- Pa, Glonomóżdżku - szepnęła do mnie Annabeth i szybko pocałowała. Odkąd została moją dziewczyną ciągle się tak zachowuje. Ściska, całuje znienacka. Nie, żebym ja też się tak nie zachowywał ( a możliwe, że byłem jeszcze gorszy ). Był trzydziesty pierwszy sierpnia, a my rozstawaliśmy się przed rokiem szkolnym. Całe dziesięć miesięcy bez Ann, obozu, Grovera i innych. To będzie masakra. A naprawdę, nie chciałem wracać na Manhattan.

- Dzwoń często - odpowiedziałem siląc się na uśmiech. Odkąd dzieci Hefajstosa wynalazły telefony, które nie przyciągają potworów życie stało się lepsze.

- Wiesz, że będę - uśmiechnęła się. To może przybliżę trochę naszą sytuację. Miesiąc temu wojna z tytanami się skończyła. Kronos pokonany, Silena, Luk, Ethan i wielu innych nie żyje. Po zwycięskiej bitwie o Manhattan stałem się tak jakby bohaterem obozu. Może nie dosłownie, ale widać było, że inni traktują mnie inaczej niż przedtem. Po chwili musieliśmy się rozstać. Pod obóz podjechał czerwony jeep, samochód ojca Annabeth.

- Będę tęsknić - powiedziałem na pożegnanie i ją pocałowałem. Dziewczyna chyba się tego nie spodziewała. Spłonęła rumieńcem na widok roześmianej twarzy ojca.

- A ja będę musiała się tłumaczyć - szepnęła i cmoknęła mnie w policzek. Jednak fajnie jest mieć dziewczynę.

Stoję na zatłoczonej uliczce na obrzeżach Manhattanu przed czteropiętrową kamienicą. Nie chciałem tam iść. Znów się zacznie, przez całe dziesięć miesięcy, dzień w dzień. Ale cóż, muszę jakoś wytrzymać. Wchodzę na klatkę schodową i wolno idę na czwarte piętro, gdzie mieści się mieszkanie mojej mamy. Staję przed drzwiami i biorę głęboki wdech. Otwieram. Wszędzie czuć dym i alkohol. Tak, Gabe jest w domu.

- Percy! - mój młodszy brat wybiega z naszego pokoju i wiesza mi się na szyi. Urodził się pięć lat temu i jest synem mojej mamy i tego śmierdziela.

- Cześć Brian - odpowiadam i biorę go na ręce. - Mamy nie ma?

- W pracy - mówi mój braciszek. Ma ciemnobrązowe włosy i niebieskie oczy. Po mamie odziedziczył chyba zdolność widzenia przez Mgłę. Próbuję jak najciszej przejść do naszego wspólnego pokoju. Uf, udało się. A może Gabe tylko udaje, że nie wie, że wróciłem?

- Wiesz, że tęskniłem za tobą? - mówię, gdy Brian stoi już na swoich nogach, a ja rzucam plecak na podłogę. Siadam na łóżko i biorę go na kolana.

- Jak na obozie? - pyta mnie.

- Jak zawsze. Pływamy, robimy ogniska i bawimy się - odpowiadam. Mały na razie nic nie wie o bogach, herosach i sprawach z tym związanych. Postanowiliśmy tak z mamą. Będzie bezpieczniej, jeszcze zacząłby gadać coś w przedszkolu. Rozglądam się po pokoju. Bliżej okna stoi moje łóżko, przy prawej ścianie Briana. Uparł się, żebym spał blisko niego, więc we śnie czasami stykamy się głowami. Nagle drzwi trzaskają o ścianę, a w nich staje śmierdziel Gabe. Mały zaczął się we mnie wtulać, jak zwykle w jego obecności.

- Nasz Persiak wrócił - usłyszałem głos ojczyma.

- Znowu piłeś - powiedziałem. Żałowałem, że mamy nie ma domu. Zazwyczaj udawało się jej go uspokoić. Zazwyczaj.

