Severus Snape — posępny, dwudziestotrzyletni mężczyzna siedział na tarasie w jednej z rezydencji, które odziedziczył przed kilku laty po swoich dziadkach, a do której wprowadził się dwa lata temu, zaraz po zniknięciu Czarnego Pana. Tak, zniknięciu, gdyż on i jego mentor, Albus Dumbledore, nie wierzyli, by umarł naprawdę. Dzień był spokojny i słoneczny, jednak czarodziej nerwowo uderzał palcami w blat stolika do kawy i wpatrywał się w niebo od jakiegoś czasu. Po chwili westchnął z irytacją i wstał, zmierzając zamaszystym krokiem do przestronnego salonu. Rzucił okiem na stary zegar, myśląc mimowolnie, że powinien go oddać do naprawy. Wskazówki na cyferblacie układały się na godzinę jedenastą siedemnaście, drgając przy tym konwulsyjnie.
— Przeklęte ptaszysko… — mruknął do siebie, okrążając pokój dzienny po raz drugi. — Trzeba było użyć kominka… — Nagle, tuż obok niego, z cichym „pop", pojawił się skrzat domowy, trzymając w dłoniach srebrną tacę z listem.
— Dla panicza list, sir — przemówiło stworzenie, kłaniając się Snape'owi. Ten porwał pergamin, przełamując szkarłatny lak. Rozwinął list i przeczytał.
Drogi Severusie,
Z przyjemnością informuję Cię, iż Rada poparła mój pomysł, byś po odbytych praktykach w Durmstrangu objął od tego roku stanowisko profesora w Hogwarcie. Gratuluję Ci z całego serca i mam nadzieję, że wstąpisz do mnie na herbatkę w celu omówienia szczegółów.
Pozdrawiam
Albus Dumbledore
Snape odetchnął z ulgą i usiadł na jednym z foteli usytuowanych naprzeciwko kominka. Więc stało się. Rada zgodziła się na jego kandydaturę i od tego roku będzie mógł wrócić do Hogwartu… do znajomych lochów i Wiem Zawsze Lepiej Albusa. Uśmiechnął się krzywo na myśl o wścibskim starcu, ale szybko otrząsnął się ze wspomnień, wstając energicznie. Nie ma czasu na rozmyślania, musi jak najszybciej odpisać dyrektorowi i pozałatwiać wszystkie sprawy związane z nową pracą, a potem…
Drzwi otwarły się z hukiem, gdy do sali wpadł nowy nauczyciel Eliksirów. Wszystkie rozmowy ucichły, ucięte niczym nożem, kiedy mroczna postać przeszła na przód klasy, zwinnie wspinając się na katedrę. Długie, czarne szaty zawirowały, kiedy nauczyciel obrócił się do szóstorocznych, obrzucając ich chłodnym spojrzeniem. W klasie zapanowała absolutna cisza, wszyscy skupili uwagę na młodym mężczyźnie o surowej twarzy stojącym przed nimi. Szczupły, wysoki, obleczony w czarne nauczycielskie szaty o niezliczonej ilości guzików. Czarne włosy sięgały mu do ramion, ciemne oczy o inteligentnym wejrzeniu, rozglądały się badawczo.
— Witam… — skrzyżował ramiona na piersi — na pierwszej lekcji eliksirów. Nazywam się Profesor Severus Snape i oczekuję od was wiedzy na konkretnym poziomie, skoro udało wam się wylądować w tej klasie — powiedział cicho, czarując uczniów swym aksamitnym głosem. — A teraz… — eleganckim machnięciem dłoni otworzył dziennik i przywołał go do siebie. Kilka osób wymieniło ze sobą podekscytowane spojrzenia na ten pokaz bezróżdżkowej magii. Snape poczuł satysfakcję, ale nie pokazał tego po sobie. Przebiegł wzrokiem listę uczniów i wyczytał pierwsze nazwisko. — Panie Caplan — uniósł wzrok, zauważając blond włosego Gryfona z trzeciej ławki. Chłopak po chwili wstał z miejsca. — Na czym skończyliście w zeszłym roku?
