Uwaga: Poniższe opowiadanie jest wynikiem pracy w duecie, podjętej przez kim-onkę i soshi185. Jest to pierwszy wspólny projekt autorek, choć myślą już o kolejnych wielkich dziełach.

Zachęcamy do szukania związku z pewnym znanym powszechnie serialem.

soshi185: Ponieważ to nasza droga kim-onka została wrobiona w pisanie tego ambitnego dzieła, a ja zajmowałam się głownie siedzeniem obok niej i wygłaszaniem swobodnych myśli, które kim-onka następnie ubierała w sensowne słowa, postanowiłam również umożliwić jej zaszczyt opublikowania tego na swoim profilu.

kim-onka: Ponieważ to ja dostarczam klawiaturę, też coś napiszę… Duety autorskie naprawdę są podwójnie twórcze ;) Miłego czytania życzę.


Z pozoru był to dzień jak co dzień w głównej siedzibie domu mody Vessalius&Nightray: Pandora Designs. Pracownicy biegali bezładnie po korytarzach w ferworze przygotowań do najbliższego pokazu, który miał wypromować najnowszego projektanta. Prezes firmy, udający się nonszalanckim krokiem w kierunku swojego gabinetu, kątem oka złowił artystę warczącego na asystentów zza kilku szpilek i jednego patyczka od lizaka, które trzymał w zębach. Uwadze szefa nie umknął także ekscentryczny strój projektanta. Ubiór Xerxesa Breaka odzwierciedlał dokładnie jego osobowość: był fantazyjny i osobliwy, a do tego aż tryskał nieokiełznaną kreatywnością. Podczas targów mody, kiedy projektanci starają się wcielić we własną myśl artystyczną, wejście tego Picassa wśród krawców niezmiennie powodowało, że pozostali bledli i marnieli na podobieństwo wróbli otaczających dumnego pawia.

Prezes uśmiechnął się lekko do siebie. Break był niewątpliwym geniuszem, a kolekcja miała być dziełem godnym swego twórcy. Miał nadzieję, że przyszły sukces pomoże pozostałym znieść humory jednostki wybitnej, która w danym momencie wykłócała się o to, że dostarczony jej materiał był w kolorze błękit paryski, a nie, jak zamawiano, błękit Thénarda. Uśmiech prezesa poszerzył się nieznacznie na widok szczupłej postaci krzątającej się pośród stosów ubrań, szkiców i bel materiału z notesem i długopisem w rękach. Oczy panny Sharon Rainsworth, sekretarki prezesa, lśniły źle skrywanym zachwytem, gdy przyglądała się kreacjom Breaka z entuzjazmem małej dziewczynki oglądającej suknie dla lalek.

Wsiadając do windy prezes minął dyrektora ds. marketingu, Vincenta Nightraya, który posłał mu czarujący uśmiech.

- Jak leci, prezesie? – zagadnął lekko, akcentując jednak ostatnie słowo w taki sposób, że zagadnięty mimo woli przyjrzał mu się uważniej, szukając śladów fałszu w jego uprzejmej fizjonomii. Ludzie są dla ciebie mili z dwóch powodów: albo cię lubią, albo nie lubią. W przypadku Vincenta Nightraya prezes czuł, że to pierwsze można raczej wykluczyć.

Z kolei wysiadając z windy na odpowiednio wyższym piętrze szef napotkał na swej drodze dyrektora sprzedaży, Elliota Nightraya, popijającego kawę z automatu w towarzystwie swojego przyjaciela Leo, dzierżącego w firmie stanowisko administratora systemu, co sprowadzało się do roli głównego informatyka. Leo był figurą dość enigmatyczną – nikt, ewentualnie poza Elliotem, nie był w stanie powiedzieć ani jak naprawdę wygląda, ani jak właściwie się nazywa. Swoją pozycję zawdzięczał tyleż wysokim kwalifikacjom, ileż znajomości z wyżej wymienionym dyrektorem, którą zawarł w niezbyt szeroko znanych okolicznościach w szkole muzycznej. Obaj panowie odpowiedzieli na pozdrowienie prezesa krótkim skinięciem głowy.

W końcu szef dotarł do swojego gabinetu, gotowy na kolejny długi i ciężki dzień pracy; przygotowania do pokazu były wyczerpujące i nie oszczędzały nikogo. Przygotowawszy się mentalnie, położył rękę na klamce, nacisnął i pchnął. I nagle poczuł, że jego dzień zapowiadał się o wiele ciężej, niż mu się dotychczas wydawało.

Oto jego oczom ukazało się oparte o jego prezesowskie biurko światełko jego życia, jego polny kwiatuszek, dyrektor finansowy i przyszła żona, Vanessa Nightray.

- Cześć, Oz – odezwała się pierwsza, kiedy stało się jasne, że czekanie na reakcję prezesa było bezcelowe.

- Co tu robisz? – odpowiedział Oz Vessalius, na chwilę tracąc tę ostrożną delikatność, z jaką zwykł traktować narzeczoną.

Vanessa zmarszczyła brwi.

- Przyszłam się z tobą zobaczyć, oczywiście – prychnęła, zirytowana. – Ale skoro nie chcesz mnie widzieć –

- Ależ chcę, oczywiście, że chcę – zaczął się tłumaczyć Oz, prędko i raczej nieudolnie. – Tylko… zaskoczyłaś mnie.

