1.
Dla Prus i Niemiec był to całkiem normalny dzień, oprócz tego, że już za dwie godziny mieli kolejną Światową Konferencję, a Ludwig nie wyglądał na zbyt skorego, aby zabrać ze sobą Gilberta po tym, co ten ostatnio wywinął razem z Francisem i Antonim.
- Bracie, 'nie' znaczy NIE, wystarczy mi już słuchania zgłoszeń o molestowaniu! Ostatnio nawet pani Ukraina bała się przyjść na zebranie, a Szwajcaria kazał mi założyć ci kaganiec!
- Kesesese, po prostu nie znają się na mojej wspaniałej wspaniałości, ot co! - odparł Gilbert, widocznie zadowolony ze swoich działań. - Nie spinaj się tak Zachód, bo jeszcze ci żyłka we dupie pęknie~! - poradził mu i puścił perskie oko.
Ludwig westchnął ciężko. Czasami nie mógł uwierzyć, że on i Gilbert są spokrewnieni - byli jak przeciwstawne bieguny. Prusy miał mnóstwo przyjaciół i był znany ze swojej psotniczej natury i skupiania na sobie uwagi cokolwiek robił. Głównie dlatego skargi zawsze były na niego, a nie na przykład na Francję, czy Hiszpanię.
- Błagam, zachowuj się tym razem, mamy ważne sprawy do obgadania. To już nie jest zabawne, sytuacja u pani Ukrainy ciągle się pogarsza i musimy naradzić się w tej sprawie...
- Kesesese, nie martw się Ludi, Wspaniały Ja zawsze chętnie służy radą i równie chętnie wypowie się na ten temat~! - Tego właśnie się obawiam, stwierdził w myślach Ludwig. - Nie spinaj się, braciszku, wszystko będzie we WSPANIAŁYM porządku~!
- Jakoś nie podzielam twojego optymizmu... - mruknął Niemcy. Po chwili zorientował się, że od jakiegoś czasu nie ma z nimi Feliciano, który jeszcze niedawno grzebał im w szafkach. Zazwyczaj Ludwig biegał za nim i zamykał każdą po kolei. Może nawet wtrąciłby go do karceru za naruszanie przestrzeni osobistej... - Gdzie Włochy?
Prusy przerwał na chwilę swoje zajęcie.
Ludwig stwierdził, że powinien się dziś porządnie wyspać, bo był nieco rozkojarzony. Najpierw nie zauważył zniknięcia Feliciano i dopiero zorientował się, że starszy brat, od jakiejś godziny wygłaszania kazania - podczas którego zdążył przeczytać mu uporządkowaną alfabetycznie listę powodów, dlaczego nie powinien brać dzisiaj udziału w zebraniu - skrzętnie pisze coś na dziwnej papeterii.
Była to kartka, wyglądająca, jakby ktoś wylał na nią herbatę. Wzór ozdobny w prawym, dolnym rogu stanowił czarno-złoty krzyż przecinany na środku przez skrzyżowane czerwone miecze i gwiazdę dawidową ponad nimi.
- Coś ty taki ciekawy, braciszku? - podpytał Gilbert, zasłaniając ciałem kartkę. Uśmiechnął się przekornie i poruszył sugestywnie brwiami. - Nawet Wspaniały Ja może mieć Wspaniałe sekrety, kesesese~
- Ja... nie... ja wcale... Ugh... scheiße...
- Kesesesesese, co Wspaniały Ja słyszy~? Czyżby Ludi-Ludi zaklął?
- N-nie, wcale...! - zaprzeczył szybko Niemcy, rumieniąc się. - A-a, nawet jeśli to co z-z t-t-tego, j-ja też mogę - wymamrotał.
