Pierwszy rozdział dedykuję Kazbiruk. Następny postaram się wstawić 21 lipca.


Rozdział 1

Właśnie wróciłem z kolejnej misji sprowadzenia Sasuke do wioski. Nie udała się. Znowu. Skierowałem się w stronę swojego mieszkania. Powinienem w pierwszej kolejności pójść złożyć raport babuni Tsunade, ale nie zrobiłem tego. Nie miałem na to siły ani ochoty. Postanowiłem, że zrobię to następnego ranka.

Przekręciłem klucz w zamku i otworzyłem drzwi. Wszedłem do środka. Pierwsze słowa, które pojawiły się w mojej głowie to 'co za syf'. Nie zwróciłem na to jednak większej uwagi. To nie miało teraz znaczenia. Zgarnąłem rzeczy z jednego kąta i usiadłem w nim. Przysunąłem nogi do siebie. W głowie ciągle miałem wydarzenia sprzed kilku godzin. Zacząłem się zastanawiać nad sensem tego wszystkiego.

Wszystko zaczęło się trzy lata temu, kiedy Sasuke odszedł. Nie. On nie odszedł. Ludzie Orochimaru porwali go i zabrali do swego mistrza.

'Nie może im się udać. Nie pozwolę na to' - Tak wtedy myślałem. Robiłem wszystko, by tak było. Ale wyszło jak wyszło i nic już tego nie zmieni. Pierwsza próba uratowania Sasuke zakończyła się klęską. Po niej następne i jeszcze kolejne. Mimo to nie poddawałem się. Z nadzieją szedłem na każdą akcję tylko po to, żeby ją utracić. Po powrocie, jak tylko wylizałem się z ran, przychodziłem do piątej hokage po kolejną misję sprowadzenia ostatniego Uchihy. Wiele razy próbowała mi odmówić, ale byłem uparty. Zawsze wychodziło na moje. Nie chciała bym uciekł z Konohy i zaczął go szukać na własną rękę, a tak by było, gdyby nie wyraziła zgody na poszukiwania. Wolała mieć nad tym jakąkolwiek kontrolę. Zwykle po misji mieliśmy tylko drobne rany i byliśmy wyczerpani z chakry. Do czasu. Po czterdziestym którymś razie, shinobi zaczęli mieć poważniejsze urazy. Wiele osób miało różne złamania bądź/i truciznę w organizmie. Prawie wszyscy już się poddali. Chyba nikt oprócz mnie nie wierzył, że może nam się udać. Udawali się na te misje tylko po to, by mnie pilnować. Ja wciąż miałem nadzieję. Nadzieję, że w końcu coś się zmieni, że Sasuke powróci. On tego nie chciał. Nie rozumiałem tego i chyba nigdy nie zrozumiem. Już kilka razy posłał Lee, Sakurę, Kibę, Shikamaru i innych na intensywną terapię. Mimo że za każdym razem ranił mnie i moich przyjaciół, ciągle za nim goniłem. Wiedziałem, że to mnie niszczy, że przez to oddalam się od przyjaciół i że przez to nie potrafiłem się już uśmiechać jak dawniej. Więc dlaczego? Dlaczego zawsze, gdy pojawiał się choć najmniejszy trop, pędziłem jak na złamanie karku? Sam już nie wiem, a może jednak wiem, tylko boję się tego przyznać przed samym sobą. Miałem "małą" obsesję. W moich myślach to był ciągle ten sam Uchiha Sasuke, z którym rywalizowałem na każdym kroku i który był moim pierwszym przyjacielem. Nie chciałem przyjąć do wiadomości, że on się zmienił. Aż do teraz. Już chyba nie potrafię o nim myśleć tak jak kiedyś. Nie po tym, co widziałem i co ciągle widzę, gdy zamykam oczy.

