Link do oryginału: s/8451502/1/Of-Kidnapping-and-Time-Travelling
Autor oryginału: WaiiKitsune
Zgoda autora: jest!
Opis: Dwudziestoczteroletni Sawada Tsunayoshi zostaje porwany i przeniesiony 400 lat w przeszłość. I nastał chaos. Jak zwykle.
Sprostowanie: KHR! Należy do Amano Akiry
Pairing: Brak
Ostrzeżenia: generalnie OoC i kompletny crack
Inspiracja: One Time Too Many autorstwa Kingyo, który można również można tutaj znaleźć wśród innych FF z fandomu KHR
Notka od tłumacza: Mówiłam już, że uwielbiam fanficki gdzie jest Primo? ^^ W ten oto sposób wyszukałam kolejny tekst i oddaję go w wasze ręce. Część druga prawdopodobnie pojawi się w przyszłym tygodniu. Aha, a jakby ktoś szukał One Time Too Many, to ten fanfick również został przeze mnie przetłumaczony i jest już na FF.
Porwania i podróże w czasie
- Po raz ostatni, nie będziemy…
*puf*
Giotto przerwał w środku zdania kiedy znajomy, różowy dym pochłonął stół konferencyjny. Czekając aż opadnie, ukradkiem rozejrzał się wokół stołu.
G wyglądał na zirytowanego – nawet bardziej niż zwykle – i Giotto nie mógł go za to winić; dym stawał się już codziennością.
Asari był tak spokojny jak zawsze, ale Giotto zauważył jak mocno ściskał kubek z herbatą – i walczył z ochotą by iść po swoją broń.
Knuckle miał na twarzy swój zwyczajowy uśmiech i zamknął wcześniej otwartą biblię, relaksując się na krześle w oczekiwaniu. Giotto był pewny, że mężczyzna nie mógł doczekać się tego, co się stanie.
Lampo marszczył brwi i wygodniej usadawiał się na krześle, wyglądając na średnio zirytowanego. Giotto jednak wiedział lepiej; był szczęśliwy widząc ich gościa – w końcu jest on jedyną osobą (poza samym Giotto) która praktycznie w ogóle mu nie dokuczała.
Alaude wyglądał na zirytowanego nawet bardziej niż G i Lampo razem wzięci, jeśli to w ogóle możliwe. Mężczyzna był w środku swojego raportu i nienawidził, gdy mu przerywano. Tym razem nie tylko raz już to zrobiono (przez Daemona), lecz nawet nie był w stanie kontynuować przez różowy dym, który się pojawił. Giotto modlił się w ciszy i obserwował, jak Alaude obracał w dłoniach swoje kajdanki.
Daemon jak zawsze był trudny do odczytania; Giotto mógł jednak powiedzieć, że utknął gdzieś pomiędzy lekką irytacją a rozbawieniem – i obie te rzeczy stanowiły złe wieści w przypadku Daemona Spade. Giotto przezornie zdecydował się mieć oko na iluzjonistę.
Wciąż jeszcze zostało trochę dymu, ale dało się już dostrzec osobę, którą skrywał.
Nie czekając ani chwili dłużej, G warknął – Co lub kto tym razem?
Postać wzdrygnęła się. Odwróciła swoją głowę w kierunku Giotto i spytała: - Zły moment?
- Zły moment – odparł Giotto, potakując. – Co się stało tym razem, Decimo? – spytał ze znużeniem.
- Tym razem to był naprawdę wypadek – bronił się Tsuna z zażenowanym uśmiechem.
- To dlaczego twoje ręce są związane? – spytał G.
- I twój… budzący wątpliwości stan roznegliżowania? – dodał Daemon z uniesioną brwią.
Tsuna popatrzył po sobie i zaczerwienił się. Miał na sobie tylko swoją pomarańczową koszulę i spodnie od garnituru – i w jakiś sposób obie te części ubrania były naruszone; koszula była prawie cała rozpięta, a spodnie… powiedzmy jedynie, że ktoś był zdecydowanie w środku ich naruszania.
- T…to nie to o czym myślisz! – Rumieniec Tsuny pogłębiał się z każdą minutą.
- Więc słuchamy – odparł G.
- Porwano mnie! – Tsuna prawie krzyknął zdesperowany przez spojrzenia, jakie na niego rzucali. – I…I… był z nimi profesjonalny zabójca który próbował sprawdzić czy mam jakąś ukrytą broń… - wymamrotał.
- Porwany? – powtórzył Asari.
- Znowu wzięli cię za dziecko, Decimo? – zapytał Lampo słabym głosem.
