdy Eric był ranny, a srebro paliło jego skórę. Wiedziałam, że się uleczy, ale Sigibert znęcał się nad nim ledwie kilka minut temu.
Podniosłam głowę i spojrzałam na Erica.
- Szybko i mocno, czy ostrożnie, ale powoli? - zapytałam po prostu, biorąc do ręki koniec łańcucha.
Cień uśmiechu przemknął przez jego usta.
- Szybko i mocno – odparł mrugając.
Byłam zbyt roztrzęsiona żeby żartować, więc skinęłam głową i wzięłam głęboki oddech. Zebrałam się w sobie i szarpnęłam łańcuchem z całej siły, zdzierając go z Erica krótkim, szybkim ruchem, jakbym ściągała plaster. Syknął głośno. O Boże, srebro odeszło razem ze skórą. I w dodatku jeszcze nie było po wszystkim – Sigibert owinął łańcuch wokół Erica wiele razy. Moje ręce dygotały.
- Przepraszam – wydusiłam. - Przepraszam.
- Nie szkodzi – stęknął Eric, ale nie brzmiał zbyt przekonująco. - Nie przerywaj.
Musiałam przez to przebrnąć, więc z płaczem powróciłam do mojego zadania, aż w końcu zdjęłam z niego ostatni kawałek srebra.
- Dziękuję, kochaneczko – westchnął z ulgą, łapiąc mnie z zaskoczenia tym moim dawno zapomnianym przezwiskiem.
O tak, teraz pamiętał. Nawet nie przeszło mi to wcześniej przez myśl, ale w rzeczy samej, było to nasze pierwsze spotkanie i rozmowa odkąd sobie przypomniał. Nie mieliśmy okazji omówić jego wspomnień.
Och, cóż, teraz z pewnością również nie był na to najlepszy moment.
- Pomogę Samowi – powiedziałam podnosząc nóż Sigiberta.
Jedna ręka Erica była wyraźnie złamana i wyglądało na to, że przymierzał się, żeby samodzielnie ją sobie nastawić. Naprawdę nie było żadnej potrzeby, żebym się temu przypatrywała, więc coś na odwrócenie uwagi było mile widziane. Gdy tylko odwróciłam głowę usłyszałam paskudne chrupnięcie.
- Nic ci nie jest? - zapytał Sam, kiedy przecięłam więzy na jego nadgarstkach i kostkach.
- Nie, jestem tylko w szoku.
Wstaliśmy wszyscy i popatrzyliśmy po sobie. Moje nogi były jak z waty, więc Eric przytrzymał mnie za ramię. Wyglądał już odrobinę lepiej – widocznie jego obrażenia zaczęły się goić gdy tylko pozbył się srebra, ale wciąż był bardzo blady, nawet jak na jego standardy.
- Król nie żyje – Sam stwierdził oczywistość.
Eric skinął głową.
- Poświadczę, że nie ty go zabiłeś – dodał Sam.
Dopiero wtedy uderzyły mnie konsekwencje śmierci Felipe.
- Eric, będziesz mieć przez to kłopoty? - zapytałam nerwowo.
Uśmiechnął się ponuro.
- Będą z tego kłopoty, tego jestem pewien – odparł. - Luizjana znów straciła przywódcę, tuż po poprzednim przewrocie. Walka o władzę i chaos są nieuniknione. Pytanie brzmi, czy wina za to spadnie na mnie i czy zostanę postawiony przed sądem jako zdrajca.
- Ale ty tego nie zrobiłeś! - wykrzyknęłam, mimo że wszyscy o tym wiedzieliśmy.
Poczułam wzbierającą panikę. Widziałam już w Rhodes wampirze procesy i przypomniałam sobie surowe metody, za pomocą których nieumarli egzekwowali sprawiedliwość. Podobieństwo słów „egzekwować" i „egzekucja" nie było tu przypadkowe.
