Seria ta jest spowodowana moim dwutygodniowym urlopem i dużą dozą weny by po długim czasie pisarskiego odwyku coś stworzyć. Trochę poczytałam, trochę się zmotywowałam, trochę się zachwyciłam i postanowiłam się podzielić tym, co moje. Mam nadzieję, że się spodoba.
Stworzyłam fikcyjną postać (w sumie nie tylko jedną) wokół, której kreuje całą historię. Tak więc Allegra jako była uczennica Hogawrtu, Snape jako były opiekun i nauczyciel, nowy dyrektor i zdrajca Zakonu Feniksa. Ale czy tylko? Śmierciorzercy, Lord Voldemort i gdzieś w tle kluczowe postacie samej serii o Harrym Potterze. Trochę według kanonu, trochę koło niego i trochę zupełnie inaczej, na nowo, po mojemu.
Fight or die. WALCZ ALBO UMIERAJ.
ROZDZIAŁ I: LWIE SERCE W CIELE WĘŻA
- Hestia, kochanie uważaj z tą herbatą bo jest jeszcze gorąca. Derec nie lataj po domu i oddaj Zacowi jego miotłę. – powiedziała cierpliwie dość wysoka blondynka w błękitnej sukience, która trzymała na rękach małą roześmianą dziewczynkę i podawała dwóm innym siedzącym przy stole ciasteczka. Pierwsza z nich była dość pulchna, miała orzechowe lśniące włosy nieco za ramiona i niebieskie oczy o przenikliwym inteligentnym spojrzeniu. Nie mogła mieć więcej niż 8 lat, druga zaś nieco drobniejsza miała długie kruczoczarne włosy i równie ciemne oczy, w których świeciły łobuzerskie chochliki gdy spoglądała na dwóch goniących się chłopców. Jeden z nich leciał na miotle, a drugi biegł za nim. Obydwaj mieli po 7 lat i byli braćmi. Trzeci chłopiec, najmniejszy i najchudszy miał ciemną blond czuprynę i buzię obsypaną piegami. Siedział na dużym starym fotelu w salonie i oglądał jakąś księgę z dużymi, ruchomymi obrazkami. Na nosie miał duże, nieco za duże okulary, które spadały mu nieco i co chwilę poprawiał je na swoim nieco zadartym nosku. Dziewczyna, która zajmowała się dziećmi zgrabnie wsadziła malucha do kojca, wygoniła chłopców z miotłami na podwórko, uprzedzając ich wcześniej, że chce mieć na nich oko przez okno w kuchni, pogłaskała zaczytanego chłopca w salonie po plecach, a on leniwie podniósł głowę i uśmiechnął się do niej. Odpowiedziała mu tym samym i powolnym, falującym krokiem poszła do kuchni. Chłopiec odprowadził ją wzrokiem, a gdy zniknęła z zasięgu jego wzroku odwrócił się w stronę książki. Dziewczynki piły popołudniowa herbatę i jadły ciastka, które upiekły razem z opiekunką. Ona natomiast usiadła naprzeciwko nich i nalewając sobie soku dyniowego zerkała przez okno patrząc na rozbawionych chłopców, którzy grali w berka na miotłach, jednak tak jak poprosiła o to dziewczyna, nie odfruwali za daleko, ani za wysoko. Każdy z dzieciaków, którymi się zajmowała uwielbiało swoją opiekunkę. Tuliły się do niej, zwierzały ze wszystkich swoich sekretów, czuły się bezpieczne. Odwzajemniała się im wielką dozą miłości i masą ciekawych rzeczy, które z nią mogli robić. Uczyła ich, nieco wychowywała, no i odrobinę rozpieszczała. Sama była jedynaczką, więc z radością poświęcała się pracy z dziećmi. Jej miłość do dzieci i ich miłość do niej była współmierna do zadowolenia rodziców, których dziećmi się zajmowała. Zazwyczaj byli to czarodziejowie z nie najbogatszych rodzin, którzy musieli pracować by utrzymać rodziny i nie mieli nikogo z kim mogliby zostawić swoje pociechy. Ona była dla niech nie tylko jak opiekunka, która czuwała nad tym co mieli najcenniejszego, ale jako członka rodziny, zaufaną i bliską przyjaciółkę.
- Allegra, kochana jesteś wybawieniem! – powiedziała jedna z mam odbierając psotliwych braci i czarnowłosą Hestię. – Dali Ci popalić?