- Nie wstydź się tak przed swoim Wspaniałym starszym bratem, kesesese~ Możesz mi powiedzieć wszystko, Ludi-Ludi - Prusy żartobliwie dźgnął go łokciem w brzuch, co zaowocowało u niego o automatyczny "gwałt" twarzy. Aż mu się oczy zaszkliły... - Hej, Zachód, a słyszałeś ten kawał? Co mówi chemik, gdy cegła... Ujć! Spaliłem, gdy sztabka srebra spadnie mu na głowę?
Ludwig zmarszczył brwi.
- E... Ich weiß nicht...
- 'Au'~! Kesesesese~!
Niemcy wytężył umysł, próbując zrozumieć, i nawet nie zauważył, kiedy Prusy wrócił do pisania... eee... tego czegoś co pisał wcześniej. Minęła kolejna godzina. Nadal nie wiedział gdzie jest Feliciano, nie przekonał Gilberta do zrezygnowania z konferencji i nadal nie wiedział, o co chodzi z chemikiem i sztabką.
Wreszcie poddał się i westchnął. Nie był dobry z chemii, wstydził się trochę z tego powodu, gdy wspominał Alberta Einsteina, bo niezły był z niego gość, ale chyba lepiej rozumiał się z Gilbertem, niż z nim.
- Kesesese~! Wspaniały Ja skończył, możemy już wychodzić, mój Mniej Wspaniały Bracie~! - zakomenderował, o wilku mowa, a wilk tu.
- Ale mamy jeszcze godzinę przed spotkaniem, dojście tam zajmie najwyżej piętnaście minut - zdziwił się Ludwig. - Chyba, że chcesz jeszcze gdzieś wstąpić po drodze...? - zgadywał, powoli rozumiejąc nagły zryw brata.
- Jak zawsze dobrze znasz Wspaniałego Mnie~! - przyznał Gilbert i uśmiechnął się szeroko. - Wspaniały Ja chce, żebyś zawiózł go na cmentarz~!
Ludwig nie krył zdziwienia. Nagle coś mu zaświtało.
- Przecież grób wujka Otto (Świętego Cesarstwa Rzymskiego) odwiedziliśmy ledwie w zeszłym tygodniu... - zauważył, na co Gilbert machnął tylko ręką, w której trzymał karminową kopertę zaklejoną pieczęcią. Ludwig nie wiedział, że jego brat wciąż trzyma takie pamiątki, jak stempel ostatniego Wielkiego Mistrza Krzyżackiego...
- To nie do niego, kesesesese~!
- To do kogo...? - spytał, unosząc brew, próbując nie dać po sobie znać ciekawości. Nie było to jakieś wielkie zainteresowanie. Raczej czysta ciekawość, a po jej zaspokojeniu spokojnie mógł rzucić sakramentalne 'Aha'.
- Sekret~!
Gilbert wyminął go, zdejmując z krzesła marynarkę. Stojąc w drzwiach zapiął ją i zamknął sprzączkę paska.
- No, na co czekasz, bruder? Myślałem, że nie lubisz się spóźniać~!
Powiedziawszy to, zniknął w korytarzu.
Ludwig obrzucił zmęczonym wzrokiem salon, w którym siedzieli. Nic szczególnego. Pokój, noszący ślady batalii o bałagan i porządek. Gilbert - z natury bałaganiarz, stał po jednej stronie z Feliciano, często spędzającym w domu Niemiec i Prus więcej czasu niż we własnym. Z kolei pedant Ludwig walczył w pojedynkę, ewentualnie razem z Lovino, który przychodził tu za młodszym bratem, nie siląc się nawet na dobre maniery. Naprawdę, co jest złego w jedzeniu ziemniaków?!
Już miał wychodzić, gdy jego sensory pedanta zauważyły jeden szczegół odbierający pomieszczeniu atmosferę, której nie powstydziłaby się Perfekcyjna Pani Domu. Był to kalendarz wiszący na ścianie zaraz obok reprodukcji obrazu Vincenta van Gogh'a "Jedzący kartofle" (ironia losu). Czerwone okienko wciąż oznaczało wczorajszy dzień, czyli 27 listopada. Jak zawsze Gilbert zapomniał się tym zająć. Nie mógł go jednak winić, sam spędzał w tym pokoju tyle co on, a mimo to... Naprawdę był dzisiaj rozkojarzony.