Eric zrobił krok w bok i roztrącił kopniakiem kupkę prochu, która stanowiła pozostałości po Sigibercie, wpatrując się w nią uważnie, jakby czegoś szukał.
- To powinno pomóc, – powiedział podnosząc pierścień o średniowiecznym wyglądzie, - ale Wiktor oskarży mnie tak czy inaczej. Jest łasy na władzę i spróbuje zagarnąć tron dla siebie. Stoję mu na drodze, więc spróbuje się mnie pozbyć. Pomszczenie króla będzie dla niego najlepszym pretekstem.
A potem dodał:
- Wiktor jest w Fangtazji.
Tym razem naprawdę ugięły się pode mną kolana, ale Eric był przy mnie, by mnie złapać. Zgarnął mnie w ramiona.
- Przepraszam, ja po prostu... to mnie przerasta – powiedziałam. - Chcesz powiedzieć, że dziś w Fangtazji dojdzie do bitwy? I że będziesz walczyć z Wiktorem?
- Tak, jestem tego prawie pewien – odrzekł Eric.
- Ale czy to nie oni wygrali ostatnio?
- Nie ma ich na miejscu aż tyle co tamtej nocy. Poza tym, mieli po swojej stronie element zaskoczenia. Teraz my go mamy. Nikt nie wie jeszcze, że Felipe nie żyje. Muszę zadzwonić do Pam.
Sam westchnął.
- Northman, true blood na drogę? - zapytał.
Byłam wdzięczna, że przynajmniej raz w życiu nie starali się sobie nawzajem dogryzać. Może doświadczenie wspólnego uwięzienia na tym samym parkingu sprawiło, że zobaczyli sprawy we właściwej perspektywie.
- Prędzej ze trzy – powiedział Eric.
Rzecz jasna, potrzebował krwi. Zawahałam się. Eric musiał to wyczuć, bo uciszył mnie i przycisnął mocniej do siebie.
- Nie – szepnął mi prosto do ucha. - Jesteś wykończona.
Cóż, co do tego z pewnością mogłam się z nim zgodzić. Eric otarł policzek o moje włosy i pocałował mnie w czoło, a potem zaniósł mnie do Merlotte's, powtórnie otwartego przez Sama.
Eric usiadł na stołku przy barze, ze mną na kolanach. Był tak absurdalnie wysoki, że mógł to zrobić nie tracąc równowagi. Więź pulsowała wzajemną potrzebą bliskości. Sam postawił przed Erikiem podgrzaną krew.
- Sookie, nie możesz dziś wrócić do domu – oświadczył niespodzianie Eric w przerwie między osuszaniem jednej a drugiej butelki.
- Jak to: nie mogę wrócić do domu? - prawie krzyknęłam.
- To niebezpieczne. Wiktor wie gdzie mieszkasz i może spróbować użyć cię jako dźwigni. Nie chcę, żeby coś ci się stało przez to, że jesteś w to uwikłana.
- Nie będę uciekać z własnego domu! - oburzyłam się.
- Sookie, myślę, że Eric ma rację – poparł Erica niechętnie Sam. - To ryzykowne. Powinnaś zostać dziś gdzieś w bezpiecznym miejscu i poczekać z powrotem aż wszystko to się przewali.
Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. Naprawdę brał stronę Erica?
- Kochaneczko, proszę – namawiał Eric. - Mogę polecieć z tobą do jednej z moich kryjówek. Nie proszę cię, żebyś uciekała. Po prostu nie chcę, żebyś weszła w pułapkę, jeśli da się tego uniknąć. Ukryłaś mnie, kiedy przeklęła mnie Hallow do czasu kiedy mogłem bezpiecznie wrócić. Chcę tylko, żebyś pozwoliła mi zrobić dla ciebie to samo.
Nie dotarło do mnie nic po dwóch pierwszych słowach. Jedno było w stanie dotknąć czegoś głęboko w mojej duszy, a drugie... cóż, nie jestem pewna, czy kiedykolwiek wcześniej słyszałam, żeby Eric użył słowa „proszę".
