Miejsce spotkania było trywialne, wręcz banalne. Z grubsza była to zagrzybiona, wilgotna piwnica w jednej ze starych, zapomnianych już fabryk. Czyż to nie było już nudne? W każdym opuszczonym gmachu musiało prędzej, czy później wydarzyć się coś przeciw prawu. Gwałt, morderstwo, samobójstwo, czy handel czymś nielegalnym… Nie ważne. Dla niejakiego pana Lokiego Laufeysona mogłoby to się równie dobrze odbyć na świeżym powietrzu w godzinach szczytu pobliskiego parku. Odpowiedzialność za przedmioty wziąłby jego kontrahent, a przynajmniej uciekliby od tej nieprzyjemnej rutyny. Jednak w tamtym momencie to nie brak oryginalności zaprzątał jego głowę.

- Jesteśmy zainteresowani pańską nową bronią, panie Stark – przemówił oficjalnym tonem. Za plecami stali jego dwaj ochroniarze, reszta spółki czekała z tyłu, oddalona o kilka metrów. Każdy miał przy sobie dobrej jakości pistolet, to jasne w tej branży. Anthony też wziął ze sobą ludzi, lecz nie aż tylu. Z łatwością mogliby go napaść, odebrać towar, czy nawet doprowadzić do kolejnego porwania milionera. Mogliby… Lokiemu jednak nie zależało na zastraszaniu. Chciał dostać nowe zabawki, polubownie. – To chyba oczywiste. Po to się tutaj spotykamy. – Ponownie omiótł miejsce spotkania wzrokiem, po czym podał rękę mężczyźnie naprzeciwko niego. – Ale co za mnie za człowiek… Nazywam się Laufeyson. Dla niektórych Loki. Dużo o panu słyszałem.

Tony ledwo omiótł go spojrzeniem, odwzajemniając uścisk dłoni. Wyglądał na zadufanego w sobie bogacza, jednak faktycznie przyniósł dwie duże torby pełne śmiercionośnych maszynek, co wywołało szeroki uśmiech na twarzy młodego kryminalisty.

Loki nie miał w zwyczaju oczekiwać wiele. Znał swoich ludzi. Wiedział, że niektórzy tak jak i on pochodzą ze światka przestępczego, a zaś nie mieli równie dużo sprytu, co ich świeżo upieczony szef. Bo on zawsze wykorzystywał okazję… Umiał dojść do wielu rzeczy o własnych siłach, walczyć o to, co mu się należało i likwidować wrogów. Był bardzo dobrym kłamcą i oszustem. Urodzonym do tego interesu.

- Też nieraz słyszałem o panu… Ech, przejdźmy na ty, dobrze? – Nie czekając na odpowiedź, kontynuował: – Często jesteś tematem rozmów wśród… Nowojorskiej policji. Ale ten ostatni skok na bank nie był niczym specjalnym. Oni myślą, że planujecie coś specjalnego i potrzebne były wam fundusze. Czy dostane te pieniądze? Czy może macie jeszcze jakieś monety w skarpetkach z wcześniejszych występków?

Loki zmrużył oczy podejrzliwie. Tony dobrze wiedział na jak niebezpieczny grunt wkracza, a mimo to nie obcinał się ani trochę. Cóż, mówiono o nim „Szaleniec". Mimo to, jedynie samobójca przy pierwszej lepszej okazji w ich obecności wspominałby o policji.

- Wie pan… Przepraszam, wiesz, Anthony, z kim zdecydowałeś się współpracować. Nie jesteśmy aniołkami. Ty sam wymyślasz rzeczy, służące do masowych morderstw, choć słyszałem, że miałeś z tym skończyć po wynalezieniu zbroi. Obaj mamy swoje grzeszki, większe i mniejsze. – Laufeyson odchrząknął ze zniecierpliwieniem. Minęło dopiero kilka minut, a już robiło się nieciekawie. Takie początki nigdy nie wróżą nic pomyślnego. – Czy możemy już zaczynać?

Tony rozejrzał się, jak gdyby licząc przybyłych ludzi i potencjalne pułapki. Po chwili jego wzrok znów wrócił do zielonookiego i jego długich włosów, tak niecodziennych w obecnych czasach.

- Mam tylko jeden warunek.

Loki wzniósł brwi pytająco. Nie miał pojęcia, czego jeszcze Stark mógł sobie życzyć. Więcej prywatności, niż w starej, spróchniałej piwnicy? Odsunięcia się na ileś metrów?

- Jaki?

- Och, to nic szczególnego. – Tony zapewnił go szybko. Nie bał się go, to było pewne. Bynajmniej, nie chciał też go niepotrzebnie denerwować. Był neutralny. – Życzę sobie, żeby wszyscy pańscy ludzie razem z moimi wyszli, zostawiając nas samych. Inaczej nie spojrzy pan nawet na moje cudeńka.

