Dziedziczone Przekleństwo II

Autor: Zilidya.

Beta: MichiruK

Paring: SmH, SmD, Drarry (bez seksualnych scenek).

Rating: +15

Długość: 9 + dodatek

Opis: Czyżby przekleństwo rodowe wróciło w podwójnej wersji.

Ostrzeżenia: non-canon, przemoc, tortury (bez szczegółowych opisów),

Prawa własności: Wszystkie postacie należą do J.K Rowling i z tego fanfiction nie są

pobierane żadne korzyści.

Poprawione 2019

Rozdział 1.

Od pokonania przekleństwa minęły już dokładnie trzy miesiące. Trzy długie, spokojne miesiące. Żadnych problemów.

Sam nigdy dotąd nie słyszał o klątwie wypadków, dopóki sam nie został nią poczęstowany.

A teraz?

A teraz Złoty Chłopiec, Wybraniec lub po prostu Harry Potter, był szczęśliwy, i to z bardzo wielu powodów.

Nie musiał wracać na wakacje do Dursleyów. Cóż, fakt, że głównie było to spowodowane ich śmiercią. Nie martwił się jednak, że nie ma opiekuna, chociaż sierociniec kojarzył mu się z Tomem. To był kolejny plus na jego liście rzeczy wesołych i szczęśliwych.

Voldemort przycichł. Harry nie wierzył bynajmniej, że podkulił ten swój gadzi ogon pod siebie i ukrył się przed swym Nemezis. Nie, raczej obmyśla plan szerokiego ominięcia paskudnej przepowiedni. Bardzo wrednej i okrutnej dla nich obu. Szczególnie dla kogoś, kto unika śmierci na każdy możliwy sposób.

Jego nowy prawny opiekun był, co prawda, sarkastycznym, tłustowłosym dupkiem, ale przynajmniej miał w pełni rozwinięte moralne uczucia, jeśli chodzi o zajmowanie się nastolatkiem.

O, błąd!

Dwoma nastolatkami. To kolejny plus. Samotne wakacje pod czujnym i, na pewno, wymagającym okiem mistrza eliksirów nie miały prawa być zbytnio szczęśliwe, już nie mówiąc o tym, by były pasjonujące. Jednak w towarzystwie Draco zapowiadały się ciekawie. Gorąco niezwykle. Może nawet namiętnie interesujące.

Harry zadrżał nagle, czując nieprzyjemne dreszcze przebiegające mu po plecach. Instynkt samozachowawczy już dawno nie dawał znaku życia. Do dziś.

Rozejrzał się, ale na błoniach nie było nikogo. Nie miało prawa być kogokolwiek. Szkoła opustoszała wczoraj. Poza dyrektorem, Filchem z panią Norris i Snape'em z dwójką podopiecznych, zamek był pusty. Nie licząc oczywiście duchów, zjaw, poltergeistów i różnego innego typu ektoplazmowego życia po życiu.

Przeczucia jednak nadal nie dawały mu spokoju. Coś było wyraźnie nie tak.

Wstał spod płaczącej wierzby, pochylającej swe gałęzie nad taflą jeziora. Nadal nikogo w zasięgu wzroku. Ruszył w kierunku zamku. Stanie na otwartej przestrzeni nie należało do najmądrzejszych, szczególnie w jego przypadku.

Już dotykał klamki drzwi, gdy poczuł, jak coś uderza go w plecy pomiędzy łopatki. Pociemniało mu przed oczami, a ostatnim, co zapamiętał, były drzwi, otwierające się pod jego ciężarem i on sam uderzający o kamienną podłogę.

— Harry! Harry!

Ktoś natrętnie próbował go obudzić. Nie bardzo mu się to podobało. Było mu cieplutko, milutko i tylko brakowało ciszy. Ciszy i spokoju.

— Harry!

Otworzył oczy, żeby zobaczyć, kto stara się go tak natarczywie przebudzić. W tej samej chwili poczuł, że jego głowa miała spotkanie z czymś zgoła odmiennym od poduszki. O, cegła byłaby dobrym określeniem, albo kamień. Spory głaz.

— Czy to pan rzucił we mnie cegłą, dyrektorze? — Usiadł powoli, opierając się o poduszkę, w aż za dobrze znanym łóżku. — O, pani Pomfrey! — Uśmiechnął się na widok pielęgniarki stojącej obok z błękitną fiolką w dłoni. — Długo się nie widzieliśmy.

— I myślałam, że tak pozostanie, kochanieńki.

— Każdemu może się zdarzyć potknięcie na schodach.

— Dziękuję, Poppy, że wpadłaś nas odwiedzić. — Dumbledore uśmiechnął się do kobiety. — Naprawdę mocno się przestraszyłem, gdy Irytek zaczął wykrzykiwać, że ktoś morduje Harry'ego, a zaraz potem znalazłem go nieprzytomnego na podłodze w Wielkim Holu.

— Nic mu nie jest. Spory guz, to wszystko. A ja i tak musiałam przyjść, bo Severus obiecał mi kilka swoich eksperymentalnych eliksirów do przetestowania.

Właśnie tę chwilę wybrał sobie Postrach Hogwartu na wtargnięcie do skrzydła szpitalnego.

— Draco właśnie mnie zawiadomił, że Potter miał wypadek.

— Spokojnie, Severusie, to nic poważnego. Tylko guz na głowie — uspokajał go Albus, prowadząc do łóżka, na którym siedział brunet.

Dołączył do nich także Malfoy.

— Wcale się nie denerwuję.

Harry patrzył na gromadzącą się wokół niego widownię. Ból głowy, jak na złość, wrócił, gdy obserwował nowo przybyłą dwójkę.

— Jak się czujesz, Harry? — odezwał się Draco.

— Czy ty nie potrafisz usiedzieć pięciu minut w spokoju, bez wpadania w kłopoty? — Snape zmarszczył dziwnie brwi.

Chłopak zerkał to na jednego, to na drugiego.

— Mam jedno maleńkie pytanko do waszej dwójki.

— Tak, Potter? Czego ten twój maleńki móżdżek nie przyswaja?

— Severusie! — zdenerwowała się Poppy.

— Mogę wiedzieć, kim jesteście? ― spytał spokojnie, marszcząc brwi od narastającego pulsowania.

W ciszy, która zapadła, słychać było głęboko wciągane powietrze zebranych.

— Harry? Nie pamiętasz? To profesor Snape i Draco.

Nastolatek zaprzeczył.

— Nie. Nie pamiętam ich. Czy znaliśmy się wcześniej? Czy to ma coś wspólnego z moim uderzeniem w głowę? Coś w rodzaju amnezji? Gdzieś o tym czytaliśmy z Hermioną.

— Granger pamiętasz, a Weasleya? — rzucił Severus.

— Rona? Oczywiście, że pamiętam. Czemu miałbym nie pamiętać? Czy jest pan może nowym nauczycielem obrony, a to pański syn?

— Nie, Potter. To nie jest mój syn! — Snape wkurzył się nie na żarty.

— I całe szczęście. — Draco otrząsnął się ostentacyjnie, jakby coś zimnego przesunęło mu się po plecach. — Takich włosów to bym nie przeżył.

— Albusie, sprawdź, czy Potter nie został poczęstowany Obliviate. Ma zbyt wybiórcze braki w pamięci.

Dumbledore skinął na Pomfrey. Ta zanuciła inkantację.

— Nie. Brak efektów Obliviate. Nie wykryłam też żadnego innego zaklęcia zmieniającego pamięć.

Severus sapnął i spojrzał na Pottera.

— Co ty znowu planujesz? Powtórkę z rozrywki?

— Nie rozumiem.

— Albusie, jaka jest szansa, że klątwa Pottera nie uaktywni się ponownie przy tej jego sklerozie?

— Chodzi ci o fakt, że zapomniał o przebaczeniu?

— Właśnie.

— Niewielka. Zaklęcie oficjalnie zostało zdjęte, gdy wina została przebaczona.

— Właśnie o to mi chodzi. Zapomniał, że przebaczył! To tak, jakby nic się nie stało.

— Nie denerwuj się tak, Severusie. — Poppy podsunęła mu krzesło i pchnęła na niego podenerwowanego mistrza eliksirów. — To źle robi na cerę.

Oczy mężczyzny zapałały taką złością, że kobieta mimowolnie odsunęła się na bezpieczną odległość.

