Słońce leniwie wlewało się przez nieosłonięte kotarą okno, oświetlając swym blaskiem zniszczoną sypialnie. Pomieszczenie wyglądało smętnie i wyjątkowo niechlujnie. Ze ścian zwisały naderwane kawałki tapety, bujając się w takt hulającego między szczelinami w okiennicach wiatru.

Sufit, zdobiony pięknymi płaskorzeźbami, był szarobrunatny, ozdobiony niezliczoną ilością pajęczyn. Na podłodze walały się puste butelki po alkoholu. W kącie komnaty, obok zwiniętego dywanu, leżała sterta książek w skórzanych oprawach. Jedyną rzeczą, zdającą się nie pasować do pomieszczenia, była starannie ułożona zbroja, obok której leżały preparaty do czyszczenia i konserwacji.

W pomieszczeniu było zimno, pomimo tego, że w kominku wesoło buchał ogień, a na dworze było jakieś dwadzieścia stopni na plusie. Fenris nie lubił zimna. Wszak w Tevinterze było upalnie, temperatura rzadko kiedy spadała tam poniżej dziesięciu stopni Celsjusza. Zawsze, gdy narzekał na pogodę w Kirkwall(co zdarzało się dość często, gdyż elf ten był z natury pesymistą), Vivienne Hawk lubiła mówić - „Ciesz się, że nie byłeś w Fereldenie. Nie dość, że jest tam zimno, wszędzie jest pełno błota to, o zgrozo!, każde miejsce śmierdzi mokrym kundlem."

Hawke nie lubiła psów. Mówiła, że to przez Carvera, jej młodszego brata, który będąc małym chłopcem przywlókł do domu szczenie mabari. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że „parszywy kundel" zrobił sobie z niej gryzaczek. A trzeba przyznać, że czteromiesięczne szczenię mabari waży około trzydziestu kilo, jest dość duże i ma niesamowicie ostre zęby. Fenris lubił psy. W szczególności te inteligentne wielkoludy. Psy bojowe, niesamowicie mądre i niebezpieczne. Hawke wolała koty. „Nie są tępe i wolą chodzić własnymi ścieżkami, a nie trzymać się nogi swojego pana. Mają własne zdanie i swoją dumę" - mówiła. Może to dlatego wybrała tego tępego plugawca.

Elf pomimo usilnych starań, nie mógł pogodzić się z faktem, że Vivienne jest magiem. Była inna niż wszyscy, których znał, ale jednak. Ten cierń w sercu, który nie pozwalał mu jej zaufać do końca, palił go żywym ogniem, aż wreszcie kazał mu ją opuścić. Wiedział, że to będzie najlepsze rozwiązanie. Nie zasługiwał na nią. Każde ich spotkanie kończyło się zażartą kłótnią, które często tyczyły się zwykłych pierdół. Jednak ani on, ani Vivienne nie potrafili ustąpić. Zbyt duży konflikt ideologiczny. Fenris wiedział, że Hawke jest dla niego za dobra, że zasługuje na coś więcej. Zdawał sobie sprawę również z tego, że z Andersem będzie jej o wiele lepiej. Każde spotkanie ten dwójki, którego był obserwatorem, utwierdzało go w tym fakcie.

Posiadłość, w której był nielegalnym lokatorem, była w stanie kompletnej ruiny. Elf nie miał ochoty nawet kiwnąć palcem, żeby cokolwiek w niej uporządkować. Przecież była to własność jego wroga, którą on przejął w imię zemsty.

