Gdy tylko Jak wszedł do schroniska, przez paskudny odór niema cofnął się z powrotem za próg. Jednak przez wzgląd na troskę o dobro przyjaciela powstrzymał ten odruch i ruszył dalej za pracownikiem przybytku.

- Zajrzyj do klatek pod lewą ścianą; ja zajmę się tymi po prawej - mruknął hycel. - Przypomnij mi tylko, jak ten twój zwierzak wygląda?

- Nieduży, rudawy, w goglach, pewnie będzie strasznie jazgotać - odparł chłopak, idąc powoli wzdłuż ściany. Uważnie przyglądał się zamkniętym za kratami plątaninom futra, kłów i pazurów, jednak w żadnej kolejnej klatce nie znajdował niczego prócz rozczarowania.

Nagle wśród kakofonii ujadania, warczenia i skomlenia posłyszał znajomy krzykliwy głos:

- ...jako obywatel znam swoje prawa! Nikt, ale to nikt nie będzie więził mnie w klatce jak bezpańskiego kundla!...

- Daxter! - Jak jednym susem doskoczył do klatki, z której dochodziły pretensjonalne krzyki. - W końcu...

- Nie mów. Ani. Słowa. - przerwał mu Daxter, ostrzegawczo unosząc łapkę. - Bijatyka z hyclem i doba spędzona w śmierdzącej klatce nauczyła mnie więcej, niż jakikolwiek wykład z serii "a nie mówiłem?". Więc nie drąż, nie komentuj, tylko jak najszybciej mnie stąd wyciągnij!

Jak spojrzał na niego nieufnie.

- Najpierw przysięgnij, że to był pierwszy i ostatni raz, kiedy wyszedłeś na miasto sam.

- Oszalałeś?! Czy ja ci wyglądam na dziecko?

- Nie, ale na zwierzaka owszem - i to bez obroży, co wyjaśnia interwencję hycla...

Daxter zjeżył się jak wściekły kot.

- Dobra, przysięgam, nigdzie sam nie pójdę - fuknął - ale o smyczy i kagańcu zapomnij!