Rozdział 1

Tego piątku pogoda w Mieście Żelaznej Wieży nie dopisywała od samego rana.

Yumi obudził deszcz, którego ciężkie krople zabębniły w okna jej pokoju. Na wpół rozbudzona, mruknęła z dezaprobatą, słysząc jednostajny szum ulewy. Na myśl o konieczności wstania i przedarcia się taką pogodę do szkoły ukryła głowę pod kołdrą.

Zaraz potem zadzwonił budzik. Yumi uciszyła wyjące ustrojstwo i wstała, szybkim ruchem zrzucając z siebie pościel. Po chwili stanęła na nogach, gotowa stawić czoła wszystkiemu, na co mógł ją wystawić ten dzień. Xana, mimo że nie dawał znaku aktywności przez ostatnie 1,5 tygodnia, na pewno nie próżnował, a William wciąż był bezwolnym, tępym klonem, który w każdej chwili mógł jakimś wybrykiem wyjawić ich tajemnicę. Musiała być zawsze gotowa i czujna, jak na Wojownika Lyoko przystało. Rozleniwienie i zniechęcenie było dla niej tylko chwilową słabością.

Wykonała kilka ćwiczeń rozciągających, by się dobudzić i wzięła się za poranną toaletę. Nie rozczulając się zbytnio nad sobą, szybko się uwinęła z porannymi rytuałami mycia i ubierania. Dopiero, gdy już kończyła, niespiesznie szorując zęby, wyjrzała przez niewielkie okno łazienki. Na zewnątrz ulewa wciąż trwała, a woda bezlitośnie przelewała się przez rynny u sąsiadów. Było ponuro i ciemno jak na tę porę dnia.

Yumi była ciekawa, jak miewali się jej koledzy z internatu. Jeremie pewnie odchodził od zmysłów, gdyż wciąż nie mógł znaleźć żadnej nowej repliki. Poza tym, martwiła się o Aelitę, która przez ostatnie dni była jakby przeziębiona…

- Ej, Yumi! Żyjesz?

Z zamyślenia wyrwał ją piskliwy głos jej młodszego braciszka, dobijającego się do łazienki.

- Nad czym znowu tak medytujesz? Pośpiesz się, bo muszę, już!

„Co za nieznośny dzieciak", pomyślała Yumi.

-Nie możesz iść na dół? - odkrzyknęła do niego, gdy prędko pozbyła się pasty z ust.

- Za daleko! – odparł Hiroki swoją zwyczajową wymówką, po czym znów zaczął łomotać w drzwi.

- No już, już! – zirytowała się Yumi. Odrzuciła ręcznik i otworzyła drzwi.

Hiroki spojrzał na nią z ukosa. Uśmiechnął się do niej tak, jak zawsze, gdy podejrzewał ją o ukrywanie czegoś.

- Nareszcie – powiedział triumfalnie i wszedł do środka.

Yumi przez chwilę wpatrywała się w zamknięte drzwi, po czym wróciła do swojego pokoju z zamiarem zabrania szkolnych rzeczy. Trudno jej było się zdystansować wobec podejrzliwości i złośliwości młodszego brata. „Nad czym dumam? Co to za pytanie? A nawet gdybym… to co jemu do tego?", pomyślała.

Wkrótce zeszła z przewieszoną przez ramię torbą do kuchni, gdzie siedzieli już jej rodzice. Mama popijała świeżo parzoną kawę, zaś ojciec jak zwykle czytał najnowszą gazetę.

- Słyszałam jakieś krzyki. Znowu się sprzeczacie z Hirokim? - spytała matka Yumi z troską.

- Nie sprzeczamy się, on po prostu jest bardzo niecierpliwy, mamo… - odparła Yumi, która zdążyła w międzyczasie usiąść do stołu i wziąć croissanta.

- Jaasne! – Yumi usłyszała nagle Hirokiego, który w chwilę potem wszedł do kuchni. - Yumi znowu się zatrzasnęła w łazience i dumała o…

- O co ci znowu chodzi? – warknęła Yumi. Zwróciła się znów do matki. – Martwię się o koleżankę, jest bardzo przeziębiona…

- Którą koleżankę? - zainteresowała się matka Yumi.

