Make Love, Not War
autor: Emily Waters
tłumaczenie: Czarna Noc
link do oryginału: s/9873670/1/Make-Love-Not-War
T/N: Ostrzegam przed wulgaryzmami i średnią ilością kanonu. Enjoy! :-)
- Black. Co ty, do kurwy nędzy, robisz?
- Szukam wyjścia. Musi tu gdzieś być...
- Właściwie to masz rację, jest jedno wyjście. Tutaj, prosto do Komnaty Tajemnic. Jeśli tylko jesteś wężousty nie powinno być żadnego problemu.
- Bardzo śmieszne, Snape.
- Swoją drogą dziwię się, że nie mówisz językiem węży. Wydajesz się być... bliżej związany ze światem zwierzęcym, niż ludzkim, jeśli wiesz co mam na myśli.
- Zamknij się.
- Hm.
- Chociaż jakby się zastanowić, masz rację Snape, rzeczywiście jestem bliżej związany ze światem zwierząt. Tobie z kolei bliżej do owada. Albo do grzyba.
- Do grzyba. Ja – grzyb?
- Och, mam nadzieję, że nie zraniłem twoich uczuć...zbyt mocno.
- Nie ma sprawy, i tak żadnych nie mam. Wszystkie pogrzebałem w sobie już jakiś czas temu.
- To znaczy kiedy?
- Wtedy, gdy Dumbledore dopuścił się na mnie zdrady. Od tamtej pory już nic mi nie zostało.
- Snape, nie sądzisz, że jesteś zbyt mlodramatyczny?
- Nie, ani trochę. Wysyła mnie na szpiegowskie misje, w czasie których za każdym razem istnieje ryzyko, że zostanę nakryty, a potem torturowany i zabity z zimną krwią – to jedna kwestia, ale jest ona całkowicie zrozumiała i akceptuję ją. Natomiast zamknięcie mnie z tobą w damskiej ubikacji jest już kategorycznym przekroczeniem wszelkich granic. Zastanawiam się czy nie będę go musiał zabić.
- A mnie nie?
- Oczywiście, że ciebie też.
- Um... Snape, a jak chcesz to zrobić?
- Co "jak chcę to zrobić"?
- Jak zamierzasz mnie zabić?
- Nadal nie rozumiem o co ci chodzi.
- A więc, rozpatrując twoje wcześniejsze dokonania, masz za sobą od groma nieudanych prób zabicia mnie. Mogłeś mnie z łatwością zabić dwa lata temu, kiedy uciekłem z Azkabanu. Byłem łatwym celem; całkowicie bezbronny i zdany jedynie na twoją łaskę – a ty co zrobiłeś? Wyczarowałeś nosze i dostarczyłeś mnie do aresztu, dając mi możliwość ucieczki.
- Mój plan zakładał nakarmienie tobą dementorów.
- Skoro tak mówisz...
- Tak właśnie mówię.
- A potem gdy byliśmy na Grimmauld Place mogłeś z łatwością...
- Po prostu czekłem na odpowiednią chwilę. Wciąż czekam. Tobie też radzę się przygotować.
- Jeżeli poczekam jeszcze trochę umrę ze starości...
- Black. Ludzie z twoim temperamentem nie umierają ze starości.
- Racja, zazwyczaj mordują ich Snape'y. Najprawdopodobniej.
- Najprawdopodobniej.
- Analizując te wszystkie nieudane próby zabicia mnie – och, wybacz, twoje "czekanie na odpowiedni moment" – ktoś mógłby nawet pomyśleć, że wcale nie starasz się tak bardzo...
- Nie jestem zbyt dobry w pracy wielozadaniowej. Nie mam podzielnej uwagi. Jedno morderstwo na raz.
- Uhm, no tak. Czy jestem więc gdzieś na twojej liście? Bo ufam, że masz listę...?
- Ależ oczywiście, że mam. Jesteś na pozycji czwartej.
- Och? Pozwolisz, że spytam kto kryje się na podium?
- Dumbledore. Voldemort. Pettigrew.
- Pomogę ci z dwoma ostatnimi. Z Dumbledorem radź sobie sam.
- Zawsze radzę sobie sam.
- Nie licząc sytuacji,w której właśnie się znaleźliśmy.
- Czy mam cię awansować na szczyt mojej listy?
- Hm. Wtedy z kolei będziesz zamknięty w damskiej toalecie sam, z trupem na rękach.
