Disclaimer: I don't own Avatar: The Last Airbender - The Promise
- Choć powinienem spalić to miejsce na popiół, myślę, że sprawiedliwiej będzie, jeśli to Kori osobiście odpowie za swoje czyny.
- Przynajmniej zginę jak na lojalną obywatelkę przystało, a nie jako zdrajczyni własnego narodu! – odwarknęła hardo, nic sobie nie robiąc z nieudolnie próbującego ją powstrzymać ojca, który korzył się przed Władca Ognia, błagając o łaskę dla niej.
- Czy jesteś gotowa poświęcić się dla dobra swojego narodu? – naciskał Zuko, koncentrując się wyłącznie na niej.
- Już mówiłam, tracisz czas – odparła jakby od niechcenia, znudzonym głosem, nie przestając jednak wpatrywać się w niego z nieskrywaną pogardą. Wyraźnie jednak zmieszała się na jego następne słowa.
- Czy zatem dla dobra obywateli potrafiłabyś kogoś zabić?
- Nie rozumiem...
Głos Władcy Ognia nabrał uroczystego brzmienia, kiedy z poważnym wyrazem twarzy ogłosił wreszcie swój wyrok.
- Kori Morishito, twoją karą będzie dołączenie do oddziału moich osobistych strażników, których zadaniem jest ochrona Władcy Ognia przed atakami ludzi takich jak ty.
Kori prychnęła głośno, rozbawiona niedorzecznością jego rozkazu.
- Chyba kpisz sobie ze mnie! Przy pierwszej nadarzającej się okazji już prędzej bym cię zabiła niż...
- Właśnie o to mi chodzi – gładko wszedł jej w słowo Zuko, nie pozwalając skończyć. – Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia.
Kori już trochę zdezorientowana spojrzała kątem oka na stojącą obok matkę, która w napięciu śledziła rozwój wypadków, tak samo jak ona nie mając pojęcia, do czego zmierzał Władca Ognia. Zuko tymczasem kontynuował, skręcając usta w lekkim uśmiechu, który równie dobrze mógł uchodzić za grymas.
- Chciałaś mnie zabić, a ja postanowiłem dać ci ku temu sposobność. Chciałaś bronić obywateli Narodu Ognia, a teraz będziesz chronić osobę, od której tak naprawdę zależy ich dobro. To chyba uczciwa kara.
- Panie... – Morishita spróbował się grzecznie wtrącić, będąc chyba w jeszcze większym szoku niż jego córka, ale następne pytanie Kori, skutecznie zamknęło mu usta.
- Czy dobrze rozumiem, że będąc twoim strażnikiem w każdej chwili, jeśli tylko uznam to za słuszne, będę mogła cię zabić?
- Tylko, jeśli uznasz to za słuszne – sprecyzował.
Kori zamilkła na chwilę, marszcząc wyraźnie czoło. Nie wiadomo kiedy cała jej buntownicza postawa znikła, ujawniając wciąż jeszcze zbyt młodą i wrażliwą, trochę zagubioną we wszystkim, dziewczynę, którą zaczynała już przerastać cała sytuacja. W końcu przygryzając nerwowo wargę, podniosła głowę i po raz pierwszy spojrzała na Władcę Ognia bez nienawiści.
- Ale to przecież nie jest żadna kara.
Urwany, pusty śmiech Zuko, zabrzmiał nieprzyjemnie w powietrzu.
- Oh, uwierz mi, możliwość wyboru będzie dla ciebie dostateczną karą.
I to był właśnie ten moment, w którym Kori zrozumiała, że za zmęczonym spojrzeniem Władcy Ognia wcale nie kryje się złość czy nienawiść, a jedynie ponura determinacja, jaką dotąd widziała tylko jeden raz w życiu w oczach lekarza, który mając na względzie wyłącznie dobro pacjenta, musiał amputować nogę jej wujka, aby nie wdało się zakażenie.
Ta myśl zmroziła Kori do tego stopnia, że nie poczuła nawet, kiedy rozkuto jej ręce.
