Być może czytaliście już to opowiadanie. Kilka lat temu publikowałam je na tym serwisie pod innym nickiem. Teraz wróciłam – z tą samą historią, ale podrasowaną i nieco zmienioną. Główny trzon pozostaje ten sam: ROMY jest na głównym planie, ale gdzieś tam w tle rozrysowane są inne wątki, miejscami delikatnie zmieniłam fabułę.

Akcja dzieje się po zakończeniu IV sezonu X – Men: Ewolucja.

Kilka reguł:
1. To nie ja wymyśliłam te postacie, ten świat i rządzące nim prawa. Wszystko należy do Marvela.
2. Akcja dzieje się w ponad pół roku po pokonaniu Apocalypso. Koncentruję się przede wszystkim na X-Men Evo, ale zaprawieni w bojach fani tego fandomu na pewno zauważą mnóstwo nawiązań do komiksów, może nawet innych ficów.
3. Remy nie nosi tej obrzydliwej fryzury na grzyba znanej z kreskówki. Myśląc o Remym, wyobrażajcie go sobie z komiksu – z lekko potarganymi, dłuższymi włosami.
4. Jestem po przeczytaniu naprawdę mnóstwa fików w języku angielskim i z bólem stwierdzam, że choć nasz język jest piękny, bogaty i różnorodny, to dialogi w języku Dickensa są bardziej obrazowe, dynamiczne i lepiej brzmią. Przepraszam, ale naprawdę uważam, że lepiej brzmi oburzona Rogue mówiąca „WHAT AR' U FRIGGIN' DOIN' IN MAH BEDROOM?!" niż „Co ty do cholery robisz w moim pokoju?!". Serio, najchętniej pisałabym narrację po polsku, a dialogi po angielsku. Ale tak nie wolno. Więc żeby znaleźć konsensus postanowiłam, że nie wszystkie określenia będę tłumaczyła na język polski. Sabretooth nie będzie „Szablozębym" (swoją drogą uważam, że lepiej brzmi „Szablozębny", jak myślicie?), Logan będzie nazywał Rogue (nie Rudą ffs!) Stripes, a Gambita „gumbo". Nie będę jednak wstawiała irytujących „wtf", „lol", „are you kidding me". Wiem, że nasza droga młodzieży zapożycza bardzo dużo wyrażeń z języka angielskiego, jednak w tym fiku nie będę tego stosować. W języku angielskim łatwiej jest też przedstawić sposób mówienia czy akcent. Przeczytajcie pierwsze lepsze ROMY, to będziecie wiedzieć, o co mi chodzi. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak długo próbowałam rozgryźć, co znaczy N'Awlins wypowiadane przez Cajuna. Zagadka: co znaczy N'Awlins?
5. Umówmy się, że na zakończenie IV sezonu Kurt nie powiedział do Mystique, by zostawiła jego i Rogue w spokoju. Powiedzmy, że wymownie milczał.
6. Naturalnie nie wszystkie wydarzenia są dokładnie takie, jakie znacie z komiksów czy TAS. Zaczerpnęłam z nich wiele, ale poprowadziłam po swojemu.
7. Nie znam francuskiego.
8. Niestety, literkami nie da się dobrze oddać akcentu. A już akcent cajuński czy akcent dziewczyny z Południa jest niebywale ciężki do uchwycenia w pisanym języku polskim. W sumie nawet nie mam pomysłu, jak mogłabym go tutaj dodać. Dlatego też czytając wypowiedzi Remy'ego dodawajcie sobie melodyjną, francuską linię, a przy Rogue niech to będzie charakterystyczne zaciąganie i, czego nie było w polskiej wersji Evo, zachrypnięty głos. Ideałem jest tutaj Rogue z angielskiej wersji Evo/TAS.
9. Nie mam bety, więc z góry przepraszam za wszelkie literówki czy błędy gramatyczne. Staram się, by tekst był czysty pod tym względem, ale mogą się zdarzyć drobne potknięcia. Z góry przepraszam!
10. Będę starała się tym razem doprowadzić historię do końca i systematycznie publikować kolejne rozdziały – ot, powiedzmy, że co miesiąc.

Bonusowy punkt, ale cholernie ważny: Piszcie do mnie! Nic tak nie motywuje, jak garść waszych uwag!

Rozdział I

- Pracuj całą ręką, nie tylko pięścią – zwrócił się do niej Logan. – O tak, dokładnie. Twój bark niech też pracuje.

Rogue zacisnęła usta i zmarszczyła brwi. Skupiła się na swoim celu – skórzanym worku treningowym przytwierdzonym do sufitu za pomocą łańcucha. Raz, dwa, trzy. Praca całą ręką. Zaangażuj mięśnie. Zaciśnij pięść. Wyprowadź cios. Prawa ręka, lewa ręka, noga, kolano.

- Dobrze. Teraz spróbuj ze mną.

Logan ustawił się naprzeciwko niej w pozycji do walki. Oczywiście była świadoma, że nie miałaby z nim szans, gdyby walka była prawdziwa. Nie licząc jego szponów, miał nadludzką siłę, sprawność oraz instynkt. Zmiótłby ją bardzo szybko. Teraz jednak tylko markowali ciosy. Trenowali walkę, dbali o jej sprawność fizyczną.

Rogue zdawała sobie sprawę z tego, że ma najmniej użyteczną moc spośród wszystkich jej towarzyszy. Dopóki kogoś nie dotknęła, była zdana jedynie na swoje ludzkie możliwości, nie tak jak Scott czy Jean, którzy w każdym starciu grali pierwsze skrzypce. Rogue czasem się zastanawiała, po co profesor Xavier nalegał, by zasiliła jego szeregi. Z czasem doszła do przykrej konkluzji, że profesor po prostu nie chciał, by walczyła przeciwko nim. A troska o nią bądź chęć pomocy jej z poradzeniem sobie z mocą, jaka była jej dana, była jedynie drugoplanowa.

Okej, miała swój udział, dość spory swoją drogą, w pokonaniu Apocalypso. Ale jedyne, co zrobiła, to użyła czyjejś mocy. Była jedynie nośnikiem, przemytnikiem. Niczym więcej. Tak przynajmniej uważała. Dlatego wkrótce po powrocie do Instytutu poprosiła Logana o prywatne treningi. Chciała być czymś więcej, niż tylko złodziejką czyichś talentów, poza tym siła, zwinność oraz umiejętności walki mogły umożliwić jej przeżycie podczas starcia. Nie mogła liczyć na to, że w każdym gorącym momencie pojawi się Kurt, który teleportuje ją w bezpieczne miejsce, czy Jean, która stworzy telekinetyczną barierę. Nie mogła cały czas na nich liczyć. Musiała stać się samodzielna. Miała swoją dumę.

Logan się zgodził, nie zadając przy tym żadnych niewygodnych pytań. Być może sam się domyślił, dlaczego Rogue chciała wyjść ponad zwykłe sesje w Danger Roomie. Niemniej jednak nie komentował tego, za co dziewczyna była mu wdzięczna.

Trenowali w ten sposób już od kilku miesięcy. Co tydzień wieczorem ćwiczyła indywidualnie z Loganem, do tego sama spędzała czas w Danger Roomie lub na joggingu. Zaprocentowało to nie tylko lepszymi wynikami podczas treningów z resztą drużyny, ale również miało wpływ na jej wygląd: stała się jeszcze szczuplejsza, smuklejsza, a przy tym subtelnie umięśniona.

Rogue wyprowadziła pierwszy cios. Logan odparował. Zmarszczyła czoło, zdmuchnęła z nosa kosmyk białych włosów i powoli podeszła do Logana nie spuszczając go z oczu. Raz jeszcze wyprowadziła cios prawą ręką, Logan znowu odbił i przeczuwając jej kolejny krok, uchylił się przed zamachnięciem lewą ręką. Rogue skrzywiła się.

- Skróć dystans. Jestem większy od ciebie, ale, teoretycznie – Logan uśmiechnął się nieznacznie – ty jesteś zwinniejsza. Bądź w ciągłym ruchu.

