Disclaimer: I do not own characters and I don't make any profits on writing.


Od autorki: Podziękowania dla Siean Riley za… Długo by wymieniać. Za wszystko. Gdyby nie Ty, nie byłoby mnie tutaj.

Pozdrowienia dla milaszka oraz osób, które zdecydują się na lekturę. To mój absolutny debiut, więc… No mam tremę, nie będę ukrywać ;-)

Zbieżność osób i nazwisk NIE jest przypadkowa, za to przypadkowe są wszystkie inne zbieżności – telepatia naprawdę istnieje!


CELNY STRZAŁ


Rozdział 1. Najlepsze rozwiązanie

– Czyżby drobna niedyspozycja, Zorro? – szydzi znajomy głos, gdy czarno odziany mężczyzna ląduje na ziemi po nieudanej próbie wspięcia się na dach budynku.

– Na tyle drobna, alcalde, że nie przeszkodzi mi... – Banita odwraca się, sięgając do boku, lecz wstrzymuje się w pół ruchu. Jak niegdyś sam zauważył, szpada nie może równać się z pistoletem, więc tym bardziej z sześcioma żołnierskimi muszkietami, które teraz odcinają mu drogę ucieczki z garnizonowego zaułka.

– A jednak wystarczająca, by doprowadzić cię do zguby – odpowiada pewnie Luis Ramone. – Marzyłem wprawdzie, żebyś zawisnął na szubienicy... – Zawiedzioną miną demonstruje niedosyt satysfakcji, lecz zaraz uśmiecha się triumfalnie. – Ale nie będę tracił czasu ani wystawiał na próbę mojego szczęścia. Załatwimy to od razu – stwierdza i unosi rękę. – Gotowi... Cel...

Alcalde! – Zdyszany sierżant biegiem przemierza podwórze. – Alcalde, proszę zaczekać!

– Do licha, nie teraz, Mendoza! – irytuje się Ramone. Nie może dopuścić, by ten dobroduszny imbecyl przeszkodził mu w odniesieniu zwycięstwa. Sierżant jednak nie rezygnuje, a słowa, które pospiesznie szepce do ucha alcalde, sprawiają, że złość Ramone ustępuje miejsca zainteresowaniu. – Dobrze – zgadza się po namyśle. – Przyprowadź go.

Si, alcalde! – Mendoza salutuje i znika za drzwiami aresztu.

– Wybacz tę zwłokę – Ramone szyderczo uśmiecha się do Zorro – ale nastąpiła mała zmiana planów. Nie robi ci różnicy, kto cię zastrzeli, prawda?

Banita wykrzywia twarz w równie drwiącym uśmiechu. Milczy, choć cięta odpowiedź ciśnie mu się na usta.

Po chwili sierżant wraca w towarzystwie jednego z więźniów, naprędce coś mu tłumacząc. W spojrzeniu kaprala Gomeza, bo to on jest tym więźniem, nie ma śladu wcześniejszej obojętności. Zastępują ją nadzieja i przerażenie.

– Udowodnij swoją lojalność – Ramone zwraca się do kaprala – a zostaniesz ułaskawiony. – Nie czekając na odpowiedź, rozkazuje żołnierzom. – Dajcie mu muszkiet i przepuśćcie go do przodu!

– Przepraszam, Zorro – jęczy skruszony sierżant, gdy lansjerzy rozstępują się, robiąc miejsce dla kolegi. – To mój podwładny... Mam obowiązek... – próbuje tłumaczyć.

Zorro znów się uśmiecha, lecz już bez cienia właściwej mu wesołości. Lekkim skinieniem głowy potwierdza, że rozumie motywy Mendozy i nie ma do niego żalu. Dla alcalde nie jest istotne, kto strzeli. O dziwo, nie żąda tego przywileju dla siebie. Jeśli zaś dzięki temu kapral przeżyje, sierżant podsunął najlepsze rozwiązanie.

Gomez chwiejnym krokiem wychodzi przed szereg, drżącymi dłońmi odbiera broń od Mendozy. Czuje na sobie wzrok Zorro, lecz unika jego spojrzenia. Teraz rozumie, jakim ciężarem obarczył swoich kolegów, w przypływie odwagi rezygnując z opaski na oczy, kiedy...


Kiedy parę dni wcześniej on sam, żołnierz kolonialnej armii, stał po drugiej stronie muszkietu. A raczej pięciu muszkietów, z których mierzyli do niego jego towarzysze z koszar. Groza śmierci w spojrzeniu skazańca musiała wstrząsnąć nimi do głębi. Bo choć znali wojskową rzeczywistość, choć potrafili zabijać wrogów, a i egzekucje nie były im obce, z koniecznością odebrania życia bezbronnemu koledze nie mogło się równać żadne z ich doświadczeń.

Nie chcąc utrudniać im wykonania rozkazu, kapral odwrócił wzrok. Tylko po to, by dostrzec skruszone miny pozostających z boku Pereza i Sancheza. Ci dwaj bardzo szybko uświadomili sobie, że nieszczęsny pomysł zaszantażowania starszego stopniem lansjera, zamiast przynieść oczekiwane korzyści, obarczy ich odpowiedzialnością za jego śmierć. Niestety wyrzuty sumienia i szczery żal, spowodowane tamtym bezmyślnym zachowaniem, nie były w stanie cofnąć czasu i zmienić biegu wydarzeń. Zawieszeni w prawach i obowiązkach szeregowi mogli jedynie gorąco podziękować Bogu, że zastosowana wobec nich kara oznaczała również wyłączenie ich z plutonu egzekucyjnego.

Jednak tamtego dnia muszkiety nie wystrzeliły, a nim zdezorientowani żołnierze uzmysłowili sobie, co, czy raczej kto jest tego przyczyną, garnizonowe podwórze wypełniły kłęby duszącego dymu. W potężnej kotłowaninie, która wówczas wybuchła, wśród krzyków, szczęku broni i odgłosów dławiącego kaszlu zginęły nawet wściekłe wrzaski Luisa Ramone.

Gdy dym wreszcie opadł, po skazańcu nie było ani śladu, zaś miejsce niedoszłej egzekucji przypominało pole po bitwie. O tym, kto w niej zwyciężył, świadczyła pokaźna litera „Z", wyrysowana węglem na murze.


Teraz broń jest sprawna. Teraz, by ocalić własne życie, Gomez musi strzelić do swojego niedawnego wybawcy.

Cdn.