- Aelitę… Znasz ją, kiedyś była u nas w domu – zaczęła tłumaczyć Yumi, która jednocześnie z ulgą przyjęła fakt, że Hiroki zajął się śniadaniem i już się jej nie czepiał.

- Oczywiście, że ją pamiętam – odpowiedziała mama, uśmiechając się promiennie. – Ona mieszka w internacie, prawda?

- Tak. Słyszałam, że kilka osób jest chorych. Ale podrzuciłam jej już witaminy.

- To miłe, że się tak o nią troszczysz, córciu…

W tym momencie Takeo wychynął zza gazety i zaczął ją składać. Oznaczało to, że niedługo miał wyjeżdżać do pracy.

- Już skończyliście śniadanie? – Spojrzał na Hirokiego i Yumi. Oboje wciąż byli dość dalecy od tego. – Pospieszcie się trochę, to was podwiozę do szkoły. Przecież nie pójdziecie pieszo w takim deszczu.

- Hurra! – zakrzyknął wesoło Hiroki.

„Dzięki, tato", pomyślała Yumi, przeżuwając ostatniego kęsa śniadania.

Wkrótce auto rodziny Ishiyama brnęło przez ulewę. Wycieraczki z trudem dawały radę odgarnąć wodę z przedniej szyby. Na ulicy przy krawężniku płynął rwący potok. Ludzie z parasolkami lub naciągniętymi na głowy kapturami biegli na chodnikach, uciekając przed gorszym zmoczeniem przez deszcz.

Wreszcie przez główną bramę wjechali na teren Kadic. Na placu przed głównym wejściem tłoczyły się samochody z uczniami, których rodzice wpadli na ten sam pomysł podwiezienia swoich dzieci do szkoły. Każdy starał się zatrzymać jak najbliżej schodów wiodących do wejścia; wtedy drzwi samochodów się otwierały i uczniowie, zatrzasnąwszy je za sobą, zasłaniając jak się da, ścigali się z deszczem.

- Istne szaleństwo – mruknął pan Ishiyama, widząc ferment przed schodami. – Dzieciaki, przygotujcie się.

Yumi zacisnęła palce na klamce, skupiona na tym, co właśnie miała zrobić. Gdy samochód podjechał tak blisko, jak pozwalał na to tłok przy wejściu, wyskoczyła wraz z Hirokim z wozu, po czym natychmiast zaczęła sprint do głównego budynku. Minęła auta stojące na jej drodze i znalazła się na wprost schodów; była gotowa pokonać je jednym długim skokiem. Odbiła się tak mocno, jak potrafiła i przeleciała z gracją ponad stopniami.

Jednak przy lądowaniu umknął jej jeden szczegół. Woda na posadzce. Wpadła w niewielką kałużę i nie było żadnej siły, która mogłaby ją wyhamować. Gdy tylko dotknęła stopami śliski beton, poleciała nogami do przodu i upadła na twardą powierzchnię. Siła upadku zsunęła kaptur jej przeciwdeszczowej kurtki z głowy i wkrótce leżała przed wejściem, obolała i wystawiona na bezlitosny deszcz. Hiroki tylko przemknął obok niej, podśmiewając się głośno.

- Niech to szlag! – Yumi zaklęła pod nosem, próbując się desperacko podnieść i naciągnąć kaptur z powrotem.

- Gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy. –Yumi ujrzała przed sobą wyraźnie rozbawionego Christophera, jej kolegę z klasy. Stał w swojej nieśmiertelnej hiphopowej bluzie, kompletnie ignorując deszcz. Wyciągnął ku niej rękę. Yumi bez słowa chwyciła ją i wstała.

- Dzięki – rzuciła krótko i, trochę utykając, podążyła za kolegą i schowała się wewnątrz budynku. Rozejrzała się wokół; Hiroki już zdążył uciec do swoich kolegów z klasy.

Oddała mokry płaszcz do szatni i ruszyła korytarzem w kierunku sali, gdzie miała mieć pierwszą tego dnia lekcję, a według jej planu był to francuski.