- Ach.

Zapadła napięta cisza.

- No to… widzisz mnie – spróbował Oz, starając się dyskretnie wybadać, ile czasu narzeczona pragnie mu poświęcić tego ranka.

- Owszem – odparła Vanessa zimno – i skoro już cię widzę, to w sprawie budżetu na promocję…

Tutaj nastąpił rozległy monolog, w którym dyrektor finansowy przedstawiła skargi na rozmaitych pracowników traktujących kwestie finansowe zbyt lekko, w szczególności rozrzutnego Breaka oraz własnego młodszego brata, który najwyraźniej już dawno przestał jej słuchać. Od jakiegoś czasu spotkania Oza i Vanessy kręciły się głównie wokół spraw zawodowych, które awansowały na ich ulubiony wspólny temat. Oz nie tracił nadziei, że kiedyś znajdą jeszcze inny, na który będą mogli swobodnie porozmawiać.

- …i dlatego właśnie uważam, że… - tutaj drzwi otworzyły się z impetem i Oz, który w innych okolicznościach byłby zdenerwowany, że do jego gabinetu prezesa każdy wchodzi, jak chce, ze szczerą ulgą ujrzał swojego przyjaciela, Gilberta Nightraya.

- Oz, masz chwilkę? – spytał Gil. – O, cześć, Vanessa – zauważył przybraną siostrę, która posłała mu spojrzenie morderczyni.

- A, tak, tak, czemu nie, wejdź – odparł Oz wesoło, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z ogromu błędu, który właśnie popełnił.

W pierwszej chwili Vanessa wyglądała jak rozjuszona pantera gotująca się do skoku, ale w momencie, kiedy Oz był już prawie pewien, że rzuci mu się do gardła, wstała z gracją i podeszła do drzwi.

- W takim razie przyjdę później – rzuciła i zamknęła drzwi nieco głośniej, aniżeli przystoi osobie w stu procentach spokojnej.

Gilbert i Oz przez chwilę patrzyli na zamknięte za nią drzwi, aż w końcu Oz spytał:

- No więc co cię tu sprowadza? – mając nadzieję, że tym razem będzie to pytanie bezkonfliktowe.

Gil speszył się nieco.

- No cóż, szczerze mówiąc, chciałem cię prosić… o przysługę.

- Jasne, dla ciebie wszystko. O co chodzi?

- Chodzi o… posadę.

- Nareszcie! – ucieszył się Oz. – W końcu postanowiłeś do nas dołączyć?

- Niezupełnie. Nie. Właściwie to nie chodzi o posadę dla mnie – sprostował Gil, który od wielu lat bronił się jak mógł przed zakusami rodziny i przyjaciół chcących wcielić go do wspólnego przedsięwzięcia.

- O – rozczarował się Oz. – Więc dla kogo?

- Otóż… Pamiętasz, ja wychowałem się w sierocińcu – Gil postanowił zacząć od początku, czyli od oczywistej oczywistości.

- Pamiętam. Vincent również – dodał Oz, pragnąc zaznaczyć, że dzieje dwóch adoptowanych Nightrayów nie są mu obce.

- Tak. No więc… tego… w tym sierocińcu… były też inne dzieci.

- Spodziewałbym się tego – powiedział Oz ostrożnie, i pragnąc pomóc przyjacielowi, spróbował zgadnąć. – Chodzi o pracę dla jednego z tych innych dzieci?

- Tak. To znaczy, niezupełnie. Ona już nie jest dzieckiem, ale wtedy była, rozumiesz, jak my z Vincem byliśmy w tamtym sierocińcu…

- Ach, więc chodzi o dziewczynę – rozpromienił się Oz.

- Tak. To znaczy, nie! To znaczy, tak, ona jest dziewczyną, ale nie taką normalną dziewczyną, to znaczy ona jest normalna, ale w takim sensie, w jakim ty myślisz, że chodzi o dziewczynę, to nie chodzi o dziewczynę – wyjaśnił Gilbert, rumieniąc się lekko.

- Nie ma sprawy.

- Co? Już? Przecież nawet jej nie widziałeś!

- Nie szkodzi. A co właściwie ma robić?

- Ma wyższe wykształcenie ekonomiczne. Nie znam się na tym, ale do czegoś na pewno się wam przyda. Jest bardzo inteligentna.

- To dlaczego nie przedstawiłeś mi jej wcześniej? – zapytał Oz, któremu nie mieściło się w głowie, że przyjaciel mógł ukrywać przed nim jakąkolwiek dziewczynę. Że jego przyjaciel w ogóle znał jakieś dziewczyny.

- No bo… dopiero niedawno ją spotkałem.

- Ale mówiłeś, że znasz ją od dziecka?

- Tak, ale od dawna jej nie widziałem i dopiero niedawno ją spotkałem… to znaczy, ponownie spotkałem, bo pierwszy spotkałem ją, jak byliśmy dziećmi.

- A, spotkanie po latach. Więc jaka ona jest? Oprócz tego, że inteligentna?

Nastąpiła dłuższa pauza.

- No… miła. Jest miła – wyjąkał wreszcie Gil.

Oz uśmiechnął się.

- Dobrze, więc przyprowadź tę swoją miłą koleżankę, a znajdziemy dla niej jakąś posadę. Przy okazji, jak ona się nazywa?

- Alice Baskerville.