— Nie drażnij węża, Poppy. — Albus położył dłoń na ramieniu przyjaciela, by w razie czego go powstrzymać, jednak oczy uśmiechały się wesoło. — Na ten jad nawet Fawkes nie zaradzi.

— Czy mogę prosić o nie traktowanie mnie jak rzeczy — odezwał się Harry, trąc skronie. — Ja tu jestem.

— Wszystko w porządku, Harry? — Draco zbliżył się do niego, przykładając dłoń do czoła. — Masz niewielką gorączkę.

— Głowa nadal mnie boli. — Odsunął jego dłoń. — Mógłbyś mnie nie dotykać? Nie znam cię i proszę o powstrzymanie się od takich spoufaleń.

— Harry, profesor Snape jest twoim opiekunem, a Draco jego drugim podopiecznym. — Dumbledore zamienił się miejscami z blondynem, siadając przy łóżku.

— Dlaczego nie jadę do Dursleyów? Zawsze kazał mi pan do nich wracać na wakacje. I dlaczego profesor Snape jest moim opiekunem? Nic nie rozumiem.

Harry nie przestawał pocierać skroni. Poppy ponownie rzuciła czar diagnozujący.

— Harry, wiem, że mogłeś zapomnieć i to, co powiem może trochę cię zaszokować…

— Dursleyowie nie żyją, prawda? — jęknął chłopak, łapiąc się za głowę. — To Voldemort ich zabił.

— Przypomniałeś sobie?

— Tylko coś mi mignęło. Jakaś sala i oni, cali zakrwawieni. Czy ja przy tym byłem?

— W pewnym sensie tak. Miałeś wizję.

Potter spojrzał na niego dziwnie. Oczy lśniły mu jakimś złym blaskiem.

— Dlaczego pan ich nie chronił? Co panu zrobili, że pozwolił ich pan torturować Voldemortowi i nie próbował ich ratować? — Harry znów chwycił się za głowę. — Mam deja vú… Czy już się o to kłóciliśmy?

— Tak, Harry. I to dosyć dosadnie.

Chłopak rozejrzał się po zebranych. Zamykał przez chwilę i otwierał lewe oko, obserwując ich.

— Coś nie tak, Harry?

— Dyrektorze, dlaczego tak dziwnie widzę drugim okiem? Jakieś kolorowe plamy?

— Severusie, ty znasz szczegóły — poprosił Dumbledore. — Mógłbyś?

Mistrz eliksirów transmutował poduszkę z sąsiedniego łóżka w lusterko i rzucił je na kolana Gryfona.

— Spójrz w nie!

Nastolatek powoli sięgnął po lusterko. Gdy zobaczył swoje oczy, zbladł, dotykając policzka.

— Tu były blizny, prawda? Bardzo brzydkie blizny.

— Tak, były. — Poppy zabrała mu przedmiot, zanim nagle pękające krawędzie skaleczyłyby trzymającą go dłoń.

— Czy to robota Voldemorta? — Oddech chłopaka stał się szybki i urywany.

— Nie. Twojego wuja — odpowiedział Snape, patrząc mu w oczy. — Znęcał się nad tobą przez pierwsze dwa tygodnie zeszłych wakacji.

— Nie pamiętam — szepnął Harry, próbując się uspokoić, ale bez rezultatów. — Mam same dziury w pamięci. Dlaczego ciągle widzę Rona i Hermionę przy tym łóżku?

— Bo też często tu przebywałeś. Średnio co dwa tygodnie. — Pomfrey zdecydowała się zareagować i podała mu eliksir uspokajający.

— Co to było? Czy nadal mi dolega? O czym mi znowu nie mówicie? I dlaczego ciągle boli mnie głowa?

— Bo za bardzo próbujesz sobie przypomnieć — rzekł tym razem Draco. — Z jakiegoś nieznanego nam powodu straciłeś wspomnienia o mnie i wuju.

— Wuju? Przecież pamiętam wuja Vernona.

— Mówimy o moim wuju, Potter! Profesor Snape jest moim wujkiem.

Potter zerknął na milczącego mężczyznę. Zmarszczył brwi, znów masując czoło.

— To zbyt pogmatwane. Czy ktoś mógłby powiedzieć wszystko po kolei? Najlepiej zaczynając od tego kim pan jest?

— Severus Snape. Profesor nauczający cię przez sześć lat eliksirów.

— Nietoperz — wyrwało się chłopakowi.

— Potter! Wypraszam sobie!

— Jakby mi to robiło różnicę. Nie znam pana! — Zerwał się do siadu, równając się z mistrzem eliksirów.

— Jesteś taki sam, jak twój ojciec. Niewychowany, krnąbrny, wulgarny i głupi!

— Przynajmniej był sobą, a nie krył się pod płaszczem psychola! — krzyczał Harry, choć sam nie wiedział, skąd miał takie informacje.

— Potter! Nie pozwalaj sobie!

— Nawet pana nie pamiętam, a i tak pana nienawidzę!

Sala zatrzęsła się nagle od podmuchu niekontrolowanej magii. Gorące powietrze otoczyło kłócącą się dwójkę.

— I z wzajemnością, bachorze.

Niespodziewany błysk otoczył obie postacie. Wszyscy zasłonili oczy, chroniąc je przed tym blaskiem.

Po krótkiej chwili wszystko wróciło do normy.

— Severusie!

— Harry!

Obaj leżeli nieprzytomni. Harry na krawędzi łóżka, a Snape na podłodze. Pomfrey natychmiast pochyliła się nad nimi.

— Nie mogę ich obudzić — zauważyła po chwili, zdumiona. — Ale poza tym nic im nie jest.

— Proponuję zostawić ich na razie w spokoju. Jeśli w najbliższym czasie się nie obudzą, zaczniemy się martwić. Mam dziwne podejrzenia, że ta kłótnia miała coś wspólnego z ich stanem. Muszę coś sprawdzić — powiedział Albus, po czym westchnął i wyszedł, gdy Draco i Poppy kładli profesora na łóżku obok.

— No i tyle jeśli chodzi o wakacyjny urlop — zaśmiała się pielęgniarka.

— Nie tylko pani — dorzucił Draco, siadając na krześle pomiędzy dwoma zajętymi posłaniami.

Snape budził się powoli. Sam nazwałby ten powrót do świadomości raczej ostrożnym. Uchylił jedną powiekę, rozglądając się i sprawdzając, gdzie jest. W chwili rozpoznania ambulatorium, całe wcześniejsze zdarzenie wróciło do niego w pełni.

— Zamorduję gówniarza — warknął, wytrącając z zamyślenia Draco.

— Szybko się obudziłeś, wujku. Byliśmy przekonani, że zajmie wam to co najmniej kilka dni.

— Jak długo spałem? — spytał Snape, wstając.

— Około dwóch godzin.

— Nawet się do mnie zbliżaj, kobieto — wycedził mistrz eliksirów, widząc podchodzącą do niego Pomfrey. — Nic mi nie jest.

— To dlaczego straciłeś przytomność?

— Przez tego niewdzięcznego bachora. Jego rozchwiana magia mnie poraziła. — Wskazał na nadal śpiącego winowajcę.

— Tylko, w takim razie, dlaczego on też jest nieprzytomny? Własna magia nie krzywdzi.

— A co mnie to? Sam się załatwił. To Potter, pewnie potrafi i to.

— Co się z tobą dzieje, Severusie? Jesteś strasznie nerwowy. A jeszcze ta kłótnia. Przecież jesteś jego opiekunem. Myślałam, że się dogadaliście. Czyżbyś nagle zmienił zdanie?

Draco milczał, obserwując swojego ojca chrzestnego uważnie. Jego twarz nie wyrażała niczego, ale oczy to inna sprawa. W ich czerni było widać złość i... strach. Tylko czego obawiał się Severus Snape?

Krzyk, wręcz wrzask, z przeciwnego łóżka zmroził ich krew. Potter kulił się w poplątanej pościeli, ściskając głowę.

Snape w tym samym momencie upadł na podłogę, trąc czoło.

— Pani Pomfrey, co się dzieje? — Malfoy klęczał przy Severusie, przytrzymując go.

Pielęgniarka robiła to samo z Gryfonem. Kilka minut później chłopak opadł na poduszkę, ocierając smugę krwi z czoła. Profesor w tej samej chwili osunął się na podłogę.