- Przynajmniej nie będzie gadał.
- To wcale nie oznacza błogiej ciszy, mogę zostać duchem...
- W twoim przypadku to niemożliwe. Musiałbyś bać się śmierci żeby zostać duchem.
- Snape, czy ty właśnie zasugerowałeś, że jestem odważny? Doprawdy, wzruszyłem się...
- Odważny? A skąd! Jesteś po prostu głupi.
- Och, nie, nie, nie możesz mi tego odebrać. Będę miłował ten moment przez całą wieczość... Dzień, w którym Severus Snape mnie skomplementował... Auć!
- Black. Zamknij się.
- Snape, co ty... nie rób tego.
- Zwykłe Bombarda powinno załatwić te przeklęte drzwi...
- Próbowałem tego pół godziny temu, pamiętasz?
- Tak, ale twoje zaklęcia są do chrzanu.
- MOJE zaklęcia do chrzanu?
- Oraz mniej precyzyjne. A teraz cicho.
- Nie zadziałało.
- Widzę, Black!
- Um... Albus nie zostawiłby nas tu na wieki, prawda? To znaczy... Zakon nas potrzebuje.
- Czyżby? Przyznam rację, że z pewnością potrzebują mnie.
- Wiesz co, Snape? Doszedłem do wniosku, że stworzę swoją osobistę listę. Listę ludzi, których zamierzam zabić.
- Myślę, że cię na to nie stać.
- Sądzisz, że nie byłbym w stanie popełnić morderstwa?
- Nie sądzę, że jesteś w stanie poprawnie literować nazwiska i zapisywać numery we właściwej kolejności.
- Zamierzam umieścić cię na drugim miejscu.
- A kto jest numerem jeden?
- Pettigrew. Nie bądź zazdrosny, znam się z nim dłużej.
- Dłużej o kilka sekund!
- Snape, ty naprawdę jesteś zazdrosny.
- Nie bądź głupi.
- Wiem, że mnie kochasz.
- Nie, Black, to ty mnie kochasz. Jesteś gotowy w każdej chwili paść przede mną na kolana i błagać mnie... Black, co ty robisz?
- Klęczę, oczywiście.
- Ale jesteś odwrócony do mnie plecami!
- Zgadza się.
- Black, tak wcale nie wygląda błaganie.
- A to dlatego, że wcale cię o nic nie błagam. Po prostu przyglądam się kanalizacji. Jeżeli przetnę tę rurę spowodujemy powódź w łazience. Woda wypłynie na korytarz i ktoś będzie musiał tu wejść, aby to naprawić.
- Znakomicie. Po prostu znakomicie. Dlaczego ja o tym nie pomyślałem?
- Ponieważ nie jesteś zbyt błyskotliwy, Snape.
- Ach tak, to musi być to. A więc, na co czekasz?
- Aż się zamkniesz.
- Stanę tu i będę w ciszy podziwiał twój geniusz. Kontynuuj proszę.
- Nie zadziałało.
- Widzę, Snape. Tak samo jak twój złośliwy uśmieszek. Wiesz coś, o czym ja nie wiem?
- Tylko to, że od dwóch miesięcy korytarz za tymi drzwiami chroni automatyczne zaklęcie usuwające wodę.
- Wiedziałeś!
- Oczywiście, znam wszystkie istotne informacje odnośnie tej szkoły.
- I nie raczyłeś podzielić się tym ze mną?
- Nie.
- Dlaczego?
- Po prostu chciałem zobaczyć jak woda wytryskuje prosto na twoją twarz zaraz po tym jak przecinasz rurę.
- Tak bardzo cię nienawidzę.
- Uhm.
- Snape?
- Tak, Black?
- Jak dobrze znasz Albusa?
- W ogóle.
- Przecież tak długo już z nim pracujesz. Dziesięć lat?
- I co w związku z tym?
- Musisz go znać! To znaczy... dziesięć lat!
- Płaci wynagrodzenia na czas. Trzyma cytrynowe dropsy w swoim gabinecie. Nosi wulgarne szaty i przez większość czasu jego zachowanie nosi znamiona niewielkiego rozsądku.
- Jesteś zgorzkniały.
- Hm.
- Nie mogę na to poradzić, że wciąż zastanawia mnie dlaczego wybrałeś jego, a nie Voldemorta?
- Kto tak powiedział? Zawsze mogę grać na dwa fronty.