— Na eliksirze rozciągającym, profesorze. Profesor Slughorn…
— Już was nie uczy — przerwał mu, nieznacznie mrużąc oczy. — Poza tym jestem pewien, że skupiał się na nieistotnych detalach, gdy wystawiał niektórym z was oceny. — Przez klasę przeszła fala szeptów, gdzieniegdzie rozległy się oburzone głosy. Snape prychnął wewnętrznie. — Dlatego nim zaczniecie cokolwiek warzyć w mojej klasie, przeprowadzę test z teorii, później dopiero z praktyki. Na razie nikogo nie wyrzucę — Albus by mi nie pozwolił — pomyślał z przekąsem, po czym podjął znów — ale lepiej dla was żebyście się przyłożyli. Nie będę tolerował na moich zajęciach partactwa i głupoty. Czy to jasne? — Ostatnie zdanie zabrzmiało niczym groźba, więc klasa potulnie odpowiedziała twierdząco. — Dobrze — mruknął, wracając spojrzeniem do dziennika. — Teraz lista. Caplan… — odczytywał wszystkie nazwiska po kolei, podczas gdy poszczególni uczniowie podrywali się z ławek. Zawahał się tylko raz przy końcu listy uczniów z Gryffindoru.
— Sweetheart — powiedział, nie mogąc powstrzymać skrzywienia warg z niesmaku. Z przedostatniej ławki podniosła się jakaś dziewczyna w długich brązowych włosach, związanych w koński ogon i jasnych oczach bliżej nieokreślonego koloru. Potem była lista Slytherinu, gdzie dostrzegł nazwisko znane mu z pewnych kręgów, o których teraz lepiej było głośno nie mówić.
— Macnair — wysoka blondynka w ciasno splecionym warkoczu opadającym na plecy. W oczach miała znajomy nieprzyjemny błysk, który widywał u jej wuja, oficjalnie parającego się egzekucjami niebezpiecznych stworzeń na polecenie Ministerstwa… wymarzona praca dla człowieka takiego jak on. — Dobrze — zatrzasnął dziennik, a kilka osób wzdrygnęło się na ten dźwięk. — Schować wszystko, zostawić pergamin i coś do pisania. Na pierwszej lekcji test, na drugiej przejdziemy do warzenia. Na co czekacie! — warknął na klasę, gdy uczniowie z ociąganiem zabrali się za wypełnianie poleceń. Test został przeprowadzony szybko i sprawnie, nikt nie szeptał między sobą, ani nie wiercił się na krześle. Gdy tylko wszyscy skończyli, nadeszła pora na część praktyczną.
— Przygotować stanowiska, instrukcje macie na tablicy, ingrediencje w schowku. Do roboty! — Uczniowie pospiesznie spełnili jego polecenie, zerkając co chwilę na nowego nauczyciela, tak diametralnie różnego od poprzedniego profesora. Slughorn był miłym staruszkiem i choć bardziej obchodziły go czyjeś wpływy, lub — czasem nawet — prawdziwy talent ucznia, to z pewnością nie był tak surowym wykładowcą, jak ten obecny. Wszyscy czuli, że od teraz lekcje eliksirów będą zdecydowanie trudniejsze do zniesienia. Tymczasem mroczna postać ich nowego profesora zaczęła przechadzać się złowieszczo między ławkami, zaglądając im przez ramię i od czasu do czasu rzucając kąśliwe uwagi.
Snape napawał się budowanym przez siebie napięciem, gdy bezszelestnie przechadzał się między stołami, obserwując tę bandę przygłupów. Uśmiechał się do siebie złośliwie za każdym razem, gdy wzdrygali się, kiedy patrzył im na ręce lub bezlitośnie wytykał najdrobniejsze niedociągnięcia w pracy.
Poprzednie cztery lekcje z innymi rocznikami dały mu jako taki obraz poziomu, jaki reprezentują obecni uczniowie, czyli raczej mierny. Mimo to zauważył wyjątki, przejawiające pewne obiecujące zdolności w tej delikatnej i subtelnej dziedzinie, jaką były eliksiry.
