A, wrzucim coś dla siebie (akurat; pierwsze jest dla A.). Bo te kilkanaście fandomów u góry mojego profilu to zdecydowanie za mało. Poza tym, Mushishi to słodki serial i ktoś powinien do niego pisać w języku Kochanowskiego i Mickiewicza (jaką ja szowinistką jestem, że wypominam pozostałym czterem pretendującym narodom, że jednak nie w ichnich... cóż). Tytuł zbiorku bezczelnie ukradziony od Baczyńskiego.

Jesienny spacer poetów

Drzewa jak rude łby barbarzyńców
wnikały w żyły żółtych rzek.
Biało się kładł popiołem tynku
wtopiony w wodę miasta brzeg.

Szli po dudniącym moście kroków
jak po krawędzi z kruchego szkła,
pod zamyślonym grobem obłoków,
po liściach jak po krwawych łzach.

I mówił pierwszy: "Oto jest pieśń,
która uderza w firmament powiek".
A drugi mówił: "Nie, to jest śmierć,
którą przeczułem w zielonym słowie".

październik 41 r.


Dla A.

Szalbierstwo


— Nie powinieneś był tego robić.

Głos Ginka nie był oskarżający, zły ani nawet chłodny. Absolutnie neutralny, jak ten deszcz, właśnie lejący za oknem lub istoty, które sam Mushishi badał. Między innymi dlatego mężczyzna, do którego mówił, miał ochotę roześmiać mu się w twarz. Bo co ktoś taki, wędrowny uczony, samotnik, nie znający wagi codziennej troski o byt drugiego człowieka, najbliższego człowieka – rodziny – mógł wiedzieć o powinnościach przeciętnego ojca, męża, brata, syna?

— Masz bardzo dobrą pamięć, szybko liczysz, dlatego wybrano cię księgowym okręgu — kontynuował spokojnie Ginko. — Zauważyłeś więc, że coś jest nie tak, że jakaś siła zmienia zapisy ksiąg obrachunkowych.

Jasne, że zauważył, nie był przecież głupcem. Kreska tu, daszek tam, liczby przestawione o kilka, kilkadziesiąt czasem kilkaset jedności. Początkowo poczuł strach pomieszany z ciekawością, ale po upływie czasu, gdy stwierdził, iż nikt poza nim nie dostrzega anomalii, wpadł na pomysł, jak zacząć na niej zarabiać. Udawać niewiedzę, wysyłać stolicy informacje o błędnym przesłaniu subwencji czy nałożeniu zbyt dużego podatku, o, widz pan, panie wyższy księgowy krajowy, tutaj, jest błąd, jest, zapisane czarno na białym...

Czarno na białym. Pewnie. Któż śmiałby nie zaufać pismu? Do tego oficjalnemu, sporządzanemu przez kilkoro osób pod czujnym nadzorem. Do byłoby jakby gdyby nie zaufać samemu prawu, hierarchii, samemu władcy. Bogom.

Dlatego oszukanie systemu poszło tak łatwo.

Niemal czekał aż ten przybysz, przybłęda, obcy, naukowiec zamknięty w ruchomej wieży zapyta „dlaczego". Miał przygotowane odpowiedzi, chociaż wątpił, by tamten zrozumiał. Właściwie, miał nadzieję, że dziwny, białowłosy włóczykij nie zrozumie, byłaby to jakaś chwila tryumfu, nawet jeśli ostatnia.

Moi rodzice, powiedziałby rachmistrz, nie stawali się młodsi, coraz więcej wysiłku kosztowało ich zdobycie pieniędzy na życie, oszczędności ledwie starczały. Mój brat, mówiłby dalej, zmarł kilka lat temu w epidemii, pozostawiając żonę z dwojgiem małych dzieci. Ja sam, brnąłby dalej z podniesionym wysoko czołem, mam żonę, od kilku lat, piękną, mądrą, wyrozumiałą, godną tego by obsypywać ją wszystkimi dobrami świata tak samo, jak cesarzowa. Dała mi, oznajmiłby dumnie, pięknych, zdrowych synów oraz cudowną, śliczną, maleńką córeczkę, szczebiotliwą niczym ptaszyna o poranku. Jakie, spytałby na końcu, miałem obowiązki, jakie mógłbym mieć obowiązki, co powinienem zrobić, odpowiedz, Mushishi!

Ale Ginko nie spytał. Po ostatnim oznajmującym zdaniu dalej spokojnie palił. Księgowemu przyszło na myśl, że może płonący rulonik zawiera coś więcej niż zwykły tytoń, to tłumaczyłoby niezwykły wygląd, zachowanie i absolutną niewzruszoność badacza.