- Och.
- Snape, powiedz szczerze... on nie mógłby zostawić nas tutaj na całą noc, prawda?
- Mógłby.
- To szaleństwo.
- Co ty nie powiesz.
- Gdzie idziesz?
- Muszę się odlać. Czy czujesz się z tym w porządku, Snape?
- Och, jasne.
- Naprawdę? Dziękuję ci bardzo.
- Ależ proszę bardzo.
- Snape, nie wierzę! Ty się poddałeś? Wyczarowałeś łóżko, koce i poduszki – to wszystko na co cię stać? Po prostu pójdziesz spać?
- Jest po północy. Czego ode mnie oczekujesz?
- Och, nie wiem. Zawołaj po pomoc!
- Ja nie wołam o pomoc.
- To idiotyczne.
- Czuj się swobodnie wołać sam.
- Hm... Nie wiem czy czuję się na siłach.
- Bo nikt by po ciebie nie przyszedł?
- Wiesz co Snape, mógłbyś spróbować powiedzieć to ze współczującym uśmiechem, a nie z drwiną.
- Dlaczego, na brodę Merlina, miałbym to robić?
- Aby budować więź z innym przedstawicielem gatunku ludzkiego. Czułbyś się wtedy mniej samotny.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz.
- Black! Co do kurwy nędzy...!
- Posuń się.
- Zdecydowanie wolałbym tego nie robić. Wyczaruj swoje łóżko!
- Nie mogę.
- Nie wiem w co pogrywasz, ale nawet z najbardziej beznadziejnymi zdolnościami z zakresu Transmutacji powinieneś być w stanie wyczarować co najmniej... Dywanik dla psa.
- Jestem uzdolniony z Transmutacji tak samo jak ty! Problem tkwi w tym pomieszczeniu – ono mi nie pozwala.
- To tylko łazienka, Black. Nie ma tu nic złowieszczego, co mogłoby uniemożliwić ci używanie magii albo...
- W takim razie sam spróbuj! Wyczaruj kolejne łóżko!
- A to dziwne.
- Mówiłem.
- Fascynujące, doprawdy. Nie pozwala mi nawet pozbyć się wody z podłogi.
- Cieszy mnie twoja fascynacja, Snape.
- To niemal tak, jakby to pomieszczenie pragnęło, abyśmy byli zmarznięci i nieszczęśliwi.
- Nie wydaje mi się. A teraz – posuń się.
- Nie ma mowy. Znaj jednak moją litość – możesz pożyczyć koc. Jeden.
- Niby do czego mi się to przyda na mokrej podłodze?
- To już twój problem, Black.
- Świetnie.
- Świetnie.
- Dobranoc, Snape.
- Dobranoc, Black.
- Black! Czy mógłbyś łaskawie tego nie robić?
- To znaczy czego?
- Stać nad moim łóżkiem i gapić się na mnie!
- Czuwam nad twoim snem.
- Zachowujesz się strasznie – nawet jak na ciebie.
- Przestraszyłem cię?
- Nie, przyprawiasz mnie o mdłości.
- To niezły pomysł. Podczas gdy ty pobiegniesz wymiotować do toalety, ja przejmę twoje łóżko.
- Nie prowokuj mnie do użycia różdżki.
- Tylko spróbuj.
- Expelliarmus!
- Expelliarmus!
- Snape! Gdzie są nasze różdżki?!
- Merlin wie...
- Mówię poważnie, gdzie one są?
- Znając nasze szczęście? Mogą być absolutnie wszędzie. Przypuszczam, że są w jednej z toalet.
- Kurwa. Może powinniśmy ich poszukać?
- Perspektywa wkładania na oślep ręki w muszle klozetowe nie jest do końca czymś, co sprawia mi przyjemność. Nie wiem jak ty, ja wolę poczekać do rana.
- Snape, zdajesz sobię sprawę, że to wszystko to twoja wina, prawda?
- Niby jakim cudem jest to moja wina?
- Jeżeli na początku pozwoliłbyś mi ze sobą spać...
- Black, czy ty sam siebie słyszysz?
- O co w ogóle robisz to całe zamieszanie? Nawet nie jesteśmy nadzy!
- Black, błagam. To ostatnia rzecz, o której chcę teraz myśleć.
- W takim razie o co ci chodzi? Masz problem z dzieleniem się? A może jako dziecko nie miałeś własnych zabawek?