Potter otworzył oczy. Widząc powoli wstającego przy pomocy chrześniaka mężczyznę, zagryzł wargi.

— Czyli mówił prawdę.

Snape spojrzał na niego, mrużąc złowrogo oczy.

— Sprecyzuj!

— Voldemort. Znalazł sposób, aby ponownie aktywować jakąś klątwę i... O jakiej klątwie mówił? Wiele z tego, co powiedział nie rozumiem. Co się działo przez ostatni rok, czego nie pamiętam?

Sam fakt, że czegoś nie pamięta strasznie go frustrował. I dlaczego tak wybiórczo? Tylko dwie osoby i coś ważnego. Coś naprawdę ważnego.

— Cały rok byłeś pod działaniem przekleństwa. W jego wyniku bardzo często byłeś pacjentem pani Pomfrey. O konkrety musisz zapytać Granger. Nikt poza nią i Weasleyem nie znał wszystkich szczegółów — poinformował go blondyn.

— Co jeszcze mówił Czarny Pan? I co ja mam z tym wspólnego? Dlaczego odczuwałem ból w tym samym czasie, co ty? — wtrącił się Postrach.

— Połączył nas. Cytuję: „Wykończę was obu, nawet jeśli w efekcie sam przypłacę życiem. Przepowiednia może się mylić." Skąd on zna treść przepowiedni?

— Ty mu powiedziałeś.

Oczy Harry'ego rozszerzyły się w szoku. Chłopak nie wierzył w to, co usłyszał.

— To nieprawda!

— Sam nam o tym powiedziałeś, gdy już wróciłeś od Sam-Wiesz-Kogo. — Pomfrey stała u jego boku, zerkając na obu swoich pacjentów z lękiem, czy nie zaczną zaraz rzucać w siebie klątw.

Chłopaka znów zaczęła boleć głowa, gdy próbował sobie cokolwiek przypomnieć.

— To jakiś zły sen.

— Co miałeś na myśli, mówiąc „połączył"? — zapytał nagle Snape.

— Przy pierwszej poważniejszej kłótni przekleństwo miało wrócić do swojej pierwotnej wersji, a dodatkowo objąć pana, jeśli jest pan śmierciożerczym zdrajcą, o którym mówił. Jest pan? Domyślam się, że tak.

— Już gorzej być nie może — warknął mistrz eliksirów, siadając na brzegu łóżka, z którego chwilę wcześniej wstał. — Co miałeś na myśli, mówiąc „połączył"? — powtórzył pytanie. — Czy chodziło mu o zdublowanie klątwy, tak że będę miał swoje własne wizyty u Pomfrey?

— Nie. Będzie pan odczuwał moje.

— No, pięknie. Czyli boli cię głowa, czy tylko moja tak sobie pulsuje bez powodu?

— Boli. Zawsze boli po kontakcie z Voldemortem. A brak niektórych elementów pamięci też boli, gdy próbuję sobie przypomnieć.

— To przestań myśleć! Nic dobrego nigdy z tego nie wynikło.

Harry zmierzył go ostentacyjnie wzrokiem.

— Czy pan zawsze taki jest?

— Jaki?

— Sarkastyczny, złośliwy, egoistyczny, zimny, samolubny, skandaliczny, zgorzkniały, niegrzeczny...

— Możesz przestać, Potter? — przerwał mu wściekły nauczyciel.

— Mogę dalej.

— Daruj sobie!

Wstał i opuścił szpital, trzaskając drzwiami.

— Chyba jednak nie chcę wiedzieć, co się działo przez ostatni rok — burknął brunet, także opuszczając łóżko i kierując się stronę łazienki.

Miał ochotę na długi prysznic. Gorący i rozluźniający. Napuścił trochę wody do brodzika, by nie wchodzić na zimne kafelki. Niemiłe uczucie.

Rozebrał się, odkładając rzeczy na półkę. Ruszył szybko pod strumień ciepłej wody. Nawet nie zapamiętał, kiedy stopa ujechała mu na mokrych kafelkach. Następne, co skojarzył, to ostry ból w biodrze. Spróbował wstać, ale cierpienie go powstrzymało.

— Draco!

Blondyn uchylił drzwi po rzuceniu Alohomory.

— Co się stało?

Szybko zakręcił wodę i przykrył chłopaka ręcznikiem, kryjąc strategiczne miejsca.

— Coś z biodrem. Lepiej idź do Snape'a. Pani Pomfrey chyba sobie ze mną poradzi.

Malfoy wybiegł z łazienki, wpuszczając jednocześnie pielęgniarkę. Ta szybko i sprawnie zajęła się kontuzją, rzucając zaklęcie leczące.

Po chwili słychać było złorzeczenia Nietoperza lewitowanego na noszach.

— Nie mogłeś się powstrzymać, Potter? Nie minęło nawet pięć minut! Czy po prostu chcesz mnie zabić, by sprawić Czarnemu Panu trochę frajdy?

— Przepraszam — skulił się brunet, widząc tyle nienawiści skierowanej właśnie w niego.

Nie wiedział, skąd się to wzięło, ale wolał nie przebywać zbyt blisko. Pomimo bólu zaczął się cofać w najdalszy kąt sali. Czar leczniczy jeszcze jednak nie skończył swego zadania. Chłopak potknął się, nie mogąc utrzymać ciężaru ciała na nodze, i upadł, kryjąc głowę między ramionami w oczekiwaniu uderzenia.

Wszyscy milczeli, widząc tę reakcję.

— Harry? — Poppy pochyliła się nad nim, dotykając ramienia. — Spokojnie. Nikt cię nie skrzywdzi.

— Przepraszam. — Podniósł głowę do góry, wstając z podłogi z pomocą pielęgniarki. — Nie wiem, czemu tak zareagowałem. Wystraszyłem się.

Snape milczał, odwracając twarz.

— To tylko stare odruchy. Trochę przeszedłeś podczas poprzednich wakacji. Podświadomie nadal coś pamiętasz.

— Usiądę na razie tutaj. — Wskazał na parapet koło łóżka.

— Dobrze. To i tak było twoje ulubione miejsce. Po śmierci Lupina często tam...

— Remus nie żyje? — Harry zbladł, słysząc tę wiadomość. — Jak to się stało? Kto jeszcze ucierpiał w tym roku? Czego ważnego mi jeszcze nie powiedzieliście?

— Ja mu powiem. Wuj potrzebuje pani pomocy — zaoferował się Draco. — Poza Dursleyami i Remusem Lupinem zginęli jeszcze moja mama i ojciec.

— Był śmierciożercą, to było do przewidzenia.

— Zginął, bo ratował ciebie i Severusa. Byłeś w niewoli u Czarnego Pana. — Nagle coś dotarło do blondyna. — Skąd wiesz, że był śmierciożercą? Nie pamiętasz mnie, a jego tak.

— Tak, pamiętam Lucjusz Malfoya, ale nadal nie pamiętam ciebie. Malfoy ma syna?

— Chodzimy do tej samej szkoły od sześciu lat. W ogóle niczego nie pamiętasz? A lekcje eliksirów? Kto cię uczył?

— Nnie... pamiętam. — Harry ponownie potarł czoło.

— Draco, przestań — warknął Snape, wstający z noszy. — Mam na dzisiaj dosyć migren. Jutro rano wracamy do Snape Manor. Przygotuj się.

Draco kiwnął głową, że rozumie, podczas gdy profesor odwrócił się do Pottera.

— Ty też, Potter! Nadal jestem twoim opiekunem. Przez najbliższe dwa tygodnie będzie spokój, więc nie masz się o co martwić na zapas. W gorącym terminie Pomfrey wpadnie do nas z wizytą, na wszelki wypadek.

Kobieta pokiwała tylko pobłażająco głową. Jakoś nie oczekiwała normalnego zaproszenia.

Przybycie do Snape Manor obyło się bez komplikacji, nie licząc efektownego upadku Pottera przy lądowaniu.

— Nigdy nie lubiłem tego środka magicznego transportu — bąknął chłopak, otrzepując spodnie ze żwiru, w którym wylądował.

Dopiero rano zauważył, że garderoba mocno różniła się od tej, którą pamiętał. Zastanawiał się, kiedy kupił nową.

Teraz rozglądał się po okolicy. Przed nimi stał niewielki, dwupiętrowy domek, otoczony trochę dziko utrzymanym ogrodem.