Rogue skinęła głową i zaczęła powoli okrążać Logana markując przy tym ciosy, co miało rozproszyć jego uwagę. Oczywiście, gdyby to była prawdziwa walka, to Logan nie byłby taki głupi, ale to była tylko sesja treningowa. Po kilku takich razach wyprowadziła z zaskoczenia cios nogą. Logan uśmiechnął się z aprobatą. Sytuacja się powtórzyła jeszcze kilkakrotnie, nim zaczął się prawdziwy trening. Teraz Rogue musiała nie tylko powalić Logana, ale również unikać jego ciosów. Zastosowała się do jego rady i starała się być ciągle w ruchu, zwinnie uchylając się od jego uderzeń, a także próbować samej zaatakować. Za każdym razem, gdy upadała na ziemię, Logan odchodził w tył na kilka kroków dając jej przy tym czas na wstanie oraz przygotowanie się do kolejnej serii. Musiała być cały czas skupiona, obserwować każdy ruch swojego przeciwnika i jednocześnie szacować swoje szanse na wyprowadzenie skutecznego ciosu. Nie było to łatwe, ale nikt nie mówił, że takie będzie. I tak poczyniła spore postępy, biorąc pod uwagę swoją formę z początku tych treningów. Teraz jej sprawność fizyczna nie była problemem, nie potrzebowała więcej niż jednej przerwy podczas całej sesji. Z rozbawieniem zauważyła kiedyś, że tutaj tak naprawdę nie chodziło o siłę, czy o to, czy dostanie zadyszki. Logan uczył jej przede wszystkim skupienia, spostrzegawczości, a także zachowania zimnej krwi. Technika oraz siła – choć ważne – stanowiły drugorzędną sprawę. Raz na jakiś czas włączali sesję w Danger Roomie, gdzie zadaniem Rogue była skuteczna ucieczka oraz powstrzymanie się od walki najdłużej, jak to możliwe.

- Dobrze, Stripes, przywołamy sobie jakichś przeciwników, co? – rzucił Logan, gdy Rogue wstawała po raz kolejny z podłogi. - Jak ci idzie z profesorem? – zerknął na Rogue znad panelu sterowania.

- Lepiej niż było, lecz wciąż w lesie – uśmiechnęła się lekko.

Od czasu pokonania Apocalypso męczyły ją koszmary. Nie były to jej sny. Pochodziły one z kawałków świadomości osób, których moce wchłonęła. Same sny jeszcze mogła zbagatelizować, ale coraz częściej te cząstki innych ludzi zaczęły dawać jej w kość również na jawie. Cały czas słyszała głosy w swojej głowie, czasem były one tak głośne, że dostawała migreny. Rogue dwa razy w tygodniu przychodziła do profesora na sesje medytacji, które miały pomóc w kontrolowaniu jej mocy, a także z poradzeniem sobie ze skutkami absorpcji czyjejś osobowości.

- Nadal masz koszmary? – zapytał poważnym tonem, przecinając szponem górną część butelki z wodą.

- Tak – odparła cicho po kilku chwilach. Nie miała wątpliwości, czyje sny dzisiaj śniła. Obóz koncentracyjny w Oświęcimiu, niemieccy żołnierze, komory gazowe… To były wspomnienia Erica Lehnsherra, znanego szerszemu ogółowi jako Magneto. Zbudziła się w środku nocy zlana potem. Jej kołdra leżała skotłowana na podłodze, a prześcieradło było niemal całe ściągnięte z łóżka. Przez chwilę bała się, że obudziła też Kitty, ale po krótkiej chwili zdała sobie sprawę, że jej współlokatorka pewnie zeszła do kuchni coś przekąsić. Jak zwykle zresztą.

- Nie będę cię pocieszał mówiąc, że dasz sobie z tym radę. Ja bym nie dał – stwierdził bez ogródek. – Ale jeśli ktokolwiek mógłby sobie z tym poradzić, to tylko ty. Zwłaszcza jeśli masz pod ręką Chucka.

Rogue przytaknęła. Postępy, jakie wspólnie poczynili, nie były oszałamiające. Ale też mieli przed sobą trudne zadanie. W ciągu ostatnich lat Rogue wchłonęła mnóstwo różnych osobowości. Każda z nich miała swoje marzenia, zdolności, sny, wspomnienia, a także – w przypadku mutantów – unikalne moce. Odseparowanie ich od świadomości Rogue zajmowało dużo czasu. Ale profesor twierdził, że kiedy uda im się stworzyć barierę mentalną odgradzającą osobowość Rogue, będą mogli spróbować nauczyć się kontroli jej mocy. A od tego był zaledwie krok od możliwości dotknięcia drugiej osoby.

- Dzisiaj w nocy ma przybyć nowy nabytek Instytutu – rzucił od niechcenia Logan i dopił resztkę wody.

Rogue zmarszczyła czoło i posłała Loganowi pytające spojrzenie. Odkąd pokonali Apocalypso, profesor ściągał do Instytutu kolejnych mutantów. Twierdził, że teraz muszą się zjednoczyć, gdyż odkąd ludzie dowiedzieli się o istnieniu rasy homo superior, zaczęły się protesty przeciwko nim, pojawiły się projekty ustaw dotyczące rejestracji każdego mutanta, izolowania bądź nawet zabijania. Dlatego tak ważne jest, by zakończyć wewnętrzne konflikty i wspólnie postarać o bezpieczną przyszłość. A przynajmniej taki plan miał Xavier.

Profesorowi udało się tu ściągnąć Piotra, znanego jako Colossus, byłego członka formacji Acolytes skupionej przy Magneto, poza tym wrócili do nich Tabitha oraz Forge. Od czasu do czasu pojawiał się również Warren aka Angel.

Xavierowi zależało również, by zawiązać przynajmniej nić porozumienia z mieszkającymi w kanałach pod miastem Morlockami. Ambasadorem tych działań miała być Storm, która miała również swoje osobiste pobudki w tym przymierzu. Evan, odkąd zamieszkał z Morlockami, praktycznie zaprzestał kontaktu z rodziną i dawnymi przyjaciółmi. Wszystko zmierzało ku zawarciu porozumienia, jednak plany pokrzyżowała rzecz, która wstrząsnęła całym Instytutem.

Kilka miesięcy wcześniej, wkrótce po powstrzymaniu Apocalypso, zamaskowana grupa zaatakowała Morlocków. Nikt nie znał przyczyny ataku, ale skutki były wstrząsające: nie przeżył nikt z zaatakowanych. Napastnicy nie pozostawili żadnego śladu i zniknęli po masakrze. Storm wkrótce po tym wydarzeniu wyjechała do Afryki i wróciła do Bayville zaledwie dwa miesiące temu, jeszcze bardziej opanowana i niedostępna niż zwykle. Nie była już tą samą Ororo.

- Ty chyba go już zdążyłaś lepiej poznać, Stripes – Logan uśmiechnął się półgębkiem i wrócił do ustawiania poziomu sesji na panelu.

- O kim ty do cholery mówisz? – skrzywiła się Rogue. Tylko przy Loganie nie musiała uważać na swoje słownictwo. Co ciekawe, Logan tylko u niej to tolerował, bo każdy inny uczeń był przez niego strofowany za używanie wulgarnych wyrażeń.

- O tym twoim kumplu z Nowego Orleanu – Rogue otworzyła szeroko oczy. Czy to możliwe…? – Tym, któremu palą się karty.

Rogue doskonale wiedziała, o kogo chodzi.

Gambit.

Członek Acolytes. Jakiś rok temu porwał ją do Nowego Orleanu, by pomogła mu uwolnić jego ojca z rąk Gildii Zabójców. „Pomogła" to jednak dość eufemistyczne określenie. Rogue szybko zdała sobie sprawę, że Gambit chciał jedynie wykorzystać jej moce, by dowiedzieć się, gdzie trzymany jest jego ojciec. Koniec końców Rogue pomogła mu go uwolnić, a na koniec dostała od Gambita kartę – damę kier. Na szczęście nienaładowaną, co przyjęła z ulgą, zwłaszcza że wcześniej już dostała od niego podobny upominek, który o mały włos nie eksplodował jej w dłoniach.

- To co? Gotowa?

- Jak zawsze – rzuciła Rogue, wciąż jednak będąc myślami przy wydarzeniach z Nowego Orleanu.


