No to popełniłam zbrodnie. Napisałam. Wiem, że mówiłam, że nie piszę, bo nie piszę, nie przepadam za pisaniem i zwykle nie mam pomysłów na nic. Ale natchnęło mnie. Nie ma dużo kushieliskich ff, dlatego postanowiłam napisać coś swojego.
Za pomoc w tekście, rady, sugestie i poprawki bardzo dziękuję: Szu, Lomiel i Mirri
Ostrzeżenia: pojawia się lekki femme slash.
Historia dzieje się ok. 50 rozdziału Wybranki Kusziela (2 tom trylogii) , pojawiają się spoilery i sporo nawiązań.
---
Znowu leżała w tej przeklętej, za małej celi. Czuła zapach i chłód morskiego powietrza, które wpadało przez małe okienko. Słyszała szum fal obijających się o skały, spoza ścian dobiegało ją wycie, skomlenie i drapanie współwięźniów. Rytuał, trwający całymi dniami bez końca. Już się do tego przyzwyczaiła. Nagle wśród tych wszystkich dźwięków wyłowiła coś innego, rzadziej spotykanego - chrzęst przekręcanego w zamku klucza. W drzwiach nie ujrzała, jak to bywało o tej porze, dozorcy z jedzeniem. Ona! Jak zwykle olśniewająco piękna i pociągająca. W pierwszej chwili uwięziona nie mogła oderwać wzroku od jej twarzy. Dawne uczucia powróciły. Chciała móc dotknąć gładkiej skóry, poczuć smak gorących ust i ból. Chciała na nią patrzeć. Nawet w te zimne, szafirowe oczy. Obecność tej kobiety, chłodne spojrzenie, zniewalały ją, ale wbrew sobie próbowała od tego uciec. Gdy przesunęła wzrok trochę niżej, przeszedł ją dreszcz. Kobieta miała duży dekolt, prawie odsłaniający sutki jej kształtnych piersi. A w zagłębieniu pomiędzy nimi spoczywał zawieszony na złotym łańcuszku duży diament. Wtedy głos zdrowego rozsądku postanowił się wreszcie obudzić.
Nie! Nie chciała mieć z nią nic wspólnego. Nienawidziła przecież tej cholernej zdrajczyni.
W przypływie chwilowej trzeźwości umysłu odwróciła wzrok, jednak nie na tyle szybko, by nie zauważyć drobnego szczegółu - kasjelickiego zarękawia w dłoniach d'Angelińskiej żony księcia Benedykta.
- Witaj Fedro - usłyszała słowa wypowiadane melodyjnym głosem.
- Po co tu przyszłaś? Chyba już osiągnęłaś to, czego chciałaś? - odpowiedziała, nadal nie podnosząc wzroku na swoją rozmówczynię.
- Niezupełnie. Jak widzisz, Joscelinowi nie bardzo opłaciło się opuszczenie Jeszuitów. Chciał cię ratować, czyż to nie piękne?
- Nie szydź pani z niego! Czy on… - Dziewczyna spojrzała nienawistnym wzrokiem na bogato ubraną kobietę.
- Tak, jeszcze żyje, ale jeśli nadal uparcie będziesz stawiać na swoim, długo to nie potrwa. Zginie z ręki jednego z moich żołnierzy. A ty będziesz powoli wariować tutaj, w ciemnej, ciasnej celi, w brudzie, wśród krzyków współwięźniów i huku morskich fal.
- Czego chcesz tym razem, pani?
- Tego co zawsze. Chcę ciebie, Fedro, ciebie.
Szybko poderwała się z łoża, uspokajając łomoczące serce, usiadła. To był tylko zły sen, koszmar. Następny trudny wybór, żądanie Melisandy. Joscelin… Rozpłakała się. Zdawała sobie sprawę z nierealności zdarzenia, ale brakowało jej kasjelity. W posiadłości Kazana była bezpieczna, tylko co działo się z jej ukochanym? Tego nie wiedziała...