- Nie moja wina, że nie urosłem wystarczająco… - nadąsał się Tsuna. – I nawet mnie nie pytajcie o porwanie. Kto jest na tyle głupi, żeby porwać mafijnego bossa? Czy oni wszyscy nie wolą nas zamiast tego pozabijać?
- Może mieli ukryty motyw? – zasugerował Asari.
- Jaki niby, trzymanie mnie dla okupu? – Tsuna się naburmuszył. – Nie chcę się przechwalać, ale jestem Vongola Decimo. Porwanie mnie jest jak podpisanie sobie wyroku śmierci.
- Tak samo jak i próba zabójstwa – zauważył Giotto.
Tsuna westchnął, sfrustrowany. – Ale serio, porwanie? To znaczy, czy ja wyglądam jak dziecko? – I zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, Tsuna warknął: - Przerobię na mrożonki każdego kto temu przytaknie!
Giotto zachichotał.
Wbrew powszechnej opinii, Tsuna wystrzelił w górę w wieku lat szesnastu. Niestety, jego Strażnicy również, i w efekcie wciąż był niższy od nich – z wyjątkiem Strażnika Błyskawicy i żeńskiego Strażnika Mgły. Tsuna wciąż miał też trochę ze swojego dziecinnego wyglądu, mimo że większość z niego stracił.
Jego Strażnicy korzystali z każdej okazji, by sobie z niego zażartować.
- Tak przy okazji, moje ręce zaczynają strasznie drętwieć – rzucił Tsuna mimochodem. – Czy ktoś mógłby mnie rozwiązać, proszę?
Asari stłumił śmiech. – Odwróć się, Decimo.
- Przepraszam, Asari-san. To ciężkie do zrobienia… - Tsuna uśmiechnął się, wskazując na siebie siedzącego na stole konferencyjnym po turecku, ze związanymi rękami za plecami.
- Punkt dla ciebie – uśmiechnął się Asari. – Cóż, zostań tak i nie ruszaj się.
- Wierzę, że mnie nie przetniesz, Asari-san – zapewnił Tsuna.
Asari westchnął ciężko i przeciął więzy na rękach Tsuny jednym ze swoich krótkich mieczy. Zajęło to tylko chwilę, by opadły i Tsuna mógł delikatnie potrzeć swoje zmaltretowane nadgarstki.
- Pozwól mi na to spojrzeć, Decimo – powiedział Knuckle, zbliżając się.
Tsuna posłusznie wyciągnął ręce do Knuckle, by ten mógł je obejrzeć.
Giotto skrzywił się, słysząc westchnienie. Nadgarstki Tsuny były zaczerwienione i obtarte przez użyty sznur. Były nawet fragmenty, gdzie przeciął on skórę.
- Daj mi apteczkę pierwszej pomocy – poprosił Knuckle.
- Nie powinniśmy go zabrać do szpitala? – Asari zmarszczył brwi.
- W porządku, Asari-san – uśmiechnął się Tsuna. – To wystarczy.
- To zaboli, Decimo – ostrzegł Knuckle.
Tsuna skinął głową i przygotował się. Najdelikatniej jak mógł, Knuckle przemył ranę. Tsuna wzdrygnął się i zmusił do nie zabrania ręki, pozwalając księdzu pracować. Brunet wypuścił powietrze, gdy bandaż był już ściśle owinięty wokół jego nadgarstka.
- Decimo – zawołał G.
- Hmm?
- Zejdź – warknął.
Tsuna zamrugał.
- Zejdź ze stołu. Teraz.- G spiorunował go wzrokiem.
Tsuna ponownie odwrócił się do Giotto. – G jest dzisiaj wyjątkowo wredny. Czy coś się stało?
- Nie pytaj, Decimo. Proszę.- Giotto westchnął ciężko. – Chodź tutaj – wstał i pomógł Tsunie zejść ze stołu, z minimalną szkodą dla teczek i papierów które na nim były.
Tsuna natychmiast skierował się do kąta by doprowadzić się do porządku, zanim usiadł na pustym krześle obok Giotto.
- Więc jak, do diabła, znalazłeś się tutaj jeśli zostałeś porwany? – spytał G.
- Dziesięcioletnia Bazooka. – Tsuna ponownie westchnął. – Hayato, Takeshi i Lambo przyszli i Lambo wyrzucił swoją Dziesięcioletnią Bazookę w panice. Znowu.
- Zdajesz sobie sprawę, w jakich czasach jesteś – upewnił się Giotto.
- Oczywiście, mój czterysta-cośtam letni dziadku – odpowiedział Tsuna bezczelnie.
Giotto spiorunował go wzrokiem. Tsuna beztrosko wzruszył ramionami i uśmiechnął się niewinnie.
- Minęło już pięć minut, prawda? – odezwał się Knuckle.