- Byłem normalnym dzieckiem!
- Nie masz żadnej traumy z dzieciństwa?
- Nie! Moje dzieciństwo było szczęśliwe i beztroskie.
- Udowodnij.
- Jak?
- Posuń się i pozwól mi spać z tobą.
- Nie ma mowy.
- W porządku.
- Co "w porządku"?
- Możesz usiąść w nogach łóżka.
- Och.
- Tak? O co chodzi, Black?
- Czuję się po prostu przytłoczony nagłą falą twojej hojności. Myślę, że mogę zaraz zemdleć...
- Black, to nie jest zabawne. Rano mam zajęcia do poprowadzenia, a ty nie pozwalasz mi zasnąć.
- Naprawdę uważasz, że będziesz rano prowadził zajęcia?
- Co masz na myśli?
- No wiesz... nie mamy bladego pojęcia co dzieje się na zewnątrz. Równie dobrze Voldemort mógł wygrać, a szkoła została ewakuowana. Mogli nas tu zostawić na pastwę losu.
- Mało prawodopo... Black! Powiedziałem, że możesz usiaść w nogach łóżka, a nie zająć połowę, rozwalając się na nim jak wieprz! Oddawaj tę poduszkę!
- Do czego są ci potrzebne CZTERY poduszki?
- A co ciebie to obchodzi?
- Wiedziałem. Borykałeś się z brakami w podstawowym zaopatrzeniu jako dziecko. Najwidoczniej cierpiałeś na ewidentny brak poduszek. Uważaj na łokieć. I posuń swój kościsty tyłek.
- Przepraszam?
- Przeprosiny przyjęte. Śpij.
- To jest nie do wytrzymania.
- Sam jesteś nie do wytrzymania. To wszystko twoja wina.
- Pewnie, wszystko jest moją winą! A teraz się przymknij z łaski swojej.
- Ostatnie słowo zawsze musi należeć do ciebie, prawda?
- Black. Śpij.
- Black. Wciąż nie śpisz.
- A co tobie do tego?
- Oszaleję przez ciebie.
- W najbliższym czasie?
- Dlaczego nie śpisz? Jest ci ciepło, jesteś pod kocami, zajmujesz trzy czwarte cholernego łóżka!
- Nie bądź zazdrosny o to, że jestem zbudowany lepiej od ciebie.
- Black, unikasz odpowiedzi na moj pytanie. Dlaczego nie śpisz, ty bezużyteczny, niewdzięczny, żałosny...
- Dalej, dalej, wyrzuć z siebie negatywne emocje.
- No więc – dlaczego nie śpisz?
- Jestem samotny i spragniony uczucia.
- Jakim cudem czujesz się samotny? Przecież jesteś w łóżku ze mną!
- Jakim cudem mógłbym nie czuć się samotny, będąc w łóżku z tobą?
- Zabiję Albusa, przysięgam.
- Jak chcesz to zrobić? Teraz nie masz nawet różdżki.
- Użyję poduszki.
- Och, pewnie, użyj poduszki jako symbolu czegoś, czego brakowało ci w dzieciństwie, by zabić swojego ojca, którego będzie reprezentował Dumbledore. Iście freudowska sytuacja.
- Naprawdę żałuję, że nie mam przy sobie różdżki. Mógłbym przebić swoje bębebki słuchowe, aby nie musieć cię dłużej słuchać.
- Racja, szkoda, że nie mamy różdżek... To co zrobiliśmy było naprawdę głupie.
- Oczywiście, że tak. Mogłeś mi dać się rozbroić.
- Naprawdę? Wierzę, że jest w tym po części mojej winy. Tylko na nas popatrz – wymachujemy różdżkami w toalecie, i po co? Tylko dlatego, że nie byłem w stanie zaakceptować twojej osobowości – wrednego, paskudngo, samolubnego, chciwego dupka.
- Masz rację, Black. Teraz ja również dostrzegam w tym swoją winę. Powinienem lata temu pogodzić się z tym, że jesteś odrażającym stalkerem.
- Snape?
- Mmm?
- Mogę cię o coś zapytać?
- Jasne, obydwaj dobrze wiemy, że nic cię przed tym nie powstrzyma.
- Dlaczego właściwie nie zawołasz po pomoc? Czy to dlatego, że nikt by nie przyszedł?