- Co z Amelią? - spierałam się. - Jeśli przebywanie w moim domu jest niebezpieczne, to nie mogę zostawić jej tam samej!
- Prawdopodobnie powinna na wszelki wypadek spędzić tę noc gdzie indziej. Ale może pójść gdziekolwiek. Nie będą się kłopotać szukaniem jej. To zbyt czasochłonne zważywszy, że to nie ona będzie celem. Ty nim jesteś.
- Nie możesz w takim razie po prostu zabrać jej razem ze mną? - zapytałam, szczerze zdezorientowana.
- Nie – zaskoczył mnie.
- Nie? A to dlaczego?
- Nie zabiorę wiedźmy do mojej kryjówki. Nie mam do niej na tyle zaufania.
- Ale mnie weźmiesz?
- Oczywiście – brzmiał, jakby to rozumiało się samo przez się.
Sam prychnął cicho i spiorunowałam go wzrokiem. Podniósł ręce w geście kapitulacji.
- Musimy się spieszyć – powiedział Eric, dopijając ostatnią butelkę krwi. - Merlotte.
- Northman.
Skinęli poważnie głowami. Przewróciłam oczami. Faceci. Misty. Czy jakoś tak.
Eric znowu mnie podniósł.
- Hej, umiem chodzić – zaprotestowałam.
- Wiem – zaśmiał się. - Ale nie umiesz latać.
- Nie przypominam sobie, żebym zgadzała się na... Eric!
Wrzasnęłam i tym razem zaśmiał się w głos.
- Trzymaj się! - ostrzegł mnie Eric nieco po czasie, bo byliśmy już wysoko w powietrzu.


Zatrzymaliśmy się po drodze przy moim domu, żeby ostrzec Amelię. Spakowałam przy okazji małą torbę z artykułami pierwszej potrzeby (i prowiantem – wątpiłam, żeby Eric miał u siebie jedzenie), podczas gdy Eric zadzwonił do Pam z instrukcjami. Miała za zadanie przygotować wszystko do szybkiej akcji i postawić w stan gotowość wszystkich po naszej stronie. Obiecała też dopilnować, żeby Wiktor miał jakieś zajęcie i nie wyszedł zanim Eric dotrze na miejsce.
Gdy tylko się rozłączyła, Eric wyciągnął do mnie ramiona w pełnym oczekiwania geście. Musieliśmy się spieszyć. Wiedziałam, że chciał być w Fangtazji jak najszybciej, zanim ktokolwiek zacznie coś podejrzewać. Tym razem leciał rozwijając pełną prędkość, więc uczepiłam się go kurczowo, z twarzą wciśniętą w jego pierś, by schować się przed ostrym wiatrem, który powstawał pod wpływem pędu. Zamknęłam też oczy – po prostu po to, by się uspokoić.
W końcu poczułam, jak Eric miękko ląduje.
- Jesteśmy na miejscu – powiedział, na szczęście nie wypuszczając mnie, bo moje nogi nie były jeszcze całkiem stabilne.
Otworzyłam oczy i rozejrzałam się ciekawie. Byliśmy na dachu jakiegoś wysokiego budynku. Było ciemno, ale widziałam w dole światła miasta i był to całkiem ładny widok. Eric odnalazł ukryty panel i po wciśnięciu kombinacji guzików otworzył rodzaj klapy. W środku była drabina, ale Eric po prostu sfrunął ze mną na dół. Zapalił światło i zorientowałam się, że staliśmy w nowoczesnym mieszkaniu.
- Mieszkasz tu? - zapytałam.
- Nie. Mam jeszcze inny dom, ale zbyt wiele osób wie, gdzie się znajduje. Trzymam to miejsce, żeby mieć bezpieczną bazę w razie, gdybym musiał ukryć się na jakiś czas. Prawdę mówiąc, kupiłem je po Wojnie Czarownic.
- Och – powiedziałam tylko.
