Rozdział I

Dziwne rzeczy zdarzały się Harremu Potterowi. Mógł nie ruszać się z miejsca, zajmować się swoimi sprawami i wtedy, ni stąd ni zowąd, tuż obok niego zdarzało się coś dziwnego I niewytłumaczalnego. Oczywiście później jego ciotka i wuj jakimś sposobem byli w stanie udowodnić, że to jego wina, mimo, że w żadnym razie nie potrafili znaleźć logicznego wytłumaczenia występujących wokół niego zjawisk. W końcu, po latach takiego traktowania przyzwyczaił się do tego. Nauczył się brać znikające szyby i odrastające w ciągu jednej nocy włosy za nieodzowny element swojego życia.

Jeden z takich wypadków okazał się jednakże trudniejszy do zapomnienia. Tamtego dnia nie mógł po prostu wzruszyć ramionami, wziąć na siebie winę i czekać na kolejny dzień. Jedno wspomnienie prześladowało go do końca.

To był deszczowy dzień, a Harry został wyciągnięty do miasta przez ciotkę Petunię by pomóc jej nieść torby z zakupami. Wcale mu to nie przeszkadzało, naprawdę. Harry był po prostu szczęśliwy, że może wyrwać się z komórki pod schodami I chociaż przez jakiś czas być z dala od Dudleya. Stał przed sklepem z bardzo drogimi marmurowymi posągami i zdobieniami. Ciotka Petunia powiedziała, że nie ufa jego zapewnieniom o tym, że będzie ostrożny, oraz nie ma zamiaru płacić za nic co zniszczy. Więc zostawiła go samego na deszczu.

Po raz kolejny Harry nie miał nic przeciwko. Wolał stać w deszczu niż w ciszy podążać za ciotką, kiedy ta będzie studiować nudne rzeźby. Poza tym stał na przeciw ratusza. Wielki, majestatyczny budynek, z prowadzącymi do niego kamiennymi schodami oraz pięknym posągiem zasłaniającego sobie oczy Anioła na dachu był jego ulubionym budynkiem w okolicy. Z tymi dwiema wysokimi wieżami po obu stronach przypominał mu zamek, a Harry od zawsze lubił zamki.

Harry zobaczył kilkoro dzieci w jego wieku przechodzących obok. Ich rodzice upewniali się, czy są aby dobrze okryte by się nie przeziębić. Z ukłuciem zazdrości Harry odwrócił się ponownie w stronę ratusza. W myślach wyrzucał sobie, że nie zabrał z domu płaszcza kiedy wychodzili na zakupy, a wszystkie jego ubrania należały wcześniej do Dudleya i ledwo nadawały się...

Czerwona żarówka zapaliła się w jego głowie. Coś innego przyciągnęło jego uwagę.

Gdzie…? Czy ten…? Jak to moż…?

Starał się odtworzyć w swojej głowie i zapamiętać to co przed chwilą widział. Ponieważ mógłby przysiąc, że jeszcze sekundę temu posąg Anioła znajdował się po drugiej stronie dachu.

Tak, musiał mieć rację. Był tego pewien. Tak jak wcześniej Anioł stał po środku dachu, tak teraz kucał przy podstawie jednej z wież z jedną ręką uniesioną do góry jak gdyby szykował się do lotu. Ale to było niemożliwe. Kamienne statuy się nie ruszają. Poza tym stało się to zbyt szybko, by ktoś mógł go przenieść. To nie ma sensu.

Dodam to do listy, pomyślał. Inne dziecko mogłoby spędzić tygodnie na zastanawianiu się jak Anioł się przesunął, ale, oczywiście, Harry widywał dziwniejsze rzeczy. Był najzwyczajniej w świecie zadowolony, że ani jego ciotka ani wuj nie byli świadkami tego zdarzenia, więc nie będą mogli go o nie oskarżyć i/lub ukarać.