- Etelle, wiesz, że uwielbiam moich małych łobuzów. – powiedziała dziewczyna przybijając piątki chłopcom i dając buziaka w policzek Hestii. Cała czwórka machała jej na pożegnanie, gdy chwilę później aportowali się do domu.
Allegra Kerr była idealna uczennicą. Spokojna, a jednocześnie uparta z własnym poglądem na świat i wartościami jakie wyznawała. Prefekt naczelna, jednak z ulubionych uczennic profesorów i do tego niebywale ładna. W Hogwarcie nie miała większych problemów, była lubiana w swoim towarzystwie i chociaż była Ślizgonką uczniowie z innych domów nie mieli nic do niej. Po szkole zaczęła prowadzić zajęcia z małymi czarodziejami, kiedy ich rodzice nie mieli czasu by wystarczająco zająć się swoimi pociechami. Pokazywała więc im wiele ciekawych rzeczy, uczyła jak zapanować nad rodzącymi się magicznymi mocami i jak odróżnić dobre czary od tych złych. Mieszkała w małym domku w pobliżu mugolskiej wioski gdzie odnajdywała spokój i spełnienie z pracy. Żyła jak chciała nikomu nie przeszkadzając, w zgodzie z Jugolami, którzy byli jej sąsiadami i z czarodziejami, których dziećmi się zajmowała. Pewnego dnia jednak wszystko to się zmieniło, a jej spokojnym światem zatrzęsiono. W jednej chwili runęło – jak domek z kart.
W nocy, kiedy już miała kłaść się spać usłyszała dziwne krzyki i odgłosy. Natychmiast wzięła różdżkę, która schowała do rękawa szlafroka, który nałożyła na piżamę i zeszła na dół. Z zewnątrz błyskało jasnozielone i czerwone światło. Zaniepokojona wyszła na dwór i zobaczyła zarysy kilku postaci, które zebrały się koło domu jej sąsiadów. Zimny dreszcz przeszedł jej ciało miała bowiem bardzo złe przeczucia. Ostatnio przecież mówiło się o coraz większej ilości agresji, porwań i ataków… Jej myśli gdzieś uciekły, jej kolana lekko się ugięły i zaschło jej w gardle gdy zobaczyła zamaskowane postaci. Śmierciorzercy torturowali Jacka, jej sąsiada Mugola, poczciwego człowieka, ojca trójki dzieci, wdowca, który niedawno stracił zonę w wypadku samochodowym. Znała go bardzo dobrze i lubiła, ponieważ zawsze mogła liczyć na jego pomoc, a i ona często zajmowała się dziećmi, kiedy on niespodziewanie musiał wyjechać gdzieś w interesach i nie miał z kim zostawić dzieci.
Wyjęła odruchowo różdżkę i w ułamku sekundy postanowiła zareagować. Nie wiedziała skąd przyszło jej na myśl by użyć zaklęcia niewerbalnego, ale dzięki temu kupiła trochę czasu na dodatkowy manewr. Zaklęcie ugodziło jednego ze Śmierciorzerców, który osunął się na ziemię. Reszta spojrzała na niego zaskoczona.
- Co jest do cholery? – krzyknął drugi, a wśród nich zaczęło się robić małe zamieszanie. Rozglądali się na wszystkie strony, ale nie wiedzieli co się stało, że jeden z nich upadł od tak. Allegra schowała się za murem, mając nadzieję, że jej manewr uda się jeszcze raz. Było ich jednak za dużo i chociażby nie była nie wiadomo jak dobra z zaklęć i obrony przed czarną magią nie da sobie rady z tyloma Śmierciorzercami naraz. Wychyliła się lekko i rzuciła następne zaklęcie. Przecież nie mogła pozwolić żeby zabili Jacka. Cieszyła się w duchu, że jego dzieci były teraz u dziadków i nie widzą całego zajścia.
- Ktoś nas atakuje! – krzyknął jeszcze jaki inny Śmierciorzerca. Ten, który odezwał się wcześniej teraz wybuchnął śmiechem, a gdy się odezwał jego głos wydawał się opanowany, rozbawiony i przeraźliwie chłodny.
- Tak więc mamy tu obrońcę szlam… - mówił glos, który zmierzał w jej kierunku. Zaklęła w myślach trzymając różdżkę w pogotowiu. – Więc nasz obrońco pokaż się, a może darujemy Ci życie. – powiedział Śmierciorzerca, a jego głos o dziwo oddalał się od niej. „Czy jeszcze raz się uda?" przeszło jej przez myśl i po raz trzeci jej klątwa uderzyła w jakiegoś Śmierciorzercę.