— Nie spodziewaj się luksusów, Potter. Mam tylko dwa skrzaty.

Chłodny głos Snape'a trochę go zaskoczył, bo dotychczas mężczyzna milczał jak zaklęty, nawet u dyrektora, kiedy ten wręczył im świstoklik.

— Umiem o siebie zadbać, proszę pana. Nawet bez skrzatów.

— Nawet gdybyś nie potrafił, szybko byś się nauczył.

— Jest pan wredny!

— Potter!

— Przestańcie. Albo wracam do Hogwartu. Nie mam zamiaru spędzać wakacji w takiej atmosferze. — Draco stanął pomiędzy nimi, a w oczach błyszczała irytacja.

Snape rzucił mu krwiożercze spojrzenie i bez słowa skierował się w stronę domu.

Wygląd budynku kojarzył się na pierwszy rzut oka ze starą kamienicą. Kute barierki, drewniane okiennice i delikatnie pobielone cegły. Tyle, że wszystko dawno straciło swoją świetność. Upływ czasu zrobił swoje. Farba z okien odchodziła płatami, rdza systematycznie pożerała piękne zdobienia balustrad, a wapno szarzało.

— Pole ochronne sięga do granic posiadłości. Radzę nie przekraczać jej tak jak ostatnio, Potter.

— Czyli jak? — dopytywał się brunet, zwracając mu tym uwagę, że nadal niewiele pamięta.

— Twoja własna głupota spowodowała opuszczenie pola Nory i złapanie przez śmierciożerców podczas świąt — łaskawie przypomniał mu nauczyciel.

Harry wzdrygnął się. Przez umysł przemknął mu ślad wspomnienia. Lucjusz Malfoy z batem o maleńkich kuleczkach na końcu rzemieni i on sam, przypięty twarzą do kamiennej ściany. Zbladł, zatrzymując się i łapiąc ciężko powietrze.

— Harry, wszystko w porządku? — Malfoy położył dłoń na ramieniu Gryfona, zaniepokojony tym zachowaniem.

— Twój ojciec. Pamiętam to, co z mną robił.

Malfoy dołączył do niego, także blednąc.

— Nie stójcie tak. Wchodźcie do środka.

Snape jakby wcale nie zauważył ich reakcji.

Chłopcy popatrzyli sobie w oczy, nic nie mówiąc, i ruszyli za swym opiekunem.

— Pokoje gościnne są na drugim piętrze. Wybierzcie sobie, które chcecie. Część pierwszego piętra jest dla was niedostępna. Bariery powstrzymają was przed wtargnięciem. Kuchnia i salon. — Wskazał kolejno w prawą i w lewą stronę holu. — Biblioteka w bocznej części salonu. Z zielonego kredensu nie wolno wam brać ksiąg, nawet gdyby jakimś cudem udało się wam przełamać zaklęcie ochronne. A teraz zajmijcie się sobą. Obiad o trzynastej, kolacja o dziewiętnastej. Śniadanie o ósmej. Aha, skrzaty słuchają tylko mnie.

I wszedł na piętro, nie interesując się nimi więcej.

— Co go ugryzło? — zastanawiał się głośno Malfoy. — Nigdy się tak nie zachowywał we własnym domu.

— Czy to nie jasne? Spójrz na mnie i się domyśl.

Potter minął go i skierował się na piętro wyższe niż to, na którym znikł jego nowy opiekun. Wybrał pierwsze lepsze drzwi i wszedł do pokoju. Ślizgoński wystrój nawet go nie zdziwił. Komnata była urządzona skromnie, ale z gustem. Żadnych bibelotów czy niepotrzebnych, tak naprawdę, mebli. Kufer pojawił się w tej samej chwili, zapewne wysłany przez dyrektora lub hogwarckie skrzaty. Na razie nie przejmował się nim. Otworzył szeroko okno i usiadł na parapecie, w ciepłych promieniach słońca. Lato nie zapowiadało się ciekawie.

Po jakimś czasie usłyszał ciche pukanie.

— Wejdź, Draco.

Arystokrata wszedł, nie zamykając za sobą drzwi.

— Skąd wiedziałeś, że to ja?

— Twoja magia. Rozpoznałem ją. — Harry wzruszył ramionami, jakby to było coś błahego.

Dla niego było, ale nie dla Malfoya.

— Rozpoznałeś moją sygnaturę? Powiedziałeś o tym Severusowi?

— Nie wiem, nie pamiętam. Co chciałeś?

— Pora na obiad.

Potter zerknął na niewielki zegar, stojący na komodzie przy drzwiach. Dochodziła pierwsza.

— Severus nie pozwoli ci jeść w pokoju, lepiej chodź do kuchni — rzucił Draco, wychodząc.

Harry'emu jakoś nie bardzo marzyło się głodowanie, podążył więc za blondynem.

Stół w kuchni już był zastawiony dla trzech osób.

— Nie siadaj! — powstrzymał go Draco, stając za jednym z bocznych krzeseł.

Główne było puste, czekając na gospodarza.

Potter spojrzał na Malfoya pytająco.

— Nikt cię nie nauczył, że czeka się na gospodarza?

— O tak, moi poprzedni opiekunowie bardzo się starali, żeby wpoić mi wszystkie możliwe zasady. Tak bardzo, że prawie nie dopuszczali mnie do stołu. Nie mam zamiaru czekać, aż Snape łaskawie zaszczyci nas swoją osobą. Jest po pierwszej i mam zamiar jeść.

Usiadł, na przekór sprzeciwom chłopaka i nałożył sobie drugiego dania. Zupa dziwnie pachniała i nie miał na nią ochoty.

— Potter! Co to znaczy?

Snape stał w drzwiach ze skrzyżowanymi na piersi rękoma.

— Jem obiad.

— Draco? — Severus odwrócił się do swojego drugiego podopiecznego.

— Mówiłem mu! Nie patrz tak na mnie!

— Potter, w tym domu obowiązują pewne zasady.

— Domyślam się, że czystokrwistego rodu. Nie jestem czystokrwisty i mam je gdzieś. Gdy jestem głodny, jem, a nie czekam na zaproszenie. Chyba, że ma pan zamiar mnie głodzić?

— Jeśli będzie trzeba, to tak. — Profesor jednym ruchem różdżki spowodował, że cały stół opustoszał. — Mieszkasz tu i masz się zachowywać według moich zasad.

Harry odsunął powoli krzesło, wstając.

— Jest pan taki sam jak Dursleyowie — rzekł cicho, przechodząc obok niego i wychodząc z kuchni, a następnie na dwór.

Nie miał ochoty stosować się do zasad czarodziei. Nie chciał i tyle. Może z przekory, a może z głupoty.

— Wuju!

— Zgłodnieje to wróci. — Snape przywrócił poprzedni wygląd stołu, siadając na swoim krześle.

— A jeśli nie? To Gryfon.

— Tak jak i ty! Jedz!

Draco nie odezwał się już do końca posiłku. Potem Snape wrócił do siebie, odsyłając naczynia do kuchni. Malfoy stanął przy oknie w salonie, obserwując Pottera siedzącego przy małym stawie i rzucającego do niego kamyki.

— Co was obu ugryzło?

Na kolacji Potter pojawił się chwilę wcześniej niż pozostała dwójka. Zdążył ugryźć dwa razy tosta, gdy ten wyparował z jego dłoni.

— Zasady, Potter!

Szyby zadrżały, gdy brunet opuszczał kuchnię.

— To jest głupie. Obaj jesteście niemądrze uparci.

— To mój dom i moje zasady. Jak mu się nie podoba...

— To co? Ma umrzeć z głodu? Ma odejść? Dokąd? Może do Czarnego Pana na sesję tortur?

— Draco!

Blondyn obrócił się na pięcie.

— Straciłem apetyt. Idę do siebie.

Trzy kolejne dni minęły w ciszy aż dzwoniącej w uszach. Po kolejnej próbie przy śniadaniu, przy której Snape specjalnie spóźnił się pięć minut, Potter w ogóle przestał zjawiać się na posiłkach.

Czwartego dnia nie wyszedł z pokoju.

— Oszalałeś, Harry? — Malfoy starał się przemówić mu do rozsądku. — Masz zamiar zagłodzić się na złość Severusowi z powodu głupich zasad?

— Skoro są głupie, to czemu ich nie złamie. Jestem przyzwyczajony do opuszczania posiłków. Nic mi nie będzie.