- Zachód, nie każ Wspaniałemu Mnie czekać zbyt długo, kesesese~
- Już idę! - odpowiedział Ludwig i swoim sprężystym, wojskowym krokiem podszedł do kalendarza, by zaznaczyć dzisiejszą datę.
Zmarszczył brwi, widząc czerwone kółeczko narysowane wokół dnia 28 listopada. Przez chwilę próbował przypomnieć sobie, co ważnego mogło stać się tego dnia. Do głowie przychodziły mu różne rzeczy, począwszy od wojny polsko-krzyżackiej w 1520 r., przez imieniny Polski - musiał pamiętać, by złożyć mu życzenia, wojnę francusko-pruskią, do wybrania Berna na stolicę Szwajcarii...
- Co się dzieje, Ludi? Wleczesz się jak mucha w smole - burknął Gilbert, widocznie zniecierpliwiony czekaniem, wychylając się zza futryny.
- Zastanawiam się, co jest 28 listopada 2013 roku, może ty mi powiesz, Gilbert?
Prusy wyglądał, jakby ktoś uderzył go piorunem, ale tylko przez chwilę. Zaraz powrócił jego głupkowaty uśmiech i powoli zaczął zbliżać się do Ludwiga, rechocząc w ten swój dziwny sposób.
- Niewspaniale, czyżby nasz drogi Ludi powinien odświeżyć nie tylko wiedzę z dziedziny chemii, ale i historii?
- Czyli nie chodzi o imieniny Polski, znaczy Feliksa? Jesteście chyba przyjaciółmi, więc myślałem...
- Serio?! Dzisiaj Feliksa?! - wyraz zaskoczenia na twarzy Gilberta był aż nazbyt prawdziwy. Ludwig wiedział, że brat jest kiepskim aktorem, więc teraz nie mógł kłamać. - Scheiße! Niewspaniale z mojej strony, brawo braciszku, tym razem, ale tylko tym razem Wspaniałość należy się tobie~!
- ... E, danke... chyba... - wymamrotał Ludwig. - A więc... co to za okazja?
Prusy zamrugał, jakby w ogóle nie spodziewał się tego pytania. Jego brew drgnęła, jak zawsze kiedy kłamał - Feliks mówił, że Gilbert był kiedyś w tym naprawdę dobry, widocznie wyszedł z wprawy.
- Uh... Z-założyli węgierski klub piłkarski Paksi FC... obiecałem Węgrom, że obejrzę z nią mecz...
- Ty z nią? - dopytywał z wyraźnym powątpiewaniem młodszy brat. Nie wierzył, że Węgry sama zaproponowała Prusom oglądanie z nią meczu, ba, robienie czegokolwiek razem. Zazwyczaj wystarczyło, żeby Gilbert otworzył usta, a obrywał patelnią, zwłaszcza gdy zbliżał się do Rodericha.
- E, tak, oczywiście! - przytaknął, a jego brew podskoczyła dwa razy. Ludwig wiedział, że Gilbert robi to nieświadomie, może to i lepiej, w innym wypadku próbowałby to kontrolować.
- Czy coś jeszcze stało się 28 listopada?
Gilbert został uratowany przez gołębia.
Biedny ptak z rozpędu uderzył w okno pokoju, zostawiając na nim brudną smugę i kilka piór. Zaraz podniósł się po upadku i stanął na parapecie, i zaczął dziobać szybę. Tuż obok niego podskakiwał mały, żółty ptaszek.
- Gilbird! Albird! - zawołał Gilbert i szybko podbiegł do okna, otwierając je bez chwili wahania, nie słuchając Ludwiga, który jąkając się wskazywał na plamę na szybie. - Servus, wspaniali skrzydlaci bracia, w samą porę jesteście, Wspaniały Ja i ten mniej wspaniały Ludi właśnie wychodziliśmy~!