Na samą myśl o tym odwrócił się w stronę sklepowej witryny i zerknął przez okno czy ciotka Petunia nie idzie w jego stronę ze srogą miną. Ze smutkiem stwierdził, że w dalszym ciągu przygląda się dekoracjom w towarzystwie niezbyt wyglądającego na zadowolonego z życia ekspedienta. Harry podejrzewał, że jego ciotka zmusiła tego mężczyznę przed chwilą do nudnych wyjaśnień dlaczego właśnie ten a nie inny marmurowy bibelot jest idealny do salonu ciotki Petunii.

Z westchnięciem Harry odwrócił się i bezwiednie jęknął.

Anioł znowu się przemieścił. Jego twarz znajdowała się teraz na wysokości twarzy chłopca, a chociaż dzieliła ich długość ulicy, Harry odruchowo cofnął się do tyłu. Tym co przeraziło go najbardziej była twarz kamiennej statuy – nie była już niczym przesłonięta, a para pustych, szarych oczu wpatrzona w Harrego przez całą długość ulicy była straszniejsza niż cokolwiek.

Chłopiec odwzajemnił spojrzenie, nie będąc pewien czy sobie tego nie wymyślił. Na mniej niż sekundę przestał patrzeć na Anioła, kątem oka zerkając na ludzi przechodzących po obu stronach ulicy, by zobaczyć czy ktokolwiek z nich zwrócił na to uwagę. Nie – ci, których widział szli dalej pochylając głowy i zasłaniając się parasolami przed coraz mocniej zacinającym deszczem.

Harry ponownie spojrzał na Anioła, który bezapelacyjnie wskazywał dłonią na niego.

Przestraszenie Harrego nie było rzeczą łatwą; dorastanie w ciemnej, pełnej pająków komórce pod schodami zmienia człowieka. Ale to go przerażało. Oczy posągu były zwrócone na niego, a palec wyciągniętej dłoni wymierzony prosto w jego serce.

I nie myśląc o tym co robi, mrugnął ponownie

Jego oczy były zamknięte przez najmniejszą część sekundy, ale kiedy znowu je otworzył, Anioł w niczym nie przypominał już anioły jakie się widuje w książkach i kościele. Wyraz twarzy posągu zmienił się w maskę zwierzęcej wściekłości, rozwarte usta ukazywały podobne do kłów zęby, a spod zaciśniętych w nienawistnej furii brwi widać było przypominające oczy drapieżnika szparki.

W tym samym czasie kilka kropli deszczu wylądowało na szybach jego okularów, rozmazując tym samym obraz. Zdjął je szybko, wytarł brzegiem za dużego na niego swetra i ponownie założył na oczy.

Anioła już tam nie było.

Szybko przeczesał wzrokiem dach i wieże w poszukiwaniu posągu. Znalazł go w połowie kamiennych schodów ratusza patrzącego wprost na niego.

Wtedy właśnie Harry zdał sobie sprawę, że statua zmierza w jego kierunku.

To niemożliwe, pomyślał gorączkowo chłopiec. Jak kamienny posąg mógłby się poruszyć, nie mówiąc już o takiej szybkości?

Mrugnął ponownie.

Anioł znajdował się teraz na dole schodów, z szponiastymi rękami wyciągniętymi do przodu, w rozpaczliwej próbie dotknięcia Harrego.

Chłopiec cofnął się o kilka kroków do tyłu i oparł się lekko o mokrą, szklaną witrynę sklepu. Co się dzieje? Czego ten Anioł chce od niego?

Wielka ciężarówka przejechała ulicą opryskując Harrego i wszystko dookoła wodą. Kiedy zniknęła za zakrętem chłopiec ponownie spojrzał na posąg, który przycupnął na ulicy, gotowy do skoku. Wszystkim czego potrzebował było jeszcze jedno mrugnięcie.

Harry postanowił do tego nie dopuścić. Nie przestając patrzeć na Anioła dotknął dłonią ściany i zaczął powoli posuwać się w kierunku sklepowych drzwi. Drżącą dłonią złapał klamkę i nacisnął.

