Śpiewający Problem
Rozdział 1
Był pogodny poranek. Ptaki na drzewach ćwierkały swoje symfonie, gdy na drodze pojawił się mężczyzna na wierzchowcu. Jeździec był wysoki i miał ubrany kaptur, który zasłaniał jego głowę i część twarzy. Przez plecy miał przewieszone dwa miecze. Z trasy, którą podróżował wynika, że musi się on wybierać do Wyzimy, gdyż już widać mury miasta a droga nie ma innych rozejść. Gdy mężczyzna podjechał pod mury, niewysoki mężczyzna wyszedł zza ściany. Był on ubrany w strój strażnika.
- A ty, kto? – Zapytał ponurym głosem strażnik.
Mężczyzna zszedł z konia i zdjął kaptur. Jego włosy były białe jak śnieg.
- A po co to wam? – odparsknął nieznajomy. – Już to do miasta nie można wejść? A może kwarantanna, hę?
- Nic z tych rzeczy mości panie – uśmiechnął się strażnik. – Ale trzeba wspomóc weteranów małą opłatą.
Białowłosy zwinnie wyciągnął jeden z mieczy przewieszony na plecach i przyłożył go strażnikowi do gardła.
- Myślisz, że uda Ci się obrabowywać innych? Niestety, ale nie mnie. A co zrobi dowódca straży, gdy się przypadkowo dowie? Hm…?
Gwardzista zaczerwienił się jak burak. Podróżnik odłożył miecz na swoje miejsce, chwycił wierzchowca za wodze i ruszył. Za plecami usłyszał jąkającego się strażnika, który mówił: „Prze… prze…aszam…, psze iść…ć."
– Oj Płotka, – wzdychnął – oni nigdy się nie nauczą.
Bohater minął bramę miasta i rzucił okiem na karczmę „Stary Narakort", lecz odwrócił głowę i skierował się do karczmy „Pod Lisem" i wszedł do wnętrza.
Sala główna w karczmie nie była duża, osoba siedząca w jednym rogu, bez problemu mogła usłyszeć, o czym rozmawia pijane mieszczaństwo, które było w przeciwnym. Ustrój był bardzo skromny, W niektórych miejscach były porozkładane stare pleśniejące beczki, a kwiaty wyglądały jak zerwane sprzed kilku zim temu.
Gdy jeździec szedł ku ladzie, ktoś krzyknął.
– A kogoż ja to widzę?! – Zawołał rozweselony gospodarz – Geralt z Rivii!
– Witaj karczmarzu! Widzę, że biznes się wciąż kręci.
– Kręci się kręci, ale coraz słabiej, wszystkich ciągnie do Starego Narakortu. Lecz do rzeczy, co podać?
Geralt oparł się o ladę i medytował przez kilka sekund.
– Pierwsze piwa dajcie, bo mi w gębie zaschło po podróży.
– Już się robi – powiedział karczmarz. – A może jakąś zakąskę?
– A niech będzie chleb ze smalcem.
Gospodarz pobiegł na zaplecze. W tym czasie Geralt rozglądnął się po karczmie a nawet usłyszał, że jutro mają kogoś wieszać na rynku miejskim. Wtedy usłyszał uderzenie kufla o ladę i odwrócił się z powrotem.
– Proszę i na zdrowie.
Białowłosy ugryzł kawałek chleba i popił piwem. Później odłożył kufel i skierował się do właściciela lokalu.
– Karczmarzu. Słyszeliście może o jakimś zleceniu dla wiedźmina?
Gdy ludzie usłyszeli słowo wiedźmin, część się tylko oglądnęła, a kilkoro osób nawet opuściło lokal.
- Do grododzierżcy idźcie, – powiedział ostro gospodarz: – a nie straszcie mi klientów, bo i tak słabo idzie!
- Teraz to wszyscy na wiedźminów będziecie narzekać, a gdy będzie trzeba pomocy to po wiedźmina będziecie wołać, żeby się największym gównem zajął – powiedział opanowanym głosem Geralt.
Następna część klientów wyszła. Gdy karczmarz to zauważył, zdenerwował się nie na żarty.
- Dopij piwo i wynoś się z mojego lokalu odmieńcze! – Krzyknął.
Geralt podniósł kufel i wylał resztę zawartości na właściciela. Następnie powoli wstał i wyszedł z tawerny. Z wnętrza było słychać krzyki skierowane do wiedźmina i oklaski od reszty osób, które zostały w karczmie.
- Choć płotka – powiedział do swojej klaczy. – Niestety musimy iść do Narakortu i być mniej rozpoznawalni.
Klacz zarżała, jakby się zgadzała z Geraltem i obaj ruszyli w stronę szyldu z napisem „Stary Narakort".
