Drogi pamiętniku,
Czasami zastanawiam się, czy moje życie nie jest jednym, wielkim żartem. Może wyda ci się to patetyczne i żałosne, ale czym, do cholery, zasłużyłam sobie na to wszystko, co mi się przytrafia? Wystarczy spojrzeć na pierwsze minuty mojego życia, podczas których moi szalenie błyskotliwi rodzice postanowili nazwać mnie na cześć dnia mojego poczęcia – Valentina. Chwila zaćmienia z ich strony skazała mnie na lata śmiechów, gdy musiałam, raz za razem, wyjaśniać pochodzenia mojego imienia.
Błyskotliwość moich rodziców nie była jednak ograniczona do tego jednego incydentu – a szkoda. Ktoś mógłby pomyśleć, że aranżowanie małżeństw w XXI w. zostało zapomniane i pogrzebane, raz na zawsze. Ja również zaliczałam się do grona osób o podobnych poglądach. Okazuje się, że wszyscy się myliliśmy.
Wyobraź sobie moment, w którym jesz spokojnie śniadanie, słuchając głupot, wypływających z ust twojego najlepszego kumpla, kiedy nagle do Wielkiej Sali wlatuje chmara sów, po czym jedna z nich upuszcza Proroka Codziennego prosto do twojej owsianki. Sam ten fakt powinien cię nieco zirytować, ale nic nie przebija tytułu, widniejącego na pierwszej stronie gazety.
„Valentina Zabini zaręczona z dziedzicem fortuny Malfoyów!". Patrzysz na to z niedowierzaniem, zdając sobie sprawę, że twój przyjaciel ucichł zupełnie, wpatrując się w swoją własną prasę z podobnym wyrazem twarzy. Robi ci się niedobrze, gdy pomyślisz sobie o zawarciu jakiegokolwiek związku z tym kretynem naprzeciwko, upuszczasz gazetę z powrotem w owsiankę, a po chwili wychodzisz z Sali, szukając w torbie pamiętnika – twojego jedynego przyjaciela o nieujemnym ilorazie inteligencji. Zamykasz się w damskiej toalecie i wyciągasz Samopiszące Pióro, zaczynając dyktować mu…
— Val, czy ty znowu gadasz do siebie? – Głos Scorpiusa przywołał mnie do rzeczywistości, a ja zdałam sobie sprawę, że nie mogę go zignorować. – Nie uważasz, że to ze mną powinnaś rozmawiać? Jesteś w końcu moją narzeczoną.
Otworzyłam drzwi od kabiny z rozmachem, licząc na to, że chłopak nie zdąży odskoczyć. Na nieszczęście, mój przyjaciel mógł pochwalić się zaskakującą zwinnością, co zapewne miało dużo wspólnego z jego pozycją w drużynie Quidditcha.
— Nawet nie waż się wypowiadać tego na głos, Scorp – wycedziłam i oparłam się o ścianę, marszcząc brwi. – To musi być pomyłka. Nawet nasi staruszkowie nie mogliby być tak głupi.
— Jesteś pewna? – spytał Scorpius, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Spędziłem z nimi piętnaście lat, obawiając się dokładnie czegoś takiego.
— Nie mają prawa! Jestem już pełnoletnia!
— Ale ja nie jestem. Poza tym, kontrakt zapewne został spisany dawno temu, jeśli chcesz znać moje zdanie – powiedział, a ja posłałam mu spojrzenie bazyliszka.
Oczywiście, że nie chciałam znać jego zdania. Mądrości życiowe Scorpiusa miały jedną cechę wspólną – wszystkie były kompletnie niedorzeczne. Gdybym nie posiadała własnego rozumu, zapewne już dawno skończyłabym jako pośmiewisko całego zamku.
— Nie możemy im na to pozwolić, Scorp. Wolę umrzeć niż za ciebie wyjść.
— No wiesz co?! – oburzył się Malfoy, a ja wywróciłam oczami.
— Nie dramatyzuj. Jesteś ode mnie młodszy i głupszy. Poza tym, dobrze wiem, że myślisz to samo o mnie.
— Wcale nie. Wolałbym spędzić resztę życia z tobą niż z…
Uniosłam brwi, gdy Scorpius ucichł, próbując zapewne znaleźć chociaż jedną kandydaturę, która okazałaby się gorsza od mojej. Gdyby nie beznadziejność całej sytuacji, wyśmiałabym jego sfrustrowany wyraz twarzy. Niestety, nie było mi do śmiechu. W gruncie rzeczy, miałam ochotę zapomnieć o mojej godności i szacunku do samej siebie, i zacząć wyć jak jedna z tych mugolskich syren przeciwpożarowych. Wątpiłam jednak, że pomogłoby to odwołać te cholerne zaręczyny, więc zacisnęłam jedynie zęby.
