ROZDZIAŁ I

Schodziłem po schodach na parter. Marmurowa posadzka była lodowata, zresztą, jak każde pomieszczenie w tym domu. Dochodziła piąta, świtało. Celem mojej wyprawy była kuchnia. Odziany jedynie w bokserki i skarpetki, wszedłem do pustego salonu. Mimo mroku panującego w pomieszczeniu, widać było zarys białych skórzanych foteli i kanapy, szklanego stolika i eleganckiej, starej komody. Wszystko w stanie idealnym, cena do ustalenia - pamiętam, że tak powiedział Albus wchodząc tu po raz pierwszy. Faktycznie, salon wyglądał nienaturalnie, niby wyjęty z "Urządź to!", tygodnika dla czarodziejów których największym zmartwieniem jest prawidłowe dobranie doniczek do koloru zasłon. Minimalistycznie urządzony dom sprawiał wrażenie opuszczonego, choć nasz skrzat co dwa dni ścierał kurze z każdej marmurowej, szklanej czy drewnianej powierzchni. Jedyne osobiste akcenty można było spotkać w dwóch używanych sypialniach, łazienkach i kuchni, bo Albus lubił gotować, a bywał u mnie często. Postanowiłem zorganizować zapasy na wypadek gdybym zgłodniał po obudzeniu się. Nie spałem całą noc, dlatego postanowiłem zjeść kolację i wreszcie się położyć. Wyjąłem mugolski toster (zeszłoroczny prezent od Albusa na święta) i robiłem tosty póki nie dokuczał mi chłód bijący od podłogi. Nalałem wody do szklanki i cicho poszedłem na górę. W kącie łóżka leżał Jowisz, biały pers. Na podłodze, obok spoczywał sztywny szczur. Widocznie Jowisz wrócił z nocnych łowów. Kopnąłem martwego gryzonia a on wyturlał się za drzwi, i spadł parę stopni po schodach. Skrzat będzie miał miłą niespodziankę. Ostrożnie położyłem się tak, by nie zbudzić kotka. Przykryłem się i zjadłem tost, resztę zostawiając na później. Odpłynąłem w krainę snów szybciej niż się tego spodziewałem.

Obudziło mnie pukanie sowy w okrągłe okno mojego pokoju.

- Idioto, to się nie otwiera - warknąłem z politowaniem - to ozdoba mająca na celu wpuszczenie światła, nie tlenu!

Wstałem i ze złością wyszedłem na korytarz. Pociągnąłem za klamkę okna znajdującego się na półpiętrze. Sowa (w której rozpoznałem nowy nabytek Rose) znalazłwszy otwór w budynku, wręczyła mi zwitek papieru. Na ten widok nieco się ożywiłem i szybko rozwinąłem pergamin siadając na szczycie schodów.

"Będę o 10. Pomogę Ci.

~~A."

Cieszyłem się, póki nie zobaczyłem, która godzina. Albus miał być za 10 minut. W normalnych okolicznościach przygotowałbym się na czyjąś wizytę, ale po pierwsze był to nie kto inny jak mój najlepszy przyjaciel, a oni zazwyczaj mają wywalone na to czy nie sprzątałeś dwa tygodnie pokoju, po drugie przy uprzedzaniu o przyjściu na tak krótki czas przed przybyciem trzeba się liczyć ze skutkami, po trzecie co do cholery znaczy "pomogę Ci"?! Wróciłem do pokoju i usiadłem na łóżku. Z wolna rzułem zimne tosty patrząc na ogród. Pogoda nie była zachęcająca, bardziej przypominała jesień niż lato. Nagle usłyszałem trzask dobiegający z dołu. Nieruszając się z miejsca zawołałem

- Albus?

- Scorpius?

Po chwili Albus stanął na progu komnaty. Wstałem i stanąłem na przeciwko.

- Wyglądasz śmiesznie. - stwierdziłem patrząc na jego ubrudzony sadzą nos.

- A Ty wyglądasz... stary, wyglądasz okropnie!

Lekko mnie to uraziło, co jak co, ale brzydkim to mnie nazwać nie można. Po chwili dopiero zdałem sobie sprawę, że stoję pół nagi z rozczochranymi włosami i podkrążonymi oczami, a mój wygląd dopełnia panujący dookoła bajzel jaki narobiłem przez wakacje.

Ku mojemu zdumieniu Albus wyszczerzył się na widok porozrzucanych po pokoju ubrań, talerzy, puszek energetyków zdobytych w sklepach mugoli, papierów, książek i śmieci. Podszedł do mnie i przytulił.

- Trochę długo się nie widzieliśmy, co?

- Dwa jebane miesiące, łosiu - poinformowałem go odwzajemniając uścisk.

- Przyszedłem żeby Ci pomóc - stwierdził z miną zbawcy

- O co z tym chodzi?

- Rozejrzyj się i powiedz, że nie widzisz Calvina Claina leżącego na równi ze szczurem. Potrzebujesz pomocy, stary

- Z tym akurat Jowisz potrzebuje pomocy, nie ja.

- Dobra, dobra, nie gadaj na kota tylko idź pod prysznic, a ja tu trochę ogranę.

Posłusznie skierowałem się na dół, zastanawiając się czemu ten cep nie wezwie po prostu skrzata, a w połowie drogi zatrzymał mnie jego głos.

- Te, golas, masz tu trochę ciuchów na wszelki wypadek!

