Patrzył na nią... i nic nie widział. Zupełnie nic. Żadnych słabości, śladów błędów, pomyłek... ale to przecież było niemożliwe. Jak mogła zupełnie się obnażyć, jednocześnie tak perfekcyjnie się zakrywając? Oczywiście wtedy jeszcze nie wiedział, wtedy ona sama jeszcze nie wiedziała, że to emocja stanie się jej słabością. To takie banalne, takie ludzkie. Takie nie w ich stylu.

Zaintrygował ją, od samego początku. Fakt, że nawet na nią nie spojrzał, a perfekcyjnie znał jej wymiary. A nie patrzył, i był niewzruszony faktem, że była naga. Watson był poruszony, dekoncentrowało go to... a on... niewzruszony.

Fakt, że zdołał ją ograć. Odkrył, jak sprawić, by się potknęła. W grze w którą grała od dawna, w której była niepodzielnym mistrzem. Była Panią.

On od samego początku poświęcał jej myśli. Nie jej ciału, ale umysłowi, bo to on go ciekawił. Miała piękny umysł, ostry jak brzytwa. Przewidywała jego następny krok.

A on przewidywał jej następny krok.

Relacja między nimi rozwijała się, jak śmiertelnie groźny taniec, jak mordercze tango. Idealne zgranie, jedno zawsze krok przed drugim, świat grał kolejne nuty, a oni tańczyli. Choć w zasadzie było odwrotnie – to ta dwójka grała, a świat podrygiwał do szalonej, obłąkanej, ale genialnej melodii.

Gdy się dotykali, przeskakiwały iskry. Ona wiedziała co to znaczy, znała to uczucie. On, on również się domyślił. Oczywiście, jak zawsze. To coś, co on po prostu robi. Patrząc na jej rozszerzone źrenice, czując puls, widząc lekko zaróżowione policzki których nie zakryje makijaż, słysząc przyspieszony oddech. Nikt normalny nie zauważał takich rzeczy.

Sherlock Holmes nie kochał Irene Adler. Boże, ona jego również nie. Za żadne skarby świata. Miłość spowalnia w działaniu, sentymenty przeszkadzają, sprawiają, że robisz się słaby. Podatny na cios. Ktoś ma w rękawie kartę, którą może wyciągnąć w najmniej spodziewanym momencie. A w ich profesjach nie można sobie na to pozwolić.

Irene miała chwilę słabości. Jedną jedyną. Ustawianie takiego hasła było błędem, bardzo głupim. Błędem, na który nigdy już sobie nie pozwoliła. Wymazała te uczucia, zepchnęła je w głąb swojej świadomości.

Ale świadomie nie pozbyła się tego, jak odbiera Sherlocka. Jak jej ciało i umysł na niego reaguje. To było bezpieczne, póki jej serce było niezmiennie ciche.

Była przekonana, że on jest niewzruszony, że jego ciało i przepiękny umysł są równie zimne jak serce. I odnosząc to do każdej kobiety, każdego mężczyzny na ziemi miała rację – Sherlock pozostawał obojętny. Ale ona była inna.

Była niezgłębiona. Była zagadką. I zawsze nią pozostanie. Nie była nudna, i nigdy nie będzie. Bo nie sposób przewidzieć jej następnego ruchu. Dziś splątują się w jedno na jedwabnej pościeli, ścigając się nawzajem, a jutro... jutro może jej już nie być, może być daleko, może nie żyć, może po prostu odejść. I tak powinno być.

I on nigdy nie przestanie jej dostarczać dreszczyku emocji, coś, czego Irene nie doświadczała na co dzień. Ona panuje, a wszyscy ludzie są nudni, zwyczajni. A on... on kocha się tak jak myśli – szybko, gwałtownie, nie pozwalając za sobą nadążyć. Nie pozwalając nad sobą zapanować, był jak huragan – równie intensywny i niszczycielski. To jest tylko teraz, na chwilę, w tym momencie. Nic innego się nie liczy. A gdy pojawi się nowa sprawa, on z ekscytacja odsunie Irene na bok, bo taki właśnie jest Sherlock. Bo to sprawia, że Sherlock... cóż, to Sherlock.

Dwa największe umysły świata, połączone razem. Zawsze na krótkie chwile, dopóki muzyka nie przestanie grać.

Sherlock nigdy nie będzie chciał, by została. I ona nigdy nie będzie chciała zostać.