Rozdział 1

Kiedy pierwszy raz go zobaczyła, od razu pomyślała o tym, jak młodo wygląda. Trwało to tylko chwilę, może dwie. Potem chłopiec podał jej dłoń, a ona spojrzała w jego oczy i w jednym momencie zrozumiała, że ma przed sobą kogoś, kto zbyt szybko stał się mężczyzną. Wyglądał na dwadzieścia, ewentualnie dwadzieścia jeden lat, lecz jego oczy wydawały jej się dużo starsze i poważniejsze niż powinny. Jak echo mogła usłyszeć w głowie ponury głos Jacka, który mówił, ile osób zginęło wtedy na Canary Wharf. Osiemset. Plus-minus, nie wiadomo dokładnie. Zarumieniła się, sama nie wiedziała dlaczego, kiedy zdała sobie sprawę, że Ianto Jones był tam tamtego dnia; prawdopodobnie stracił wielu przyjaciół i całe swoje dotychczasowe życie.

Jack przedstawił ich sobie. Ianto uścisnął jej dłoń i choć zrobił to delikatnie i nieśmiało, Tosh natychmiast poczuła silną iskrę sympatii. Chłopak miał w sobie coś, co wzbudzało zaufanie. No i był niesamowicie słodki, dokładnie tak jak wspomniał poprzedniej nocy Kapitan, mówiąc jej o zatrudnieniu archiwisty. Uśmiechnęła się do niego delikatnie, a potem wróciła do nowego oprogramowania, nad którym pracowała od kilku tygodni. Kątem oka wciąż obserwowała ich nowego pracownika, lecz wkrótce straciła nim zainteresowanie i dała się pochłonąć pracy. Kilka minut później wybił ją z transu uprzejmy głos.

— Napije się pani kawy? — spytał, wyciągając w jej stronę kubek.

Patrzyła na niego z niedowierzaniem i zastanawiała się, czy żartuje. Jeśli tak, to pewnie świetnie dogada się z Owenem. Jego twarz była jednak absolutnie poważna i nie widać było na niej ani grama rozbawienia. Jedynie uprzejme zainteresowanie i coś, co jasno mówiło jej, że chłopak wolałby być gdzieś daleko stąd.

— Nie musisz mnie tak nazywać. Mam na imię Tosh — odparła, z zakłopotaniem odgarniając za ucho kosmyk włosów i wdzięcznością przyjęła kawę.

Jeśli udało mu się rozpracować ich staromodny ekspres do kawy, to musiało znaczyć, że był większym geniuszem od niej.

— Dziękuję — dodała po chwili.

— Oczywiście — mruknął i uśmiechnął się, lecz kobieta miała wrażenie, że uśmiech ten był tylko pustą maską, która nie mogła zakryć jego smutnych oczu.

Ile to minęło od bitwy? Tydzień? Dwa? Chłopak odwrócił się i niemal wpadł na Jacka, który akurat przechodził obok. Zachwiał się delikatnie i starszy mężczyzna podtrzymał go za ramiona.

— Gdyby tylko wszyscy tak się rwali do pracy jak ty, Ianto — rzekł żartobliwie i speszony archiwista oblał się rumieńcem.

— Będę w archiwach, gdyby czegoś pan potrzebował, sir.

Oddalił się szybko i kiedy zniknął z pola widzenia, usłyszała tuż obok siebie rozbawiony głos Jacka.

— Mówiłem, że jest słodki — stwierdził Kapitan z lubieżnym uśmiechem. — „Sir." Już go lubię. I ten jego walijski akcent. Miód dla moich uszu. Dlaczego wcześniej nie zatrudniłem jakiegoś Walijczyka? — spytał sam siebie i ruszył w kierunku gabinetu, nie wyzbywszy się swojej rozmarzonej miny.

Toshiko obserwowała go przez moment, lecz szybko dała sobie spokój z rozważaniem, czy mężczyzna nabierze kiedyś choćby odrobiny powściągliwości. Znała go najdłużej z całego zespołu, lecz przez ten cały czas Jack nie zmienił się ani o jotę. Tosh dobrze wiedziała, że Kapitan wiele ukrywa pod swoją maską beztroski, jednak przez te wszystkie lata niewiele udało jej się odkryć. Poza tym za bardzo szanowała Jacka, by w jakikolwiek sposób naruszać jego prywatność, gdy wyraźnie tego nie chciał. Czasami, niezbyt często, rozmawiał z nią szczerze, jak z bliską przyjaciółką, ale nigdy nie mówił za dużo, jakby bał się, że wyjawi jakiś zbyt wielki sekret. Na powrót skupiła uwagę na oprogramowaniu; było ono o wiele mniej skomplikowane od jej szefa i nie przyprawiało o ból głowy, więc pozwoliła, by liczby i równania wyparły z jej umysłu każdą inną myśl.

Prawie nie zauważyła przyjścia Suzie i kompletnie umknęło jej pojawienie się Owena. Oderwała się od komputera dopiero wtedy, gdy jej plecy powoli zaczynały odmawiać posłuszeństwa i przypomniały jej, że siedziała w jednej pozycji od co najmniej kilku godzin. Wstała z krzesła, przeciągnęła się i w tym momencie dostrzegła ich nowego pracownika. Ianto podał Suzie kubek i zarumienił się, kiedy kobieta powiedziała coś ze złośliwym uśmiechem, a Owen, który przechodził obok, wybuchł śmiechem. Widocznie nie zauważyła również momentu, w którym Jack ich sobie przedstawiał. Patrzyła na tę scenę z lekko zmarszczonymi brwiami, choć nie zamierzała reagować. Wiedziała dobrze, że poczucie humoru tej dwójki często bywa krzywdzące, lecz gdzieś w głębi ducha, ku swojemu zawstydzeniu, czuła iskrę radości, że tym razem ich uwaga nie była skupiona na niej. Przymknęła więc na to oko i, choć przemknęło jej to przez myśl, nie zaoferowała Jonesowi swojego wsparcia. Nie zrobił tego zresztą też Jack, który zdawał się nie zauważać, jak bardzo niektóre żarty mogą być bolesne.