- Cofnął się w czasie o czterysta lat; nie będę zaskoczony – westchnął G.
- Przypuszczam, że… - Asari wpatrywał się w Tsunę.
Brunet jęknął głośnio. – Giannini znowu położył ręce na Dziesięcioletniej Bazooce.
- Naprawdę musisz go zwolnić – powiedział oschle Daemon.
- Żartujesz sobie? Jest dobry w tym co robi! – zawołał Tsuna. Widząc spojrzenia pełne niedowierzania, kontynuował. – Naprawdę. No, przez większość czasu. Jest dobrym mechanikiem. Po prostu nie jest zbyt dobry w ulepszaniu broni…
- Nie pozwól mu więc dotknąć twojej – powiedział G.
Tsuna się uśmiechnął. – Tylko Spanner może jej dotknąć. To on ją w końcu wynalazł. Uchh, poza moimi X-Rękawicami.
Zamrugał i znów popatrzył po sobie. Następnie bezceremonialnie wyrzucił z siebie mieszankę barwnych epitetów.
- Język, Decimo! – upomniał go Giotto.
- Co znowu? – spytał G.
- Myślę, że widziałem Reborna tuż przed „pufnięciem" się tu – wymamrotał Tsuna. - …Jestem skończony.
Giotto pogłaskał go po głowie w wyrazie kondolencji. G uśmiechnął się półgębkiem i potrząsnął głową. Asari podał mu kubek herbaty. Knuckle zaczął przewracać strony swojej biblii, by znaleźć odpowiedni werset. Na twarzy Lampo gościł uśmieszek. Alaude wciąż obracał kajdanki w dłoniach, aczkolwiek wolniej i z drapieżnym uśmiechem na twarzy. Daemon wyglądał na bardzo, bardzo rozbawionego.
- Nie patrzcie tak na mnie! – zawył Tsuna. Kurczowo złapał się Giotto i pociągnął nosem. – Ocal mnie, Dziadku!
Giotto zachichotał.
- Zdajesz sobie sprawę, że technicznie rzecz biorąc, nie jesteś jeszcze jego wnukiem – skomentował G od niechcenia. – No i nigdy nim nie będziesz. Jak wiele było tych „pra"?
- Trzy – odparł Tsuna automatycznie. – Ale nie o to chodzi! – naburmuszył się. Odwracając się znów do Giotto, posłał mu swoje najlepsze spojrzenie zbitego psa. – Dziadku! Nie możesz porzucić swojego ulubionego wnuczka...!
Giotto przełknął ślinę. Nagle uderzyło go, że pozostałości dziecięcego wyglądu Tsuny są mimo wszystko dla niego korzystne.
- D…Decimo… - wzdrygnął się Giotto.
- Dziadku…!
Proszę, nie zalej się łzami… Proszę, nie zalej się łzami… Giotto błagał w swoich myślach. Spojrzał w dół, na Tsunę, by zobaczyć duże, lśniące oczy grożące potokiem łez. …Cholera.
- Wiesz, że nie mogę nic zrobić by ci pomóc… - powiedział żałośnie.
- A…Ale jesteś Vongola Primo…! – zawołał Tsuna.
- Od kiedy to bycie Vongolą Primo oznacza, że jestem niezwyciężony? – Giotto uniósł brew.
Tsuna się nadąsał.
Giotto westchnął. – Decimo. Obawiam się, że jestem bezradny wobec twojego korepetytora.
Tsuna jęknął i uderzył w ramię Giotto (w które wciąż się wczepiał).
- Dziadkuuu~~!
*puf*
Giotto zakaszlał, kiedy pochłonął go różowy dym. Podświadomie zastanawiał się, jak to się stało że też nie zniknął, biorąc pod uwagę jak mocno trzymał go Tsuna.
- Wciąż tu jesteś, Giotto?
Najwidoczniej nie był jedynym, który o tym myślał.
Kiedy dym się przerzedził, Giotto machnął ręką. – Jestem – zawołał.
- Jak myślicie, kiedy wróci? – spytał G, gdy dym kompletnie zniknął. – Obstawiam trzy dni.
- Myślę, że poczeka tydzień zanim wróci – odezwał się Asari.
- Jutro – Giotto był pewny. – Wróci jutro.
G uśmiechnął się nieznacznie na tą pewność. – Chcesz się założyć?
- Jasne.
*puf*
- Jyuudaime!
- Tsuna!
Tsuna zaczekał cierpliwie, aż irytujący dym się nieco rozwieje. – Nic mi nie jest!
Pełne ulgi twarze jego Strażnik Burzy i Deszczu były pierwszą rzeczą, która go przywitała, gdy dym się rozproszył. Zaraz za nimi zobaczył wystraszonego Strażnika Błyskawicy, który rzucił się na niego.
