Czuła ból. Wydawało jej się, że jej ciało rozrywało się na małe kawałeczki, a wykonawca tej czynności nie przestawał. Wokół widać było ogromne, wręcz kolosalne kałuże krwi, ale za każdym razem, kiedy traciła przytomność, mężczyzna leczył jej rany do tego stopnia, by nie umarła. Zabawa trwała dalej.
Nagle wgryzł się w nią, powodując tym samym niesamowite cierpienie, którego dziewczyna nie okazała w żaden sposób. To go tylko denerwowało. Wszędzie leżały sztylety, zardzewiałe łańcuchy, baty i wszelakiego rodzaju narzędzia tortur.
Jej rude, skołtunione włosy były całe w czerwonej cieczy, a puste, zielone oczy utkwione były w jednym martwym punkcie na niebie. Miała złudną nadzieję, że jakaś najjaśniejsza z gwiazd zlituje się nad nią i uratuje z tego koszmaru. Nadzieja matką głupich, a przecież każda matka kocha swoje dzieci, prawda?
W końcu kat wysunął z niej swoje ogromne zęby i z lubieżnym uśmiechem oblizał się, dumny ze swojego dzieła. Większa część jej nóg była rozszarpana, w brzuchu znajdowała się dość spora dziura, a ręce były powyginane w różne strony. Mimo wszystko nie mogła zapaść w sen. On się o to postarał i rzucił na nią takie zaklęcia, aby nie tylko nie mogła odczuć ulgi, ale też nie potrafiła zamknąć oczu i odejść.
– Jutro tutaj – warknął do niej po czym zaśmiał się okrutnie. – No tak, nie masz nawet jak stąd odejść!
Po tych słowach chwycił w dłonie najgrubszy, zakrwawiony łańcuch, obwiązał go wokół jej nóg i przywiązał do pnia starego drzewa. Gdy skończył, kopnął ją jeszcze raz w brzuch i zwyczajnie odszedł, zostawiając zmaltretowaną dziewczynę, która zaczęła cichutko łkać. Mogła sobie na to pozwolić. Jego już nie było. Miał wrócić dopiero następnego dnia.