I rzucił z pokoju zawiniątko, które wylądowało tuż przed zgaszonym kominkiem. W łazience obczaiłem, że przygotował mi czarne spodnie, bordową bluzę i białą koszulkę oraz bieliznę. Podczas mojej "porannej toalety" Albus posortował ubrania na czyste i te do prania, zebrał śmieci w jedno miejsce i wyrzucił martwego szczura przez okno na półpiętrze. Właśnie wkładał czyste rzeczy do szafy gdy wszedłem.

- A oto jest nasz poeta. - powitał mnie wymachując jakimiś kawałkami papieru, które wyjął z kieszeni słysząc że wchodzę. Zaraz zrozumiałem o co chodzi.

- Oddawaj! - rzuciłem się na niego starając się wyrwać z ręki to, co powinno iść na stertę śmieci, ale on zrobił unik, przez co nadziałem się na kraniec łóżka.

- Cholera! Ałłł!

- Nie jęcz. Tak na poważnie, dlaczego chcesz to wyrzucać?

- Bo to żałosne?

- Moim zdaniem ładne, to jedna z tych rzeczy które odkrywają Twoją wrażliwą część siebie.

- Nie piszę dlatego, że chcę pokazać moją "wrażliwą" stronę! - zaprzeczyłem urażony - piszę bo mam o czym, bo mi się nudzi, bo podziwiam pisarzy.

- Ale masz też potrzebę wyrzucania swoich prac?

- Skoro były zgniecione i miały trafić do kosza to znaczy, że są bezwartościowe. Proszę mi je oddać.

- Nie. Jak będziesz sławny to je sprzedam za fortunę.

- A zresztą, rób co chcesz. Tylko nikomu nie mów.

- Przecież wiem. Masz tu tosta.

Następną godzinę przywracaliśmy pomieszczenie do ładu. Potem Albus stwierdził, że przyda mi się łyk świeżego powietrza. Spacer nie za bardzo się udał, bo gdy wyszliśmy zaczęło padać. Wróciliśmy więc po koc, ja wziąłem nam dodatkowe nakrycia, a on jedzenie i picie. I tak popijaliśmy herbatę i zagryzaliśmy herbatniki, rozmawiając, siedząc na werandzie - o ile można nazwać tak marmurowe schody prowadzące od frontowych drzwi do chodnika pod daszkiem podpartym rzeźbionymi kolumnami. Kiedy skończyliśmy omawiać nasze wakacje, Albus poruszył kwestię której nie chciałem ruszać. Szkoła.

- Szósty rok w Hogwarcie.

- Taaa.

- Jak się z tym czujesz?

- Dość staro. Nie chcę tam wracać, Al. - pożaliłem się.

- Wiem. W tym roku szkolnym więcej nauki, a mniej bezcelowego włuczenia się po zamku. Zgoda?

Uśmiechnąłem się krzywo. Czyż takie obietnice nie padają z naszych ust co roku? W końcu jednak pokiwałem głową.

- Wiesz... chciałbym żeby coś się zmieniło.

- Co masz na myśli?

- Żeby nikt nas nie obgadywał, żeby wszyscy się od nas odwalili, żebyś był szczęśliwy...

Spojrzałem na niego zaskoczony. Oczywistym było, że chce dla mnie dobrze, wiedział, że na razie nie można mnie nazwać szczęśliwym. Ale obgadywanie?

- Jakie obgadywanie?

Chwilę milczał, a ja uważnie wpatrzyłem się w jego profil. Nagle zielone oczy zajrzały w moje, szare.

- No oni wszyscy... Malcolm, Andrew, Philip, myślą, że jesteśmy... no wiesz.

Tak, już wiedziałem.

- Ale chodziłem z Rose przez cały poprzedni rok! To bez sensu.

- Im chodzi o to, że z nią zerwałeś. Myślą, że nikt 'normalny' by tak nie zrobił.

- Że co? Miałem z nią być na wieki? Że zerwać można jedynie z powodu odmiennej orientacji? Żenada.

- Wiem, stary, ja to wiem. Nie jest ci zimno? - Z jakiegoś powodu, może dlatego, że nie chciał mnie denerwować, zmienił temat.

- Trochę. – ale ja tematu nie chciałem zmieniać – Byłeś dzisiaj u niej?

- U Rose? Tak. Wpadłem na chwilę żeby pożyczyć coś dla ojca I odebrać Lily.

- Wysłałeś mi jej sowę.

- Ej, chyba nie jesteś zazdrosny? – spojrzał na mnie z uśmiechem

- Absolutnie. Tylko pytam.

Albus znowu, niby przypadkiem zmienił temat.

- Wiesz, nadal źle wyglądasz. Masz straszne wory. Nie spałeś?

- Brawo Sherlocku. Zasnąłem o szóstej nad ranem czy coś koło tego.

- A ja Cię obudziłem? Powinieneś się położyć. Jutro możesz pójść z nami na Pokatną.

- Nie byliście jeszcze? W porządku. Zresztą i tak ojciec zaraz wróci, musimy się zmywać.

Weszliśmy do idealnego salonu. Na kominku spoczywało srebrne pudełeczko służące do przechowywania Proszku Fiuu. Stanąłem w bezpiecznej odległości i wyszeptałem "Do jutra!", a Albus, stojąc już w zielonych płomieniach pomachał mi na pożegnanie.