- Zabiję jak go dorwę! – krzyknął chrapliwy głos jeszcze innego Śmierciorzercy. Czuła, że teraz zdenerwowali się naprawdę i nie ma odwrotu. Zacisnęła zęby i błagała, aby jakimś cudem udało jej się ujść z tego wszystkiego cało. Śmierciorzerca, który zwracał się do niej wcześniej znów się odezwał, a jego glos wydawał się jej niewzruszony i opanowany.
- Zamknij się Dołohow. – rzucił w kierunku rozwścieczonego Dołohowa, a sam czujnym okiem obserwował skąd padały ataki. Był pewny, że już wie gdzie znajduje się ktoś kto ośmielił w nich rzucać zaklęcia. Zdradził go bowiem ostatni atak, przez ułamek sekundy wydawało mu się bowiem, że widział cień napastnika. Nie dał jednak po sobie tego poznać, dając jedynie znak innym Śmierciorzercom by obeszli dom, a on sam powolnym krokiem zmierzał w kierunku, w którym stała dziewczyna.
- Skoro tak trafnie rzucasz zaklęcia to pokaż nam swoją twarz. – mówił zjadliwym tonem, od którego dziewczynie robiło się niedobrze. Przez chwile panowała cisza i nagle zgasły światła. Panowała absolutna ciemność. Cofnęła się o parę kroków do tyłu, gdy usłyszała głos przed sobą.
- I co teraz zrobisz? – zasyczał głos, a gdy ona już miała wyciągnąć rękę, w której trzymała różdżkę ktoś inny złapał ją w żelazny uścisk od tyłu. Jęknęła tylko, po czym znowu rozbłysło światło. Próbowała walczyć, wyrwać się, ale nie miała najmniejszej szansy. Śmierciorzerca, który ją złapał roześmiał się obleśnie.
- Lucjuszu to jest dziewczyna. – powiedział do Śmierciorzercy, który stał przed nią i przez chwilę zasłaniał sobie oczy od nagłego zapalenia światła. Gdy spojrzał na nią wreszcie była pewna, że pod maską pojawił się lubieżny uśmieszek.
- No proszę nasz obrońca to obrończyni. – powiedział zbierając z ziemi jej różdżkę, która upuściła w szamotaninie. Inni Śmierciorzercy podeszli by ją zobaczyć – wszyscy stracili bowiem zainteresowanie Mugolem, którego torturowali.
- Jak się nazywasz laleczko?
- Nie Twoja sprawa. – warknęła znów próbując się wyrwać na co paru Śmierciorzerców się zaśmiało.
- Powinniśmy ja nauczyć dobrych manier. – powiedział kobiecy głos i jednak z zakapturzonych postaci wystąpiła na środek. – Crucio! – syknęła a Allegrę uderzyło bolesne zaklęcie. Jej nogi ugięły się z bólu, myślała, że jej czaszka pęknie i zaraz zacznie wymiotować. Jednak stanowczy głos Lucjusza przerwał zabawę kobiety.
- Bellatrix dość. – powiedział lekko podniesionym głosem, a kobieta z niechęcią przestała i odwróciła się w jego stronę.
- Skąd ten przypływ litości Lucjuszu? Zrobiło Ci się jej żal… tej małej, ślicznej, plugawej wojowniczki o prawa mugoli? – kobieta podeszła bliżej do dziewczyny i brutalnie pociągnęła ją za włosy by wszyscy mogli przyjrzeć się jej twarzy.
- Jak jest taka odważna – wycedził powoli Lucjusz – weźmiemy ją do Czarnego Pana. Bellatrix uśmiechnęła się i popchnęła dziewczynę tak, że upadła tuż przed Lucjuszem.