- Wręcz przeciwnie. W momencie gdy potrzebujesz pomocy zawsze zjawiają się najgorsze typy ludzi, którzy tylko czekają na twoją chwilę słabości, aby ją wykorzystać. Wiem to z własnego doświadczenia – jeżeli znajduję się w kłopotach, ostatnie co robię, wołam po pomoc.
- Hej, to rzeczywiście w jakiś dziwny, mizantropijny sposób, brzmi całkiem rozsądnie.
- Cieszy mnie twój entuzjazm.
- Z drugiej strony brzmi to dość pesymistycznie, a ty wydajesz się być przygnębiony.
- Black, oczywiście, że jestem przygnębiony. Każda zdrowa na umyśle osoba tak właśnie by się czuła, będąc w jednym łóżku z tobą.
- Chcesz, żebym przeniósł się na podłogę i spał w kałuży? Lub w nogach łóżka?
- Nie, w zasadzie teraz to już nie ma więszego znaczenia. I tak już czuję się zbrukany i wykorzystany, więc równie dobrze możesz zostać.
- To zabrzmiało niemal... romantycznie.
- Wiem.
- Serio, sposób w jaki to powiedziałeś – o poczuciu zbrukania i wykorzystania – zabrzmiałeś... perwersyjnie. To cię kręci? Bycie wykorzystywanym? Zdominowanym?
- Black, ostrzegam cię...
- Ja z kolei jestem typem osoby, która jedyne o czym marzy to seks na plaży i dzban domowej roboty sangrii...
- Perspektywa seksu na plaży wydaje się obrzydliwa. Piasek dostaje się w miejsca, gdzie... zdecydowanie nie powinno go być.
- Tylko jeżeli leżysz twarzą w piasku... O nie! Snape! Nie powiesz mi, że jesteś pasywny?!
- Chyba wyraziłem się jasno ostatnim razem, kiedy mówiłem ci, żebyś się zamknął.
- Hm... nie przypominam sobie.
- Jestem zmęczony. Zbyt zmęczony, by brać odpowiedzialność za to, co mówię. Zbyt zmęczony, by pamiętać to, czego nie powinienem mówić.
- Ja też jestem zmęczony. Myślę że będę już w stanie zasnąć, teraz, gdy mam w głowie obraz twojego tyłka wypiętego ku górze.
- Cokolwiek, co sprawi że w końcu zaśniesz...
- Snape?
- Tak, Black?
- To wszystko wydaje się być strasznie dziwne...
- Co? Ja uprawiający seks?
- Nie! To znaczy, to też, ale miałem na myśli nasze kłopotliwe położenie. Nie uważasz, że to niezwykły zbieg okoliczności, że znaleźliśmy się tu obaj dokładnie w tym samym momencie?
- Racja.
- Odtwórzmy po kolei nasze kroki. W tym czasie kiedy ty patrolowałeś korytarz, ja byłem z wizytą u Dumbledore'a. Potem usłyszeliśmy krzyk Harry'ego i pośpieszyliśmy w tym kierunku, tylko że...
- Tylko, że ty byłeś znacznie dalej od miejsca zdarzenia niż ja, więc nie mogliśmy usłyszeć tego krzyku w tym samym momencie.
- To wszystko wydaje się dziwaczne. Na dodatek to ograniczenie użycia magii, nie wiem czy nawet Albus byłby w stanie tego dokonać.
- Nie lekceważ potęgi tego człowieka, Black. Ktoś, kto jest w stanie nakarmić Minerwę cytrynowymi dropsami, jest zdolny zrobić wszystko.
- Dlaczego Albus miałby nam to zrobić? Snape? Znasz go znacznie dłużej niż ja, wiesz jaki miałby w tym cel?
- Owszem. Wiem dokładnie o co mu chodzi.
- Powiesz mi?
- Nie.
- Dlaczego nie?
- Ponieważ zapewne byś się wściekł.
- Bardzo w to wątpię. Będąc w łóżku z tobą, nic nie jest w stanie mnie skrzywdzić.
- Dobrze, skoro jesteś taki pewien.
- Jestem, Snape. Wyduś to wreszcie z siebie.
- Albus uważa, że jesteś osobą nieprzewidywalną i niestabilną emocjonalnie, co może skutkować kompromitacją Zakonu w każdej chwili. Myślę, że nie wiedział co ma z tobą zrobić, więc zamknął nas razem w nadziei, że cię zabiję.