Na tej lekcji jednak został miło zaskoczony. Nadęta panna Macnair, z jego domu, faktycznie wykazywała pewne zdolności przy warzeniu naparu, jaki im zlecił, jednak nie ona jedyna. Z niesmakiem zarejestrował, iż w przedostatniej ławce, w domu lwa, również uchował się ktoś z talentem w tej dziedzinie, a właściwie to dwie osoby z trójki, w których mieli przygotować Eliksir Dźwięku. Niejaki Shellder oraz Gravery, którym towarzyszyła dziewczyna o budzącym w nim odrazę nazwisku Sweetheart. Ledwo je wyksztusił przy sprawdzaniu obecności. Spojrzał na nią mrużąc groźnie oczy, choć — o dziwo — Gryfonka nie wyglądała na szczególnie zalęknioną, raczej zmieszaną. Nieco rozdrażniony usiadł przy biurku, zaczynając przeglądać notatki z poprzednich zajęć. Po kwadransie postanowił przejść się po klasie, by sprawdzić stan zawartości kociołków. Tylko niektórym udało się uzyskać siarkowożółty kolor.
— Dobrze Macnair — pochwalił, zerkając jak dziewczyna starannie kroi nogę pająka. Kiedy dotarł już na koniec sali, nie mógł sobie odmówić kilku złośliwości pod adresem osoby o tak mdlącym nazwisku. Podszedł do Gryfonki od tyłu i zajrzał jej przez ramię. Brunetka była tak skupiona na siekaniu korzonków na równe kawałki, że nawet go nie zauważyła. Jej dwaj towarzysze, z równą pieczołowitością, siekali części owadów i innych podejrzanych stworzeń. Uśmiechnął się złośliwie, zerkając do kociołka. Wręcz idealny siarkowy odcień. Prychnął niezadowolony. Wtedy dziewczyna drgnęła, odrywając się od swojego zajęcia i spojrzała mu w oczy. Zamarł na krótką chwilę zaskoczony ich niespotykanym kolorem — intensywnym odcieniem fioletu, jakim mogą się poszczycić kwiaty, które nawet wzięły nazwę od tej barwy. Otrząsnął się ze zdziwienia, gdy uczennica się odezwała.
— Tak, profesorze? — zapytała, patrząc na niego z wyczekiwaniem.
— Czyżbyś się nudziła? Dlaczego odrywasz się od pracy — mruknął opryskliwie, tak iż tylko jej sąsiedzi z ławki mogli to usłyszeć.
— Poczułam, że ktoś nade mną stoi — odparła nieco zmieszana.
— Więc nie zwracaj na mnie uwagi. Skup się na pracy! I dlaczego nie siekasz oczu traszki razem z kolegami? — warknął, a dziewczyna zbladła nieco.
— Bingo, Severusie... — pochwalił się w myślach i sięgnął przez stół, kładąc przed nią składnik eliksiru.
— Stało się coś? To chyba nie jest zbyt trudne dla szóstoklasistki? A może pomyliłaś klasy? — Teraz powiedział to na tyle głośno, że najbliższe ławki obejrzały się w ich stronę z zainteresowaniem, a kilku Ślizgonów zachichotało. Jego ofiara wyprostowała się na swoim miejscu, nie obdarzając Mistrza Eliksirów nawet spojrzeniem. Zabrała się do siekania nieszczęsnych oczu lekko trzęsącymi się dłońmi i z twarzą skrzywiona w grymasie głębokiego zniesmaczenia. Snape uśmiechnął się triumfalnie, już chciał odejść, kiedy usłyszał jej stłumiony głos.
— Obrzydliwe... — Jak płachta na byka. Oczywiście nie w dosłownym znaczeniu, gdyż Snape nie miał najmniejszego zamiaru wdawać się z niejaką Sweetheart w jakiekolwiek potyczki, ale tak miło zachęcony, nie mógł się oprzeć pokusie.