Chociaż tak naprawdę zamieszkał tam, żeby być blisko Hawke. Od początku go fascynowała, co za tym idzie, chciał poznać ją bliżej. Jej przekonania, sposób bycia. Chciał, żeby Vivienne przychodziła do niego w razie kłopotów. A jednak, gdy jej brat zginął na Głębokich Ścieżkach, chowała ból podczas wyprawy i dopiero gdy przybyli do Kirkwall, udała się do Mrokowiska, prosto do Kliniki. Wypłakała się Andersowi na ramieniu, pomimo iż on, Fenris, był tuż obok. Czy naprawdę sprawiał wrażenie takiego sukinsyna, że nie była nigdy w stanie się mu wyżalić? Nawet po śmierci matki nie przyszła do niego. Gdy starał się ją jakoś pocieszyć, zdawała się w ogóle tym nie przejmować. „Wszystko u mnie dobrze, nie ma czym się martwić". Gdy wypowiadała te słowa, na jej twarzy gościł sztuczny uśmiech, a oczy miała puste. Dobrze wiedział, że bardzo długo będzie zmagała się z tą stratą. Nie umiał jej pocieszyć jak należy. Mimo że się starał. Był beznadziejny. Dlatego plugawiec nadawał się lepiej na to stanowisko.

Elf spał niespokojnie na podłodze, owinięty w stertę koców. Ułożył się obok kominka, żeby nie marznąć. Ignorował fakt, że na środku pokoju stoi wielkie łoże z baldachimem. Przyzwyczajony do twardego posłania i niewygody, źle się czuł „zatopiony" w miękki materac. Poza tym, było mu tam zimno. Fenris, pod wpływem jakiegoś niemiłego snu, obrócił się gwałtownie na drugi bok. Przyjemne ciepełko, które wcześniej grzało mu plecy, okazało się demonicznymi promieniami słońca, które teraz postanowiły razić go w oczy. Elf cierpiał na chroniczne napady światłowstrętu, które nasilały się szczególnie wtedy, gdy miał kaca.

A dzisiaj miał kaca wszech czasów.

Elf z jękiem obrócił się tyłem do okna i powoli wstał. Przetarł oczy i przeciągnął się. Miał okropny ból głowy i mdłości. Z trudem doczłapał się do okna. Okno wychodziło na nieduży ogród, który mimo wczesnej(dla elfa)pory tętnił życiem. Śpiewające ptaki doprowadzały go do szaleństwa. Z ulgą zasunął kotary. W pomieszczeniu zapanował zbawienny półmrok. Fenris rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając dzbanka z wodą. Dopadł do niego z wyrazem triumfu na twarzy i upił potężny łyk. Napój jednak niezbyt chętnie trzymał się żołądka. Elf poczuł zalewające go fale nadchodzących torsji. Oparł się o ścianę i osunął się po niej, spoczywając w pozycji siedzącej. Wyprostował nogi, uniósł głowę do góry i postanowił policzyć do trzech, żeby uspokoić buntujący się żołądek. Nie zdążył doliczyć do dwóch, gdy do jego uszu dobiegł głośny trzask zamykanych na dole drzwi frontowych i kroki zmierzające wprost do jego sypialni, która znajdowała się na piętrze. Zdawało mu się, że schodami idzie przynajmniej tuzin uzbrojonych bandziorów. Fenris zastanowił się nad tym. „Pewnie Danarius przysłał wreszcie kogoś, kto ma mnie wykończyć. Po śmierci Hadrianny był spokój, jak makiem zasiał. To byłoby nie w jego stylu, gdyby odpuścił."

Nieprzyjemne myśli przerwał mu odgłos otwieranych drzwi do sypialni i zniekształcony przez jego ból głowy głos. Gdyby był w lepszej kondycji, banda by nie żyła od razu po przekroczeniu progu tego domu. Teraz jednak zacisnął powieki i czekał na rozwój wydarzeń. Coś było jednak nie tak. Elf nie był w stanie wytłumaczyć sobie, dlaczego głos który do niego mówi jest znajomy i pełen współczucia. Przecież mordercy nie powinni współczuć ofierze.

Fenris postanowił wsłuchać się w słowa, które wypowiada do niego przybysz. Skupienie się na tym było istnym wyzwaniem.

-Fenrisie, Fenris! Czy słyszysz co do Ciebie mówię? Wszystko w porządku? Odezwij się wreszcie, na tyłek Andrasty!