Draco zostawił go, choć niezdrowa bladość już zaczęła odcinać się na skórze upartego Gryfona. Nie próbował też przemycać mu jedzenia, skoro i tak go nie jadł. Przypuszczał, że chłopak pił tylko wodę dostępną w łazience.

W końcu krążenie pomiędzy dwoma uparciuchami zaczęło go denerwować.

Popołudniowa wizja następnego dnia dolała jeszcze oliwy do ognia.

Snape przez prawie godzinę zwijał się na podłodze, trzymając za głowę, ale nie tracąc przytomności. Do pokoju Harry'ego Draco nie mógł wejść. Zostały czymś zablokowane, a jemu nie wolno było używać czarów, szczególnie tu, w domu opiekuna.

Zza drzwi nie dobiegał nawet najmniejszy szmer i to niepokoiło blondyna najbardziej. Dopiero po skończeniu się wizji Severus był w stanie powoli wstać i zataczając się, ruszył do pokoju chłopaka.

Rzucił zaklęcie otwierające i otworzył szeroko drzwi, zatarasowane przed chwilą komodą.

Potter leżał nieprzytomny pod oknem. Ściana umazana była krwią, jakby cały czas przyciskał do niej czoło. Był blady, bardzo blady. Gdy pochylili się nad nim, zauważyli, że oddech ma bardzo urywany, jakby dopiero co skończył biec. Położyli go na łóżku, a Snape wezwał skrzata i szybko wydał mu kilka poleceń.

— Można mu podać eliksiry, skoro od kilku dni nic nie jadł? — zapytał Draco widząc, jak wuj próbuje napoić chłopaka miksturą na uzupełnienie krwi, przyniesioną przez skrzata.

Mężczyzna zaklął cicho, ale wlał kilka kropel w usta Pottera, a następnie podał mu przeciwbólowy.

— Ryzykujesz, wiesz o tym. Te eliksiry są mocne.

Draco miał gdzieś dobre wychowanie. Jeśli młodemu coś się stanie, cały czarodziejski świat będzie winił ich obu.

— Tak, jestem tego świadom.

— Ta zasada jest głupia — dodał nagle chłopak. — I tak rzadko jadałeś w kuchni. Co ci się stanie, jeśli pozwolisz mu jeść wtedy, kiedy on chce, bez czekania na twoje pozwolenie? Nawet w Hogwarcie uczniowie ciągle przekradają się do kuchni.

Snape sapnął coś pod nosem.

Ich uwagę jednak szybko przyciągnął Potter, krztuszący się i wyglądający, jakby chciał zwymiotować. Draco doskoczył do niego, w ostatniej chwili obracając ku krawędzi łóżka. Żołądek pozbył się mikstury, niestety także pewnej ilości krwi zmieszanej z żółcią.

— Świetnie. Mówiłem, że ryzykujesz. Uszkodziłeś mu żołądek. — Draco ułożył już przytomnego chłopaka z powrotem na poduszce, a profesor uprzątnął bałagan, nic nie mówiąc.

Harry oddychał ciężko, nadal trochę zamroczony wizją. Widok siedzącego obok Draco, strofującego wuja, podniósł go na duchu. Voldemort grał dziś pierwsze skrzypce podczas swoich ulubionych rozrywek - tortur. Chłopak nie znał tych ludzi cierpiących na jego oczach, ale wraz z nimi odczuwał ich ból. Gdy w końcu zostało rzucone zaklęcie uśmiercające, był wdzięczny. Teraz musiał jeszcze poradzić sobie z opiekunem. Gdy usłyszał, że ten uszkodził mu żołądek, coś w nim pękło. Szloch wyrwał mu się niekontrolowanie z piersi. Chcąc go stłumić, wtulił twarz w poduszkę.

— Zajmij się nim, Draco — usłyszał głos Snape'a i ten wyszedł, cicho zamykając drzwi.

Poczuł ciepłe ramiona otulające go i przyciągające do piersi. Już dłużej nie potrafił się powstrzymywać. Rozpłakał się niczym małe dziecko.

— Cii... Już dobrze. Wszystko się ułoży — szeptał blondyn.

— To moja wina. Gdybym nie był taki uparty...

— Raczej wina was obu.

Draco głaskał plecy szlochającego mu w pierś chłopaka. Dłoń wędrowała wolnym ruchem po łopatkach, by po chwili zsunąć się na krzyż, a następnie wznowić podróż ku górze, na ramiona. Druga ręka tarmosiła czarne włosy z delikatnością motyla.

— Odpocznij teraz. Muszę zerknąć do laboratorium. Severus pewnie już szuka eliksiru łagodzącego na twój żołądek.

Harry uspokoił się pod tym dotykiem, zasypiając powoli i nawet nie zauważając, gdy został położony na poduszce i przykryty kocem. Spał już wtedy całkiem mocno.

Draco, pochylając się nad nim, odgarnął z jego czoła czarny kosmyk, muskając palcami bliznę.

Severus Snape był w rozterce. Sam nie wiedział, co go opętało. Jak on, dorosły i inteligentny, mógł tak potraktować nastolatka? I to nastolatka będącego pod jego opieką. Teraz do niego dotarło, że faktycznie traktuje go niczym Dursleyowie. Jak on mógł się tak zachować? Nie karmić dziecka? Gdy Albus się o tym dowie, to... Nie. Nie chce o tym teraz myśleć. Kara z całą pewnością mu się należy. Przez własny upór spowodował uszczerbek na zdrowiu swojego podopiecznego.

Podgrzał wodę w kociołku i zaczął przygotowywać składniki. Wyczuł Draco przy barierze i z westchnieniem wpuścił go do środka.

— Harry zasnął — poinformował profesora blondyn, wchodząc do laboratorium, całkiem przypominającego to w szkole. — Który eliksir? Ten śmierdzący czy mleczny?

— Mleczny. Egregius Cura jest skuteczniejszy. Powinien przynieść efekty w ciągu tygodnia.

Draco zaczął siekać leżące na stole składniki, gotowe odkładając do miseczek, by czekały na swoją kolej wrzucania do kociołka.

— Przemyślałeś to, wuju? — spytał nagle chłopak.

Mężczyzna nie odpowiedział. Patrzył na powoli zmieniającą się barwę mikstury, jakby tam miał znaleźć rozwiązanie wszystkich swoich problemów. Chłopak obserwował go przez chwilę z dziwnym błyskiem w oczach. Do końca warzenia eliksiru obaj zachowali milczenie.

— Daj mu trzy łyżeczki, gdy się obudzi. — Snape podał blondynowi napełnioną fiolkę. — I przyprowadź go do kuchni.

Wyszedł z laboratorium z łopotem szat. Nawet we własnym domu zachowywał swoje szkolne nawyki.

Harry nie chciał się budzić. Wolał pozostać w tej ciemności, gdzie nie czuł bólu, gdzie nikomu nie przeszkadzał. Tam przynajmniej mógł być całkowicie sobą.

W rzeczywistości wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Czuł się słabo, a gdy ostrożnie wstawał, zakręciło mu się w głowie.

Był w pokoju sam. Plama na ścianie jeszcze nie została usunięta i zapach krwi uderzył w niego. Targany torsjami, ledwo dotarł do łazienki. Ból uderzył z nową siłą, gdy pusty żołądek oddał tylko krew pomieszaną z żółcią. Harry opłukał usta i umył zęby, chcąc pozbyć się obrzydliwego smaku. Wchodząc do pokoju, znów wyczuł zapach krwi. Tym razem, nawet nie wiedząc jak to zrobił, skierował otwartą dłoń na ścianę i jakby coś ściskając, zlikwidował plamę.

— No, pięknie — burknął, patrząc to na swoją dłoń, to w okno i oczekując na sowę z Ministerstwa Magii.

Minęła dłuższa chwila i nic.

Drzwi uchyliły się cicho i do pokoju wszedł Draco.

— Już nie śpisz? Jak się czujesz? Lepiej usiądź, jesteś strasznie blady.

Harry nadal stał w oknie, wyczekując sowy.

— Użyłem magii, by usunąć krew ze ściany.

— Znając cię, użyłeś bezróżdżkowej. Ministerstwo jej nie wykryje.

— Robiłem to już wcześniej? — zdziwił się brunet, odwracając od okna.