- Rozgość się. Możesz używać wszystkiego w domu. Jestem pewien, że znajdziesz coś, żeby się zająć, ale nie mam czasu, żeby cię teraz oprowadzić.
- Oczywiście – powiedziałam nieuważnie. - Dam sobie radę.
Wyjaśnił mi szybko jak działają zabezpieczenia i powiedział, że postara się wrócić przed świtem, albo przynajmniej zadzwonić. Moje oczy otworzyły się szerzej, kiedy zobaczyłam, jak ściąga ze ściany ogromny miecz i bierze na dokładkę kilka kołków. Pokazał mi też, gdzie znajdę broń, na wypadek gdybym jej potrzebowała (nie wdawał się w szczegóły co do tego, dlaczego mogłabym jej potrzebować). Spojrzałam na nią zatroskana. W końcu pokazał mi skrytkę z pieniędzmi. Leżało w niej więcej banknotów, niż widziałam kiedykolwiek w moim życiu. Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach.
- Eric... - wyszeptałam.
- Sookie, jeśli nie będziesz mieć znaku ode mnie albo od Pam w ciągu dwóch dni, to znaczy że nie wrócimy – powiedział poważnie. - W takim wypadku będziesz musiała radzić sobie sama. Możesz tego potrzebować.
Poczułam jak strach osiada mi w żołądku ja bryła ołowiu.
- Eric – powtórzyłam głośniej potrząsając głową.
Położył mi palec na ustach.
- Nie mam zamiaru dziś umierać, Sookie. Mówię ci to tylko na wszelki wypadek.
Nadal byłam zmartwiona, ale kiwnęłam głową.
- Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać – powiedziałam niemal szeptem.
Zwykle nie powiedziałabym mu czegoś takiego, w obawie by nie odsłonić słabego punktu. Ale dzisiejsza noc uświadomiła mi, że Eric jest nieśmiertelny tylko w jednym znaczeniu tego słowa. Martwiłam się o niego i o Pam. Naprawdę nie chciałam, żeby któreś z nich dało się zabić. Coś złagodniało w jego oczach pod wpływem mojej prośby i kiedy spojrzałam na niego, nagle zobaczyłam mojego Erica, tego, którego, jak sądziłam, straciłam na dobre. Wstrzymałam oddech.
Położył dłoń na moim policzku, tak ostrożnie, jakbym była z porcelany.
- Wrócę – powiedział mi stanowczo.
Chciałam powiedzieć, że będę na niego czekać. Że czekałam tak długo, żeby do mnie wrócił, nawet nie wiedząc, że to na niego czekam, ani że w ogóle na coś czekam.

Ale wrócił, i na pewno byłam skłonna poczekać na niego jeszcze jedną noc więcej.
Wszystkie słowa uleciały mi z głowy, kiedy pochylił się i sięgnął prosto po ten pocałunek, który wisiał w powietrzu przez całą noc. Zakwiliłam, kiedy jego usta przykryły moje.

Boże, brakowało mi tego. Brakowało mi go.
To było tak, jakbyśmy się nigdy nie rozstawali. Jakby to wszystko, te długie miesiące rozłąki, cała ta samotność, tęsknota, inni mężczyźni, nigdy się nie wydarzyło.
Nie chciałam go wypuszczać, ale musiałam to zrobić. Zegar tykał. Istniał tylko pewien limit czasu, zanim ktoś zorientuje się, że brakuje króla.

Oderwałam się od niego z westchnieniem. Eric patrzył na mnie, szukając czegoś w moich oczach.
- Jesteś pewien, że nie mogę w żaden sposób pomóc? - zapytałam.
Uśmiechnął się.
- Już raz uratowałaś mi życie tej nocy, Sookie.
A potem nagle spoważniał.
- Wrócę – powtórzył. - I tym razem nie zapomnę.


Tyle na teraz. Druga część potem.

P.S. Erikowe 'Lover' jest prawdziwym translatorskim ćwiekiem.