-Na miłość Stwórcy, zabij mnie już, ale nie wrzeszcz tak! Głowa mi pęka. - Elf jęknął i zakrył twarz dłońmi.

-Po co, do cholery mam Cię zabijać? Nie rozpoznajesz mnie, ty idioto? To ja, Vivienne!

Elf otworzył oczy i skierował wzrok w stronę, z której dobiegał głos przybysza. Postać mówiła prawdę. Vivienne Hawke. Metr siedemdziesiąci pięć, około sześćdziesiąt kilo wagi, czarne, proste włosy do ramion i przejmująco niebieskie oczy. W normalnych warunkach elf cieszyłby się z tego spotkania. Teraz jednak, nie do końca wiedział czy go to cieszy, czy smuci. Głowa bolała go okrutnie. Nie miał siły i chęci na jakiekolwiek odwiedziny.

-Słyszałam, że wczoraj zrobiłeś niezłą burdę – podjęła Hawke – podobno gdyby nie Varric i Izabela rozniósł byś pół Wisielca i paru nieszczęśników, którzy w jakiś niezbyt jasny dla kogokolwiek sposób Ci podpadli. Co zrobili, że zasłużyli sobie na twój gniew? - W głosie maginii brzmiała drwina. Elf wzruszył ramionami i znowu ukrył twarz w dłoniach.

-Ogranicz to. Popatrz jak wyglądasz - Hawke podeszła do okna, odsłoniła kotarę i otworzyła je na oścież – Śmierdzi tu jak w gorzelni.

Vivienne spojrzała na Fenrisa i westchnęła. Elf wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy. Włosy sterczały we wszystkie strony, mimo iż starał się ukryć w dłoniach swoją twarz, Vivienne wcześniej zauważyła jego podkrążone, czerwone z przepicia oczy. Marne jedzenie i nadużywanie alkoholu spowodowało, że elf bardzo schudł. Na ramiona miał narzuconą koszulę z nierówno pozapinanymi haftkami. Dziewczyna pokręciła w zamyśleniu głową i usiadła obok niego.

-Fenrisie – zaczęła niepewnie – czy chodzi o to, co było...

-Nie – elf przerwał jej gwałtownie, prostując plecy i przeczesując włosy palcami. Zwrócił twarz w jej stronę i spojrzał na nią. Jego oczy nie wyrażały uczuć. Kłamał, ale nie dawał tego po sobie poznać.

-Martwię się o Ciebie – szepnęła, patrząc mu prosto w oczy. Unikał takich intymnych kontaktów. Elf gwałtownie odwrócił wzrok, wbijając go w okno. Jakoś przełamał światłowstręt, byle tylko nie patrzeć w błękitne oczy maginii. Zawsze go hipnotyzowały.

-Jest jakiś powód, dla którego tu przyszłaś, czy po prostu chcesz się wymienić spostrzeżeniami na temat mojego sposobu prowadzenia się? - Elf próbował nadać swojemu głosowi jadowity ton, jednakże przyszło mu to z wielkim trudem – to, co robię nie powinno Cię interesować. Jest to tylko i wyłącznie moja sprawa. No, chyba, że przyszłaś tu w innym celu – elf spojrzał na nią znacząco.

-Nie przyszłam się podlizywać!

Jego zjadliwy ton zdał egzamin. Wyprowadził ją z równowagi. Mimo to Vivienne nie wybuchnęła krzykiem, ani nie obrzuciła go wyzwiskami. Siedziała nadal spokojnie obok niego, niepewnie miętosząc coś w dłoniach.

-Więc o co chodzi?

-Fenrisie, nie prosiłam Cię nigdy o bezinteresowną pomoc. Dzisiaj jednak muszę to zrobić.

Elf wpatrywał się w nią uważnie. To było spełnienie jego marzeń, a jednak miał wrażenie, że prośba wcale mu się nie spodoba.

