PrologA/N:
Summary: Alec i Magnus - dwoje ludzi, których połączyła miłość od pierwszego wejrzenia. Miłość, która podobno może przetrwać wszystko. A jednak coś ich poróżniło. Lata minęły. Aż tu nagle... twoja dawna miłość staje w progu twoich drzwi. Gdy los rzuca ci drugą szansę, co zrobisz, gdy twoja miłość jej nie chce? Co zrobisz, aby nie zmarnować być może ostatniej szansy, nim twoja miłość odejdzi
Wszystkie prawa do postaci należą do Cassandry Clare!
Prolog
Magnus Bane od zawsze marzył, aby zostać światowej sławy koszykarzem. Lecz nigdy nie wierzył, że jego marzenie się kiedyś spełni. Nigdy nie myślał, że będzie grał o mistrzostwo w zapewne najlepszej drużynie z Nowego Jorku. A już na pewno nigdy nie przyszło mu na myśl, że będzie w niej grał jako kapitan. To było jak spełnienie najskrytszych jego pragnień. Do pełni szczęścia nic mu już nie brakowało, no może z wyjątkiem kolejnej wygranej.
Grał teraz w finale mistrzostw drużyn ze wszystkich liceum w Nowym Jorku. Trybuny, aż uginały się pod ilością kibiców, wykrzykujących imiona swoich idolów, w tych ostatnich – decydujących chwilach.
Magnus spojrzał na zegar, odmierzający do końca gry. Ostatnie minuty meczu, leżały w jego rękach. Tylko dwa punkty dzieliły ich od wygrania ze wschodnią drużyną „Szalonych Kurczaków". Tylko dwa punkty, tylko 20 sekund do końca. Zegar nieubłaganie odmierzał czas do zakończenia gry. Cała nadzieja w Magnusie. Wygrana jest w jego rękach. Teraz musi skupić się tylko na grze. Należy zapomnieć o respekcie do przeciwnika i grać całym sobą. Aż do końca. Aż do wygranej.
Nagle rozległ się gwizdek. Czas. Cała drużyna zbiera się koło trenera, tylko nie Magnus. Chłopak pozostał na środku boiska. Wpatrywał się w zegar niczym w natchnienie. Wtem po sali rozległo się jego imię. Bane ocknąwszy się natychmiast, niepewny, czy aby się nie przesłyszał, zaczął rozglądać się dookoła. W końcu go dostrzegł.
Dosyć wysoki chłopak, ciemne włosy, błękitne, jak ocean oczy i blada cera. Tak, to jego właśnie szukał. Magnus wypuścił piłkę z rąk i ruszył ku chłopakowi. Porwał go w ramiona i złożył delikatny pocałunek na jego ustach.
-A jednak przyszedłeś! Tak się cieszę! Zobacz – powiedział podekscytowany, wskazując na bilbord z wynikiem meczu. 54:55. – jeszcze tylko dwa punkty i wygramy! Zobaczysz teraz, na co stać twojego chłopaka, kochanie.
-To.. to świetnie Maggie! Ale muszę ci coś powiedzieć – zaczął niebieskooki, ale przerwał mu gwizdek sędziego, który zakończył przerwę. Magnus ucałował szybko chłopaka w policzek i ruszył przed siebie na boisko.
-Powiesz mi później – rzucił szybko przez ramie i już zniknął pośrodku innych zawodników.
-Ale to ważne! – odkrzyknął Alexander, miejąc nadzieję, że jednak chłopak zawróci i go wysłucha. – Magnus to ważne!
Wykrzyknął jeszcze raz, ale chłopak już go nie słyszał. Rzucił się w wir meczu i całkowicie zapomniał o bożym świecie. Zawsze tak miał, sport pochłaniał go doszczętnie. Kiedy grał, świat zostawiał daleko w tyle. W tym momencie, liczyła się tylko piłka, on i boisko. Nikt więcej.
Nikt więcej.