- A jeśli Czarny Pan uzna, że nie jesteś godnym towarzystwem – zwrócił się do Allegry ze złośliwym uśmieszkiem – umilisz nieco czas innym… - powiedział chłodno, gdy dziewczyna podniosła twarz i spojrzała na niego. Inni Śmierciorzercy wybuchnęli śmiechem. Ktoś mocno ją złapał i aportowali się. Allegra miała dziwne przeczucie, że Lucjusz to Lucjusz Malfoy. Ojciec jej szkolnego kolegi i główny Śmierciorzerca w szeregach Czarnego Pana. Co zupełnie miałoby poparcie w tym do jak wielkiego dworu się przenieśli i tego, że była z nimi Bellatrix. Tu nie miała wątpliwości, że musi być to osławiona złą sławą Lestrange. Jej przypuszczenia potwierdziły się gdy Śmierciorzercy zdjęli maski, a jej oczom ukazały się twarze, które tak dobrze znała z Proroka Codziennego. Kiedy weszli do rezydencji, ktoś znów popchnął ją i upadła na marmurową posadzkę. Dziewczyna usłyszała chrapliwy śmiech Belli. Lucjusz przykucnął przy niej i złapał ją za podbródek. Jego przenikliwe błękitne oczy połączyły się z jej piwno-miodowymi. Wreszcie mógł się jej przyjrzeć. Miała blond włosy sięgające do połowy ramienia, delikatne, ale wyraziste rysy i duże malinowe usta. Była szczupła, dość wysoka i raczej drobna na pierwszy rzut oka.
- Jak się nazywasz? – zapytał po raz drugi, ale ona tylko patrzyła mu prosto w oczy. – Zabrało Ci języka w ustach? – zadrwił i mocniej ścisnął jej podbródek i lekko nim potrząsł.
- Radzę Ci zacząć gadać głupia dziewczyno! – krzyknęła Bellatrix, a Malfoy posłał jej ponure spojrzenie.
- Może trzeba dać jej nauczkę? – zaśmiał się jakiś ciemnowłosy wysoki Śmierciorzerca, który teraz bawił się maską i patrzył pożądliwie na dziewczynę. – Moglibyśmy się trochę zabawić. – dodał lubieżnie, a reszta radośnie mu zawtórowała. Allegra nie mogła powstrzymać drżenia spowodowanego nie tylko zimnem, ale i przerażeniem. Była w rękach Śmierciorzerców i była zdana tylko na ich łaskę. Próbowała wymyślić cokolwiek co uratowałoby jej życie, ale nie mogła niczego wymyślić. Malfoy obrzucił ją takim spojrzeniem jakby poważnie zastanawiał się czy nie ulec pokusie. Spojrzał na Allegre tak, jakby rozbierał ją wzrokiem co zasadniczo nie było potrzebne ponieważ jej satynowy szlafrok rozwiązał się i lekko zsunął się z jej ramion, a koszula nocna, która była o wiele za krótka niż teraz życzyłaby sobie dziewczyna, więcej odkrywała niż zakrywała. Cisze przerwało prychnięcie Belli.
- Lepiej ja się zajmę tą małą szlamą. – powiedziała wyjmując różdżkę i rzucając zaklęcie w stronę dziewczyny, aż ta jęknęła z bólu, ale po chwili stała na równych nogach. – Bo patrząc na Was przestajecie myśleć głowami. – syknęła podchodząc do Allegry i patrząc jak zaciska żeby. Rzuciła na nią kolejna klątwę, a z ust dziewczyny wydobył się krzyk bólu.
- Tylko nie przesadzaj Bellatrix – powiedział cicho Malfoy wstając i patrząc na dziewczynę z szyderczym uśmiechem, gdy powoli łapała oddech po wycofaniu zaklęcia przez Lestrange. – Uważaj na jej śliczną buźkę, nie oszpeć jej za bardzo by jutro mogła służyć innym. Nie ma tez siłę krzyczeć jak będzie posłusznie zadawalać innych… - wycedził zbliżając się za bardzo, będąc w zasięgu jej ręki, bo nie zdarzył skończyć zdania, gdy dostał mocno w twarz. Oczy dziewczyny były pełne dzikiej furii. Ona sama nawet nie zdążyła pomyśleć co tak właściwie robi i na co ją to naraża. Lucjusz dotknął dłonią pulsujący czerwony policzek, a Bella po raz kolejny rzuciła klątwę, teraz znacznie bardziej bolesną, bo dziewczyna upadła na kolana, ale z jej ust tym razem nie wydobył się żaden dźwięk.
- Tak przyzwyczaj się do tej pozycji. Teraz ciągle będziesz na kolanach. – wycedził wściekle Lucjusz policzkując ją jeszcze mocniej niż ona jego. Wybuchła kolejna salwa śmiechu. Do jej oczy napłynęły łzy z bólu. Całe ciało pulsowała i piekło. Bellatrix z triumfalnym uśmiechem zaprowadziła ją do celi w lochach. Ale ona nie płakała, ani więcej nie krzyczała. Nie dawała jej tej satysfakcji. Obiecała sobie w duchu, że więcej tego nie zrobi.
