Moje pierwsze tłumaczenie - mam nadzieję, że będzie dobrze się czytało ;)
Autorką jest Foundation of Dreams, na jej prośbę zamieszczam to tutaj. Oryginał znajdziecie pod ID: 4774467
Wszystkie postacie są ludźmi, akcja rozgrywa się w Nowym Jorku.
Betą jest osoba, która nie ma tutaj konta(przynajmniej nic o tym nie wiem :P).
Bella
Siedziałam na krześle za ladą, czytając moją ulubioną książkę. Tego dnia czas płynął powoli w księgarni, mieszczącej się na obrzeżach Nowego Jorku, gdzie pracowałam. Zerknęłam na zegar wiszący nad drzwiami, zakładając kosmyk moich brązowych włosów za ucho. Wskazywał on za piętnaście dziewiątą. Piętnaście minut , zanim będę mogła zamknąć i iść do domu. Powieść była naprawdę urzekająca - po siedmiu razach wciąż można było odczuć to napięcie, wywołane miłosnym zawodem głównych bohaterów. Dzisiejszy dzień był jednym z tych spokojnych. Kilku klientów rozeszło się po sklepie, przeglądając naszą ogromną kolekcję książek. Zawsze były to te same osoby, uśmiechające się do mnie podczas płacenia, nie próbujące nawiązać rozmowy. Wiedziały, że i tak im nie odpowiem.
Zdążyłam przeczytać kilka linijek tekstu, zanim usłyszałam delikatny dźwięk dzwoneczka poruszającego się na wietrze, gdy drzwi się otworzyły. Chwilę później został zagłuszony przez hałasy dochodzące z ulicy. Ciężko było uwolnić się od tych dźwięków w mieście, które nigdy nie spało. Jak zwykle, spojrzałam niepewnie w stronę wejścia, aby przekonać się, czy to znajoma twarz. Przez chwilę nie mogłam złapać oddechu. Do sklepu wszedł mężczyzna. Piękny mężczyzna. Zgaduję, że miał około sto osiemdziesiąt osiem centymetrów wzrostu. Miał na sobie proste, ciemne dżinsy i zieloną bluzkę z długim rękawem, podkreślającą jego muskulaturę. Jego włosy były gęste, brązowe i rozrzucone w nieładzie, a oczy zielone, błyszczące, przyciągające wzrok. Jego kurtka była niedbale przewieszona przez prawe ramię. Przypuszczam, że miał niewiele ponad dwadzieścia lat. Rozejrzał się po pomieszczeniu i spojrzał na mnie, gapiącą się na niego. Zarumieniłam się i szybko spuściłam wzrok.
- Cześć - uśmiechnął się, a ja przestałam wstrzymywać oddech. Jego przybycie mogłam opisać jednym słowem: olśniewające. Jego urzekające, zielone oczy błyszczały. Cofnął się, trzymając kawałek papieru w swoich bladych, silnych dłoniach. Powoli go wzięłam, próbując powstrzymać moje drżące ręce, gdy jego palce musnęły moją ciepłą dłoń. Na kartce widniał tytuł napisany starannym pismem:
A Swiftly Tilting Planet Madeleine L'Engle
- Możesz mi pomóc znaleźć tę książkę? - mężczyzna zapytał mnie, wkładając ręce do kieszeni. Miał dłonie artysty: dobrze zbudowane z długimi palcami. Jego głos był jak aksamit - gładki i melodyjny. Skinęłam głową, otrząsając się z zamyślenia i ześlizgnęłam się z krzesełka, w pośpiechu zostawiając moją książkę na ladzie; nawet nie zapamiętałam, na której stronie była otwarta. Mężczyzna przelotnie na nią spojrzał i cichutko się zaśmiał, ale zignorowałam to; wiedziałam, że gdzieś tutaj było kilka tych książek... problem w tym, gdzie. W sklepie zawsze panował bałagan - jedne książki poodkładane na złych półkach, inne piętrzące się w przypadkowym miejscu, gdzie ledwo się mieściły... przynajmniej nigdy się nie nudziłam.
Olśniewający mężczyzna poszedł za mną, kiedy przedzierałam się między półkami. Poczułam na sobie jego spojrzenie, a na mojej szyi zaczął malować się rumieniec; starałam się przypomnieć sobie, gdzie ostatnio widziałam szukaną pozycję, jednocześnie próbując się nie potknąć.
- Więc... jestem Edward. Masen. Edward Masen - powiedział, jąkając się trochę. Westchnęłam. Byłam zawiedziona, że próbował zacząć rozmowę ze mną. Odwróciłam się w jego stronę i uśmiechnęłam, pokazując tym samym, że go słyszałam i wróciłam do poszukiwań. To był kolejny moment ciszy.