Była obolała, mokra i zła; nie był to jej wymarzony początek dnia w szkole. Jednak z całych sił starała się nie pokazywać tego po sobie. Ból przecież w końcu miał minąć, a włosy i spodnie wyschnąć. Niemniej jednak nie mogła pozbyć się wrażenia, że kilka osób obejrzało się za nią z politowaniem.

- Hej, Yumi!

Usłyszawszy nagle swoje imię wśród porannego zgiełku, Yumi odwróciła się.

Ku niej podążał nie kto inny, jak Aelita. Była ubrana cieplej niż zazwyczaj; ręce trzymała w kieszeniach zielonego, wełnianego swetra, a jej twarz była osłonięta różowym szalikiem, który dostała kiedyś w prezencie od Jeremiego.

Gdy wreszcie Aelita dogoniła Yumi, obie poszły dalej razem korytarzem, który był jeszcze bardziej mroczny i ponury niż zwykle z powodu pogody na zewnątrz.

- Jak tam samopoczucie? – Yumi zagadnęła swoją okutaną niczym Beduin przyjaciółkę.

- Nieźle, nadal czasami – ekhem, przepraszam – kaszlę, ale jest lepiej niż wczoraj, już mnie nie boli gardło. Och, okropne! – odparła Aelita, co chwila kaszląc i odchrząkując.

- To dobrze, że ci się poprawia.

- Za to Odda dopadło…

- Cooo? Odd jest chory? – zdziwiła się Yumi.

- Tak. Ma wysoką gorączkę, leży w izolatce. Yolanda mówi, że to może być grypa. A wczoraj był jeszcze całkiem zdrowy…

- Załatwił się, chodząc w krótkim rękawku! A mówiłam mu, żeby tego nie robił, to nie chciał mnie słuchać. „Nic mi nie będzie, nie jesteś moją matką". I kto miał rację? – oburzyła się Yumi.

- Cóż… uparciuch z niego – westchnęła Aelita, która jakby zapadła się głębiej w swoim zawiniątku z chustki. – Ale… co będzie, jeśli Xana zaatakuje? Będzie ciężko walczyć w osłabionym składzie.

- Ostatnio Xana siedzi cicho – zauważyła Yumi.

- I oby tak pozostało - Aelita westchnęła, wyraźnie zmartwiona.

Obie szły przez chwilę wzdłuż korytarza, milcząc. Yumi nie mogła odmówić przyjaciółce racji. Ostatnimi czasy nawet walka w komplecie była bardzo zacięta, zwłaszcza w replikach, gdy musieli walczyć na dwa fronty – w realnym świecie i w replice, przy obronie Skida. Szczerze chciała dodać Aelicie choć trochę otuchy, jednocześnie jednak nie zabrzmieć sztampowo i pusto. Nie chciała, żeby Aelita martwiła się na zapas, ale też doskonale rozumiała jej wszystkie obawy. Nic jednak nie przychodziło jej do głowy.

Tłum na korytarzu gęstniał, jako że niedługo miał zadzwonić pierwszy dzwonek. Yumi chętnie zostałaby z Aelitą dłużej, ale czas gonił je obydwie. Poza tym, Yumi zbliżała się już do swojej klasy.

- Sorki, ale ja tu mam francuski – powiedziała, wskazując na drzwi mijanej sali. Obok nich kręcili się uczniowie z klasy dziewiątej.

- Dzień dobry, Yumi! - Powietrze przeszył nagle dźwięczny głos klona Williama. – Piękna dziś pogoda, prawda?

Yumi jak na komendę odwróciła się i stanęła obok Aelity. Przed nimi stała wierna kopia Williama Dunbara, w przeciwieństwie do oryginału ze wszystkiego wiecznie zadowolona i zawsze mająca ten sam głupkowaty uśmiech na twarzy.

- Cześć, William. Piękna, zaiste – odpowiedziała Yumi, starając się podchwycić jego radosny, sztuczny ton. Wiedziała, że nie zrozumie ironii, ale przynajmniej da jej na jakiś czas spokój.

William zareagował zgodnie z przewidywaniami Yumi. Bez słowa podszedł do okna i założywszy ręce do tyłu, zdawał się kontemplować ulewę.