- A co cię to gówniarzu obchodzi? Dopiero co wróciłeś i już pyskujesz?

- Możesz wyjść? Rozmawiam z bratem - powiedziałem. Zauważyłem, że Brian zacisnął pięści na mojej koszulce.

- Właśnie, wyjdź - szepnął mój brat. Gabe chyba niestety to usłyszał.

- O, chodź ty tu do mnie Brytan... - Gabe podszedł kilka kroków i chciał już chwycić Briana, jednak ja zrzuciłem brata na łóżko i stanąłem twarzą w twarz z ojczymem. No, to trochę przesada. Jego oczy znajdują się mniej więcej na wysokości mojego nosa.

- Nie tkniesz go - warknąłem chwytając pięść Gabe'a chcącą mnie uderzyć. Nie dam mu tknąć Briana. Co za ojciec. Nawet nie pamięta imienia swojego syna.

- Oż ty... - syknął śmierdziel. Próbował zaatakować mnie drugą dłonią, ale ją również chwyciłem. Nie, tego roku nie dam sobą pomiatać. Po tym lecie jestem od niego silniejszy. Mój ojczym robi wielkie oczy i zaczyna się wyrywać.

- Co?! Myślisz, że taki z ciebie siłacz?! - wrzeszczy mi prosto w twarz. Zerknąłem w bok i zauważyłem, że Brian schował się za łóżkiem i przerażony obserwuje całą scenę.

- Gówniarz pieprzony! Tak się zachowujesz?! - znowu usłyszałem krzyk Gabe'a.

- Percy, uwa...uwa...- głos mojego brata się załamał. Przeczuwałem, że płacze. Jakimś cudem ręka mojego ojczyma wyślizgnęła się z mojego uścisku. Rozproszony przez płacz Brain'a nie zauważyłem tego. To był mój błąd, który śmierdziel błyskawicznie wykorzystał. Poczułem silne uderzenie w lewy bok, syknąłem z bólu i wypuściłem drugą rękę Gabe'a. Kolejny błąd. Teraz obiema rękami z całą siłą popchnął mnie do tyłu. Wywróciłem się uderzając mocno głową o metalową krawędź łóżka.

- Jeszcze raz, to młody też pożałuje - ledwo słyszę głos ojczyma i trzaśnięcie drzwiami. Pociemniało mi przed oczami, miałem wrażenie, że za chwilę zwymiotuję.

- Pe...Percy! Percy, proooszę... - usłyszałem szept Brian'a ciągnącego mnie za ramię. Zmysły powoli mi się wyostrzają. Po chwili silę się na lekki uśmiech.

- Cholerny śmierdziel - mówię lekko łamiącym się głosem. Nie, muszę być silny. Brian nie może się martwić. Otwieram szerzej oczy. Widzę już całkiem normalnie, ale nadal czuję dość mocny ból w lewym boku.

- Uratowałeś mnie - szepcze mój brat przytulając się do mnie. Podnoszę się lekko z podłogi na łokciach. Na razie nie jest tak źle. Z trudem udaje mi się przekonać Brian'a, aby mnie puścił. Powoli wczołguję się na łóżko. Dotykam dłonią tyłu głowy. Wyczuwam dużego siniaka i opuchliznę.

- Prze...przeżyjesz? - szepcze Brain siadając obok mnie. Nie moge na niego patrzeć, gdy płacze. A szczególnie, gdy robi to przeze mnie.

- Jasne - odpowiadam. Lekko kręci mi się w głowie, ale po chwili to mija. - Bywało gorzej. Pamiętasz, o naszej umowie?

- Tak, mama się nie dowie - mówi mój brat.

- To super. Nie chcę, żeby się martwiła.

Wciągam nogi na łóżko i powoli kładę głowę na poduszkę. Staram się nie krzywić, żeby Brian nie zauważył, że coś mnie boli.

- Chodź - mówię wyciągając prawą rękę, a mały kładzie się obok mnie i przytula się do mojej koszulki. Rozmasowuję sobie bolące miejsce na lewym boku. Mam nadzieję, że śmierdziel nie połamał mi żeber.