Zbyt szybki obrót spowodował zawrót głowy i tylko szybka reakcja blondyna uratowała go przed upadkiem. Chłopak zmusił go do zajęcia fotela.

— Gdy się przebierzesz, pójdziemy do kuchni. Mam eliksir łagodzący i po jego zażyciu spróbujesz coś zjeść. Zgoda?

Pół godziny później, przebrany i napojony miksturą, Harry siedział przy stole w kuchni i dłubał w talerzu z owsianką.

— Zjedź coś — prosił cierpliwie Draco.

— Nie mam ochoty. Nie jestem głodny.

Snape stanął w drzwiach. Harry natychmiast spiął się cały, odkładając łyżkę.

Mężczyzna minął jego krzesło bez słowa i usiadł na swoim miejscu, zaczynając jeść kolację.

— Jedz, Harry. Jak będziesz grzeczny, dam ci spać z Sebastianem — przekupywał go wyraźnie Malfoy, nie zwracając uwagi na chłodną atmosferę panującą w pomieszczeniu.

— A co, jeśli wolałbym spać z tobą?

Snape zakrztusił się i ukrył usta w serwetce. Jego twarz, a dokładnie jej wyraz był dosyć niezwykły. Spojrzał na dwójką młodzieńców, po czym beznamiętnym tonem orzekł:

— Jeśli macie takie zamiary, to zezwalam na zaklęcia wyciszające. Chcę się wysypiać, a nie słuchać waszych jęków.

Tym razem to chłopcy mieli niesamowite miny, a na policzkach wykwitły im rumieńce.

— A teraz jedz! — zażądał Snape, zwracając się do Harry'ego i sięgając po herbatę.

Milczące porozumienie rozwiązało przynajmniej jeden problem. Snape przestał zwracać uwagę na Harry'ego, gdy wchodził jako ostatni do kuchni, a chłopak starał się przychodzić co jakiś czas, udając przed samym sobą, że chce w ten sposób okazać minimum szacunku gospodarzowi i robił to tak, by ten mógł jako pierwszy zasiąść do stołu. Draco nie wtrącał się, ale swoje zdanie na ten temat miał.

— Dziwni jesteście obaj — odezwał się któregoś wieczora, przesiadując na łóżku Pottera i bawiąc się uszami Sebastiana.

Dopiero następnego dnia po wizji Harry dowiedział się, że Seby, jak sam go później nazwał, jest maskotką i to stworzoną przez niego.

— Dlaczego tak sądzisz? — Brunet odwrócił się od okna, opierając się o parapet plecami.

— Ty nadal nie zmieniłeś zdania, tylko spowodowałeś, że Snape ci uległ.

— I co w tym dziwnego? — Podszedł bliżej, siadając obok Draco na łóżku.

— Próbujesz zmienić go na siłę.

— Nie! — sprzeciwił się ostro brunet. — To jest Snape, jego nie da się zmienić.

— Ale to właśnie starasz się zrobić, choć nawet nie pamiętasz, co działo się przez ostatni rok i jaki naprawdę on jest.

— Do czego zmierzasz, Draco?

— Chcę wiedzieć, co się z wami dzieje. Od czasu ponownej aktywacji klątwy obaj zachowujecie się dziwnie. Ciebie mogę zrozumieć. Nie pamiętasz całego roku szkolnego i nas, ale Severus to inna sprawa.

— Nadal nie rozumiem, o co ci chodzi.

— On nie jest sobą. Nigdy nie zwracał uwagi na etykietę przy stole, chociaż w mojej rodzinie była wymagana, a teraz uczepił się jej jak rzep. Gdyby nie ta akcja z wizją i eliksirem, pewnie trochę by potrwało, zanim oboje byście zmądrzeli. Mam nawet podejrzenia, że skończyłoby się to twoją chorobą.

Dwa dni później w kominku Snape Manor pojawiła się pani Pomfrey przyprowadzona przez mistrza eliksirów.

— Witajcie, chłopcy. Jak się wam wspólnie mieszka? — spytała zaraz po powitaniu.

— A jak ma się mieszkać, kobieto? Przecież nie zrobię z nich niewolników i nie zapędzę do hodowania bawełny.

— Bawełna, Severusie, nie rośnie zbyt ochoczo w tym klimacie. Może na parapecie byś coś uchował, ale nie w tym zapuszczonym ogrodzie, który widziałam ostatnio, jak tu byłam.

Severus już się zapowietrzał, żeby zripostować, ale wtrącił się Potter.

— Wcale nie jest zapuszczony, tylko trochę zaniedbany. Róże wymagają podcięcia, tak jak i żywopłot, a trawniki strzyżenia. Miałem zamiar poprosić profesora o zgodę na pracę w ogrodzie.

— Czyżby ci się nudziło, Potter? — wycedził Snape, zapraszając jednocześnie Poppy ruchem ręki do kuchni.

— I tak, i nie. Lubię zajmować się roślinami, jeśli nie jestem do tego przymuszany. Zajmowałem się ogrodem ciotki, zanim... — zamilkł, znów czując ból głowy.

— Przestań, Potter — mruknął Severus, marszcząc brwi. — Chcesz, to masz moje pozwolenie. Spróbuj nawet zaciągnąć tego nieroba, żeby ci pomógł. — Wskazał na opartego o ścianę arystokratę.

— Nie ma mowy! — oburzył się wspomniany. — A kto przez ostatni tydzień pomagał ci przy eliksirach?

— To nie praca, to przyjemność.

— Chyba dla ciebie. Nie mam zamiaru wyglądać jak Zabini. Słońce źle wpłynie na moją arystokratyczną cerę.

— Boisz się, że wyskoczą ci piegi na nosie? — zaśmiał się Harry, zalewając wrzątkiem imbryk z herbatą, oczywiście Darjeeling i tylko z pierwszego zbioru.

Piekielnie droga, ale za to jaki smak. Nawet Harry, nie znający się na gatunkach herbat, docenił jej zalety. O dziwo, Snape, podobnie jak i Draco, nienawidził kawy. Dodatkowo powodem samoobsługi był rozkaz, jaki skrzaty dostały od gospodarza domu. Żadnego sprzątania pokoi chłopców, chociaż tego sami nie chcieli, ani jakiegokolwiek usługiwania poza przygotowaniem trzech głównych posiłków. Żyli prawie jak mugole, tyle że bez prądu. Snape zezwalał na używanie magii do zapalania i gaszenia światła oraz prostych zaklęć gospodarczych i higienicznych, bez których Draco nie potrafił opuścić łazienki.

Malfoy nie odpowiedział na tę zaczepkę, prychając jak kot.

— Widzę, że nie jest źle. Po tej kłótni w szpitalu spodziewałam się czegoś poważniejszego — rzekła Poppy, jednak widząc zmieszanie na twarzach całej trójki, dodała: — Coś się stało, prawda? Severusie?

— Muszę coś sprawdzić w laboratorium — rzucił ten szybko, opuszczając kuchnię.

Pomfrey już chciała za nim podążyć.

— Proszę zostać, pani Pomfrey — zatrzymał ją Harry, stawiając filiżanki na stole. — To nie była wina profesora, lecz moja.

— Co tu się działo przez ostatnie dwa tygodnie? — dopytywała się pielęgniarka.

— To już nieważne. Naprawdę.

Draco nie wtrącał się. To była decyzja Harry'ego, jeśli chciał sprawę zamknąć i zapomnieć. Widząc jednak, jak pociera czoło, spytał:

— Blizna?

— Nie. — Chłopak usiadł na krześle i sięgnął po herbatę. — Mam ostatnio przebłyski wspomnień i trudno mi zrozumieć niektóre z nich. Układanka, którą muszę z tych urywków poukładać w całość, jest mocno pomieszana. A migreny pewnie denerwują jeszcze profesora.

— Jest dorosły, poradzi sobie. To o ciebie się martwię.

Te słowa najbardziej zaskoczyły samego Malfoya. Sam nie wiedział, skąd mu się to wzięło. Ta troskliwość w stosunku do Gryfona była ostatnio dosyć częsta.

— Och, chłopcy! Czyżbym wyczuwała romansik? — Poppy zarumieniła się trochę ze śmiechem.

— Czemu wszyscy sądzą, że nas do siebie ciągnie? — Harry spojrzał na Draco. — Najpierw Snape, teraz pani.

— Ja tam nic nie wiem — bronił się Draco, wstając i wyciągając ciastka z szafki, by ukryć rumieniec. — Jesteśmy raczej jak bracia, prawda, Harry?