- Mógłbym poznać twoje imię? - spytał. Praktycznie mogłam usłyszeć, jak bardzo go to bawiło. Kątem oka dostrzegłam uśmiech na jego pięknej twarzy i ponownie przestałam oddychać. Co się dzisiaj ze mną działo?
Przejechałam palcami po książkach Madeleine L'Engle i zatrzymałam się na tej, której szukał. A, tutaj jest. Potrząsnęłam głową w odpowiedzi na jego ostatnie pytanie; zdjęłam książkę z półki i podałam zainteresowanemu. Zmarszczył brwi i zerknął na powieść. Podeszłam do lady, a on wyciągnął dwadzieścia dolarów. Spoglądając na zegar, ucieszyłam się, że będę mogła wyjść zaraz po nim - piętnaście minut minęło szybciej niż się tego spodziewałam. Wydałam mu resztę, a kiedy włożył książkę do torby na laptopa, przewieszonej przez ramię, a portfel do tylnej kieszeni spodni, szybko podeszłam do drzwi; zdjęłam płaszcz z wieszaka i założyłam go, później zrobiłam to samo z kapeluszem. Sprawdziłam kieszenie. Telefon, portfel, klucze, pomadka do ust - wszystko było na swoim miejscu. Edward przestępował z nogi na nogę. Stał za mną, kiedy odwróciłam się po raz drugi.
- Może dasz mi swój numer telefonu? - spytał szybko jakby był zdenerwowany. Przygryzłam wargę. Dopiero go poznałaś. Nic o nim nie wiesz. Może Cię skrzywdzić. Ostatnia myśl była rozstrzygająca. Bolesny przypływ strachu i lęk sparaliżował moje mięśnie, kiedy przypomniałam sobie wydarzenia z niedalekiej przeszłości; kazałam moim myślom natychmiast przestać. Nic o mnie nie wiedział, dopiero się poznaliśmy, a ja już zdążyłam zauważyć, że jest oszustem. Musiał mieć dziewczynę, a może nawet żonę, biorąc pod uwagę to, jak wyglądał. Pokręciłam głową ze smutkiem. Spojrzał na mnie zdenerwowany, a potem się uśmiechnął.
- W takim razie... dobranoc - skinął głową i ominął mnie, wychodząc ze sklepu; dzwoneczki znów cicho zabrzęczały. Powoli wypuściłam powietrze. Czułam się winna. Nie zasłużył na to, żebym myślała o nim w ten sposób, żebym w ogóle o nim myślała. Edward wyglądał na dobrze wychowanego mężczyznę; poczułam się głupio, przypominając sobie jak zareagowałam na jego prośbę o numer telefonu. Świetnie. I tak już nic nie zrobisz. Spojrzałam w dół na kawałek papieru z zapisanym tytułem książki; wciąż tkwił w mojej dłoni. To pasowało do jego wdzięku, przyzwoitości i muzyki, którą ze sobą przyniósł. Włożyłam papierek do tylnej kieszeni moich dżinsów. Dzwoneczek odezwał się cichutko, kiedy zamykałam drzwi. Popatrzyłam na zatłoczoną ulicę. Przechodni gdzieś się spieszyli; telefon zabrzęczał w mojej kieszeni, kiedy zaczęłam iść w stronę domu. Wyjęłam go, to mój brat Emmett przysłał mi wiadomość.
Bello, gdzie jesteś? Spóźniasz się...
Uśmiechnęłam się. Miło było wiedzieć, że ktoś się o mnie troszczy, ale czasami działało mi to na nerwy. Miałam dziewiętnaście lat i nie potrzebowałam niańki. Odpisałam, o mało nie przypłacając tego zderzeniem ze ścianą. Nie byłam dobra w pisaniu i chodzeniu jednocześnie.
Ktoś mnie zatrzymał, gdy zamykałam. Jestem już w drodze. Wpadnę i powiem Ci cześć, zanim pójdę do łóżka.
Byłam już kilka bloków przed moim domem, gdy dostałam odpowiedź od Emmetta.
Ok, do zobaczenia wkrótce.
Odłożyłam telefon do kieszeni płaszcza, dalej krocząc zatłoczonymi chodnikami Nowego Jorku, czując zimny podmuch wiatru na mojej twarzy. Zimne i świeże powietrze łaskotało moją skórę. Myślałam o dzisiejszym, ciężkim dniu. Ale kto mógł wiedzieć, że się skarżyłam? Bez pracy musiałabym wrócić do Forks, do Charliego. Z odwiedzinami jakoś bym sobie poradziła, ale z życiem... nie sądzę. A to była dobra praca. Nie musiałam za wiele robić i naprawdę nie byłam zmuszona z nikim rozmawiać. Zazwyczaj używałam języka migowego, jednak nie wszyscy go umieli, dlatego miałam specjalną tablicę, dzięki której mogłam prowadzić rozmowy z "niewtajemniczonymi".