- Jestem pod wrażeniem, Snape. Trzeba mieć naprawdę zrypaną głowę, żeby wymyślić coś takiego.
- Masz lepszą teorię?
- Właściwie to tak...
- Słucham.
- To cię może zdenerwować. Przynajmniej mam taką nadzieję. Mam nadzieję, że zostanie z ciebie skomlący, straumatyzowany wrak do końca życia.
- Mów.
- Może Albus po prostu chce dać nam lekcję. Być może warunkiem opuszczenia przez nas tego miejsca jest, no wiesz... zawieszenie broni. Pokój, kochanie się i takie tam...
- Chcesz mi powiedzieć, że aby stąd wyjść, musimy uprawiać seks?
- Och nie, powiedziałem to?
- Tak.
- No cóż... nie wyglądasz na zgorszonego tym pomysłem.
- Jestem zbyt zmęczony by czuć się zgorszony. Dobrze więc, możesz mi zrobić loda.
- Że co?
- Możesz mi obciągnąć, Black.
- To chyba wymaga zaangażowania od nas obojga.
- Niekoniecznie. Twoje poświęcenie może okazać się wystarczające.
- Nie chcę być jedynym, który będzie obciągał...
- W takim razie nie ma dla nas już żadnej nadziei. Żadnej.
- Nie zadziałało.
- Wręcz przeciwnie – zadziałało bardzo dobrze.
- Drzwi są wciąż zamknięte.
- Tak, ale patrząc na to z drugiej strony, miałem orgazm i pięć minut błogiej ciszy, podczas gdy twoje usta były zajęte czymś innym niż gadaniem.
- Wciąż jesteśmy uwięzieni!
- Hmm, daj mi parę minut odpoczynku i możemy spróbować ponownie. Może określona ilość orgazmów otwiera drzwi. Może jest jakaś magiczna liczba. Na przykład trzy. Albo dwadzieścia sześć.
- Dlaczego dwadzieścia sześć?
- Lubię tę liczbę bez konkretnego powodu.
- Black, co ty wyprawiasz?
- Ja... nie widzisz?
- Ocierasz się o mój tyłek.
- Tak, w rzeczy samej. Liczyłem na to, że skoro i tak czujesz się już zbrukany i wykorzystany...
- Naprawdę wierzysz w to, że drzwi się otworzą jeśli będziesz się o mnie ocierał?
- Nigdy nic nie wiadomo. Coś się może otworzyć... ha!
- Black!
- No co?
- Przestań.
- Nie mogę, jestem już blisko...
- Jeśli się spuścisz na moje szaty...
- Jeżeli tak bardzo martwisz się o swoje szaty to może po prostu je zdejmij. Spodnie też.
- Wiedz, że robię to tylko po to, by uchronić swoje szaty.
- Oczywiście. A teraz ugnij kolano... o, właśnie tak...i rozchyl pośladki...
- Jak to ma pomóc ochronić moje szaty?
- Pomoże, Snape, zaufaj mi... Och, Merlinie... tak mi dobrze... tak...
- Nawet o tym nie myśl! Nie bez nawilżenia.
- Mhm... Mam ochotę cię wylizać. Włożyć do środka palce. Sprawić, że się poluzujesz...
- Black.
- Mmm?
- Zrób to.
- Black, prawie świta. Jestem zmęczony. Obolały. Mam od cholery śladów po twoich zębach na tyłku. Na tyłku, którego ty wciąż szukasz po omacku.
- Nic na to nie poradzę. Uwielbiam go ściskać.
- Wszechmocny Merlinie, jestem zamknięty ze zboczeńcem.
- Sądzisz więc, że twój tyłek może podobać się tylko zboczeńcom?
- Tego nie powiedziałem. Błagam, czy możemy iść spać?
- Tak, ale odwróć się w moją stronę.
- Po co?
- Chcę cię pocałować.
- Nie chcę twoich pocałunków. Bardzo dobrze pamiętam gdzie były te usta.
- Ty niewdzięczny mały gnojku.
- Dobranoc, Black.
- Dobranoc, Snape... Czekaj, ty naprawdę chcesz iść spać?
- Nie widzę powodu, dla którego miałbym tego nie zrobić.
- Jesteś bez różdżki. Mogę cię zabić w trakcie snu.
- Słuszna uwaga. Oddawaj poduszkę.
