Podziękowania: Betowała Ewciavi, za co jestem jej dozgonnie wdzięczna. A nawet pozgonnie.
Prolog
Są takie sytuacje w życiu mężczyzny, kiedy musi on zrobić dokładnie to, co do niego należy, porzucając nawet dbałość o swój wizerunek. Śmierć, zwłaszcza własną, z pewnością można do takich sytuacji zaliczyć. Z tym przekonaniem Severus Snape, walcząc z upływem krwi, wychrypiał z trudem:
– Weź... to... – mając na myśli srebrzystoniebieskie smugi swoich najgłębiej skrywanych dotąd wspomnień, oddawanych w pośpiechu, w obliczu zbliżającego się końca.
A kiedy już wszystko, co miał do przekazania, zostało bezpiecznie ulokowane i zamknięte, dodał słabnącym głosem:
– Spójrz... na... mnie...
Czarne oczy spotkały się z zielonymi po raz ostatni, a potem wszystko wokół rozpłynęło się w ciemności, głębszej i mroczniejszej niż jego źrenice. I wtedy nastąpił koniec.
Bliżej nieokreśloną chwilę po tym, jak wyzionął ducha, Severus otworzył oczy.
To, co zobaczył, wydało mu się znajome. Był na środku porośniętego trawą placu zabaw. Raczej był niż stał, bo jego stopy ginęły w szarawej mgle, zasnuwającej ziemię. Z szyi nie płynęła mu już krew, i to był duży plus nowej sytuacji. Dotknął metalowej huśtawki. Była zimna, jakby od dawna nikt na niej nie siedział. W oddali, za gęstym żywopłotem, majaczył rząd szeregowców z brudnoczerwonej cegły, a nad nimi sterczał samotnie wysoki komin. Naraz wydało mu się, że od strony bramy słyszy drobne, szybkie kroki i dziecięcy śmiech. Jego serce drgnęło, jakby chciało załomotać, ale w ostatniej chwili przypomniało sobie, że od jakiegoś czasu nie funkcjonuje. Severus spojrzał w stronę wejścia, jakby spodziewał się zobaczyć tam kogoś znajomego, ale nikt się nie pojawił. Huśtawka skrzypnęła, zakołysana przez wiatr.
– A więc tak to wygląda… – mruknął ponuro.
– Rozczarowany? – usłyszał za plecami znajomy głos.
Dumbledore, w ciemnogranatowej powłóczystej szacie, jakby utkanej z rozgwieżdżonego nieba, stał obok niego po kostki we mgle.
– Cóż... pewnie powinienem powiedzieć, że mogło być gorzej – odparł grobowym głosem, który wydał mu się najbardziej odpowiedni w obecnej sytuacji – zważywszy na moje referencje. Ale przynajmniej zrobiłem, co do mnie należało.
– Niezupełnie – z lekkim smutkiem powiedział Dumbledore.
– Jak to niezupełnie? – zaniepokojony Severus drgnął, a jego włosy - lekko falując, czego nigdy przedtem nie zwykły robić - uniosły się na jego głowie. – Przecież dałem mu wspomnienia, powinien...
– Obawiam się, że Harry nie uznał obejrzenia twoich wspomnień za sprawę priorytetową. O ile wiem, właśnie szykuje się do pokonania Voldemorta.
Severus zgrzytnął zębami.
– Nie ty jeden zawiodłeś, Severusie. Ja też... cóż, nie jestem bez winy.
– Ja? Zawiodłem? Wypraszam sobie – zaprotestował Snape, zupełnie wyjątkowo nie czując się winnym.
– Możemy tylko mieć nadzieję, że Harry sam domyśli się, co musi zrobić – pocieszająco dodał Dumbledore.
– Potter? Sam? – prychnął Snape. – Chyba żartujesz, Albusie. Ten smarkacz nie potrafiłby zrobić sam niczego, nawet gdyby miał przed nosem dokładną instrukcję – warknął.
– Myślę, że go nie doceniasz. Jak zawsze, zresztą – w głosie Dumbledore'a słychać było lekką przyganę.
– A ja myślę, że go przeceniasz – mruknął Severus. – Jak zawsze, zresztą.
– Tak czy inaczej, to już nie jest twój problem.
Severus zmartwiał, o ile mógł zmartwieć jeszcze bardziej. Dobrze znał ten ton. Teraz też nie miał wątpliwości, że jeśli jego były chlebodawca mówi, że to nie jest jego problem, oznacza to tylko tyle, że problem jest jak najbardziej jego. I zapewne jest duży.
Co robić? – skupienie myśli przychodziło mu z większym niż dotąd trudem. To pewnie dlatego, że jestem taki rozproszony – wytłumaczył to sobie Severus, wnioskując z lekkości, z jaką się poruszał. Przeanalizował „nie swój problem" z każdej strony i rozważył wszystkie potencjalne rozwiązania zaistniałej sytuacji. Owszem, przyszedł mu do głowy pewien pomysł, jednak najchętniej by o nim czym prędzej zapomniał. Nawet nie dlatego, że był zły. Był beznadziejny. Poza tym miał zasadniczą wadę – wszystko wskazywało na to, że był jedyny.
Rozejrzał się z wahaniem. W bramie nikt się nie pojawił.
– Szlag – zaklął Snape i wtedy podjął decyzję. Zrobił krok do tyłu, a wówczas coś jakby gruba czarna kotara z miękkim klapnięciem opadła mu na nos. Mrugnął oczami, by przyzwyczaić wzrok do mroku. Przed nim w ciemności majaczył tunel, prowadzący do wyjścia z Wrzeszczącej Chaty.
Severus zerknął w dół. Lekko prześwitywał, co sprawiało, że jego szata, dawniej o barwie głębokiej, nasyconej czerni, wyglądała teraz szaro i tandetnie, bardziej jak koszula nocna niż ubiór odpowiedni dla czarodzieja jego pokroju. Skrzywił się. Zdecydowanie to nie był jego kolor. Spojrzał jeszcze na nieruchome ciało, które niedawno jeszcze zwykł był uważać za siebie. Dla pewności – usprawiedliwił się w myślach. Bezsprzecznie był martwy. Nikt z trzycalową dziurą w szyi nie mógł być żywy.
Odruchowo poszukał różdżki i ponownie zaklął, kiedy dłoń przeleciała przez brzuch, nie natrafiwszy na żaden opór. Jednak wolał, kiedy jego obecność była bardziej namacalna. Jeszcze bardziej niż zwykle powiewając peleryną, Severus, a właściwie jego duch, ruszył w stronę zamku.