Wczoraj rano Tsunade wezwała do swojego gabinetu mnie, Asumę, Neji'ego i Ino. Pojawiły się nowe ślady dotyczące stale rozszerzającej się działalności Orochimaru. Nasza grupa miała udać się na zwiady i sprawdzić autentyczność posiadanych przez czcigodną informacji. Jeszcze tego samego dnia udaliśmy się do opuszczonej świątyni znajdującej się na obrzeżach kraju ognia. Po kilku godzinach szybkiego biegu dotarliśmy na miejsce. Zrobiliśmy dwugodzinną przerwę na zjedzenie prowiantu oraz odpoczynek. Następnie poszliśmy przeszukać wnętrze świątyni. W budynku znaleźliśmy wejście do tunelu. Znajdowało się pod głownym ołtarzem. Sprawdziliśmy ten podziemny korytarz. Droga posiadała wiele rozgałęzień. Jedno z nich prowadziło do magazynu ze zwojami, w których opisano zakazane techniki. Spędziliśmy tam ponad godzinę na szukaniu tajnych skrytek. Nie znaleźliśmy ich. Potem sprawdziliśmy pozostałe korytarze. Na końcu jednego z nich były umieszczone drzwi. Otworzyliśmy je i weszliśmy do środka. Znaleźliśmy się w laboratorium. Przeszukaliśmy pomieszczenie. Za jednym z wielu regałów natknęliśmy się na Suigetsu, Juugo, Uchihę i Karin.

- o Sasuke-kun, zobacz, kto postanowił cię odwiedzić – powiedziała (a raczej wypiszczała) ta czerwonowłosa wiedźma.

- Jeszcze się wam nie znudziło ganianie za mną? A może shinobi Konohy nie mają nic lepszego do roboty? - oznajmił brunet głosem pełnym kpiny. Już chciałem mu nagadać, ale ktoś mnie uprzedził.

- Nie pochlebiaj sobie. Nie zawsze gdy się spotykamy, chodzi o ciebie – powiedział Neji

- Nie? A ja myślałem, że zawsze – odpowiedział Uchiha tym samym głosem co przedtem i zapytał – czyli tym razem nie będziecie próbować sprowadzić mnie do Konohy?

- Tego nie powiedzieliśmy - odparłem.

- Naruto, tak bardzo chcesz oberwać? - zapytał czarnooki, a we mnie się coś zagotowało.

- Skąd pewność, że to ja oberwę, draniu? - spytałem "troszkę" podirytowany.

- To oczywiste. Zawsze przegrywasz. Jeszcze nigdy nie zdołałeś mnie pokonać, no chyba że w konkursie na głupotę

- no to trzeba to zmienić – rzekłem spokojnym głosem, choć tak naprawdę ledwie trzymałem nerwy na wodzy.

- Może kiedyś ci się to uda. Obstawiam, że za... nigdy. Ze względu na stare czasy daję wam wybór, albo odejdziecie i już więcej nie wrócicie, albo tego gorzko pożałujecie.

- Sasuke-kun, wróć z nami – wypiszczała Ino.

- Czy to wasz wybór? – zapytał były mieszkaniec Konohy. Po tych słowach wymieniłem spojrzenia z resztą drużyny. W ich oczach widziałem zdecydowanie i determinację. Decyzja zapadła. Wszyscy mieliśmy na ten temat takie same zdanie.

- Zabierzemy cię z powrotem do wioski albo zginiemy próbując – oznajmiłem z powagą.

- Niech i tak będzie. Karin, Juugo, Suigetsu – nie zabijajcie ich za szybko – rozkazał przywódca "Taki", po czym przez krótką na jego twarzy widziałem drapieżny uśmiech. Miałem złe przeczucie.

Zaczęła się bitwa. Już pierwsze ataki przedziurawiły sufit. Walka przeniosła się na świeże powietrze. Każdy walczył jeden na jednego: Ino z Karin, Asuma z Juugo, Neji z Suigetsu i ja z Sasuke.

Byłem tak pochłonięty tym starciem, że nie zwracałem uwagi na otoczenie i to był błąd. Pojedynek pomiędzy mną a Uchihą trwał pewnie jakieś trzy godziny. Zakończył go kunai rzucony przez jednego z towarzyszy bruneta. Wtedy straciłem przytomność. Obudziłem się w jakimś utrzymanym w ciemnych barwach pomieszczeniu. Chciałem się poruszyć, ale nie mogłem. Ktoś związał mnie liną stworzoną z chakry. Próbowałem się uwolnić za pomocą własnej, ale nie potrafiłem jej wydobyć.