Bobby rozciągnął się na łóżku, założył ręce za głowę i znudzonym gestem chwycił pierwszą z brzegu książkę leżącą na stoliku nocnym.

- Na twoim miejscu – odezwała się Kitty – położyłabym to na miejsce. Przyjdzie Rogue i znowu dostanie ten, ataku furii.

- A gdzie ona w ogóle jest? – zapytał Bobby, odkładając książkę z powrotem.

- Indywidualna sesja z Loganem – wzruszyła ramionami Kitty.

- Ona ma coś do naszego adamantowego wujka? – zaśmiała się Tabitha.

- Fuj! – skrzywił się Kurt. – Przecież on jest stary, ma chyba z pięćset lat.

- Podejrzałam kiedyś jego papiery w gabinecie profesora – zaczęła konspiracyjnym szeptem Kitty. – Niedługo stuknie mu trzydziestka.

- Podtrzymuję swoją opinię. Jest stary.

- Wolę chyba naszego artystę, Piotra – stwierdziła Tabitha.

- No, Piotr jest fajny, taki nieporadny, ale w uroczy sposób – roześmiała się Kitty, na co Kurt i Bobby wymienili się znaczącymi spojrzeniami.

- Ciekawe, kim będzie ten nowy? – zastanowiła się Tabitha. – Jak myślicie, znamy go?

Nikt jej nie odpowiedział, gdyż do pokoju weszła zdecydowanym krokiem Rogue. Przystanęła w progu, ze zdziwieniem patrząc na zebraną w sypialni jej i Kitty grupkę uczniów. Wzruszyła delikatnie ramionami i skierowała się w kierunku drzwi do łazienki.

- Zabierz nogi z mojego łóżka – rzuciła jedynie przez ramię do Bobby'ego i zamknęła za sobą drzwi. Iceman odkrzyknął jej, że jasne, już to robi, nie zmieniając przy tym zupełnie pozycji.

- Igrasz, Bobbston – ostrzegła go Kitty. Znała Rogue na tyle, by wiedzieć, czym może się to skończyć.

- Podejmuję wyzwanie – odparł szelmowsko Iceman. – Wracając do tematu, mam nadzieję, że to będzie jakaś laska.

- Mało ci lasek – zapytała Tabitha, wydymając wargi przy słowie „lasek" – w Instytucie?

- Kitty jest zajęta, Amara nie w moim typie, ciebie się boję, a Rogue to królewna ciemności. Chcę laski – odrzekł z pewnym siebie uśmiechem Bobby.

- Nikogo nie interesuje, co ty chcesz – Tabitha ponętnym krokiem zbliżyła się do Bobby'ego, nachyliła się i zmierzwiła jego grzywkę – kochasiu. – Bobby uchylił się, paląc przy tym rumieńce, co Tabby skwitowała śmiechem.

- A powiedz jeszcze raz, co udało ci się usłyszeć? – Kurt zwrócił się z tym pytaniem do Kitty.

- Że ten, profesor poprosił Ororo, by odebrała skądś tam nowego członka Instytutu, ta się zgodziła, a potem przegoniła mnie Jean – odparła. – Nic więcej nie udało mi się usłyszeć.

- Skoro pojechała sama Storm, to znaczy, że to jakiś znajomy lub znajoma profesora – stwierdził Kurt. – Młodych mutantów zazwyczaj trzeba przekonać do przyjazdu tutaj.

- W sumie to nawet lubię starsze laski – stwierdził Bobby po namyśle.

- Rogue jest od ciebie starsza, jeśli byłbyś zainteresowany – zaśmiała się Tabitha.

- Mówiłem już, co sądzę na ten temat, prawda? – odparł zniecierpliwionym tonem Bobby, patrząc na nią z ukosa.

- Uuu, panu zimnemu zagotowała się krew – Tabitha zatarła ręce. – Czyżby jednak coś było na rzeczy?

Od odpowiedzi na to pytanie uratował Bobby'ego trzask drzwi. Rogue wyszła z łazienki ubrana w biały, puchaty szlafrok. Wycierała ręcznikiem mokre włosy.

- Mówiłam, byś nie trzymał nóg na moim łóżku – powiedziała jedynie i podeszła do swojej komody. Wyciągnęła z niej piżamę i z powrotem poszła do łazienki, nawet nie patrząc, czy Bobby wypełnił jej prośbę. Kitty odprowadziła ją zaskoczonym wzrokiem, Kurt natomiast podrapał się po głowie.

- Chyba serio coś jest na rzeczy skoro Rogue nie zrobiła ci awantury – stwierdziła poważnym tonem Tabitha.

Bobby jedynie wzruszył ramionami, ale rumieńce na twarzy nabrały już buraczkowego odcienia.

- Swoją drogą – kontynuowała Tabitha – Rogue rzadko pokazuje się bez tego swojego upiornego makijażu, prawda?

- Moglibyście mieć chociaż tyle przyzwoitości, by plotkować na mój temat poza zasięgiem moich uszu? – warknęła Rogue wychodząc z łazienki. Ubrana była w szarą, bawełnianą bluzkę z długimi rękawami oraz obcisłe czarne legginsy do kostki. Jednym gestem zgoniła Bobby'ego z łóżka, usiadła i schowała stopy pod kołdrę. – To co, dyskusja skończona, jak rozumiem? Mogę iść spać?

- Właściwie to nie – odparł Kurt. – Logan może coś ci powiedział na temat nowego ucznia Instytutu?

Wszystkie oczy były teraz skierowane na Rogue. Każdy wiedział, że Logan to właśnie ją najbardziej lubił z wychowanków Instytutu.

- Mówił – odparła enigmatycznie Rogue.

- Tak? Znamy go?

- Albo ją? – dopytał Bobby z nadzieją w głosie.

- Poznaliście go – mruknęła Rogue i sięgnęła po książkę.

- O rany, Rogue, nie bądź taka tajemnicza – ponaglił ją Kurt. – Kto to jest?

Rogue ściągnęła brwi i posłała mu krzywy uśmiech.

- Jeden z Akolitów Magneto – odparła. – Gambit – dodała po chwili napiętym jak struna głosem.

- Gambit? To ciacho z brązowymi włosami i boskim uśmiechem? – Tabitha wyszczerzyła zęby.

- To ten, który rzucał kartami? – dopytał Bobby. Rogue przytaknęła, ciężko powiedzieć komu – Tabithcie czy Bobby'emu.

- Z nim mogłabym układać pasjansa… - stwierdziła rozmarzonym głosem Tabitha. Rogue i Kurt wymienili spojrzenia, a Kitty parsknęła.

- Na twoim miejscu bym się tak nie cieszyła – odparła Rogue. – Gambit to najbardziej arogancki, bezczelny i zmanierowany człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Poza Mystique.

- Myślę, że jakoś znajdę z nim nić porozumienia – stwierdziła z przekonaniem Tabitha.

Kilkanaście minut później, gdy już wyszli wszyscy poza właścicielkami pokoju, a światła zostały zgaszone, odezwała się cicho Kitty.

- Rogue?

- No? – odparła. Też jeszcze nie spała.

- Co się właściwie stało w Nowym Orleanie?

W ciemności nie było widać, jak Rogue otwiera szeroko oczy i niespokojnie się przekręca.

- Co masz na myśli? – Pytaniem na pytanie. Najlepsza strategia.

- Dobrze wiesz – odparła niezrażona. – Wtedy, kiedy on… Gambit cię porwał.

Rogue ścisnęła mocno powieki. Nie mówiła nikomu o tym, co zaszło w Luizjanie. Nie chciała, nie czuła potrzeby, nie miała ochoty na osądzanie czy snucie jakichś dwuznacznych domysłów przez resztę uczniów.

- Wykorzystał mnie, by uratować swojego ojca – odparła po chwili zawahania. – Chciał po prostu skorzystać z mojej mocy – dodała ciszej.

- Jak się trzymasz? – ze współczuciem zapytała Kitty.

- No chyba teraz mnie nie uprowadzi, prawda? – zaśmiała się Rogue, ale po chwili spoważniała. – Wiem jedno, Kitty. Nie wolno mu ufać.