Musiał być szybki. Anioł ruszy za nim zaraz potem jak tylko spuści z niego wzrok, tego był pewien.

Wziął głęboki wdech i po raz ostatni patrząc na Anioła, wpadł do wnętrza sklepu, potknął się na progu i wylądował twarzą na dywanie. Ciotka Petunia stała zaledwie kilka stóp dalej, stanął na równe nogi i szybko schował się za nią, nie zważając na wściekłość wymalowaną na jej twarzy, obecność sprzedawcy, oraz to gdzie się znajdował.

− Ciociu Petuniu! - wydyszał kiedy odwróciła się do niego. − Tam jest...

− Co ty tutaj robisz? − wrzasnęła ciotka. − Mówiłam ci, żebyś poczekał na zewnątrz!

− Przepraszam, ale tamten posą...

− Wyjdź stąd, ty głupi chłopcze. Teraz.

− Ale ciociu Petunio, on się poruszał, kiedy ja...

− Bardzo mi przykro, droga pani − powiedział ekspedient, zerkając na Harrego z dezaprobatą − ale pani siostrzeniec zamoczył nasz dywan i...

− Tak mi przykro − powiedziała szybko zażenowana ciotka Petunia. − Na zewnątrz. Już!

Harry nie ruszył się z miejsca, wpatrując się w ciotkę z błaganiem w oczach.

− Natychmiast! − warknęła.

Przerażony chłopiec wybiegł zadyszany ze sklepu i nie domykając drzwi rozejrzał się dookoła. Anioł stał po drugiej stronie witryny wpatrując się w niego z nieodgadnioną miną. Harry rozejrzał się dookoła w desperackiej próbie znalezienia innego miejsca schronienia niż wnętrze sklepu za jego plecami. Zajrzał jeszcze raz do wypełnionego marmurowymi dekoracjami pomieszczenia i zauważył drzwi naprzeciw miejsca w którym stał. Jego ciotka wróciła do poszukiwań idealnego ornamentu wraz z ekspedientem, więc Harry cicho zamknął drzwi i na palcach pobiegł w kierunku następnych, prowadzących najpewniej na zaplecze.

Musiał użyć całej swojej siły by otworzyć ciężkie metalowe drzwi i po przejściu przez nie znalazł się na brudnym alejce z boku sklepu z antykami. Po lewej znajdowała się ulica, gdzie był Anioł. Dlatego Harry szybkim krokiem ruszył w prawą stronę i serce w nim zamarło gdy zobaczył wielką metalową bramę. Przez kilka sekund bezskutecznie usiłował ją otworzyć, ale była zabezpieczona grubym skoblem, którego nie był w stanie dosięgnąć.

Raz jeszcze spróbował nie wpaść w panikę. Próbował przekonać samego siebie, że Anioł wciąż wypatruje go przy witrynie sklepowej, dzięki czemu będzie mógł uciec tak szybko jak tylko będzie w stanie, oraz ukryć się gdzieś, gdzie posąg go nie znajdzie.

Podskoczył i jakimś cudem zdołał złapać skobel od bramy, która otwarła się z głośnym zgrzytem – teraz mógłby już zacząć uciekać.

Gdyby nie Anioł stojący tuż przed nim. Alabastrowo biała dłoń zakończona pięcioma długimi szponami zatrzymała się na kilka cali przed jego gardłem, gotowa zacisnąć się na nim w każdej chwili.

Harry zrobił krok do tyłu opierając się o bramę. Nie miał szans znowu jej otworzyć bez jednoczesnego przerwania kontaktu wzrokowego z Aniołem.

Próbował coś wymyślić, desperacko usiłował znaleźć jakieś wyjście z tej pozbawionej możliwości odwrotu sytuacji. Ale trudno było się skupić na czymkolwiek kiedy było się tak przerażonym. Każdym calem swojego ciała starał się powstrzymać od mrugania. Ponieważ wiedział. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że ułamek sekundy w czasie którego odwróci wzrok od żyjącej statuy przed sobą będzie go kosztował życie.

