Tytuł: Równi
Autor: euphoria
Fandom: Sherlock BBC
Pairing: Mycroft Holmes/John Watson
Info: ango, bądź przeklęta z tymi johncroftami! / lekka wprawka w pairing /LWeM
Dedykacja: jak wyżej ;)
Poznanie Sherlocka Holmesa zmieniło życie Johna kardynalnie, ale dopiero pierwsze spotkanie z Mycroftem, utwierdziło go w tym, że to permanentne.
Starszy Holmes nie tylko był spokojniejszy od brata, ale również o wiele lepiej radził sobie z ludźmi. Oczywiście John wiedział już wtedy na tyle dużo o Holmesach, żeby nie zakładać naiwnie, że Mycroft wraz z mlekiem matki wyssał całą empatię, która przypadała na obu braci.
Bynajmniej.
Mycroft po prostu wiedział jak działają ludzie i obchodziło go to. Potrafił to wykorzystać. Podchodził do tego z równą skrupulatnością, co Sherlock, ale dostosowywał się też do sytuacji, które przewidywał – w odróżnieniu od młodszego brata, który wymagał, aby to sytuacja dostosowywała się do niego.
Mycroft traktował ludzi niczym roboty, których mechanizmy znał i którymi sterował. Początkowo próbował tak również z Johnem, ale to nie do końca się udało. I wtedy Watson dostrzegł pierwszy raz tę dziwną emocję, która zagościła w oczach siedzącego głęboko w fotelu w klubie dla dżentelmenów starszego z Holmesów. Emocję, której sam nie potrafił dokładnie nazwać.
John nie był pewien ile w Mycrofcie było faktycznej troski o Sherlocka, a w jakim stopniu po prostu łagodził skutki nieodpowiedzialnego zachowania brata, które przecież mogło wyrwać się spod kontroli. I nie było to tak naprawdę ważne, bo cokolwiek nie leżało u fundamentów – czyny wciąż świadczyły na korzyść Mycrofta.
Starszy Holmes zresztą nie ukrywał się z tym i John nie wiedział czy to nie jest jedna z tych dziwnych gier, które bracia między sobą prowadzili. Cokolwiek by się jednak nie działo – Mycroft traktował go inaczej. Wydawał się mniej oschły, otwierał się bardziej, gdy John pytał. Po kilku uwagach zaczął nawet grzeczniej zapraszać go na spotkania i Watson czasami w jego oczach dostrzegał błysk emocji, która jednak równie szybko ginęła.
I czasami John przyłapywał się na tym, że parzył herbatę dla Sherlocka o kilka minut za długo, wyzbywając ją teiny, która tylko pobudzała umysł młodszego z Holmesów.
Bo o ile Mycroft wiedział jak działają ludzie i traktował ich jak marionetki, które w jego rękach nabierały znaczenia. To John znał się faktycznie na ludzkim organizmie i potrafił jak wirtuoz wygrywać na nim wybrane przez siebie nuty.
Na drodze manipulacji byli sobie równi.
I Mycroft zdawał się to zauważać za każdym razem, gdy odbywali jedną z tych swoich rozmów na temat Sherlocka.