Vivienne wzięła głęboki wdech. Bała się tej rozmowy jak cholera. Nie pomagało tłumaczenie sobie i wmawianie, że mimo wszystko, co między nimi było, nadal są przecież przyjaciółmi. Otuchy nie dodał jej fakt, że elf nosi nadal jej czerwoną chustkę. Dała mu ją tamtej nocy... Nie, nie może myśleć o przeszłości. Podjęła słuszną decyzję, teraz była szczęśliwa. Wiedziała, że jeśli to by się udało i miała by iść przez z życie z Fenrisem, nie byłaby to łatwa droga.

-Nigdy Ci nie opowiadałam zbyt wiele o mojej rodzinie. Zapewne zdziwi Cię fakt, że mój ojciec miał młodszą siostrę. Ona miała córkę. Nie widziałam Cath od lat, od kiedy...-Vivienne przerwała i spojrzała na swoje dłonie.

-Ona uratowała nas, mnie i Bethany – podjęła opowieść- Miała wtedy sześć lat i trafiła do kręgu przez moją głupotę. Dobrowolnie wzięła na siebie winę i poszła z nimi. Była w wieku mojej siostry.

Potem wiele lat nie miałam żadnych informacji od niej. Gdy usłyszałam co się wydarzyło w Fereldeńskim Kręgu, pomyślałam, że nie żyje. Jednak udało jej uciec przed Plagą. Wczoraj dostałam od niej list. Nawet sobie nie wyobrażasz, jaka jestem szczęśliwa, że Cath jest cała i zdrowa. Najpierw tatuś, potem Bethany, Carver i wreszcie mama...Cath to moja jedyna rodzina – głos jej się załamał, przerwała na chwilę.

-A teraz ścigają ją templariusze. Musisz mi pomóc, błagam, jeśli tutaj zostanie...z tobą będzie bezpieczna... - Dziewczyna zwróciła błagalne spojrzenie w stronę elfa. Fenris poruszył się niepewnie, nie bardzo wiedząc, co ma począć.

-Dlaczego ścigają ją templariusze? - elf miał niepewny głos. Decyzja była trudna do podjęcia.

-Ona...Poturbowała paru templariuszy...Miała powód, rzecz jasna! Na pewno, jak ją zapytasz, to Ci wyjaśni.

-Hawke. Jeśli uważasz, że zamieszkam pod jednym dachem z niezrównoważonym psychicznie apostatom, który bez mrugnięcia okiem rozłożył naraz pięciu templariuszy, to chyba masz mnie za idiotę, albo tobie pomieszało się w głowie.-Przyjrzał się Vivienne i zaczął – Jaką masz pewność, że ona jest tym, za kogo się podaje?

-Dlaczego niby miałaby kłamać?

-O Stwórco! Hawke! Jesteś bohaterką Kirkwall! Każdy czeka na okazję, żeby Cię wykorzystać! Chcesz na siebie zesłać hordę templariuszy albo jakąś inną Plagę?

-To moja jedyna rodzina. Mam swoje dowody na to, że jest kim jest. A poza tym, mam u niej potężny dług wdzięczności – oczy maginii zwęziły się, a głos stał się lodowaty.

-Ty chyba nie mówisz poważnie. Zgłosiłaś się do złej osoby. Może mam jej jeszcze zmieniać pieluchy?

-Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi, elfie! - Vivienne zerwała się z podłogi i stanęła przed elfem – ale widzę, że gorzała całkiem przyćmiła Ci rozum! Gdybym myślała jak ty, to nie pomogłabym Ci ani na początku, ani potem, gdy Hadrianna chciała Cię złapać!

-Może trzeba było! Nie musiałbym się z tobą ciągle kłócić!

-Zamknij się i posłuchaj mnie! Nie mam o nic żalu do Ciebie, ale widzę, że z tobą jest odwrotnie! Jakbyś zmienił zdanie, to wiesz gdzie mnie szukać.

Drzwi zamknęły się z hukiem. Elf słyszał ciężkie kroki kierujące się w stronę drzwi frontowych. Był zły, ale mimo to wiedział, że powinien ustąpić i zgodzić się. Nawet jeśli nie współgrało to zupełnie z jego przekonaniami.