Rogue gwałtownie otworzyła oczy. Próbowała uspokoić oddech i odgonić od siebie kolejny koszmar. Przetarła ręką spocone czoło i podniosła się na łóżku. W pokoju było ciemno, o szyby bębnił deszcz wzmagany przez listopadowy wiatr. Drzewa za oknem, oświetlone przez lampy i księżyc, rzucały niepokojące cienie na gładkich ścianach pokoju.

Walka z jakimś obcym mężczyzną, krew, dużo krwi, spanikowana blondynka krzyczącą coś po francusku. Coś ją łączyło z tą kobietą. Panika. Strach. Ucieczka. Wszystkie emocje nakładały się na siebie, tworząc chaotyczną mozaikę wspomnień. Wspomnień, które nie należały do niej.

Rogue przetarła powieki i po chwili wstała z łóżka. Serce powoli się uspokajało, ale widok wielkiej plamy krwi nadal pojawiał się za każdym razem, gdy przymykała oczy. Dźgnięcie nożem. Ale to nie był atak. Samoobrona. Ktoś mnie zaatakował. Ktoś zaatakował tamtą osobę, poprawiła się.

Potrzebuje się czegoś napić, szybko. Rozejrzała się po pokoju, słabo oświetlonym przez wpadający księżyc. Butelka z wodą była jak na złość opróżniona. Musiała zejść na dół.

Przez chwilę zastanawiała się, czy powinna narzucić na siebie bluzę, ale doszła do wniosku, że przecież i tak nikogo nie spotka w kuchni o tej porze, zwłaszcza że Kitty już spała.

Wymknęła się cicho z pokoju i zeszła po miękkich, wyścielonych dywanem, schodach. Dla odmiany podłoga w kuchni była zimna jak stal. Cienie nieprzyjemnie odgrywały teatr na białych ścianach, wzmagając uczucie niepokoju. Rogue otworzyła lodówkę i wyciągnęła z niej butelkę wody. Od razu otworzyła ją i łapczywie piła. Po zaczerpnięciu kilku łyków odetchnęła i przetarła usta. Zakręciła butelkę i na chwilę oparła się jeszcze o blat, obserwując pogodę za oknem. Straszny sen zdawał się być zaledwie niewyraźnym obrazem, który z każdą minutą blednął i gasł.

Fosforyzujące wskazówki zegara wskazywały pierwszą w nocy. Miała jeszcze kilka długich godzin snu, więc zabierając ze sobą wodę wyszła z kuchni i ruszyła w kierunku sypialni.

Była na schodach, gdy drzwi wejściowe otworzyły się. Ulewny deszcz zdawał się zagłuszać wchodzących ludzi, ale gdy tylko się zamknęły, zapanowała cisza.

- Poczekaj, zapalę światło. – Rozpoznała głos Storm. Musiała właśnie wracać z nowym gościem Insytutu. Rogue przyspieszyła, ale i tak było to nadaremne – lampy rozświetliły hol.

- Rogue? – usłyszała za sobą pytanie. Odwróciła się i posłała przepraszający uśmiech do Ororo. Gambit stał tuż obok, z brązowych kosmyków kapały krople deszczu, a płaszcz musiał być mokry do podszewki. Mimo to wydawał się być zadowolony i uśmiechał się półgębkiem, obserwując ją swoimi czerwonymi oczami.

- Zeszłam po coś do picia – powiedziała cicho Rogue, szybko odwracając wzrok od gościa, który wpatrywał się w nią intensywnie.

- Znowu miałaś koszmary? – spytała Ororo, zdejmując zielony, wełniany płaszcz. Rogue naprawdę nie chciała, by kwestia jej złych snów była poruszana przy kimkolwiek, a już zwłaszcza przy kimś takim jak Gambit, dlatego jedynie zacisnęła wargi.

- To ja już pójdę – powiedziała tylko, posyłając znaczące spojrzenie Storm.

- Dobrze, dziecko – odpowiedziała Ororo po chwili. – Remy, chodźmy, profesor czeka.

Rogue, dyskretnie oddychając z ulgą, ruszyła schodami do swojego pokoju. Była już u ich szczytu, gdy usłyszała świdrujący, lekko zachrypnięty głos.

- Dobrej nocy, cherie.

Odwróciła się gwałtownie przez ramię. Remy, idąc tuż za Ororo, uważnie ją obserwował, lekko się przy tym uśmiechając.

Jakaś masochistyczna część jej osobowości kazała jej pomyśleć, że trochę się za nim stęskniła.


Atmosfera już od rana, zwłaszcza w damskiej części Instytutu, była napięta. Nigdy wcześniej dziewczęta powyżej dwunastego roku życia nie szykowały się tak długo do śniadania. Nawet Jean przesadnie długo stała przed lustrem. Każdy już zdążył się dowiedzieć, że dzisiaj w nocy przybył kolejny mutant. I niemal każdy zdawał sobie sprawę, kim on jest. Rogue, ziewając co chwilę, z niedowierzaniem obserwowała, jak do kuchni wchodzą uczennice odstawione jak na imprezę. Jest grudzień, ludzie – pomyślała Rogue na widok obcisłych szortów Tabithy. Widać, że wybitnie zależało jej na zrobieniu nie tyle dobrego, co jakiegokolwiek wrażenia na Cajunie. Każda dziewczyna, która pojawiała się w kuchni, miała ten sam, lekko zblazowany wyraz twarzy. Potem wodziła wzrokiem po zebranych w pomieszczeniu i nie dostrzegłszy głównego obiektu zainteresowania, powracała do swojej normalnej miny i z lekkim rozczarowaniem zabierała się za posiłek. Wszystkie wystudiowane pozy, miny i gesty wróciły, gdy profesor obwieścił telepatycznie, że zaprasza uczniów do salonu.

Profesor siedział w swoim wózku inwalidzkim ze splecionymi na podołku dłońmi. Za nim stała jak zwykle elegancko ubrana Ororo z fantazyjnie zawiązaną chustą na śnieżnobiałych włosach. W kącie stał Wolverine i ze zmrużonymi oczami obserwował nowy nabytek Instytutu. Gambit nonszalancko siedział na kanapie i z tajemniczym uśmiechem lustrował wchodzących do salonu.

Rogue wiedziała, że był przystojny. Co prawda był pewnym siebie, aroganckim szczurem bagiennym, który porywał i wykorzystywał ludzi, jednakże nie można mu było odmówić urody. Wyraźnie zarysowana szczęka, kilkudniowy zarost, który dodawał mu uroku, do tego opadające na twarz kosmyki brązowych włosów układające się w artystyczny nieład (aczkolwiek Rogue szczerze wątpiła, by tenże nieład nie był kontrolowany; absolutnie nikomu włosy nie miały prawa się tak doskonale układać, to byłoby głęboko niesprawiedliwe)… Już to wystarczyło, by przyspieszyć bicie serca. Jednakże do tego wszystkiego należało dodać umięśnioną sylwetkę oraz nieprzeciętny urok osobisty. Mało? Głęboki głos, francuski akcent i błysk w oku… Dosłowny… Jego oczy były jedyną widoczną oznaką mutacji. Czerwone źrenice na czarnym tle wyglądały jak oczy demona. I można powiedzieć, że zwieńczają całość, bez nich Gambit nie byłby kompletny.

Kilka dziewcząt westchnęło z zachwytem na jego widok. Po raz pierwszy widziały go nie w uniformie, a prostym, czarnym t-shircie oraz ciemnych dżinsach. Wyglądał doskonale. I – co najgorsze – zdawał sobie z tego sprawę. Rogue wchłonęła dwa razy jego moc (w tym raz jako opętana przez Mesmero) i mając w głowie jego myśli, a przynajmniej ich niewielką część, wiedziała, że Gambit jest kobieciarzem. Miał ich wiele. Podrywał, okręcał wokół palca, a potem bez żalu porzucał je, by znaleźć nową ofiarę.

Rogue wiedziała, że nie chce zostać wpisana na listę kobiet, z którymi był Gambit. Nie to, że jej to groziło. Nikt o zdrowych zmysłach nie pchałby się w związek z mutantką, która potrafiła zabić dotykiem.