— Co mówiłaś? Nie dosłyszałem... — wysyczał z obietnicą długich tortur w głosie, ale najwyraźniej na młodej podopiecznej McGonagall nie zrobiło to większego wrażenia, a nawet przez moment zdawało mu się, iż podejmie wyzwanie na spojrzenia. Rozczarował się.
— Powiedziałam, że to obrzydliwe. Nie lubię kroić oczu traszek... Czyichkolwiek oczu — odparła, skupiając wzrok na swojej pracy, choć było wyraźnie widać, że pobladła.
— Och... Biedna Sweetheart boi się pobrudzić sobie łapki?— Usłyszał czyjś zjadliwy głos z pierwszej ławki, któremu towarzyszyły stłumione chichoty.
— W przeciwieństwie do ciebie, Mcnair, nie bawi mnie krojenie czyichś części ciała — odpowiedziała Gryfonka.
Napięcie w klasie rosło. Przez chwilę obie dziewczyny piorunowały się wzrokiem, a Mistrz Eliksirów mógł niemal zobaczyć, jak małe trybiki w głowie Ślizgonki pracują w trybie przyspieszonym, szukając riposty. Musiał ratować honor węży!
—Minus pięć punktów dla Gryfindoru za obrażanie koleżanki— zakomunikował niespodziewanie, posyłając fiołkowookiej wredne spojrzenie.
— Ale przecież...!— Zaczęła oburzona, lecz uciszył ją ruchem ręki, dodając — I szlaban za bezczelność wobec nauczyciela. Zostaniesz po lekcji, by ustalić termin.— odparł z satysfakcją, choć jego twarz nadal była maską chłodnego opanowania. Zobaczył jak dziewczyna chce powiedzieć coś jeszcze, jednak koledzy w porę złapali ją za ramiona, hamując wybuch złości za tak jawnie niesprawiedliwe traktowanie. Snape zadowolony wrócił do swojego biurka i usiadł, dostrzegając nieco urażone spojrzenie blondynki, które mówiło: „Sama bym sobie poradziła". Zignorował ją i pięć minut przed końcem lekcji zakomunikował, iż mają przelać eliksiry do fiolek i podpisane buteleczki zostawić na biurku. Kiedy już wszyscy wypełnili polecenie, pospiesznie opuszczając klasę ostatnia Gryfonka podeszła do niego z buntowniczą miną.
— Profesorze... — odezwała się z wymuszoną uprzejmością, zwracając na siebie uwagę.
— Panno...Sweetheart — wykrztusił z siebie jej nazwisko z niesmakiem malującym się na twarzy. — Dzisiaj, u mnie o osiemnastej trzydzieści — mruknął, po chwili zerkając do kalendarza — Nie spóźnij się. — Dygnęła nieznacznie z zamiarem odejścia, kiedy nagle zatrzymała się w pół kroku.
— Czy pański gabinet jest w tym samym miejscu, co profesora Slughorna? — zapytała, chcąc się upewnić.
— Tak, a niby gdzie indziej miałby być? — warknął na nią, na co dziewczyna wzruszyła ramionami i powiewając szkolną szatą, wyszła z klasy.
— Bezczelna, mała... Nie, nie mała... Niewydarzona gówniara... — Mamrotał do siebie, przeglądając z irytacją notatki, zapominając, iż on sam niedawno opuszczał te mury jako uczeń. Zaledwie sześć lat temu...
Nim Mistrz Eliksirów się obejrzał, już nadeszła pora szlaban. Gdy więc pukanie do drzwi przerwało mu ciekawą lekturę, był więcej niż niezadowolony.
— Wejść! — zawołał i drzwi otworzyły się z cichym jękiem, a do środka wkroczyła panna Sweetheart. Snape wykrzywił usta w złowieszczym uśmieszku, z zadowoleniem zauważając cień obawy, który odmalował się na twarzy dziewczyny.
— Witam...Gratuluję dotarcia na miejsce — zadrwił, na co brunetka skrzywiła się nieco z niezadowolenia.
— Co mam robić? — zapytała, puszczając jego uwagę mimo uszu. Zmrużył oczy, po czym wstał, podchodząc do drzwi.