Laufeyson zaśmiał się cicho pod nosem. Gość ma gdzieś tam w głowie niezły burdel, pomyślał sfrustrowany. Zwykle pożegnałby takiego człowieka od razu. Jeżeli nie byłby kimś ważnym, pewnie nawet by go zastrzelił za marnowanie czasu i podważanie autorytetu. Wtedy miał jednak niezwykle odmienny dzień – powiedziałby nawet, że całkiem przyjemny. Poza tym napalił się już na zabawki od geniusza z Nowego Jorku, a on nigdy nie odpuszczał.

Jeszcze raz łypnął na niego okiem, potem zaś na swoich i jego ludzi, w tej kolejności.

- Róbcie, co powiedział – mruknął na tyle cicho, aby usłyszał go Stark i pierwsze rzędy jego szajki. Wiedział, że reszta i tak zrobi wszystko mimowolnie. Gdy spostrzegł zaś, że poruszali się wolniej od cholernej babci z chodzikiem, dodał głosem zakrawającym pod krzyk: - Ruszać się!

Sala zrobiła się pusta nim zdołał policzyć do pięciu. Lubił patrzeć jak wykonywali jego rozkazy. Ba, uwielbiał widzieć ten błysk strachu w ich oczach. To go kręciło.

- Niezły masz szacunek u tych ludzi…- stwierdził z uznaniem Tony, sięgając po jedną z toreb, którą chwilę później położył na stoliku. – Tylko po co tyle terroru?

- Nigdy nie żyłeś tym życiem – parsknął Loki, czując faktyczną wyższość nad kimś, co wszystko odziedziczył. Nawet talent. Postanowił jednak zmienić temat. – Właściwie czemu wróciłeś do projektowania takich zabawek? Kłopoty w raju?

Na twarzy milionera pojawił się nieprzyjemny grymas.

- Myślałem, że to tylko wymiana gotówki i broni.

Laufeyson zaśmiał się. Aż dziw, że jeszcze był do tego zdolny.

- Rozmowa jest gratis. Czuj się zobowiązany i mów.

Stark westchnął.

- Niemal bankrutuję. Opuściła mnie doradczyni, Pepper. Firma poszła z torbami. Zaczęło nie wystarczać mi pieniędzy na naprawę zbrój. Jestem w sytuacji podbramkowej… I o ile dobrze znam wasze klimaty, moja desperacja da mi w kość przy ustalaniu ceny.

Loki znów zachichotał. Niemal sam się sobie dziwił. Nie był tak pogodny od kiedy… Był dzieckiem? Może od tego dnia, w którym został szefem? Nie, nie przypominał sobie podobnego czasu.

- Znów mnie lekceważysz, Anthony. Umiem docenić czyjąś pracę. Dam tyle, ile będzie warta.

Tony wpatrywał się w kupującego z nieodgadnioną miną. Jakby co najmniej dostrzegł coś magicznego w jego zielonych oczach.

- Jesteś niezwykle uczciwy jak na oszusta – przemówił w końcu.

- A ty niezwykle powolny jak na bankruta. Zaczynamy?

- Oczywiście.

...

Kolejny sztywny uścisk dłoni, lecz tym razem Laufeyson czuł się przy nim jeszcze lepiej, niż z początku transakcji. Tony też jak sądził. Wzbogacił się nieco, był nawet ukontentowany kwotą zapłaty, czy też przysłowiową liczbą zer po jedynce.

- Miło się robi z tobą interesy. – Uśmiechnął się Loki, znów oficjalnie jak na szefa przystało. – Na pewno wkrótce jeszcze się odezwiemy.

Stark tym razem trzymał język na wodzy. Zapewne chciał już wyjść stamtąd, aby począć rozwiązywać własne problemy za pomocą nagłego przypływu gotówki.

- Dziękuję. – Uniósł jeden kącik ust do góry, co nie można było nazwać normalnym wyrazem twarzy, jednak porażało jego wrodzoną charyzmą.- W takim razie będę was oczekiwał.

I zniknął za drzwiami. Jeszcze kilkanaście sekund później Laufeyson słyszał jak ten kolejno wdrapuje się na strome schody i otwiera ciężkie, metalowe drzwi. Dwóch ludzi szło po jego bokach, trzech zaś za nim. Po minucie hałasy ustały i zmieniły się w ledwie kruche wspomnienie.

Loki stał w bezruchu chwilę, po czym obie torby rzucił swoim podwładnym.

- Będzie zabawa, chłopcy. – Roześmiał się.