— Więc obaj wiemy — mruknął po chwili wędrowiec — że wiedziałeś i sekretnie wykorzystałeś tę wiedzę. Tym niemniej, nic ci nie mogę zrobić. Sam nie położyłeś ani jednej dodatkowej kreski, ani plamki. Owszem, odkładałeś pewne specyficzne dokumenty w pewne miejsce, to, gdzie zbierały się Mushi, lecz nikt nie zdoła udowodnić, iż robiłeś to celowo, nie przypadkiem. Bo skąd mógłbyś wiedzieć?

Po długiej chwili ciszy oraz sporej kupce popiołów, która zabrała się u stóp uczonego, ten ciągnął, jakby w zamyśleniu:

— Zwłaszcza w stolicy nie uwierzą. Przywykli traktować ludzi z mniejszych miejscowości czy prowincji jak głupców – podczas gdy sami dają się oszukać.

Znów milczenie, znów przerwane przez przybysza:

— Jesteś absolutnie bezpieczny. Twoje przestępstwo nie wyjdzie na jaw. Ironiczne, bo to jedno z większych oszustw ostatniej dekady. Wyprałeś naprawdę spore pieniądze. Wyciągnąłeś z tego niezłe zyski. Ciekawi mnie, ile brałeś procent.

Rachmistrz nie odpowiedział. Nie zamierzał choćby pośrednio przyznawać się do winy. Naukowiec wyglądał, jakby czekał. Deszcz nadal szumiał.

— Na początku — księgowy zaczął wreszcie mówić — sądziłem, że to przekleństwo, urok od zazdrośnika albo po prostu wiedźmy bądź demona. Zmarł mój brat, rodzina się oddalała, o pieniądze nie było łatwo. Potem, kiedy — wahanie; absolutnie nie zamierzał wyznawać winy — przywykłem, zacząłem o tym myśleć jak o błogosławieństwie, znaku. Od bóstw. Od dobrych duchów, od losu, od którejś z tych potęg, które wzywałem, do których zwracałem swoją rozpaczliwą modlitwę – powiadają przecież, że nie przejdzie nieusłyszany głos wołających maluczkich. A teraz przychodzisz ty i mówisz — wziął głębszy wdech, wilgotne, pachnące mokrą ziemią powietrze wpadło mu do nozdrzy — że to po prostu są... były mushi. Wierzę ci, oczywiście — dodał prędko — ale chciałbym wiedzieć, wreszcie – wszystko. Czym one są, dlaczego zmieniały księgi, dlaczego akurat ja – czemu na mnie padło? Czy to zaszczyt, czy klątwa, czy przypadek, pokusa, sprawdzian, drwina – tak czy inaczej, czemu akurat ja?

Ginko zgodnie z wzorcem, siedział cicho przez kilkanaście sekund.

— To... są martwe mushi. Cała kolonia mieszka w tamtej szafie. Żywią się kurzem. Są dosyć nieszkodliwe i normalnie nie poświęcamy im w ogóle uwagi. Kiedy zdechną, pozostaje po nich tylko skorupka, malutki, czarny ślad, niezauważalny w kurzu. Ponieważ jednak, na skutek niezwykłego zbiegu okoliczności, kładliście tam rękopisy z rachunkami, mushi, które w nich mieszkały, po zginięciu pozostawały na papierze. Wyciągając rulon rozprasowywałeś ich szczątki, tak, że wnikały w, barwiły papier. Ot, wszystko. Nic ponad. — Zaciągnął się papierosem. — Nic szkodliwego. Nawet by mnie tu nie było, gdybyś nie był tak chciwy. Ktoś w końcu zauważył nienormalnie dużą ilość błędów rachunkowych w tym okręgu.

Księgowy chciał powiedzieć, że to nie chciwość, że ma rodziców, żonę, dzieci, bratową – powinności. Chciał powiedzieć, że kosztów życia w społeczności oraz tworzenia grup, choćby najmniejszych, nie liczy się po prostu mnożąc wydatki samotnej, wiodącej koczowniczy żywot jednostki.

Jednak Mushishi wypalił już tytoń, wstał, odwrócił się na pięcie, odszedł. Po kilkunastu krokach niespodziewanie odwrócił głowę i krzyknął jeszcze:

— Zaoszczędziłeś coś, zainwestowałeś, mam nadzieję? Jeśli nie, czekają cię spore tarapaty!