- L…Lambo… - zawołał.
Lambo trząsł się w jego rękach, kurczowo się go trzymając.
- Przepraszam, że cię przestraszyłem, Lambo – zamruczał Tsuna delikatnie, gładząc jego niesforne włosy jedną ręką i głaszcząc plecy drugą.
- Tsuna, twoja ręką… - Yamamoto zmarszczył brwi.
- Skończyłem w czasach Primo – wyjaśnił Tsuna. – Knuckle zabandażował ją dla mnie.
- Więc. Pozwoliłeś się porwać; zmusiłeś mnie do powrotu z mojej misji; dałeś się przenieść w czasie o czterysta lat w przeszłość; zakłóciłeś spotkanie Primo i na śmierć wystraszyłeś swoich Strażników.
Tsuna przełknął ślinę na ten głos tuż za nim. – Porwanie nie było moją winą! I Primo nie miał nic przeciwko…
Dało się słyszeć dźwięk przeładowania broni.
- Przygotuj się na śmierć, Dame-Tsuna.
- Heeeee! – zawył Tsuna. – Przepraszaaaaam!
Omake~!
Giotto nie był szczególnie zaskoczony, gdy różowy dym pojawił się w jego biurze następnego dnia. Był jednak zaskoczony na widok na wpół gniewnego, na wpół nadąsanego spojrzenia na twarzy swojego gościa.
- Decimo…? – Giotto przywitał go z wahaniem.
- Już cię nie lubię, Dziadku – naburmuszył się Tsuna.
- C…co proszę…?! – Giotto gapił się na niego.
Tsuna skrzyżował ramiona i milczał.
Obok Giotto, zduszony chichot G przerodził się w głośny śmiech. Giotto posłał swojemu najlepszemu przyjacielowi piorunujące spojrzenie i odwrócił się ponownie do Tsuny. Wreszcie zauważył zmęczenie, które towarzyszyło jego potomkowi i westchnął.
- Jak przypuszczam, twój korepetytor miał z tym coś wspólnego?
Tsuna prychnął i zamierzał skrzyżować nogi, ale kiedy jego mięśnie zawyły z bólu szybko z tego zrezygnował.
- Niech zgadnę; dzieciak zdecydował się na pełnoprawną sesję sparingową? – G uniósł brew.
Tsuna mruknął coś pod nosem.
- Słucham?
- …nie dzieciak – Tsuna powtórzył głośniej. – Reborn był w dorosłej formie.
- Och – wzdrygnął się Giotto. – To… niedobrze.
Tsuna wpatrywał się w niego oskarżycielsko.
- Decimo… - westchnął Giotto. – Wiesz, że nie mogłem nic zrobić.
Tsuna wydął wargi i zniknął pośród różowego dymu.
- Hej, Hayato... – zawołał Yamamoto niepewnie.
- Co? – burknął Gokudera, stojąc obok niego i czytając dokument ze szczytu sterty którą trzymał.
- Czy to… Giotto?
Gokudera podniósł wzrok i zamrugał.
- T…taa…
- Umm… Czemu on, uchh, nawiedza Tsunę? – spytał Yamamoto. – To znaczy, Giotto by go nie nawiedzał, ale to tak wygląda…
- Kręci się wokół Jyuudaime i… przenika. Spod podłog – podpowiedział Gokudera.
- Tak. To – przytaknął Yamamoto.
Nie tylko oni się na to gapili; cały korytarz wypełniony Mafioso, pokojówkami i kamerdynerami wpatrywał się w Vongolę Decimo, który sprężyście kroczył przed siebie z Vongolą Primo, sztuk jeden, unoszącym się tuż za nim i próbującym zwrócić na siebie uwagę swojego potomka.
- W ogóle to dlaczego Tsuna ignoruje Giotto? – Yamamoto zmarszczył brwi. – Zwykle bardzo się cieszy na jego widok.
Gokudera wzruszył ramionami. – O cokolwiek chodzi, to sprawa Jyuudaime.
- Mah. Skoro tak mówisz – uśmiechnął się Yamamoto. – Myślę, że możesz wstrzymać się z tymi papierkami. Szczerze wątpię, żeby Tsuna chciał je teraz widzieć.
Gokudera spojrzał w dół na stos papierzysk w swoich rękach – w większości składający się z rachunków za naprawy i wymiany.
- Chociaż raz, baseballowy idioto, zgadzam się z tobą.
Yamamoto wyszczerzył się.
Obaj odwrócili się i poszli tą samą drogą, którą przyszli, ignorując krzyki „Decimo! Decimo!" za nimi.