— Idziemy — rzucił tylko i nawet nie sprawdzając czy uczennica za nim podąża, udał się do jednego z magazynków na ingrediencje. Zamaszystym ruchem otworzył drzwi i wpuścił ją do środka.
— Mam nadzieje, że lubisz sprzątać — rzucił złośliwie, gdy rozglądała się dookoła, z lekkim niedowierzaniem, po raczej okazałym pomieszczeniu. Na wysokich półkach piętrzyło się mnóstwo słoiczków oraz pudełeczek, leżących w nieładzie i pokrytych grubą warstwą kurzu.
— I oczywiście żadnej magii... — wysyczał, stojąc tuż za nią, tak iż drgnęła na dźwięk jego głosu. Jednym szybkim ruchem wyciągnął jej wystającą różdżkę z kieszeni, aż podskoczyła zaskoczona. Obróciła się błyskawicznie chcąc sięgnąć po swoją własność, ale młody nauczyciel jedynie patrzył na nią kpiąco z góry. Machnął różdżką, przywołując cały potrzebny sprzęt z komórki Filcha, łącznie z jakąś zdezelowaną drabiną wątpliwej jakości.
— Tylko się nie obijaj — rzucił jej jeszcze na odchodnym i oddalił się, powiewając czarną szatą. Mellisa prychnęła rozeźlona.
— Cudnie... — mruknęła, ponownie spoglądając na słabo oświetlony magazyn, w którym panował niezły bajzel. Kurz, porozrzucane składniki, pootwierane pudełka i coś dziwnego, co pełzało na drugiej półce po prawej. Wzdrygnęła się ze wstrętem, wzięła głęboki wdech i po chwili zdeterminowana wkroczyła do środka ze szmatą w garści i wiaderkiem wody w drugiej ręce. Zabrała się za odkurzanie, czyszczenie i układanie zawartości pomieszczenia, niemal wpadając w trans. Pozbierała porozrzucane składniki, wkładając je do odpowiednich pudełek lub odkładając na bok, nie wiedząc czy wciąż są do użytku, czy też nie. Potem o to zapyta. Gdy po jakimś czasie kolejny raz wspinała się na drabinę, by ułożyć słoiki z jakimś korzeniem w formalinie, usłyszała chrząknięcie. Obejrzała się i spojrzała na czarno ubranego mężczyznę z rozkojarzeniem.
— Tak...? — zapytała, po czym dodała pospiesznie — Profesorze — Snape podszedł do rozchwianej drabiny.
— Na dzisiaj koniec, skończysz jutro — odparł, widząc jej pytające spojrzenie. Zamrugała kilka razy, po czym z westchnieniem zeszła z drabiny.
— Mogę dostać różdżkę z powrotem? — zapytała, nie wysilając się na dodatkowe uprzejmości. Była na to zbyt zmęczona, z czego zdała sobie sprawę dopiero teraz, gdy oderwała się od pracy. Nie zauważyła nawet, jak Mistrz Eliksirów zmierzył ją oceniającym spojrzeniem, patrząc z niechęcią na jej zakurzony mundurek, smugi czegoś oleistego na rękawach, czy rozczochrane włosy.
— Panie profesorze — syknął, na co kiwnęła głową, powtarzając za nim jak automat, zbyt zmęczona, by się tym przejąć.
Snape oddał jej różdżkę, po czym wygonił z magazynu. Usłyszał tylko ciche westchnienie ulgi, a chwilę później jak przeskakuje po kilka stopni, spiesząc do wieży Gryfindoru. Snape prychnął pod nosem, dopiero teraz zwracając uwagę na efekty pracy dziewczyny. Większość kurzu i śmieci została wymieciona. Na pierwszej półce z brzegu zaczęły się pojawiać pudełeczka, słoiki zostały ustawione w porządku alfabetycznym. Skinął głową z uznaniem, wychodząc zamknął magazynek zaklęciem i udał się do swoich kwater. Jutro znów się nad nią nieco poznęca... Przeklęte nazwisko.