- Nieźle. Zwłaszcza, że od ostatniej afery Jeremie boi się cokolwiek ruszać przy algorytmie jego sztucznej inteligencji – stwierdziła Aelita, wciąż obserwując zachowanie klona Williama. – Ale… „zaiste"? – Spojrzała na Yumi, zdziwiona.

- Nie mogę się czasami powstrzymać – zachichotała Yumi. Aelita również parsknęła śmiechem, lecz w chwilę potem znów zaczęła kasłać.

W tym momencie zadzwonił dzwonek. Na korytarzu zapanowało jeszcze większe poruszenie. Uczniowie z klasy Yumi podnosili swoje plecaki i szykowali się do rychłego przybycia nauczyciela.

- Muszę już iść – powiedziała Aelita, gdy wreszcie skończyła kaszleć i nabrała powietrza.

- To… do zobaczenia na obiedzie!

Dziewczyny się pożegnały i Aelita ruszyła ku swojej klasie.

Gabinet pielęgniarski znajdował się na piętrze w skrzydle administracyjnym, z dala od hałaśliwych korytarzy głównego budynku. Nawet dzwonki szkolne, z zasady głośne, były w tej odosobnionej części Kadic ledwie słyszalne.

Leżący na jedynym łóżku w izolatce Odd przebywał jednak we własnym świecie dźwięków. W jego udręczonym gorączką mózgu myśli zdawały się przekrzykiwać siebie nawzajem i nakładać jak dziesiątki włączonych na raz telewizorów.

„Ju-hu, to my! Hej, Jeremie, oddasz mi swój deser? Banzaiii! Kiwi, mój piesiunio kochany! Biednaś, Sissi, bo mózg ci poszedł w pięty! Ile razy ci mam mówić, Ulrich, powiedz jej wreszcie, co do niej czujesz! Dzięki, Jimbo… Odd, nie przeginasz? Ty, bezwstydny… Odd… ODD!"

- Odd? Śpisz? Chcę ci zmierzyć temperaturę…

Odd przewrócił się na wznak i otworzył oczy do połowy. Przy łóżku stała Yolanda i wstrząsała termometr.

- Mhm… OK…

I znów zamknął oczy. Chwilę potem wyczuł pod pachą chłodny termometr. Myśli znów zaczęły krążyć, natrętne jak komary.

Oto on, Odd Wspaniały, niezrównany Wojownik i niewiele się przejmujący pogodą twardziel o końskim wręcz zdrowiu, leżał bezsilny, jak kłoda, niezdolny nawet do normalnego otwarcia oczu. Najgorsze dla niego było poczucie bezradności. Ze szlabanu można uciec, jak również wymknąć się niepostrzeżenie z internatu w nocy. Jima można zagadać, a do dyrektora się grzecznie uśmiechnąć. Tym razem nawet gdyby bardzo chciał, to fizycznie nie byłby zdolny do wykonania choć jednego ruchu. Każdy był ponad jego siły. Nie cierpiał być słaby i bezbronny. Owszem, słyszał coś o limfocytach i przeciwciałach, lecz dla niego liczyła się jedynie realna, zewnętrzna siła, a nie jakaś ukryta gdzieś w głębi jego organizmu, której nie mógł poczuć ani świadomie użyć.

Nie przepadał za szkołą, lecz tym razem wiele by dał, by pójść na lekcje, spotkać się z przyjaciółmi, powygłupiać się i pośmiać. A co, jeśli będą go potrzebować, jeśli Xana zaatakuje, a on nie będzie miał szansy pokazać jego potworom i Williamowi, gdzie ich miejsce? Cała zabawa przeszłaby mu koło nosa.

- Hm, 39,2 – powiedziała Yolanda, gdy wyciągnęła termometr. - Trzeba zbić tę gorączkę.

Wyszła z pokoiku, by za chwilę wrócić z lekiem i wodą. Odd łyknął szybko tabletki, po czym znów zagrzebał się pod kołdrą.

„Laserowa strzała! A masz, ty wstrętny Krabie! Aelita, wskakuj na deskę! Wieża jest niedaleko! Tak, tak, Jeremie, wiem, co mam robić… Ulrich, ten krab jest twój! No, chodź tu William, podejdź bliżej-"

W chwilę potem myśli Odda osunęły się w ciemność i chłopak zasnął.