— No na pewno ktoś by się znalazł – powiedział w końcu Scorpius, po raz kolejny szokując mnie swoją elokwencją.
Mój przyjaciel mógł być dziedzicem fortuny, ale zdecydowanie nie odziedziczył nic, co chociaż przypominałoby inteligencję.
— Na pewno – potwierdziłam z grzeczności, po czym westchnęłam ciężko. – Musimy napisać listy do rodziców. Istnieje możliwość, że to jedynie plotka wyssana z palca.
— Naprawdę w to wierzysz?
— Nie – odparłam i skrzywiłam się. – Moja matka zapewne nie mogła się doczekać, aż w końcu sfinalizują umowę i będą mogli umieścić to głupie ogłoszenie w Proroku, za moimi plecami.
— Brzmi jak coś, co by zrobiła. Dziwne, że nie wpadła na to wcześniej – mruknął Scorpius, a ja musiałam przyznać mu rację.
Moja matka, choć piękna i wyniosła, niezwykle przypominała wiedźmę z mugolskich opowieści. Najlepiej obrazuje to historia z dzieciństwa, gdy Scorpius postanowił sprawdzić, czy przypadkiem nie trzyma w piwnicy zwłok jakiegoś nieszczęśnika. Okazało się, że nie była aż tak straszna – znaleźliśmy jedynie stare tomiszcza, które bez wątpienia powinny wylądować w Dziale Ksiąg Zakazanych. Postanowiliśmy nigdy więcej nie zapuszczać się do piwnicy, gdy jedna z nich prawie odgryzła Scorpiusowi rękę.
— Zapewne wpadła. Czekała tylko na odpowiedni moment, żeby wcielić swój diaboliczny plan w życie. – Wywróciłam oczami i przygryzłam wargę, czując że moje opanowanie powoli się kończy.
Być może w końcu dotarło do mnie, co tak naprawdę się wydarzyło, a być może zaczynałam rozumieć, że Scorpius i ja znaleźliśmy się w poważnych tarapatach. Jak przystało na złą wiedźmę, moja matka potrafiła planować lepiej niż każda znana mi osoba. Kontrakt zawarty między rodziną moją a Scorpiusa musiał być więc idealny. Wiedziałam, że jedynym sposobem na to, aby przekonać się o prawdziwości moich podejrzeń, było zobaczenie go na własne oczy. Tylko jak, do cholery, miałam to zrobić, jeśli nie mogłam opuścić szkoły?!
— Jakie są szanse na to, że McGonagall pozwoli nam zobaczyć się z rodzicami w środku roku szkolnego? – spytałam smętnie, a Scorpius parsknął śmiechem. – Tak myślałam.
— Sądzisz, że listy nie wystarczą?
— Nie. Na pewno nie wystarczą do odkręcenia tego… — urwałam, nie chcąc kląć, ale Malfoy i tak doskonale wiedział, co chodziło mi po głowie. – Dlaczego zawsze pada na nas, Scorp? Dlaczego to rodzice Pottera nie mogli być szurnięci?
Chłopak zaśmiał się, kręcąc głową, po czym poklepał mnie po ramieniu. Niemalże straciłam równowagę, posyłając mu wściekłe spojrzenie, ale on nie wydawał się przejęty.
— Dobrze wiesz, że Albus ma wystarczająco dużo problemów. Jego brat…
— O, Merlinie – jęknęłam, przerywając mu, gdy tylko obraz Jamesa Pottera pojawił się w mojej głowie.
Scorpius miał prawdziwe szczęście. Jako że był o dwa lata młodszy, trafił mu się ten lepszy ze słynnych braci. Spokojny, słodki i dobrze wychowany Al w niczym nie przypominał Jamesa – całe szczęście. Świat nie potrzebował kolejnego diabła wcielonego, zesłanego na ziemię tylko po to, żeby irytować wszystkich wokół.
— Jeśli Potter widział dzisiejsze wydanie Proroka, nigdy nie da mi spokoju – wymamrotałam i ukryłam twarz w dłoniach.
— Val… Nie chcę nic mówić, ale nie tylko on będzie zawracał nam głowę. Podejrzewam, że właśnie staliśmy się największą sensacją szkoły w ciągu ostatnich dziesięciu lat.