Jego oczy zaczęły łzawić, po części dlatego, że były otwarte zbyt szeroko, a po części ponieważ zaczął szlochać. Za chwilę umrze. Ten Anioł go zabije, a jego ciotka najprawdopodobniej wcale tego nie zauważy. Zapomni o nim, wróci do domu z kosztownym bibelotem, który kupi, kiedy jej siostrzeniec zostanie zabity w tej alejce.

W wieku ośmiu lat Harry Potter szykował się na śmierć.

− Boże − wyszeptał. Czuł co się za chwilę stanie w kącikach jego powiek. Jego własne ciało za chwilę go zdradzi, a ta chwila zbliżała się z każdą sekundą. − Proszę − wyszeptał do nikogo w szczególności.

Jego oczy zaczęły niekontrolowanie drżeć. Zaszlochał w nadziei, że wkrótce będzie mu dane zobaczyć Mamę i Tatę, po czym poczuł, że jego oczy są już zamknięte.

Usłyszał głośne uderzenie i w chwilę później zdał sobie z zaskoczeniem sprawę, że wciąż jest żywy.

− Co − usłyszał piskliwy, wściekły głos − ty tu na miłość Boską robisz, głupi dzieciaku?

Harry otworzył oczy i poczuł coś czego nie poczuł jeszcze nigdy wcześniej, ani nigdy później. Niewiarygodną, niekontrolowaną i niewyobrażalną radość na widok ciotki Petunii.

Nie miało przy tym znaczenia to, że towarzyszył jej ten przemądrzały sprzedawca, jak też to, że oboje przypominali teraz rozjuszone byki. Nie obchodziło go to. Teraz troje ludzi patrzyło na Anioła, który stał przy ścianie, był lekko pochylony i zasłaniał sobie oczy dłońmi.

Ciotka Petunia złapała go szponiastą ręką za zwisający mu do połowy ud sweter i dosłownie zaciągnęła do metalowych drzwi, przez które najprawdopodobniej weszła w alejkę gdy go szukała.

− Jak śmiałeś wrócić do sklepu? − krzyknęła. − Włamałeś się i wszedłeś bez pozwolenia na cudzą posesję jak zwykły złodziej! Będzie cię to kosztowało miesiąc w komórce pod schodami. I lepiej zetrzyj z twarzy ten uśmieszek, albo własnoręcznie wybiję ci z głowy te głupoty.

Mimo, że chłopiec został wciągnięty siłą do sklepu i zamknięty na miesiąc w swojej komórce pod schodami, nie był w stanie przestać się uśmiechać. A był to uśmiech ulgi, wyczerpania i radości z bycia żywym. Mieszkał w ponurym domu, w mrocznej komórce pod schodami, pod jednym dachem z podłym wujem i ciotką, ale nie zwracał na to uwagi.

Harry Potter był żywy!

Był tak szczęśliwy bo ledwie zauważył, że sprzedawca nie odprowadził ich do drzwi. W tamtej chwili zajmowało go coś innego - mężczyzna wciąż podziwiał wspaniałą kamienną rzeźbę w swojej alejce. Był całkowicie pewien, że nie widział jej gdy zaledwie godzinę wcześniej wynosił śmieci do kontenera. Czy został tu dostarczony? A może miało to coś wspólnego z tym małym obdartusem? Zdał sobie sprawę, że tak naprawdę wcale nie zależy mu na tym by poznać przyczynę pojawienia się tego wspaniałego posągu. Sklep należy do jego rodziny, alejka również, więc równie dobrze może to sprzedać.

Statua była zbyt ciężka by mógł samodzielnie ją przenieść do sklepu, pomyślał oglądając ją ze wszystkich stron. Może da radę go przenieść razem z tym młodym praktykantem, który przyjdzie na swoją zmianę za kwadrans.

Odwrócił się w stronę sklepu plecami do Anioła i ruszył do przodu, ale zdołał zrobić tylko kilka kroków.

Od tamtej pory nikt go nie widział.