Ludwig westchnął, co jak co, ale Gilbert pisarzem nie zostanie.
Ostatecznie wyszli z domu w towarzystwie "skrzydlatych braci" Prus. Niemcy znał upodobania brata na tyle dobrze, że podczas gdy on pozostawał wierny psom, to Gilbert był wprost zakochany w ptactwie. Na własność posiadał Gilbirda, kurczaka, który nigdy nie rośnie, a jest z nim jeszcze od czasów Zakonu Krzyżackiego. Nie wiedział natomiast, do kogo należał ów 'Albird'. Brat przemawiał do niego cicho i głaskał po łebku.
Ludwig miał wrażenie, że Gilbert coś przed nim ukrywa, coś co miało związek z datą 28 listopada, listem. cmentarzem i gołębiem.
- LUDWIG PATRZ NA DROGĘ!
Prusy w samą porę upomniał go wrzaskiem i Niemcy cudem wyhamował, omal nie robiąc placka z przechodzących przez ulicę włoskich braci. Feliciano wskoczył w ramiona Lovino, machając białą flagą, przerażony do reszty, podczas gdy ten ogarniał mercedesa wrogim spojrzeniem na miarę Rosji... No nie, nie aż tak strasznym.
- Dio Mio, czy wy nas kurwa chcecie, tym pierdolonym samochodem zabić?! - huknął Lovino, puszczając Feliciano, że ten wylądował boleśnie na ziemi. - Czyżby twój pierdolony w cuchnącą dupę mózg do reszty zmienił się w walony kartofel?!
Ludwig wyskoczył z samochodu i szybko podbiegł do obu braci. Gilbert wysiadł, ale stał przy drzwiach, przyglądając im się z pewnej odległości.
- Entschuldige! Nic wam nie jest?
- Nie kurwa, wiesz co?! To chyba z dupy pytanie, biorąc pod uwagę, że omal nie odebrałeś nam naszych pierdolonych żyć!
- Tut mir wirklich leid! Verzeihst Sie mir! Byłem strasznie zamyślony, gdyby nie interwencja Gilberta nie wiem czy bym was zauważył... czy mogę coś dla was zrobić?
- Vee~ Doitsu, Doitsu, zabierzesz nas na obiad? Może na pastę~? Pasta jest dobra o każdej porze dnia~! - zaproponował Feliciano.
- Fratellino to nie jest...
- Może jednak~! - krzyknął z samochodu Gilbert. - Ja i Ludi jeszcze nic dzisiaj nie jedliśmy, więc możemy wpaść do Smaków Świata po naszej wizycie na cmentarzu, w ramach Wspaniałych przeprosin~!
- C-cmentarza? - wydukał Feliciano. - Doitsu, Doitsu, ja nie chcę na cmentarz! Tam są duchy! A co jeśli duchy lubią jeść pastę? Przyczepią się do mnie i będą zjadać moją pastę do końca życia! Doitsu, nie jedźmy na cmentarz! - słowotok naraz wypłynął z ust Włochy, który teraz tulił się do nogi Ludwiga, machając tradycyjnie białą flagą.
- Wiesz Ludi, zawsze mogę pojechać sam, kesesese~! - podsunął Gilbert.
- Dio mio, kurwa tylko nie ty! - wciął się Lovino, zanim Ludwig zdążył mu odmówić.
- Eh, dobrze wiesz, że po ostatnim wypadku nie masz prawa jazdy - przypomniał, na co Gilbert tylko zarechotał i uśmiechnął się diabelsko.
- Nikt nie musi wiedzieć~
- Nie ma mowy! Es tut mir leid Feliciano, ale musimy wpaść na ten cmentarz, bo, ee...
- Co kurwa bo?
- Gilbert!