— Zamknij się, Scorp. Po prostu… Zawrzyj paszczę i udawaj, że jesteś chociaż w połowie tak przejęty, jak ja – odparłam wściekle i zacisnęłam powieki, nie chcąc uronić ani jednej z łez, które, jak na złość, nie przestawały cisnąć mi się do oczu.
— Nie muszę udawać – burknął Malfoy. – Małżeństwo z tobą byłoby torturą.
Opuściłam dłonie i posłałam mu wściekłe spojrzenie.
— Niby dlaczego?!
— Jesteś rozkapryszona, głośna i wredna.
— Nie widzę problemu – odparłam i zmrużyłam oczy. Scorpius pokręcił głową i westchnął ciężko, zapewne postanawiając nie kontynuować tematu.
Czasami potrafił jednak podjąć dobrą decyzję.
— Musimy wymyślić jakiś plan – zauważył całkiem przytomnie, a ja niechętnie się z nim zgodziłam. – Kiedy jest najbliższe wyjście do Hogsmeade?
— Za tydzień. Nie wiem jednak, jak miałoby nam to pomóc?
— Możesz się teleportować. Zdałaś już egzamin.
Mogłam. Jak jednak miałabym wyjaśnić wszystkim, dlaczego nie byłam obecna w wiosce? Ktoś na pewno by zauważył, biorąc pod uwagę plotki, jakie zapewne zdążyły obiec już całą szkołę. Lepiej byłoby dostać się tam w jakiś inny dzień, tak, aby nikt nie zwrócił uwagi na moje nieobecność. Nie ulegało jednak wątpliwości, że nie mogłam tak po prostu wyjść przez Bramę Hogwartu, licząc na to, że nauczyciele przymkną na to oko.
— Scorpius… — wymamrotałam, zdając sobie sprawę z istnienia tylko jednego wyjścia. – Myślisz, że Albus dałby radę przekonać swojego brata, aby nam pomógł?
Malfoy przez moment patrzył na mnie ze zdziwieniem, po czym zaczął rechotać tak głośno, że miałam ochotę rzucić na niego Zaklęcie Uciszające. Szanse na to, że ktokolwiek znalazłby nas w tej opuszczonej toalecie były nieduże, ale wolałam nie ryzykować.
— Żartujesz, prawda? James byłby pierwszą osobą, która wydałaby nas McGongall.
— Nie, jeśli damy mu coś w zamian – zaproponowałam, ale Scorp nie wyglądał na przekonanego.
— Co na przykład? Nie sądzę, aby brakowało mu pieniędzy i prestiżu, a tylko tyle mamy do zaoferowania.
— Mów za siebie – powiedziałam i zmarszczyłam brwi, próbując znaleźć chociaż jedną rzecz, którą Potter mógłby być zainteresowany. – Może wystarczy pomóc mu w jednym z jego idiotycznych dowcipów?
— Mam ci przypomnieć, że to zazwyczaj my i Al padamy ich ofiarą? – zakpił Scorp, a ja poczułam jak mój żołądek kurczy się boleśnie. Zaczynała ogarniać mnie panika, a to nigdy nie był dobry znak.
— Nie, dziękuję – burknęłam i potarłam skroń, licząc, że być może pobudzi to mój mózg do większego wysiłku. Nic takiego się nie stało, a ja zostałam zmuszona do posłania Scorpiusowi rozpaczliwego spojrzenia. – Chyba nie mam wyjścia. Muszę go po prostu spytać.
Udałam, że nie zauważyłam pełnego współczucia wzroku mojego przyjaciela, chociaż gula rosnąca w moim gardle zdecydowanie świadczyła o tym, że jestem świadoma tego, jak parszywe zadanie przyszło mi wykonać. Mimo to, wolałam jednak doznać upokorzenia na oczach Jamesa Pottera niż poślubić Scorpiusa, godząc się na spędzenie reszty mojego życia w smutku. Miałam jedynie nadzieję, że nie zmienię zdania, gdy tylko Potter pośle mi kpiący uśmiech, który pasował raczej do Ślizgona, a nie do Gryfona z krwi i kości, jak on sam uwielbiał się określać. Osobiście zmieniłabym tego „Gryfona" na „dupka". Jakie to jednak miało znaczenie, kiedy i tak musiałam poprosić go o pomoc? Dokładnie żadne.
— Powodzenia, walentynko – zakpił Scorpius, po czym opuścił toaletę, zanim zdążyłam mu przywalić.
Najwyraźniej nic nie mogło poprawić mojego humoru.