- Znów się zaczyna, wracamy z powrotem do twojego poduszkowego fetyszu... W takim razie położę swoją głowę na twoim ramieniu... Albo na twojej klatce piersiowej... O, własnie tak...
- Niech cię, Black! Masz! Weź tę cholerną poduszkę! Weź je wszystkie! Zabij mnie jeśli chcesz, ale nie rób tego nigdy więcej!
- Nie lubisz się tulić?
- A jak myślisz?
- Myślę, że prędzej czy później będziemy musieli zmierzyć się z twoją traumą z dzieciństwa. Z tą, która dotyczy poduszek i przytulania.
- Black, dobrze ci radzę: zaśnij, zanim cię zabiję.
- Snape. Ty... Ty podła slytherinowa żmijo. Wiedziałem, że masz w tym jakiś interes, żebym zasnął. Chciałeś obudzić się pierwszy, położyć łapy na mojej różdżce i mnie zabić!
- Masz tu swoją różdżkę, Black. Byłoby miło, gdybyś mi podziękował – znalezienie jej trochę mi zajęło. Zaklinowała się pomiędzy kabinami.
- Chcesz mi ją oddać, tak po prostu?
- Dlaczego nie?
- Nawet nie muszę cię o to błagać. To do ciebie niepodobne. Gdzie jest haczyk?
- Nie ma żadnego.
- Snape, zaczynam się denerwować...
- Drzwi są otwarte. Teraz nie powinno być problemu z wyjściem.
- I nie wyszedłeś? Czekałeś... na mnie?
- Tak.
- Dlaczego?
- Uznałem, że to nie byłoby w porządku, zostawić cię tu samego...
- Ha! Po prostu łazienka nie chciała cię wypuścić samego, co?
- Tak.
- Haha! Musimy przejść przez te drzwi razem! Och, to zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
- Przymknij się, Black. Wyjdźmy stąd zanim ta pieprzona łazienka zmieni zdanie.
- Zgoda.
- Swoją drogą, Black, myślę że miałeś rację. O tym... wszystkim. Nie sądzę, aby za tym stał Albus.
- Więc kto?
- Nie "kto", a "co".
- Żartujesz.
- Nie. Mniemam, że znasz takie miejsce jak Pokój Życzeń?
- Ranisz mnie. Oczywiście, że znam.
- Myślę, że cała szkoła ma taką zdolność – do tworzenia określonych warunków, aby osiągnąć swój cel.
- Snape, to nie ma żadnego sensu. Dlaczego szkoła chciałaby abyśmy uprawiali seks?
- Nie sądzę, żeby chodziło o seks. Myślę że celem było, żebyśmy zasnęli razem, aby przekonać się, że możemy sobie na wzajem ufać.
- Nie wierzę. Zrobiłem ci loda, wylizałem twój tyłek, kiedy zamiast tego mogliśmy po prostu, kurwa, spać!
- Tak jak sugerowałem. Wiele razy.
- Dlaczego szkoła nam to zrobiła?
- Może po prostu postradała zmysły.
- Z tobą patrolującego jej korytarze – wcale się nie dziwię. Wracając do tematu, może szkoła coś przewiduje. Może nadejdzie dzień, kiedy będzie nas potrzebować. Żywych i umiejących współpracować.
- Cóż za romantyzm.
- A może szkoła nie przwiduje niczego. Być może wszystko co zrobiła, to było nasze pragnienie. Tak jak robi to Pokój Życzeń.
- Masz na myśli, że sami sobie to zrobiliśmy?
- Tego się właśnie obawiam, Snape.
- Zamknęliśmy się w łazience, ograniczyliśmy własną magię, następnie omal nie spuściliśmy naszych różdżek w toalecie, a na koniec spaliśmy w jednym łóżku. Na dodatek pieprzyliśmy się... Zupełnie niepotrzebnie...
- No cóż, nie powiedziałbym tego. Miałeś orgazm. Ja miałem orgazm. Swoją drogą, nie jesteś tak wściekły jak myślałem, że będziesz.
- Jestem. W środku aż kipię ze złości. Ani słowa o tym Albusowi.
- Jasne, że nie... Naprawdę, myślałem że będziesz o wiele bardziej wściekły. No wiesz, będziesz groził, że mnie zabijesz, spróbujesz użyć na mnie Obliviate...Czekaj, niech zgadnę. Czekasz na odpowiedni moment?
- Zawsze, Black. Zawsze.
KONIEC