Moje myśli krążyły wokół Edwarda. Nigdy jeszcze nie spotkałam nikogo takiego jak on. Miał piękne oczy i gdyby pojawiło się w nich kilka łez, mogłabym dać mu więcej niż tylko mój numer telefonu. Westchnęłam i wzdrygnęłam się lekko, wyrzucając z głowy myśli dotyczące mojej przeszłości. Nawet nie wiem, dlaczego ktoś tak cudowny jak on, poprosił mnie o numer... Edward Masen. Dziwne, że wciąż pamiętałam jego imię - potrafiłam nawet przywołać w myślach jego twarz. To pojawiało się za każdym razem, kiedy skupiałam się na różnych rzeczach w mojej głowie... na przykład o potrzebie kupienia nowej kurtki...
Za plecami znajdowało się moje mieszkanie; spojrzałam w niebo, gdy ból przeszył moją głowę. Cholera. Właśnie dlatego powinnam skupić się na swoich stopach. Zaczęłam podnosić się z ziemi. Ostrożnie usiadłam, następnie wstałam; chwilę później z powrotem upadłam. Przeklinałam w myślach, gdy ujrzałam kogoś biegnącego w moją stronę; można było usłyszeć odgłos stóp poruszających się po chodniku. Blady, znajomo wyglądający mężczyzna pojawił się przede mną; spojrzałam w te znajome oczy. Błyszczące, zielone oczy. Edward...? Chwyciłam jego dłoń, a on pomógł mi wstać. Skrzywiłam się z bólu. Nie krwawiłam, ale nie było to przyjemne uczucie. Pewnie będę miała guza i siniaki, a głowa będzie mnie bolała całą noc. Edward patrzył na to wszystko z niepokojem na twarzy; pociągnął mnie i stanęłam bezpiecznie na nogach; jedną dłonią trzymał moją dłoń, druga spoczywała mi na ramieniu.
- Jesteś cała? - Jego głos działał na mnie prawie tak samo jak jego oczy. Powoli skinęłam głową. Dziękuję - wypowiedziałam bezgłośnie te słowa i odeszłam tak szybko, jak tylko mogłam. Gdy byłam za rogiem, zaryzykowałam i spojrzałam w tamtą stronę - ciągle tam stał, obserwując mnie. Przeszłam przez ulicę. Kontakt z nim przywołał kolejne wstrząsające wspomnienia, sposób, w jaki trzymał moje ramię i dłoń... Wygląda na to, że tej nocy nie będę mogła uciec od przeszłości. Spojrzałam na niego kątem oka, gdy skręcałam w stronę domu. Wyglądał na zawiedzionego, tak jakby moja reakcja była jego winą. Ciągle stał w tym samym miejscu, gdy zniknęłam za rogiem.
Miałam dziwne przeczucie, że to nie był ostatni raz, kiedy widziałam Edwarda Masena. I co było bardziej dziwne, cieszyłam się z tego.
Edward
Patrzyłem jak bezimienna dziewczyna zniknęła. Szła bardzo szybko, tak, jakby się czegoś przestraszyła... mnie? Nie sądzę żebym zrobił coś dziwnego. Nie ruszałem się z miejsca, potrącany przez chodzących dookoła mnie ludzi. Kilka razy się oglądała zanim zniknęła za rogiem. Westchnąłem i spojrzałem na chodnik. Chciałem odwrócić się i iść z powrotem, kiedy coś niebieskiego błysnęło mi przed oczami. To był jej portfel. Otworzyłem go. Z fotografii na prawie jazdy spoglądała na mnie ta dziewczyna. Nazywała się Isabella Swan. Parzyłem przez chwilę na zdjęcie, zanim zamknąłem portfel i schowałem go do kieszeni. Uśmiechnąłem się.
Nie wiem, co było w niej takiego, co czyniło ją inną od wszystkich kobiet. Po prostu nie mogłem pozwolić jej odejść... potrzebowałem kolejnej szansy, żeby ją zobaczyć.
A teraz miałem idealne usprawiedliwienie, aby to zrobić.
Od Autorki: No i mamy rozdział pierwszy! Mam nadzieję, że Wam się spodobał. Nie zapomnijcie o komentarzach!
Ode mnie: Podpisuję się pod komentarzem autorki :D A tak na serio - wszystkie opinie mile widziane!