- A po co jedzie się na cmentarz? Kesesese, żeby powspominać zmarłych, ist es nicht? - zaśmiał się Prusy. - Możecie mnie tam tylko wysadzić, do restauracji sam trafię~
- Tak, Doitsu, to dobry pomysł~!
- Niech, kurwa, będzie - burknął Lovino.
Ludwig także się zgodził, choć miał pewne wątpliwości.
- Gut, Wspaniały Ja musi was odpuścić, więc teraz wspaniale się oddali~! - zawołał jeszcze Gilbert, nim odwrócił się i przebiegł przez bramę cmentarza, kiwając głową, na siedzącego w budce mężczyznę. Stróż wydawał się nie zwrócić na to uwagi. Na cmentarz w Machitalii codziennie ściągało mnóstwo ludzi, w końcu nie była to zwyczajna, ale światowa nekropolia.
Leżały tu personifikacje państw na zawsze startych z map światła, nacji i cywilizacji, które nie przetrwały. Ludów, które nie zaasymilowały się, lub zostały wymordowane z różnorakich powodów. Miasta zrównane z ziemią, które nigdy się nie podniosły. Najwybitniejsi przywódcy, którzy nigdy się nie poddawali.
Ludwig lubił tu przychodzić, by powspominać choćby ich wujka, Ottona, Święte Cesarstwo Rzymskie, człowieka o wielkich ambicjach, który chciał dobrze, ale zgubił się gdzieś po drodze. Chociaż wiedział, że to złe myśli - cieszył się, bo jemu udało się w porę opamiętać... inaczej skończyłby tutaj, na tym cmentarzu. Ale może utrata kogoś, kto znaczył dla niego więcej niż on sam, przywróciła trzeźwość.
Mrużąc oczy oglądał sylwetkę Gilberta, zastanawiał się... czy z nim było podobnie?
- Hej Kartoflu! Jedziesz, czy nie?!
Warkot z gardła Lovino przywrócił go do rzeczywistości. Ludwig odwrócił się i spojrzał na wyczekujące Południowe Włochy, oraz Północne śpiące na jego ramieniu. Przez chwilę rozważał dwie opcje. W końcu zgasił samochód, ale zostawił klucz w stacyjce. Odpiął pas i otworzył drzwi.
- Oi! Gdzie ty, kurwa, idziesz, Kartoflu?! Mieliśmy jechać do restauracji, bastardo!
- I możecie jechać - zapewnił Ludwig. - Masz prawo jazdy, prawda Lovino? Pojedziecie z Feliciano przodem, zamówicie co chcecie i powiedzcie, że to na nasz koszt, ordnung?
- Ej no, ale... KURWAAA!
Ludwig nie słuchał już złorzeczeń Lovino, teraz próbował się skupić na swoim bracie i próbach odnalezienia go wśród labiryntów uliczek machitalskiej nekropolii. Gilbert rzucał się w oczy, więc nie powinien być to problem. Ludwig instynktownie kierował się też w stronę grobu Świętego Cesarstwa Rzymskiego, Ottona. Niedaleko leżał Fryderyk II Wielki, znany też jako Staruszek Fritz, król i były szef Prus, człowiek będący dla niego jak ojciec. Chociaż Gilbert nie był zbyt wylewny na jego temat, Ludwig dowiedział się od Austrii, że to jedna z trzech najważniejszych osób dla niego.
Ale kim były pozostałe dwie? Ludwig, chociaż wiedział, że brat go kocha, nie śmiał pomyśleć o sobie, jako o jednej z nich. Może wujek Otton? Dziadek Germania? Ciotka Skandynawia?
Zatrzymał się nagle, kiedy niedaleko zamajaczyła mu znajoma czupryna o barwie platynowego blondu. Ze zdziwieniem zauważył, że Prusy kuca w sekcji 'Zapomnianych', z daleka od niemieckich grobów. Ludwig nie wiedział, kogo Gilbert mógł tam odwiedzać. Słyszał kiedyś od Anglii, że leżą tam prawdziwe indywidua, podobno pochowano tam ostatniego mistrza Templariuszy, personifikacje małych, zapomnianych ksiąstewek, chwilowych potęg, drobnych wysepek i państw, które nie osiągnęły nawet wieku dojrzałości.