- Witajcie, kochani – zaczął profesor. – Jak zapewne zdążyliście się zorientować, dzisiaj przybył do nas nowy mieszkaniec Instytutu. Przywitajcie proszę Gambita…

- Monsieur wybaczy, wystarczy Remy LeBeau – przerwał mu Gambit, rzucając czarujący uśmiech w publikę. Xavier skinął głową, kilka dziewcząt zaczęło szybciej oddychać na dźwięk charakterystycznego, francuskiego akcentu nowego członka Instytutu.

- Pan LeBeau zamieszka z nami, a z racji wieku oraz doświadczenia…

Rogue prychnęła pod nosem. W porywaniu ludzi chyba. – pomyślała.

- …zasili naszą kadrę nauczycieli.

Rogue otworzyła szeroko oczy, Scott jęknął i wymamrotał coś do Jean, kilka osób wydało z siebie zduszone „O!".

- I żeby było jasne – odezwał się szorstko Logan. – On będzie was trenował, a nie się z wami umawiał, zrozumiano? – zadał pytanie oraz przeciągle spojrzał po zebranych, by zatrzymać swój wzrok na Gambicie.

- Och, myślę, że ta uwaga była niepotrzebna, monsieur – oburzył się Gambit, wodząc wzrokiem po zebranych uczniach – czy może uczennicach. Zatrzymał swój wzrok na wyraźnie znudzonej całym tym przedstawieniem Rogue i uśmiechnął się kącikiem ust. – Wśród tutaj zebranych są już pełnoletnie dziewczęta, non? D'accord [zgadza się], Jean? – mrugnął do Grey, która zdążyła się już zarumienić, Scott zresztą również, ale chyba nie z tego powodu, co jego dziewczyna. Wyglądało na to, że oboje rozpoczęli telepatyczną rozmowę, gdyż Jean miała usta ułożone w krzywy uśmiech, a Scott zacisnął pięść. Rogue ze złośliwym uśmiechem obserwowała parę. Sama przez długi czas była zauroczona Summersem, co przełożyło się na jej relacje z Jean, które, mówiąc oględnie, nie były najlepsze. Tolerowały się, Jean nawet starała się być dla niej miła, jednak Rogue nie szczędziła jej złośliwości. Dlatego teraz z przyjemnością obserwowała, jak Miss Perfekcji tak łatwo poddaje się urokowi Gambita.

- Nie przeginaj, gumbo – warknął Logan.

- Kwestie pedagogiczne zostawimy sobie na później – odparł cicho Xavier, jakby nie zdając sobie sprawy z tego, co właśnie zaszło. – Zapewne większość z was doskonale wie, jakim rodzajem mutacji jest obdarzony pan Lebeau. Dla tych, którzy nie wiedzą, pragnę przypomnieć…

W tym czasie Remy wyciągnął z kieszeni spodni kartę – damę kier – i uważnie spoglądając w oczy zebranych, zatrzymując się na ziewającej Rogue, naładował ją energię. Karta zabłysła purpurą.

- Robię boom – powiedział i cofnął wyrzut energii. Karta przestała błyszczeć. Rogue dostrzegła kątem oka uśmiech podekscytowania u Tabithy. No ci się na pewno dogadają – pomyślała, przypominając sobie niezdrową fascynację koleżanki do wybuchów.

- W rzeczy samej, lepiej bym tego nie ujął – podsumował profesor. – Chciałbyś coś jeszcze dodać, Remy? – spytał.

- Remy z wielką chęcią chciałby obejrzeć Instytut – zaczął, unosząc lekko brwi. – W nocy widziałem naprawdę niewiele, choć były to oczywiście bardzo zachęcające widoki – kontynuował, posyłając rozbawione spojrzenie Rogue, która momentalnie spąsowiała. – Jednak w świetle dziennym na pewno będę mógł się im wszystkim lepiej przyjrzeć.

- Oczywiście – przytaknął profesor. – Czy ktoś z was chciałby na ochotnika podjąć się oprowadzenia pana Lebeau po Instytucie? – zapytał. Oczy Gambita świdrowały Rogue na wskroś, ale ta nie wypuściła pary z ust. Za to kilka dziewczyn już niemalże było gotowych zaoferować swoje usługi jako przewodników, gdy wyczekującą ciszę przerwało warknięcie.

- Ja cię oprowadzę, gumbo – oznajmił Logan i skierował się do wyjścia. – Idziesz?

Rogue z trudem wstrzymała wybuch śmiechu, widząc minę ledwie maskującego zdenerwowanie Gambita. Przez chwilę nawet go żałowała.


- Naprawdę, nie mam pojęcia, skąd w tobie tyle gniewu, monsieur Logan – zacmokał Gambit i skrzyżował ramiona na piersi. Było południe, jego pierwszy dzień w Instytucie. Siedział w gabinecie profesora Charlesa Xaviera wraz z resztą mentorów. Wolverine zacisnął pięści, wysunął lekko do przodu szczękę i pochylił się tak, by jego oczy znalazły się na wysokości oczu LeBeau.

- Jestem. Oazą. Spokoju. Koleżko. – wycedził. Nie ufał Cajunowi, nie rozumiał, dlaczego Xavier pozwolił zamieszkać temu robakowi w Instytucie. O ile Piotr Rasputin okazał się gościem na poziomie, to temu brudasowi nie zaufa.

- Słyszę właśnie – prychnął Remy, uśmiechając się wyzywająco.

- Dość – uciął profesor. Spojrzał karcąco na Logana, co Remy przywitał z uśmiechem satysfakcji. – Nie tylko pan LeBeau walczył przeciwko nam, Logan. Nie możemy sobie pozwolić na wewnętrzne rozłamy, nie teraz. Jestem przekonany, że wkrótce uda nam się znaleźć harmonię między mutantami a ludźmi, ale pozwalając na zatargi między nami jedynie oddalam się od tego celu.

- Jasne, zaproś jeszcze Magneto do nas, mogę nawet dzielić z nim pokój, Chuck – warknął Logan i przewrócił oczami. Zapadło milczenie. Profesor splótł dłonie i wbił wzrok w podłogę. Wolverine spojrzał na niego oszołomiony.

- Żartujesz, Chuck.

- Charles? – zapytała zaniepokojonym głosem Storm. Do tej pory nie włączała się w dyskusję, patrzyła jedynie przez okno i obserwowała padający deszcz. Teraz jednak jej cała uwaga była skupiona na profesorze. Koniuszki palców wskazujących dotykały jego warg, a on sam wyglądał, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał. Po kilku chwilach westchnął i potoczył spojrzeniem po zebranych.

- Nie chciałem wam jeszcze o tym mówić, ale skoro temat sam wypłynął… - zaczął ostrożnie. – Czeka nas naprawdę trudne zadanie i nie chciałbym napotkać nieprzewidzianych trudności na drodze do jego wykonania. Nie chciałbym, aby coś, lub ktoś, zniweczył nasze działanie, mimo że mielibyśmy wspólny cel…

- Co ty pieprzysz, Chuck? – warknął Logan. – Chcesz tu wprosić tego świra, czy nie?

- Naprawdę, Logan, nie uważam, by tego typu określenia były na miejscu. Znam Erica i wiem, że jeśli uda mi się go przekonać, pokazać…

- Czyli jednak – podsumowała cicho Storm. Zmarszczyła czoło i odwróciła się w kierunku okna. Ufała Charlesowi. Wiedziała, że przemyślał swoją decyzję. Wiedziała, że on nie działa pochopnie. Wiedziała również, kim jest Magneto i na co go stać. I o ile bezgranicznie ufała Xavierowi, tak nie mogła tego samego powiedzieć o ich dotychczasowym przeciwniku. Nie mogła wierzyć w jego czyste intencje.

- Próbowałem się skontaktować z Erikiem kilka tygodni temu. Wciąż nie otrzymałem odpowiedzi.

- Może nasz nowy kolega coś wie o Magneto? – zasugerował Beast. Spojrzenia wszystkich skupiły się na Gambicie.

- Ostatnio widziałem się z Magneto na kilka tygodni przed pokonaniem Apocalypso – odparł Remy wzruszając ramionami.