- Ale nie będzie tak jak rok temu? - szepcze Brian. Nie, no. Mały jeszcze to pamięta? Mam nadzieję, że nie śnią mu się w nocy koszmary. W końcu zobaczenie starszego brata w kałuży krwi to nie jest miły widok.

- Nie, jasne, że nie - odpowiadam, chociaż nie jestem tego pewny. Do głowy przychodzi mi wspomnienie tego felernego dnia...

Był dwudziesty pierwszy stycznia rano. Ja wybierałem się do szkoły, mama smażyła naleśniki, Brian bawił się w salonie klockami, a Gabe spał.

- Mamo, nie widziałaś mojej bluzy? - pytam wchodząc do kuchni. Mama stoi przy kuchence, ubrana w czerwoną koszulkę, niebieskie jeansy , fioletowe kapcie i żółty fartuch.

- Percy, musisz zacząć pilnować swoich rzeczy - mówi, gdy biorę z szafki talerz i widelec. Siadam do stołu i nakładam sobie naleśnika.

- Brian! Chodź, śniadanie! - krzyczy moja mama odwracając głowę w stronę salonu. - Brian! Bo spóźnimy się do przedszkola!

Jak co dzień mama i mój brat za chwilę wyjdą z mieszkania, a ja zostanę jeszcze chwilkę, żeby spakować książki do szkoły. W tym roku mama wybłagała moją starą szkołę, aby znów mnie przyjęli. Niestety nie mogę odprowadzać brata, bo jego przedszkole znajduje się w kompletnie innym kierunku niż szkoła.

Brian wchodzi swoim kaczorkowatym krokiem do kuchni. Mama już wcześniej ubrała go w jego ulubione, niebieskie spodnie i białą koszulkę. Mam nadzieję, że jak zawsze dotrzyma danego mi słowa i nie wygada się mamie o wczorajszym incydencie. Mały stłukł wczoraj szklankę, a złożyło się tak, że mamy nie było w domu. Gdy tak jest, Gabe nie ma już w sobie hamulców. Krzyczy, kopie, bije, potem znowu wrzeszczy. Zazwyczaj ten gniew jest wymierzony we mnie, bo skutecznie udaje mi się odciągnąć jego uwagę od Briana.

- Cześć mały - powiedziałem czorchając mu włosy. Spogląda na mnie zdziwionym wzrokiem. Mrugam do niego jednym okiem i pomagam mu usiąść na krześle obok mnie.

- Smacznego - mówię nakładając mu na talerz naleśnika. Odkąd nauczył się jeść widelcem spadł ze mnie obowiązek karmienia go pod nieobecność naszej rodzicielki.

- Lecę się spakować - mama słysząc moje słowa podchodzi do mnie i przytula.

- Fajnie, że zajmujesz się bratem - szepcze mi do ucha. - Kocham cię synku.

- Ja ciebie też - odpowiadam uwalniając się z uścisku. Wychodzę z kuchni i kieruję się do pokoju. Spod biurka wyciągam plecak. Zerkam na mój plan lekcji. Chwilę zajmuje mi odczytanie dzisiejszych zajęć. Czasami nienawidziłem ten dyslekcji. Chwilę potem słyszę głos Briana.

- Idziemy! - krzyczy mój młodszy brat. Potem trzaskają drzwi, a ja zostaję sam. Zarzucam plecak na ramię i ruszam na poszukiwanie mojej bluzy. Zaglądam do salonu, nie ma. Tak, to by było za proste. Nagle sobie przypominam, że zostawiłem ją w łazience. Słyszę szamotanie w kuchni. Gabe pewnie ruszył tyłek z łóżka. Odruchowo dotknąłem mojego ramienia. Nie miałem ochoty na powtórkę z wczoraj.

- Jackson! - słyszę krzyk Gabe'a. - Przygotuj mi śniadanie!