Młody Lightwood, czasami miał wrażenie, że dla Magnusa liczy się tylko sport. Czasami miał to ochotę rzucić w cholerę, kiedy Bane wybierał mecz, zamiast kilku chwil spędzonych z nim. A kiedy w końcu Magnus, znalazł chwilę dla niego między meczami, a treningami, to i tak temat sportu i koszykówki, nie znikał na długo. I choć brzmi to nieracjonalnie, to tak. Alec był zazdrosny. Zazdrosny o sport. Ale będąc dzielnym, Alexander wszystko to przetrzymywał. Trwał w tym. A jedynym powodem dlaczego, nie zdobył się na odwagę i nie zakończył tego związku była, najzwyczajniej w świecie miłość. Lightwood kochał koszykarza, najnormalniej w świecie go kochał. Dlatego godził się ze wszystkim. Lecz tym razem. Tym razem zabrakło mu już siły by walczyć. Nawet jego uczucie, nie zdołało zatrzymać zbliżającego się końca.
Alec westchnął i ruszył ku wyjściu, kiedy usłyszał wiwatujący tłum, który wykrzykiwał imię jego chłopka. Byłego chłopaka. To oznaczało koniec. Koniec ze wszystkim. Miał już nigdy go nie zobaczyć. Już nigdy nie miał powiedzieć, jak bardzo go kocha i już nigdy nie miał usłyszeć tych dwóch magicznych słów, z ust koszykarza. To już koniec. Już nigdy nie będą mogli być razem.
Natomiast na boisku rozgrywało się istne szaleństwo. Zegar odliczał ostatnie pięć sekund. Widownia krzyczała i dopingowała. Nagle wszystko jakby zwolniło. Magnus przystanął. Ma piłkę. Przymierza się i...
-Trafił! - rozległ się donośny krzyk z głośników.
Trafił. Magnus Bane trafił do kosza! Wygrali mecz. On wygrał mecz. Szczęście pochłonęło jego duszę i ciało. Zaczął cieszyć się jak dziecko, które dostało właśnie swoją wymarzoną zabawkę. Zaczął podskakiwać i wykrzykiwać okrzyki radości. Lecz nagle się upomniał. Co z Alec'iem? Co takiego ważnego chciał mu powiedzieć? Co było, aż tak ważne, że nie mógł zaczekać do końca gry?
Chłopak ponownie zaczął się rozglądać po wszystkich trybunach, ale nigdzie nie mógł dostrzec swojego ukochanego. Jeszcze raz omiótł cała halę spojrzeniem, jednak nadal nie mógł go dostrzec. „Gdzie on się do cholery podziewa?" pomyślał.
W tym samym momencie tłum zbiegł z trybun i ruszył ku nim. Lecz Magnus nie zawracał sobie nimi głowy, nadal gorączkowo poszukiwał swojego chłopaka. I wtedy go dostrzegł. Wychodził przez tylne drzwi.
-Alec! - zawołał.
Chłopak się nie odwrócił. Nie słyszał go.
-ALEC! - krzyknął głośniej, próbując wyrwać się ze szponów fanów, ale na próżno. Wszyscy otoczyli go niczym hieny i gratulowali mu zawzięcie. Porwali go na ręce i podrzucili do góry, w momencie kiedy drzwi za Alexander zamknęły się z cichym trzaskiem.
To wtedy po raz pierwszy Magnus pomyślał, że utracił miłość swojego życia. To własnie wtedy pożałował wszystkich swoich decyzji. Zrozumiał, że stracił go już na zawsze.
W tym samym momencie, świat zawirował, wszystkie kontury rozmazały się, aby następnie ulotnić się niczym dym. Magnus otworzył szeroko oczy. Spojrzał w bok, obok niego widniało puste miejsce. Puste miejsce, które codziennie, od ponad siedmiu lat przypominało mu co utracił i jak bardzo samotny teraz jest. Chłopak, a właściwie teraz już dojrzały mężczyzna, przetarł oczy i powtarzając sobie szeptem, niczym w amoku "to był tylko sen", próbował powstrzymać łzy samotności napływające pod jego przymknięte powieki i ponownie zatopić się w krainę Morfeusza.
A/N: I jak wrażenia?
Jeżeli chcecie pozostawcie swoją opinie w postaci komentarza :)
Następny rozdział pojawi się w piątek!
Pozdrowienia
Ola