Nie namyślając się dłużej, zaczął zbliżać się w stronę brata, wodząc wzrokiem po nagrobkach. "Otton I, Otton II, Otton III, Konrad von Jungingen, Ulrich von Jungingen, Albrecht Hohenzollern, Fryderyk I Pruski, Fryderyk II Wielki..." po chwili zaczął tracić rachubę. Potrząsnął głową. Musiał się skupić.
Kucnął, przesuwając się pod grobowcami i pomnikami nagrobnymi tak, żeby Gilbert go nie zauważył. Dotarł na koniec niemieckiej sekcji, zostało tam już tylko kilka grobów.
"Albert von Buxhövden, Hermann von Balk, Gotthard Kettler."
Skądś pamiętał te nazwiska... Może Gilbert miał rację i czas by odświeżyć nieco historię?
Czuł się źle, szpiegując, w ogóle, tak przyglądając się bratu, ale nic nie potrafił poradzić na własną ciekawość. Taak, ciekawość, pierwszy stopień do piekła. Westchnął cicho. Myślał, że nie zniży się do tego poziomu.
- Servus Kris...
Głos Gilberta sprawił, że Ludwig podskoczył.
- Tut mir leid - zaśmiał się. - Naprawdę przepraszam, że tyle cię nie odwiedzałem, zaniedbałem tradycję, prawda? Ke... se... se... A-ale spokojna już twoja głowa, obiecuję, że się poprawię - zapewnił lekko drżącym głosem, choć próbował się śmiać i brzmieć wesoło.
Ludwig wychylił się nieco zza rogu, by zobaczyć, jak brat gładzi krzyż nagrobny, niczym głowę prawdziwego, żywego człowieka.
- Tęsknię za tobą, wiesz? Hah... oczywiście, że nie - opuścił głowę i przez chwilę trwał tak. - Nigdy nie zdążyłem ci tego powiedzieć, prawda?... Nigdy nie byłem z tobą szczery, choć próbowałem - wyciągnął karminową kopertę zza poła marynarki. - Mam dla ciebie list... Zawsze lubiłaś ten kolor... Mam nadzieję, że ci się spodoba, Kris. Proszę... przeczytaj, jeśli... jeśli możesz.
Powoli podniósł się, opierając dłonie na kolanach, jęknął i zaśmiał się, słysząc jak strzykają mu kości.
- Taa, ostatnio trochę odpuszczałem sobie trening, możesz się śmiać ile chcesz! - parsknął i rękawem otarł twarz. - Niedługo przyniosę pewnie kolejny list, kesesese, masz już niewiele czasu na przeczytanie tego. Nie zapomniałem, i się nie poddałem - zastrzegł i zacięcie pomachał zaciśniętą pięścią.
Stał przed grobem jeszcze przynajmniej pięć minut. Ludwig nie mógł zdefiniować wyrazu jego twarzy, bo okrywał ją cień. Natomiast pięści Gilberta zaciskały się tak mocno w czarnych rękawiczkach, że aż się trzęsły. Otworzył usta i wypowiedział cicho jakieś zdanie, którego Ludwig nie dosłyszał.
Uniósł znów głowę i uśmiechnął się szeroko z zamkniętymi oczami, wokół których widniały czerwone plamy, jakby od świeżego płaczu.
- Pójdę już, bo... obiecałem Ludwigowi, że go dogonię... Szkoda, że nie mógł cię poznać, wyrósł na wspaniałego mężczyznę, byłabyś z niego dumna - powiedział i znów zamilkł. - No nic... Sandēi... oder... Ērdiw?... Ke... Przepraszam, siostrzyczko - szepnął i odszedł szybko, wykonując znak krzyża i kłaniając się z respektem przed następnym nagrobkiem.