- Ciekawe, co robiłeś przez ten czas, kiedy my się narażaliśmy na śmierć? – rzucił pytanie w przestrzeń Logan. Nie doczekał się jednak odpowiedzi.

- Obiecuję, że jeżeli pojawi się jakiś postęp w tej sprawie, niezwłocznie was poinformuję – stwierdził rzeczowo Xavier bacznie obserwując zebranych. – Wróćmy jednak do meritum tego zebrania. Chciałbym przedyskutować nowy podział obowiązków w kwestii szkolenia naszych wychowanków. Z jednej strony w ostatnim czasie przybyło nam dwóch nowych instruktorów. – Charles skierował uwagę zebranych na Gambita oraz stojącego w kącie Colossusa, który cały czas w milczeniu przysłuchiwał się rozmowie. – Z drugiej jednak napłynęła do nas nowa fala uczniów. Dlatego myślę, że to najwyższy czas, by spośród dotychczasowych uczniów mianować nowych nauczycieli. W następnym zebraniu uczestniczyć będą również Jean Grey oraz Scott Summers. Oboje dołożą wszelkich starań, by znaleźć czas pomiędzy zajęciami na uczelni.

- Myślę, że Rogue też już jest gotowa… - zaczął Logan, jednak profesor szybko mu przerwał.

- Nie. Rogue ma w tym roku egzaminy i biorąc pod uwagę jej obecny harmonogram – rzucił znaczące spojrzenie Loganowi – nie chcę jej obarczać dodatkowymi obowiązkami. W przyszłym roku powrócimy do tematu. Dobrze zatem, wróćmy do ustalenia podziału obowiązków. Ktoś na ochotnika chciałby zająć się najmłodszą grupą?

Po spotkaniu Remy, zgodnie z prośbą Ororo, ruszył za nią do jej gabinetu, który znajdował się we wschodnim skrzydle na parterze Instytutu. Pomieszczenie było dość spore, pomalowane na jasny, pistacjowy kolor, który idealnie współgrał z ciemną, dębową podłogą. Na środku stało jasne, sosnowe biurko, na którym piętrzyły się stosy schludnie poukładanych i oznaczonych fiszkami dokumentów. Pod ścianą stały regały wypełnione segregatorami, teczkami i jeszcze większą liczbą papierzysk. Jednak nie to się rzucało w oczy po przekroczeniu progu pokoju, lecz bujna roślinność oplatająca całe pomieszczenie. Kolorowe kwiaty o niespotykanych kształtach i kolorach rosły chyba na przekór zimie za oknem. Eleganckie zielone kule, które wyglądały jak nanizane na żyłkę perły, zwisały z wielkiej doniczki stojącej w kącie pokoju. Rządek fiołków afrykańskich stał na parapecie, za którym rozciągał się ogród – teraz, zimą, pogrążony we śnie. Za to latem drzwi prowadzące do niego musiały być bardzo często otwarte. Remy postanowił zostać tu przynajmniej do tego czasu, by móc zobaczyć to zielone królestwo afrykańskiej bogini.

Oprócz mnogości roślin, Remy'ego uderzył zapach rozchodzący się w tym pomieszczeniu. Delikatny, ledwie wyczuwalny, ale świeży i czysty. Przywodził na myśl filozofię zen – skonstatował.

- Usiądź, proszę. – Ororo wskazała mu krzesło naprzeciwko jej biurka, a sama zasiadła na wygodnym, skórzanym fotelu. Przez chwilę szukała czegoś wśród dokumentów, czemu Remy przyglądał się z przyjemnością. Smukłe, ciemnobrązowe palce sprawnie przewracały kolejne strony, a śnieżnobiałe włosy stanowiły wspaniały kontrast dla egzotycznej urody kobiety.

- Znam twojego ojca, wiesz? – rzuciła niedbałym tonem, nie odrywając wzroku od dokumentów, ale na jej ustach błądził delikatny uśmiech.

- Tak? – Gdyby Remy był młodszy, być może by się zaczerwienił przyłapany na gorącym uczynku. Mało ludzi w Nowym Jorku mogłoby się popisać znajomością jego ojca, a co dopiero chciałoby zrobić z tego atut.

- Pracowaliśmy razem – odparła Ororo, wciąż z tym samym tajemniczym uśmiechem. Remy uniósł brwi ze zdziwienia i popatrzył na kobietę pytająco. Widząc jego minę, Ororo uśmiechnęła się nieco szerzej obdarzając dłuższym spojrzeniem. Gambit z zaskoczeniem zauważył, że kobieta ma jasne, błękitne oczy, tak niepasujące do jej karnacji. Mając ją przed sobą, nie zdziwiłby się, gdyby Jean Luca łączyła z nią nie tylko praca. Była absolutnie powalająca.

- W jednej firmie być może? – spytał niewinnym tonem, na co kącik ust Ororo zadrgał nieznacznie.

- Powiedzmy, że na jakiś czas tworzyliśmy spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością – odparła, zerkając przelotnie na Gambita. Wreszcie znalazła to, czego szukała i podała to Remy'emu. – To są plany edukacyjne młodszych grup, tu z kolei rozpisane treningi seniorów. Wolne okienka możesz przeznaczyć na swoje treningi i tu od razu prośba, byś zajmował się przede wszystkim treningiem sprawnościowym. Prócz tego dwa razy w tygodniu ćwiczymy wspólnie z seniorami, tu i tu masz zapisane konkretne godziny. – Długim palcem ze starannie zrobionym manicure pokazywała kolejne kratki w grafikach, tłumacząc cierpliwe wszystkie oznaczenia i skróty.

- A gdzie pracowaliście? – Remy wbił się w przerwę, kiedy akurat sięgała po kolejną kartkę. Ororo jedynie uśmiechnęła się nieznacznie, ale nie odwzajemniła spojrzenia.

- Na ogół korzystamy z firmy cateringowej, ale w weekendy staramy się gotować samodzielnie – kontynuowała niezrażona, jak gdyby Remy nie zadał żadnego pytania. – Zazwyczaj są to dyżury dwuosobowe. Zakupy robimy raz w tygodniu, oczywiście również jest to jakaś oddelegowana para wytypowana spośród seniorów i mentorów. Mamy też godzinę policyjną, dla seniorów jest to dwudziesta trzecia, dla młodszej grupy dwudziesta druga. Do mentorów należy sprawdzenie, czy wszyscy uczniowie o wyznaczonej godzinie są już w swoich pokojach. Tutaj masz rozpiskę tych dyżurów – wskazała kolejną kartkę wypełnioną tabelką.

- W Kairze? – ponowił pytanie. – Jean Luc wspominał, że miał kilka epizodów w Afryce.

- Epizodów, powiadasz? – uśmiechnęła się tajemniczo, ale gdy już Remy chciał zadać kolejne pytanie, Ororo jak na złość kontynuowała nudne, organizacyjne sprawy. – Każdy z uczniów, jak i mentorów, powinien dążyć do rozwoju swojej mutacji. W twoim przypadku zaczniemy od rozpoznania poziomu mutacji oraz kilku niezbędnych testów, a później na tej podstawie oszacujemy, jak często powinieneś spotykać się z profesorem. Poza tym tutaj masz regulamin Instytutu, tutaj natomiast przepisy bezpieczeństwa, a to są indywidualne plany edukacyjne i treningowe każdego z uczniów. Uzupełniaj je proszę po każdym przeprowadzonym treningu. – Podała mu kilka grubych plików dokumentów, zafoliowanych kartek oraz spiętej spinaczami dokumentacji. – Raz w miesiącu nanieś wszystkie oceny i uwagi do elektronicznego dziennika. Aplikację znajdziesz na pulpicie swojego laptopa. – To mówiąc, wstała od biurka i podeszła do jasnej szafy z przesuwanymi drzwiami. Wyciągnęła z niej czarnego laptopa i dopasowała do tego niezbędna akcesoria. Położyła to wszystko przed Gambitem i zamknęła szafę. Nie usiadła jednak z powrotem do biurka, więc Remy również wstał, gotowy do wyjścia.