- To na nic – usłyszałem głos Sasuke – Kiedy byłeś nieprzytomny, Juugo założył ci obroże blokującą przepływ chakry.

- Co zrobiłeś innym?! - krzyknąłem.

- Jeszcze nic. Czekałem aż się obudzisz. Skoro już to zrobiłeś, to pora rozpocząć przedstawienie. Na pierwszy ogień pójdzie...

- co ty kombinujesz, draniu? - zapytałem. Złe przeczucia nie opuszczały mnie ani na chwilę.

- Wybacz Naruto, ale dzisiaj będziesz głównie widzem. Karin, zatkaj mu czymś usta, żeby nie przeszkadzał – czerwonowłosa zatkała mi usta jakąś brudną ścierą. Fuj. - Juugo przyprowadź pierwszą ofiarę – Ten olbrzymi rudzielec skinął głową i wyszedł z pomieszczenia. Po kilku minutach wrócił razem z Ino, która była otumaniona. Unieruchomił ją. Następnie zaczęło się piekło. Członkowie "Taki" torturowali ją. Wbijali jej kunai'e w ciało, przypalali ogniem jej twarz, a nawet miażdżyli młotkiem jej palce. To było straszne. Krzyki Ino roznosiły się po całym pokoju (nie zdziwiłbym się, gdyby było je słychać na zewnątrz budynku), aż nagle ucichły. Zabili ją. Po kunoichi naszła kolej na Asumę, a po nim na Neji'ego. Każdy z nich był torturowany w coraz gorszy sposób. Chciałem zatkać sobie uszy, by nie słyszeć wrzasków. Chciałem odwrócić wzrok od tego wszystkiego, ale nie mogłem. Nie pozwalali mi na to członkowie "Taki". Kiedy Neji wyzionął ducha, Sasuke skierował twarz w moją stronę i powiedział – I co Naruto, opłacało ci się to wszystko? Opłacało ci się marnować te wszystkie lata? I co będzie dalej? Nadal będziesz mnie gonił? Pozwolisz, by więcej ludzi zginęło przez ciebie i twoje decyzje? - nie odpowiedziałem, ponieważ wciąż miałem zatkane usta. Nawet gdybym mógł mówić, nie wiedziałbym co mu odpowiedzieć. W tamtym momencie nie wiem dlaczego, ale zaczęło mi się robić słabo. Po chwili widziałem już tylko ciemność. Jakiś czas później obudziłem się. Nie byłem już związany. Uwolnili mnie. Szybko ruszyłem w drogę powrotną do domu.

Siedziałem w kącie i rozmyślałem nad tymi wydarzeniami, dopóki nie zasnąłem. Ta noc nie była spokojna. Cały czas dręczyły mnie koszmary. Kiedy już się obudziłem, nie byłem ani trochę wypoczęty. Przebrałem się i poszedłem złożyć raport Tsunade. Nie zjadłem śniadania. Po raz pierwszy nie miałem apetytu.

Kiedy dotarłem przed gabinet hokage, po raz pierwszy zamiast wejść od razu otwierając drzwi na roścież, zapukałem. Odpowiedziało mi ciche jęknięcie. Wszedłem do środka.

- Naruto, gdzie reszta drużyny?

- Zaraz ci wszystko wytłumaczę hokage-sama – powiedziałem poważnym tonem. Tsunade chyba wyczuła, że coś się święci, ponieważ miała niepewną miną. Wszystko jej opowiedziałem. Po usłyszeniu raportu, zrobiła mi awanturę na pół wioski i wykopała przez zamknięte okno. Trochę to bolało, ale najgorsze było to, że nazwała mnie bezużytecznym, egoistycznym bachorem, który sprowadza na wszystkich kłopoty i powinien tam zginąć zamiast porządnych shinobi.