Ludwig powoli wstał i wyszedł ze swojej kryjówki odprowadzając brata zdumionym wzrokiem. To był może trzeci raz, gdy widział go płaczącego. Gdy widział go załamanego. Gdy czuł, że boli go serce na ten widok. Rzeczywiście rwało się w piersi, jakby chciało wyskoczyć i pobiec za Gilbertem i zrobić coś całkowicie szalonego, przytulić go, zapytać co się stało i zapewnić, że wszystko będzie w porządku.
Gdyby tak się stało, Ludwig pewnie by już nie żył, ale dałby wszystko, aby jego brat nie znalazł się w takim stanie, jak... wtedy.
Zacisnął szczęki i nabrał powietrza w płuca. Powoli, ale z pewnością w działaniu podszedł do nagrobka, przy którym wcześniej kucał jego brat. Z każdym krokiem coraz bardziej chciał wiedzieć, kim była tajemnicza 'Kris'. Gilbert nazwał ją "siostrzyczką"...
Ś.P.
Krista Albert Kettler
ur. 28 listopada 599 r. - zm. ?
"Ku pamięci Kristy Alberta Kettler, wspaniałej siostry, przyjaciółki i towarzyszki, zaginionej w tajemniczych okolicznościach, niech Pan Bóg świeci nad jej duszą."
Ludwig z niedowierzaniem patrzył na tabliczkę przyczepioną do krzyża łacińskiego z dodatkowymi rzeźbami dwóch skrzyżowanych mieczy, oraz małego krzyża greckiego. Pod nim stał kamienny flakon pełen usychających margaretek i chabrów. Kilka zgasłych zniczy i doniczka ze sztucznymi kwiatami, sztucznymi niezapominajkami.
Ale najdziwniejsza była tabliczka, obok której leżała kreda. Na tablicy widniało kilka grawerowanych złotych myśli, lecz po środku było wolne miejsce na napisanie czegoś od siebie. W tej chwili zajmował je świeży, zostawiony najpewniej przez Gilberta, napis.
"Ciągle idę do przodu, ale powoli, a nie pędzę."
Uśmiechnął się delikatnie na tą sentencję.
Tylko kim była Krista Kettler? Nazwisko brzmiało znajomo...
Gotthard Kettler!
Czyżby...? Nie, gdyby była jego córką, żoną lub kimkolwiek z rodziny leżałaby w grobie razem z nim, albo przynajmniej obok, w sekcji niemieckiej. W takim razie... Kim była?
'Zaginiona' ?
Czy to znaczyło, że ona może wciąż żyć? Czy, że nie znaleziono jej ciała?
Kimkolwiek, nieważne. Ważne, że była kimś specjalnym dla Gilberta.
'Siostrzyczka'. 'Tęsknię za tobą, wiesz?' 'Nigdy nie byłem z tobą szczery, choć próbowałem.' 'Kris...'
Nagle poczuł wibracje na udzie. Natychmiast ocknął się z zamyślenia. Wyjął telefon. Jedno nieodebrane połączenie od Feliciano. Westchnął. Później się tym zajmie. Lepiej jeżeli porozmawia z bratem szczerze. Nie czuł się dobrze, szpiegując go.
Napisał szybkiego esemesa informując, że zaraz przyjdzie.
Przez chwilę stał jeszcze, patrząc na nagrobek, aż coś przyszło mu do głowy. Sięgnął po kredę i swoim równym, starannym pismem upchnął w samym rogu własne zdanie:
'Nieważne kim się rodzisz, ważne kim się później stajesz.'
I ruszył, po drodze rzucając jeszcze okiem na ten sam grób, któremu Gilbert skłonił się z widocznym respektem.
Lenert Pruski
ur. 489 r. - zm. 1283 r.
Został poddany egzekucji poprzez uroczyste powieszenie.
Pokój jego duszy.