- Zapoznaj się z tym wszystkim, Remy – powiedziała, patrząc uważnie na Gambita. – Taka rada ode mnie: Logan przede wszystkim chce chronić uczniów, stąd ten brak zaufania. Nie nadwerężaj tego, a wkrótce przestanie ci grozić śmiercią i być może nawet się zakolegujecie. Możesz już iść.

Remy jedynie prychnął na wzmiankę o nadaktywnym staruszku, który zaledwie kilka minut wcześniej groził mu swoimi szponami. Zabrał jednak wszystko z biurka Ororo i skierował się do drzwi. Kobieta otworzyła mu je, dzięki czemu nie musiał się gimnastykować zawalony papierami. Już miał się pożegnać, gdy Ororo weszła mu w słowo.

- Pozdrów Jean Luca – powiedziała i nim Remy zdążył cokolwiek powiedzieć, Ororo już zamykała drzwi. – Epizody, też coś – usłyszał chwilę później. Nie mógł powstrzymać uśmiechu. Jeśli tylko znowu przyjdzie mu porozmawiać z Jean Lukiem, na pewno zapyta o egzotyczną piękność, z którą pracował.


Dzień mijał spokojnie. Uczniowie, zgodnie z rutyną dnia, siedzieli w bibliotece wspólnie z profesorem McCoyem i rozwiązywali zadania oraz pisali eseje. Nowy dyrektor szkoły dość jednoznacznie określił swój stosunek do mutantów, poza tym, z racji fali protestów oraz manifestacji, profesor uznał, że lepiej będzie postawić na edukację domową. Od poniedziałku do piątku wszyscy wychowankowie Instytutu gromadzili się w sporej bibliotece, gdzie samodzielnie realizowali program. Starsi wychowankowie, jak Jean oraz Scott, jeśli tylko zajęcia na studiach im na to pozwalały, nadzorowali postępy młodszych uczniów. Reszta, czyli Rogue, Kitty, Kurt, Bobby, Amara oraz Tabitha, realizowali program szkoły średniej, regularnie oddając eseje oraz rozwiązując testy sprawdzające przygotowane przez mentorów. Kwestia edukacji domowej była wciąż dopracowywana i obecne rozwiązanie było tylko tymczasowe. Od kolejnego roku szkolnego kształcenie wychowanków Instytutu miało wyglądać już zdecydowanie bardziej profesjonalnie, niemniej jednak teraz – z braku czasu – wyglądało bardziej na naukę własną, aniżeli lekcje prowadzone przez wychowawców.
Po zajęciach każdy miał czas wolny, chyba że wypadała im sesja treningowa w Danger Roomie. Niektórzy mieli dodatkowe obowiązki, zależne od ich własnych potrzeb. Takim przykładem była na przykład Rogue, która regularnie spotykała się z profesorem na sesjach terapeutycznych, które miały pomóc w okiełznaniu jej mutacji.

Już miała zapukać do gabinetu profesora, gdy gwałtownie otworzyły się drzwi. Jean była zaskoczona widokiem Rogue, co było o tyle dziwne, że przecież powinna telepatycznie ją wyczuć. Zamiast tego dziewczyna lekko zmarszczyła nos, jak zawsze, gdy coś szło nie po jej myśli. Rogue miała już zapytać, czy coś się stało, ale profesor zawołał ją do siebie. Minęły się bez słowa, co było zupełnie niepodobne do zawsze-serdecznej-optymistycznie-nastawionej-do-świata-Miss-Perfekcji. Rogue obróciła się przez ramię, ale Jean od razu pognała w kierunku piwnic.

- Jak się dzisiaj czujesz? – przywitał ją Charles.

Rogue zamknęła za sobą drzwi i usiadła naprzeciwko jego biurka.

- Pomijając fakt, że dzisiaj miałam jakiś koszmarny sen pełen krwi, wczoraj Logan dał mi niezły wycisk na sesji treningowej, a rano musiałam się przywitać z moim dotychczasowym wrogiem i porywaczem – nie narzekam – odparła Rogue, uśmiechając się szeroko. Kącik ust u profesora lekko zadrgał.

- Cieszę się, że Logan przykłada się do swoich obowiązków – odparł i przyłożył palce wskazujące do ust. Rogue przewróciła oczami. – Dobrze zatem, zacznijmy.

Sesje terapeutyczne miały pozwolić Rogue nauczyć się budować barierę przed innymi osobowościami żyjącymi w jej świadomości. Miała to być doraźna pomoc w razie kolejnych ataków. To był jednak dopiero początek drogi. Xavier zapowiedział, że jak tylko uda jej się stworzyć taki mur, zajmą się próbą wyrugowania obcych osobowości, dzięki czemu Rogue będzie mogła spokojnie zasnąć bez koszmarów. Ostatnim krokiem miała być próba zapanowania nad jej mocą. Obecnie jej moc była pasywna – nie da się jej kontrolować. Xavier zasugerował, że odpowiednie użycie bariery oraz silna koncentracja mogą dać całkiem niezłe efekty. Na razie opisał to dość ogólnikowo, bo sam jeszcze nie był tego pewien, ale w skrócie to Rogue miała decydować, kiedy chce absorbować czyjąś moc. Problemem było jednak to, że początkowo Rogue musiałaby się koncentrować na tym, by nie użyć swojej mocy. Co, choć na pewno lepsze od obecnej sytuacji, wciąż nie było dobrym rozwiązaniem. Xavier chciał osiągnąć stan, w którym Rogue musiałaby się skoncentrować na tym, by użyć mocy. Zadanie było trudne, jednak czasu mieli mnóstwo, bo nim dotrą do tego etapu, z pewnością uda mu się znaleźć rozwiązanie. Oby.

- Rogue – zaczął profesor po zakończeniu sesji – co byś powiedziała, gdybym zaproponował ci szkolenie wytrzymałościowe najmłodszej grupy?

Rogue zmarszczyła czoło i uważnie spojrzała w błękitne oczy profesora.

- Powiedziałabym, że profesor oszalał i trzeba natychmiast zawołać pana McCoya – odparła poważnie, unosząc jedną brew.

- Zaiste, rozsądna reakcja – przytaknął profesor, odwzajemniając wnikliwe spojrzenie. – A gdybym powiedział, że miałoby to na ciebie dobry wpływ? Na ciebie i twoją mutację?

- Powiedziałabym, że z profesorem jest naprawdę źle i zawołała Logana – stwierdziła, nadal mierząc się spojrzeniem z Xavierem.

- A gdyby zarówno profesor McCoy, jak i Logan przyznaliby mi rację? – drążył profesor, nawet na chwilę nie spuszczając jej z oka. Rogue westchnęła i oparła się łokciami o biurko profesora, wyraźnie zmniejszając dzielący ich dystans.

- Chyba zaczęłabym płakać – powiedziała wreszcie, robiąc przy tym zbolałą minę.

- Aż tak źle byś przyjęła tę wiadomość? – zapytał zaskoczony.

- Nie – odrzekła. – Zaczęłabym płakać, bo trójka ludzi, którym ufam, wyraźnie postradała zmysły.

Tym razem to profesor westchnął. Rogue opadła na oparcie fotel i zaskoczona obserwowała Xaviera. Mężczyzna po kilku chwilach odchrząknął i jakby zastanawiając się, jak najłatwiej zacząć temat, oparł nadgarstki o blat biurka i spojrzał dziewczynie w oczy.

- Trenując najmłodszą grupę będziesz musiała się maksymalnie skupić, dzięki czemu wyostrzysz swoją psyche kosztem innych świadomości – zaczął wreszcie. – To nam się przyda podczas indywidualnych sesji. Poza tym praca z innymi ludźmi, tak, Rogue, te dzieci to JUŻ ludzie, na pewno pozytywnie wpłynie na twój rozwój. Otworzysz się—

- Ale ja nie chcę się otwierać – jęknęła Rogue, patrząc błagalnie na profesora. – Poza tym w tym roku mam egzaminy, a to jest kupa nauki, samodzielnej nauki, pragnę dodać…

- Oczywiście, mam na uwadze twoją naukę – odparł szybko profesor. – Ale muszę też myśleć o twoim rozwoju w Instytucie. Taką samą propozycję złożyłem rok temu Scottowi oraz Jean. Oni też zaczęli szkolić młodsze grupy po zakończeniu egzaminów, ale przygotowywali się do tego już wcześniej i brali udział w zajęciach prowadzonych przez innych mentorów.