- Spóźnię się do szkoły! - odpowiadam. Może uda mi się wymknąć z domu. Starając sie nie chałasować idę do łazienki. Szybkim ruchem zabieram bluzę z pralki. Słyszę odgłos rozbijającego się szkła w kuchni.

- Niech to szlag! - odzywa się Gabe. Do drzwi zostało mi już tylko kilka kroków. Na moje nieszczęście śmierdziel mnie zauważa.

- No, nareszcie! - krzyczy wyrywając mi bluzę z ręki.

- Ej, to moja bluza! - mówię próbując odebrać swoją własność. Zauważam rozbitą butelkę na podłodze i rozlaną jasnobrązową ciecz. Znowu zbił butelkę z piwem. Mężczyzna podchodzi do plamy na podłodze i wyciera ją bluzą. Mam ochotę zabić go za zniszczenie mojego ubrania.

- A teraz rób śniadanie - powiedział Gabe rzucając w moją stronę mokrą bluzę.

- Muszę iść. Spóźnię się do szkoły - podchodzę do wieszaka i zdejmuję z niego kurtkę. Już chciałem nałożyć buty, jednak Gabe znalazł się przy mnie. Głośno przełknąłem ślinę. W dłonie miał nóż.

- Od dawna o tym marzyłem - warczy chwytając mnie za bolące ramię. Po wczorajszym spotkaniu z podłogą został tam dośc duży siniak.

- Zostaw mnie! - krzyczę, gdy mężczyzna ciągnie mnie do łazienki. O bogowie, ja nie chcę umierać! Posejdonie, ratuj! Gabe zamyka za sobą drzwi łazienki, a mnie rzuca na podłogę obok prysznica.

- Czas na wyrównanie rachunków gówniarzu - syczy chwytając mnie za rękę. Nie ukrywam, bałem się jak nigdy w życiu. Walka z hydrą to była bułka z masłem w porównaniu z wyrwaniu się z uchwytu Gabe'a.

- Gabe, zostaw... - szepczę, jednak mój ojczym mnie nie słucha. Przyciąga moją dłoń do siebie, i po chwili czuję zimne ostrze wbijające się w mój przegub. Wrzasnąłem, gdy zobaczyłem krew płynącą z mojej rozciętej ręki. Z bólu pociemniało mi przed oczami. Po chwili Gabe chwycił moją drugą rękę i zrobił to samo co poprzednio. Czy on zwariował?! Podciął mi żyły?! Prawie nic nie widzę, a w uszach słyszę coraz bardziej nierówne bicie mojego serca i odgłos noża, który uderza o kafelki. Czuję, że ktoś chwyta mnie za ramiona i opiera o ścianę. Zerkam w dół i widzę krew. Morze krwi. Czuję jeszcze drżenie podłogi po mocnym trzaśnięciu drzwiami, a potem cisza. Gdybym tylko dosięgnął do umywalki. Gdybym mógł dosięgnąć wody. Wiedziałem jednak, że to się nie uda. Byłem w szoku i coraz bardziej opadałem z sił. Nie dałem rady nawet ruszyć palcem. Ledwo kontaktowałem.

- Mamo! Zapomniałem misia! - jak przez mgłę słyszę głos mojego brata. Ostatnim co pamiętam z tamtego dnia była jego przerażona twarz ukazująca się w drzwiach i zielony miś spadający z szafki prosto na moją głowę.

- Peeeercy... - słyszę. Potem straciłem przytomność.

Potem chyba obudziłem się w szpitalu. Po dwóch tygodniach na obserwacji wróciłem do domu. Nic nie powiedziałem na temat Gabe'a. Wszyscy byli święcie przekonani, że próbowałem się zabić. Percy Jackson, nastolatek z problemami chciał odebrać sobie życie. Ekstra. Mama wahała się przed wysłaniem mnie da obóz. Gabe się trochę uspokoił, już nie wrzeszczał na nas za głupstwa. Brian jedynie nie wierzył w opowieść swojego ojca i sam wymyślił historię, w której on próbuje mnie zabić. Czasami myślę, że ma dar prorokowania.