— W naszym wypadku to nawet bardzo. Mamy jednego opiekuna. Chociaż ja już niedługo — zasmucił się na koniec.

— O czym ty mówisz? — zainteresowała się kobieta.

— Wkrótce mam urodziny i pewnie będę musiał opuścić wtedy Snape Manor. — Harry powoli mieszał herbatę, nie podnosząc głowy.

— Nikt cię stąd nie wypędza, Potter.

Snape stał w drzwiach, wyraźnie na coś lub kogoś zły.

— Poza tym byłoby trudno się wami zajmować — dodała Poppy. — Nie mam zamiaru biegać od jednego do drugiego. Przygotowałeś oczywiście pokój według moich zaleceń? — Ostatnie pytanie skierowała do stojącego w drzwiach mężczyzny.

— Tak, kobieto! — warknął. — Zaraz koło twojej sypialni, żebyś nie musiała biegać i mogła obrastać tłuszczem.

— Wypraszam...

— Dosyć! — Wtrącił się ostro Draco, wstając. — Jak na dorosłych zachowujecie się gorzej od pięciolatków. Idźcie spalić tę waszą energię w jakiś pożyteczny sposób, na przykład tworząc małe Snape'iki.

Pomfrey spłonęła gorącym rumieńcem, Harry parsknął herbatą, której większa część uciekła nosem, a Snape...

— Draco, wiej! — krzyknął Harry przerażony, widząc aurę wokół profesora. — Ratuj życie, olej honor!

— Wypatroszę! — warknął Snape, gdy blondyn ukrył się po stołem przed nadlatującą Rictumsemprą. — Wygarbuję żywcem i posolę! — Malfoy czmychnął przez drzwi. — Zamienię na stałe w skrzata! — Hałas dolatujący z korytarza świadczył o kolejnym nieudanym trafieniu, co w przypadku Snape'a było bardzo niezwykłe. — Oddam Weasleyom na służbę! Zabronię używać lustra!

— Nie! To niesprawiedliwe! — Doleciał do nich piskliwy głosik Draco. — Jak ja się wtedy ludziom pokażę?

— Będę sprzedawał bilety na to widowisko!

Potter z Pomfrey wychylali tylko głowy zza framugi, gdy tamci przemknęli koło nich, wpadając do salonu. Harry zachichotał, poświata wokół dwójki goniących się wokół kanapy rozjaśniła się do delikatnego różu. Gniew mężczyzny zdążył opaść, a Malfoya bawiła ta namiastka pojedynku. Brunet odważył się wyjść z kuchni, widząc efekt ulubionego zaklęcia Hermiony i Ginny. Snape'owi udało się nim przygwoździć chłopaka i ten teraz opędzał się od małych ptaszków.

Oppugno, Severusie? To taktyka dziewcząt. Coś słabo się starasz.

— Przecież nie rzucę w niego czarnomagicznej klątwy.

Gdy to usłyszał, pod Harrym ugięły się nogi. Wspomnienie, a nawet kilka, nałożyły się jedno na drugie. W głowie szumiało mu niczym podczas wietrznej burzy.

— Ha...rry... Harry — docierał do niego jakby z daleka czyjś głos.

Leżał na podłodze, pod głową czuł poduszkę, a w powietrzu zapach krwi. Położono go na boku, dopiero teraz zauważył, że Draco przytrzymuje mu chusteczkę przy nosie. Zerknął na siedzącego w fotelu Snape'a. Też powstrzymywał krwotok.

— Co to było, Potter?

— Rzucił pan we mnie mroczne zaklęcie. Kilka razy.

— Przypomniałeś sobie nasze treningi? — spytał Draco.

— Treningi? Mnie to raczej wyglądało na tortury w obecności Voldemorta.

— Tylko raz, reszta była na zajęciach dodatkowych.

— Kim pan jest? Śmierciożercą? Dlaczego jeszcze nie zostałem oddany w ręce Voldemorta? — Podniósł się do siadu, odpychając powstrzymującego go blondyna. — Czy Dumbledore o tym wie?

— Oczywiście, Harry! Uspokój się! — Po raz pierwszy usłyszał tak zimny głos u pani Pomfrey. — Severus należy do Zakonu. Był wieloletnim szpiegiem.

— Szpiegiem — bardziej powiedział niż zapytał Potter.

Znów coś mu mignęło. Zakrwawiony Snape oraz Draco i on, stojący przed nimi, osłaniający przed zaklęciem. Bellatriks. SYRIUSZ!

Zbladł tak nagle, że Poppy natychmiast uklękła przy nim.

— Syriusz...

— Przypomniałeś sobie — zauważył sucho, ale niezwykle cicho mistrz eliksirów. — Tak, nie żyje. Miałem nadzieję, że to pamiętasz, tylko przyzwyczaiłeś się do tej wiadomości.

— Przepowiednia. Ministerstwo. Zasłona.

— Tak. To wszystko zdarzyło się końcem czerwca zeszłego roku. Widocznie miało to jakiś związek z przekleństwem, skoro o tym też zapomniałeś.

— Pamiętam przepowiednię, więc dlaczego zapomniałem o Syriuszu?

— Czy to ważne? Już pamiętasz. Może miało to związek ze mną, bo się nie lubiliśmy z Blackiem.

— Chcę być sam — rzucił brunet zimno, wychodząc z salonu i kierując się do swego pokoju.

Harry czuł się strasznie samotny. Nie miał nikogo. Syriusz odszedł. Lupin podążył za nim. Nawet gdyby Dursleyowie żyli, nic go z nimi nie łączyło. Był sam.

Po dotarciu do pokoju i zamknięciu za sobą drzwi, pozwolił sobie na płacz, osuwając się po ścianie na podłogę. Znowu. On, prawie dorosły mężczyzna, płakał jak małe dziecko. Opłakiwał tych, którzy odeszli, zostawiając go samego. Nie chciał być sam. To okropne uczucie nigdzie nie należeć. Wyrzutek.

Gdy płacz go wyczerpał i już ani jedna łza nie chciała spłynąć po mokrych policzkach, Harry westchnął ciężko. Oparł głowę o ścianę i w zamyśleniu obserwował chmury na niebie. Komu naraził się aż tak bardzo, że spotyka go tak wiele nieszczęść? Komuś tam na górze? A może jego przeznaczenie już dawno było ustalone i on musi po prostu przyjąć to, co mu się należy?

Mroczne, smutne, a niekiedy nawet głupie myśli krążyły po zmęczonym umyśle chłopaka. Samobójcą nie miał zamiaru zostać. Przynajmniej na razie. Czy tego chciał, czy nie, miał coś do zrobienia na tym świecie. Voldemort sam sobie nie zniknie, a on nie pozwoli, by ktoś jeszcze zginął, jeśli jest jakaś szansa go powstrzymać.

Harry otworzył oczy, nie pamiętając nawet kiedy zasnął. Słońce łaskotało go pieszczotliwie po twarzy. Zerknął na zegar, była chwila po piątej. Zdecydował się iść popracować w ogrodzie, dopóki słońce nie zacznie grzać pełną mocą. Otwierając drzwi do swojego pokoju, zobaczył Sebastiana siedzącego pod nimi z kartką pergaminu w łapkach.

Wiem, że byłbyś zły, gdybym to był ja, więc poprosiłem Sebastiana, żeby dotrzymał ci towarzystwa."

Było jasne od kogo jest notka. Chłopak uśmiechnął się słabo. Posadził czarnego jak heban królika na łóżku i skierował się do kuchni, mając nadzieję na złapanie skrzata. Miał jednak jakąś odrobinę szczęścia. Para skrzatów kończyła właśnie sprzątać kuchnię.

— Przepraszam, czy moglibyście mi pomóc? — spytał, stając w drzwiach.

Skrzatka pisnęła, upuszczając szmatkę, którą wycierała stół, a jej towarzysz prychnął oburzony.

— Mamy polecenia od naszego pana...

— Wiem. Chcę tylko kilka narzędzi ogrodniczych, a nie wiem, gdzie je znaleźć. — Harry przerwał mu szybko, żeby nie zdążyły zniknąć.

— Chce panicz zająć się ogrodem? — Oczy żeńskiej osobniczki skrzaciego rodu zalśniły. — Był kiedyś taki piękny.

