Roy wrócił z biura i zaparzył sobie herbaty. Zielonej z imbirem, takiej, jaką lubił najbardziej. Rozgrzewała go od środka. Rozpalała jego ognie.
Rozkoszował się kubkiem herbaty długo, bardzo długo. Mniej więcej…
…mniej więcej póki ktoś nie otworzył sobie drzwi kopniakiem.
Roy upuścił w połowie pełny kubek i półtorej sekundy później wpatrywał się w lufę pistoletu, znajdującą się prawie w jego nosie. Potem spojrzał dalej, na rękę trzymającą pistolet… i jeszcze dalej, na twarz Rizy.
-R-riza? – zapytał. Riza prychnęła.
-Nie, Havoc! – warknęła. – Rozbieraj się!
-C-co?
-To, co słyszałeś! Rozbieraj się!
Pistolet dotknął nosa Roya.
Roy, drżąc na całym ciele, powoli zdjął mundurową bluzę i upuścił ją na podłogę. Riza przymrużyła oczy i mocniej przycisnęła pistolet. Roy rozpiął koszulę.
Często marzył o sytuacji, w której Riza by… by chciała z nim… ale nigdy, nigdy nie wierzył, że to się stanie. Że to się stanie naprawdę, i, no… w ten sposób…
Koszula opadła na mundur. Roy nie krył nerwowego uśmiechu. Wszystkie blizny z Ishvaru, najświeższa blizna po wypaleniu rany – to wszystko teraz, nieosłonięte, widziała Riza. Nacisk pistoletu nieco zelżał.
-Spodnie też – mruknęła Riza. Drżącymi rękami Roy rozpiął pasek i zsunął spodnie. Zdjął buty i został przed Rizą w samej bieliźnie. Porucznik zrobiła dziwną minę na widok jego bokserek, ale nic nie powiedziała.
-A… Riza… czy teraz chcesz… - zaczął Roy. Riza dźgnęła go pistoletem w pierś.
-Pozbieraj! I do pralki z tym!
Roy zrobił zdumioną minę i schylił się, żeby pozbierać rzeczy.
-Już nigdy nie pójdziesz do pracy w brudnym mundurze! – warknęła Riza. – Wypierz to! I rozwieś! I żeby ci do głowy nie przyszło suszyć alchemią!
Roy uśmiechnął się nerwowo.
-E, Riza… skoro już jestem rozebrany, to może… może…
-Zapomnij.
-Prooooszęęęę… zimno mi…
-Powiedziałam NIE!
-Riza… jako pułkownik…
Lufa pistoletu wcisnęła się w jego brzuch.
-Sam sobie ugotuj zupy!