- Percy, o czym myślisz? - słyszę głos brata.

- Zamyśliłem się - odpowiadam. Nie chcę mu mówić, że rozpamiętuję to, co było prawie rok temu.

- Nie umrzesz? - zapytał ze łzami w oczach. No tak, a ten znowu o umieraniu. Pyta mnie o to kilka razy dziennie. Czasami mam ochotę powiedzieć mu, że wszyscy kiedyś umrzemy, ale nie chcę doprowadzić go do histerii.

- Nie, głuptasie. Nie umrę - szepczę mu do ucha. Nagle słyszę trzaśnięsie drzwiami i głos mamy w przedpokoju.

- Brian, Gabe, kochanie! Wróciłam - krzyczy. Mój młodszy brat patrzy na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami i bardziej wtula się we mnie. Czasami mam wrażenie, że jestem dla niego ważniejszy niż mama.

- Smarkacz wrócił - słyszę głos ojczyma. Po chwili do naszego pokoju wpada mama, a Brian odkleja się ode mnie i siada na łóżku. Lekko podnoszę się na łokciach i próbuję wstać. Staram się nie krzywić, i chyba mi się to udaje.

- Percy! - krzyczy mama i podbiega do mnie. - Coś się stało?

- Nie, wszystko okay - mówię wstając i przytulając rodzicielkę. Trochę kręci mi się w głowie, ale udaje mi się ustać na nogach.

- Tak się cieszę, że wróciłeś.

- Też tęskniłem.

- Jestem z ciebie taka dumna. Mam nadzieję, że wszystko już w porządku? - szepcze mi do ucha. Ma na myśli chyba bitwę o Manhattan. Z racji tego, że Brian również widzi przez Mgłę, musiała podczas bitwy zostać z nim w mieszkaniu. Oczywiście, gdy wszystko sie uspokoiło nie zapomniała zadzwonić do mnie przez iryfon i powiedzieć mi porządne kazanie. Opowiedziałem jej wszystko, oczywiście pomijając co niebezpieczniejsze kawałki.

- Tak, wszystko ok - odpowiadam również szeptem, żeby Brian nic nie usłyszał. Mama spogląda na mnie zmartwiona i przez moment mi się przygląda.

- Wydoroślałeś przez te dwa miesiące. Bogowie, ale się cieszę, że mam takiego syna - czorcha mnie po włosach i siada na łóżku Briana. Nagle z mojej kieszeni słychać dzwonek telefonu. Wyciągam go i spoglądam na wyświetlacz. Annabeth.

- Odbierz - mówi moja mama biorąc Briana na kolana.

- Halo? - mówię przykładając telefon do ucha i opierając się o biurko.

- Jak się ma mój Glonomóżdżek? - słyszę śmiech mojej dziewczyny i mimowolnie się uśmiecham. No, to teraz mama nie da mi spokoju.

- Widzieliśmy się dwie godziny temu, a ty już za mną tęsknisz? Chyba serio się ode mnie uzależniłaś - powiedziałem, dalej z uśmiechem na twarzy.

- Nie, po prostu się o ciebie martwię. Przed moim odjazdem byłeś jakiś zmartwiony - ah, te dziewczyny. Czemu ona mnie tak dobrze zna?

- Nie, no coś ty.

- Percy...

- Ann, na serio nic mi nie jest. Ares mnie jeszcze nie dopadł - udaje mi się zażartować.

- A dlaczego... - dalsze słowa Annabeth zagłusza głośne trzaśnięcie drzwiami. Tylko nie to.

- Sally, może po kie...kieliszku? - mówi stojący w progu Gabe. Już po samym głosie można poznać, że jest dość mocno nawalony.

- Percy! - słyszę głos Briana podbiegającego do mnie i chwytającego mnie za nogawkę spodni.

- I czego się drzesz, smarkaczu?! - odkrzykuje mój ojczym.

- Sory, muszę kończyć - szepczę do telefonu.