- Czyli mam przychodzić na zajęcia prowadzone przez na przykład Ororo lub Colossussa? – spytała, dając za wygraną.

- W miarę możliwości i oczywiście o ile będziesz miała tyle czasu – odpowiedział Xavier z wyraźną ulgą. – Mogą to być dowolne zajęcia, ważne, byś obserwowała, w jaki sposób są prowadzone.

- Oczywiście – odrzekła po chwili. – Jak tylko będę miała chwilę czasu pomiędzy nauką, sesjami w Danger Roomie, indywidualnymi treningami z Loganem, dyżurami w kuchni, bieganiem oraz sesjami z profesorem, z pewnością odwiedzę szkolenie najmłodszych grup – powiedziała z ironicznym uśmiechem przyklejonym do twarzy, ale profesor wydawał się być zadowolony.

- Dziękuję, Rogue – uśmiechnął się.

Dziewczyna pożegnała się z profesorem i wyszła z gabinetu. Wdrapując się po schodach, minęła rozwrzeszczaną grupkę dzieciaków, które ledwie ją wyminęły.

- Uważajcie, jak chodzicie! – krzyknęła. – Ja zabijam dotykiem!

- Dlatego nie masz chłopaka! – odkrzyknął jej jeden z chłopaczków, pokazując przy tym wulgarny gest i pobiegł dalej.

- Nienawidzę ich – mruknęła i poszła do swojego pokoju, gdzie bardzo szybko dała upust narastającemu bólowi głowy po sesji z profesorem i zmęczona zasnęła.

Gdy Rogue obudziła się kilka godzin później, był już wieczór.

Przetarła oczy i ziewnęła. Cyfrowy zegarek wyświetlał 19:00. Rogue przeciągnęła się jeszcze kilka razy, a potem przebrała się wygodne ciuchy. Dobry czas, by pobiegać.

Na zewnątrz było ciemno i padał puszysty śnieg. Osiadł na chodniku oraz trawniku przy Instytucie niczym piana z mleka. Zima w Nowym nie była mroźna, jednak dla niej, dziewczyny z gorącego Południa, i tak była wyzwaniem. Odkąd tutaj zamieszkała, ciągle marzła, nawet wiosną czy latem. Nie mogła jednak zawiesić swojego biegania z tego powodu. Poza tym i tak zaraz zrobi jej się cieplej.

Naciągnęła mocniej kaptur i rozpoczęła krótką rozgrzewkę. Gdy już rozciągnęła wszystkie mięśnie, potruchtała do bramy, zdjęła rękawiczkę i przyłożyła palec do czytnika linii papilarnych. Odezwał się zimny kobiecy głos: „do widzenia, Rogue" i dziewczyna przekroczyła bramę. Zaczerpnęła raz jeszcze powietrza, a gdy usłyszała zgrzyt zamykającej się bramki, puściła się biegiem.


Remy zaciągnął się papierosem. Był wieczór. Stał tuż przy drzwiach do Instytutu i mimo że było mu zimno, z przyjemnością oddawał się nałogowi. Trzęsąc się, strzepnął popiół i powrócił do obserwowania. O tak, widok w zupełności wynagradzał niską temperaturę, padający śnieg i mroźne powietrze.

Remy uwielbiał kobiety. Wszystkie, bez wyjątku. Można rzec, że był koneserem kobiecej urody. Każdą uważał za wyjątkową, każda była dla niego piękna, dla każdej był szarmancki. Tak go zresztą nauczyła Tante Mattie. Jednak był jeden szczegół, na który zwracał uwagę w pierwszej kolejności: nogi. Smukłe, szczupłe, długie, z wyraźnie zarysowaną pęciną. Startujące od delikatnych stóp, przebiegające przez szczupłe łydki, kształtne kolana, jędrne uda, a kończące się na… och, to już inna historia.

Niemniej jednak teraz miał przed sobą okaz idealny. To były te nogi. Z trudem powstrzymał chęć oblizania się, niczym lew szykujący się do pogoni za swoją zwierzyną. Ich właścicielka wydawała się nie zauważać jego obecności. Pochłonięta była robieniem skłonów i innych widowiskowych ćwiczeń. Remy doszedł do wniosku, że wynalazca legginsów powinien dostać Nobla. Co prawda wolałby, żeby właścicielka tych nóg miała na sobie jeden z tych sportowych staników, które zgrabne dziewczyny zawsze zakładają do joggingu, jednak czarna bluza z kapturem też była w porządku. Zwłaszcza w listopadzie. Co prawda kaptur zasłaniał niemal w całości głowę tej dziewczyny, jednak jej twarz teraz nie była najważniejsza. Ważne były nogi. Te nogi.

Gdy dziewczyna robiła ostatni skłon, Remy był w trakcie trzeciego papierosa. Z rozbawieniem pomyślał, że gdyby nie kobiety, nie paliłby w ogóle. To wszystko przez nie. Zawsze wszystko przez nie i dzięki nim. Uśmiechnął się lekko na myśl o tych wszystkich kobietach, które spotkał do tej pory. Tymczasem dziewczyna rozpostarła ramiona i zadarła głowę wysoko w górę tak, że kaptur zsunął się z jej głowy rozsypując brązowe włosy na ramiona. Wpatrywała się w niebo pozwalając przy tym, by miękkie płatki opadały jej na twarz. Remy dopiero po chwili dostrzegł coś bardzo znajomego w tej dziewczynie: białe pasemka mieszały się z kasztanowymi włosami. Rogue.

Rozmawiał z nią ostatnio wiele, wiele miesięcy temu. To było tak dawno, że miał wrażenie, że to tylko sen. Mimo to doskonale pamiętał każdą sekundę z tego wypadu do Nowego Orleanu. To, co początkowo miało być tylko uwolnieniem jego ojca, stało się jedną z najbardziej zapadających w pamięć chwil jego życia. I jego padre nie miał z tym nic wspólnego. To była ona. Wiedział, że sam sobie nie poradzi z tym zadaniem, potrzebował pomocy. Wiedział również, kto się przyda w tej misji. Wciąż się zastanawiał, czy wybór był podyktowany jedynie pragmatyzmem.

Rogue odwróciła się i energicznym krokiem skierowała się do drzwi wejściowych Instytutu. Zatrzymała się dwa kroki przed nimi, gdy jej spojrzenie spoczęło na Gambicie. Przez jej twarz przebiegł wyraz bezbrzeżnego zdumienia, który szybko ustąpił miejsca tej samej minie co rano: podejrzliwej i nieustępliwej.

- Ach, cherie – uśmiechnął się Gambit i skinął jej głową. – Nie mieliśmy okazji jeszcze porozmawiać, non?

- Po co mielibyśmy rozmawiać? – Rogue posłała mu pogardliwe spojrzenie. – Gdy mnie ostatnio porywałeś, nie bawiłeś się w takie rzeczy jak rozmowa.

- Petite, oboje wiemy, że gdybym zaczął wtedy od rozmowy, w najlepszym wypadku skończyłbym nieprzytomny w jakimś zaułku – odparł jej szybko Gambit. – Teraz jednak Remy chciałby to zmienić.

Rogue uniosła ze zdziwieniem brwi. Punkt dla niego, wszak mogła po prostu wzruszyć ramionami i wejść do domu kończąc tym samym rozmowę.

- A Rogue by chciała, byś się od niej odczepił – warknęła i zniknęła za drzwiami do Instytutu. Cóż, chyba mamy remis.

Remy zaciągnął się ostatni raz i wrzucił niedopałek w głęboki śnieg. W tym samym momencie drzwi się otworzyły i ponownie ujrzał głowę Rogue.

- Logan zimą chodzi na papierosa do nieużywanej łazienki na ostatnim piętrze. Tej od wschodu.

Nim Remy zdążył cokolwiek odpowiedzieć, dziewczyna zniknęła za drzwiami. Gambit uśmiechnął się pod nosem. Wyglądało na to, że gra dopiero się rozpoczęła.