*(Dziwna dziś jest data. Smutny dziś jest dzień. Taki... martwy)


Południe.

Biegła na wskroś jałowych pól pustyni. Szukała miejsca na tej Ziemi – jej ziemi – której dawała siebie całymi dniami. Spała. Przed snem gwiazdy układały ją do snu. A świerszcze lub szelest traw nuciły jej kołysanki.

Potem znów biegła. Od nowa otwierając oczy na światło dnia. Miała trzydzieści sześć tysięcy myśli, które wirowały jej w głowie. Tanie ubranie obcierało zmęczoną skórę. Przetłuszczone włosy kleiły się do czoła.

Gdy biegła, ale też gdy… uciekała. Goniona wstydem i oczami żalu, które na nią spoglądały. Gdy po raz kolejny nic jej się nie udało. Przynosiła zniszczenie. Zapakowane w dobre chęci.

Garstka ludzi jeszcze żyła. Żywili do niej dobre uczucie. Porozsypywani na całym kontynencie. Ale żadne z nich nie było tym miejscem. Które chciała mieć. I żyć w nim.

A może jednak owe miejsce… znalazła?

Gdy łomotało serce. I krew uderzyła do głowy. Chciała się przed nim schronić, lecz… Nawet czarne monstrum było lepsze od niej. To z kolcem jadowym wielkości jej ramienia. Było sławne, jego podobizna tkwiła na niebie. Była to jedna z jej ulubionych konstelacji.

Bo może… odnalazła je, gdy piątka dzieciaków stanęła przed zachodzącym słońcem?

IPod grał w jej uszach. Grała muzyka w sercu. Zielony stał się jej ulubionym kolorem. Drgnęła, gdy lider pokiwał głową. To znaczy, że… może być to miejsce?

Nieśmiałe pytanie zostało zagłuszone przez gorzki śmiech. On cię przecież zdradził! Zdradził!

Ale byłaś głupia!

Zachód.

Tamte dni nie mijały już na wędrówce. Osiedliła się w jaskini najstraszniejszego lwa. Kazał pozabijać zdrajców. To ci, którzy sprawili jej tak wiele bólu. Ale ból, jaki jej sprawiał Mistrz… To nie miało prawa bytu. Milcz.

Dumnym krokiem przemierzała miasto. Wyludnione, całkowicie wyludnione. Zieleń zastąpił robot. Gwiazdę – ołowiana chmura. I ona też była robotem. Nie chciała prowokować lwa.

Udawało jej się wiele. Największym jej osiągnięciem było przechodzić obok miejsc tak silnie związanych z tamtymi. I przechodzić z kamienną twarzą.

Najbardziej nienawidziła czarnego kruka. Najbardziej też się go bała. Wykarczowała najbliższe lasy. Ciemne ptaki nie miały miejsca do życia. Niech poczują się jak ona. Czarne ptaki milkły i spoglądały na nią z mrokiem w szkarłatnych ślepiach. Gdy patrolowała. I szła drogą wytyczoną przez Mistrza. Nie! Głupie kawki! Tamci nie żyją! Nie żyją! Nie…!

A jednak. Żyli. Ta garstka ludzi przeżyła. Nie żywili do niej żadnych dobrych uczuć. Już nie. I z całą furią jej to pokazali.

Powracając do jaskini, miała się przekonać. O sile, jaką trzeba mieć. Aby żyć u boku tyrana. Szaleńca. Sadysty. Który miał nad nią władzę absolutną. I mógł pozwolić sobie na wszystko.

Słowa protestu uwięzły w jej gardle. Bo to już nie było jej gardło, jej ciało. Nie chcieli jej przebaczyć, nikt. Ale ostatnim gestem. Próbowała… odkupić… swoje winy…

Nadaremnie. Oczy czarnego kruka wciąż i wciąż powtarzały. „W mojej pamięci na zawsze pozostaniesz brudną, słabą dziewczyną, która ma umrzeć".

Jakim bezmyślnym głupcem byłaś!

Wschód.

Dziś jest nowy dzień. Pakuję książki do torby, myję zęby. Autobus szkolny koloru moich włosów co rano podjeżdża pod dom. Siadam na obdartych przez uczniów siedzeniach, przebrana w szkolny mundurek. Co rano przyglądam się Wieży Tytanów. Stojącej daleko na morzu, w całkowitym odosobnieniu, która ma swoją własną historię, swój inny świat, całkowicie różny od wszystkiego, co można sobie wyobrazić.

Czasem kłuje mnie nieznane uczucie bólu. Tęsknota, zazdrość a może… może dodatkowo też smutek?

Ale odwracam głowę, a Marietta mnie zagaduje. Tu przynajmniej nie ma czarnych kruków. Pod szkołą jestem zafrapowana tylko nowymi chłopakami, wypadami na miasto i okropną nauczycielką fizyki.

Dawny mój pan odszedł ode mnie. Słusznie przekonany o moim braku przydatności do czegokolwiek. Kiwnął tylko głową. Na znak, że skończyliśmy. Potem oddalił się już na zawsze.

Nie wydaję znaku życia z przeszłości, gdy jeden z tamtych odnajduje mnie. Mimo, że zielony jest nadal moim ukochanym kolorem.

Promienie wschodzącego słońca oślepiają mnie, gdy odchodzi. Do czarnego kruka.

Moje życie znów wschodzi jasnym światłem. Porzucam dawne życie. Zaczynam od początku.

Niszczę przeszłość, by z pomocą teraźniejszości nie wstydzić się patrzeć w przyszłość.

I tego właśnie chcę!