- Percy? Co się dzieje? Słyszałam krzyk... - nie daję jej dokończyć. Naciskam czerwony guzik i chowam telefon do kieszeni.

- O, Jackson ma la...lalunię? - mówi Gabe. - Może pozwolisz mi i mamie ją poznać?

- Nic ci do tego - odwarkuję i biorę trzęsącego się Briana na ręce. Dlaczego mama nie patrzy w jego stronę? Przecież widzi, że jej młodszy syn się boi.

- Oh, kochanie - słyszę głos mojej mamy. O matko, kochanie? - Jasne, że się z tobą napiję.

Że co?! Nie no. Moja matka będzie chlać z tym psycholem?!

- Yyy... mamo, możemy porozmawiać? - powiedziałem odwracając głowę w stronę mojej mamy.

- Później Percy. Zajmij się Brianem - odpowiada i znika w drzwiach z moim ojczymem. Ból z tyłu głowy znów daje o sobie znać. Stawiam Briana na podłodze, a sam siadam na jego łóżku. Mały podchodzi do mnie i gramoli się na kolana.

- Brian... - szepczę, jednak mój głos urywa się.

- Co?

- Czy... takie sytuacje zdarzały się, gdy mnie nie było?

- No... kilka razy - odpowiada mój brat. Dobra, kilka razy to nie żadna tragedia.

- A mama była mocno pijana? - pytam. Może i wyciągam zbyt pochopne wnioski, ale po prostu martwię się o brata.

- No... tak serio to ona prawie codziennie jest taka... no wiesz. Jak śmierdziel.

- Ale... opiekowała się tobą. Prawda? - zaskoczony zadaje pytanie. Moja mama nigdy nie piła, nigdy. Nie dawała się namówić przez Gabe'a, a sama też raczej nie sięgała po alkohol.

- Czasami. Raz nie dała mi jeść kilka dni.

O bogowie. Co ten dzieciak musiał przeżywać? Nie żebym się dziwił. Sam miałem podobnie w jego wieku, ale wtedy było to za sprawą ojczyma.

- Jak to? Przecież przed chwilą siedziałeś u niej na kolanach.

- Mama jest zła, jak mówię, że jej nie lubię. Czasami jej przechodzi i się ze mną bawi, ale kiedyś było inaczej - szepcze mój brat. Musze go o wszystko wypytać.

- Brian... a czy mama... ona cię kiedyś uderzyła? - pytam po chwili milczenia. Wiem, że to dla małego trudny temat. Nigdy nie chciał rozmawiać o tym, jak traktował nas Gabe. Ale odkąd jestem w domu nie dostał lania od niego ani raz. Za to o mnie tego mówić nie można.

- Percy ja się boję... kiedy... kiedy cię nie było ona... była taka jak Gabe - po twarzy Briana spływają łzy. Szybko ocieram je moją koszulką i mocno przytulam brata.

- Cii... nie pozwolę cię skrzywdzić, tak? Nigdy. Wierzysz mi? - mam uczucie, że sam się za chwilę rozbeczę, ale postanawiam jakoś się trzymać.

- Nie, nie wierzę cię - tego się nie spodziewałem. - Ja cię kocham.

Robi mi się jakoś ciepło na sercu, kiedy Brian zarzucam mi rączki na szyję. Chyba jednak jestem dobrym starszym bratem.

- Ja ciebie też - odpowiadam.

OoOoOoOoOoOoOoOoOoOoO

I jak?! Podoba się? :) O bogowie, ale jestem z siebie dumna! Przyszła do mnie wena od Apolla i oto jest, moje nowe opowiadanie! Będzie kilka rozdziałów, a to dopiero początek. Jeżeli wyłapiecie jakieś błędy, uprzedzam, rozdział nie był betowany, a ja mam dyslekcję xD Do miana herosa brakuje mi tylko ADHD ( chociaż może je też mam? ).

Zachęcam do komentowania. Na prawdę, komentarze pomagają w pisaniu :)

Oks, to teraz na tyle. Do zobaczenia :)