— Narzędzia zostaną zaraz przyniesione, paniczu — odparł ostro drugi skrzat, strofując skrzatkę spojrzeniem.

Ta zniknęła z cichym trzaskiem, by zaraz pojawić się ze skrzynką narzędzi.

— Dziękuję bardzo.

Harry zabrał od uśmiechniętej skrzatki skrzynkę i wyszedł na zewnątrz. Trawniki zdecydował się przyciąć magicznie, były zbyt rozległe. Żywopłot chciał przyciąć ręcznie, nadając mu odpowiedni, niestandardowy wygląd zamkowych blank. Samo ich wyrównywanie zeszło mu do południa. Nikt mu nie przeszkadzał poza skrzatem, który przyniósł mu posiłek i to na polecenie Snape'a.

Został mu ostatni metr gąszczu, który chciał przyciąć w łuk wenecki nad bramką. Drabina lekko się chwiała na nierównym terenie, gdy się wspinał, ale nie przejął się tym po tylu godzinach pracy na niej. Pnącza obrastające górną część bramki czekały, a chciał to już skończyć, by zająć się różami.

Odłożył na chwilę sekator na szczyt płotu, aby otrzeć pot z czoła, gdy klątwa dała o sobie znać.

Trzask pękającej nogi drewnianej drabiny przyjął z cichym jękiem. Zobaczył, jak ta składa się pod nim niczym harmonijka, i spadł na ziemię wraz z jej kawałkami, na swoje nieszczęście nabijając się na jeden z nich.

Krzyknął, gdy drewno przebiło się przez plecy i wyszło piersią. Spazmatycznie wciągnął powietrze, czując jak zaczyna mu go brakować, a potem była już tylko ciemność.

Snape właśnie brał kąpiel przed obiadem. Eliksir, który skończył chwilę wcześniej, miał dosyć intensywny zapach. No dobra, śmierdział jak wydzielina z gruczołów skunksa. W następnej chwili ból i brak powietrza powalił go nieprzytomnego na podłogę łazienki.

— Trzeba im zabronić przebywać w odosobnieniu w takie dni. Mogli się wykrwawić albo udusić. Nie jestem cudotwórcą, nie umiem przywracać życia.

Miękki głos Pomfrey obudził go, wydobywając z otchłani czerni, ale przywracając też wszystkie funkcje ciała, w tym odczuwanie bólu.

— Co ten bachor zmalował? — warknął słabo, próbując się podnieść.

— Leż! — Draco przytrzymał go stanowczo. — Straciłeś sporo krwi. Z trudem cię uratowaliśmy.

— Co z Potterem? Następnym razem zamknę go w pokoju, przykutego do ściany — sapał wściekły mistrz eliksirów, i tak siadając.

Znajdował się w pokoju specjalnie przygotowanym do tego celu. Dwa łóżka obok siebie, kilka szafek i drzwi do łazienki, drugiego pokoju oraz na korytarz. Potter leżał obok, nadal nieprzytomny. Jego klatka piersiowa i brzuch owinięte były ciasno bandażem.

— Co zrobił? — ponowił pytanie profesor.

— Spadł z drabiny, gdy przycinał żywopłot i nabił się na pęknięty szczebel. Spadający sekator przebił brzuch. Chciałam go napoić eliksirami, ale Draco opowiedział mi o jego ostatniej wizji, więc zastosować mogłam je tylko na tobie. — Pomfrey sprawdzała jego stan, cicho nucąc inkantację.

— Kto mnie znalazł? — zapytał mężczyzna, przypominając sobie, gdzie był w chwili wypadku.

— Ja. Draco poszedł szukać Harry'ego, gdy nie pojawiliście się na obiedzie.

Snape wzniósł oczy ku sufitowi. Jakaś nawiedzona kobieta widziała go nago. I to żeby pierwszy raz. Westchnął, kręcąc głową.

— Nic ci nie będzie. — Pielęgniarka źle zrozumiała jego konsternację. — Blizny nie zostaną. Możesz teraz iść do siebie. Wiem, że i tak byś tu nie został. Weź coś przeciwbólowego.

— I masz cholerną rację! — wycedził Snape, wstając. — Nie mam zamiaru być tu ani chwili dłużej!

— Znowu się zaczyna — szepnął Draco, siedząc przy łóżku Harry'ego.

— Co?

— Humorki Severusa. — Wskazał na drzwi, w których zniknął Snape. — Ostatni tydzień był w miarę spokojny, ale chyba znów mu się pogorszyło.

— Myślisz, że ma to coś wspólnego z klątwą?

— Nie wiem. Dopiero raz się tak zachował. Może to tylko jego reakcja na sytuację. Nie wie, kiedy coś się stanie i to go denerwuje. Jak długo Harry będzie nieprzytomny? — Chłopak zmienił temat.

— Nie wiem. Stracił naprawdę dużo krwi. Przy wyjmowaniu szczebla musiałam powiększyć ranę, by nie uszkodzić serca. A niemożność podania jakiegokolwiek eliksiru pogarsza tylko sprawę. Sekator nie przeciął żadnego organu, ale to też poważna i bolesna rana. Na całe szczęście obie zrosły się prawidłowo.

— To po co bandaż?

— Żebra ciągle się zrastają. Nie zaryzykuję ze Szkiele-Wzro przy stanie jego żołądka. Mogę tylko stosować zaklęcia leczące.

— Będzie cierpiał?

— Obaj będą, choć Severus może zażyć eliksir.

— To będą ciężkie dni.

— Dla ciebie szczególnie, ja jutro wracam do Hogwartu.

— Co? Dlaczego?

— Nie jestem na razie potrzebna. Z resztą już sobie poradzicie.

Nawet po namowach pielęgniarka nie zmieniła zdania. Rankiem kolejnego dnia opuściła Snape Manor. Nie przekonał ją nawet fakt, że Potter wciąż się nie przebudził. Stwierdziła tylko, że w ten sposób chłopak nabiera sił.

— Ciebie cokolwiek obchodzi poza sobą samym, Potter?

Były to pierwsze słowa, jakie Harry usłyszał po otwarciu oczu.

— Słucham? — szepnął chrapliwie przez suche gardło.

— Pytam, czy ty chcesz się specjalnie zabić, czy tylko próżnia w tej twojej głowie zassała już samą siebie z braku rozumu i nie masz czym myśleć?

Harry nie zrozumiał ani słowa. Szumiało mu w uszach, klatka piersiowa rwała przy oddechu, a jeszcze profesor był zły.

— Nie wiem, o co panu chodzi.

— Nie wykręcisz się tak łatwo, Potter!

W pokoju nie było Draco. Snape pochylał się nad nim, sycząc groźnie i to nie w wężomowie.

— Nawet nie wiem, o czym pan mówi.

— Nie wkurzaj mnie, bachorze! Kto pozwolił ci akurat w ten dzień zajmować się ogrodem?

— Pan pozwolił.

— Miałeś mnie najpierw poinformować, że wychodzisz!

Harry zamrugał, nie wierząc w to, co słyszy.

— Czy to więzienie, profesorze? Nie opuściłem ogrodu i nie miałem nawet takiego zamiaru, więc nie było sensu prosić o wyjście. Poza tym sam mi pan pozwolił dzień wcześniej. Jest pan po prostu wściekły, bo pana boli i musi się pan na mnie wyżyć! — Ostatnie słowa sam wykrzyczał, choć z trudem.

— Ty gówniarzu! Jak śmiesz...

— Co tu się dzieje?

Draco wpadł jak burza do pokoju, słysząc krzyki. Jego podejrzenia stawały się coraz bardziej jasne.

— Wuju? Zadałem pytanie.

— Nic. — Snape odsunął się od łóżka Pottera. — Porozmawiam sobie z tobą później.

— Czy to groźba? — warknął tym razem Harry. — Jeśli tak, to lepiej, żeby pan jej nie spełnił.

— Bo co? W tym stanie nie możesz się nawet ruszyć, byś nie krzyczał z bólu.

— Taki pan pewien? — Zmrużył mściwie oczy, unosząc, dosłownie o milimetry, dłoń nad kocem.

Snape wylądował na ścianie, nie zdążywszy nijak zareagować.

Chłopak widział, jak wściekłość narasta w aurze wokół mężczyzny, ale nie przejął się tym.

— Przestańcie! — wrzasnął na obu Draco. — Co się z wami dzieje? Rozum wam odjęło?