Nie minął miesiąc i obecność Ianto stała się czymś absolutnie naturalnym. Chłopak może nie do końca wpasował się w zespół, lecz był tak świetny w byciu niewidzialnym, że wcale nie musiał tego robić – nikomu nie wadził swoją obecnością, był cichy i uprzejmy i gdyby nie kawa, Tosh mogłaby całkowicie zapomnieć o jego istnieniu. Czasami zastanawiała się, czy reszta zespołu przypadkiem już tego nie zrobiła. Jackowi zdarzyło się skomplementować jego wygląd, Owen rzucił jakąś kąśliwą uwagą, a Suzie od czasu do czasu podziękowała za kawę, lecz na ogół Ianto był po prostu outsiderem.

To już jakieś trzy miesiące od Bitwy o Canary Wharf – może nieco mniej – i dopiero wtedy Tosh uświadomiła sobie, że chyba nikt nigdy nie zaprosił Ianto, by dołączył do nich podczas któregoś z ich wypadów na piwo. Brała akurat torebkę i miała skierować się do wyjścia, by dołączyć do Jacka, Owena i Suzie, którzy czekali na górze, kiedy zauważyła młodego archiwistę. Szedł lekko zgarbiony z pustką na twarzy i zbierał na tacę kubki z ich biurek. Czuła, że palą ją policzki, kiedy nagle zdała sobie sprawę, że to nie żadna tajemnicza moc czyściła ostatnio Centrum na błysk. Jakoś nie zastanawiała się nigdy głębiej nad faktem, że ktoś co wieczór, kiedy kończą pracę, sprząta ich bałagan, by następnego dnia mogli pracować w czystym i poukładanym miejscu.

— Może masz ochotę iść z nami? — zapytała nagle, jednocześnie zastanawiając się, czemu nigdy wcześniej tego nie zrobiła.

Ianto patrzył na nią przez dłuższą chwilę z tak dużą ilością zaskoczenia i niepewności w oczach, że musiała w myślach upewnić się, czy nie przeszła nieświadomie na język japoński.

— Wybacz, mam jeszcze sporo pracy w archiwach. Poza tym, jestem nieco zmęczony — odparł w końcu jak zawsze grzecznie i z lekkim uśmiechem.

Zmarszczyła brwi i przyjrzała mu się uważniej. Rozluźniony krawat, koszula wyglądała na lekko za dużą, choć wydawało jej się (nie była pewna), że jeszcze kilka tygodni temu ten sam garnitur leżał na nim perfekcyjnie. Oczy miał podkrążone, choć na tyle delikatnie, by łatwo móc to przegapić.

Poczuła, że mocniej się rumieni i odwróciła wzrok, wzruszając ramionami.

— W takim razie do zobaczenia jutro — powiedziała i skierowała się w stronę wyjścia.

Chyba nie spodziewała się żadnej odpowiedzi, lecz, gdy czekała, aż otworzą się drzwi, usłyszała za sobą jego delikatny głos:

— Baw się dobrze, Toshiko.

Nie była pewna, czy to coś w jego głosie, czy może w tak widocznie nieszczęśliwej postawie sprawiło, że nagle wyjście do baru z resztą zespołu wydało się kompletnie trywialne i straciła na nie ochotę. Mimo to z jakiegoś powodu nie odwróciła się w jego stronę. Nie zaproponowała, że zostanie z nim i pomoże posprzątać bałagan, do którego powstania przyłożyła rękę. Zamiast tego dołączyła do zespołu i spędziła resztę wieczoru, próbując nie myśleć o Ianto Jonesie i samotności, jaką zobaczyła tej nocy w jego oczach.

Jakiś czas później do zespołu dołączyła Gwen Cooper, a Suzie stała się krępującym tematem, o którym nikt nie wspominał. Jack twierdził, że nowa kobieta ma w sobie dużo z ich zmarłej koleżanki, a jednocześnie wniesie ze sobą powiew świeżości do Torchwood; coś, czego od dawna potrzebowali. Toshiko nie do końca się z tym zgadzała, lecz postanowiła nie spierać się z osądem Kapitana.

Szybko polubiła byłą policjantkę, choć bywała ona zbyt głośna i za bardzo przekonana o ich braku człowieczeństwa. Z biegiem czasu jednak zauważyła to, o czym mówił Jack – te cechy, które upodobniały ją do Suzie, a jednocześnie czyniły ją tak inną.

Suzie Costello była taka sama jak oni – jej oczy miały ten sam ból, co oczy każdego z nich. Nie mówiła dużo o swojej przeszłości, ale z nielicznych opowieści Tosh była w stanie wywnioskować, że coś było bardzo nie w porządku w rodzinie kobiety. Zwłaszcza między nią a jej ojcem. Czasami – właściwie może raz albo dwa – Suzie zdarzyło się zgubić swoją zimną maskę i Tosh dostrzegła na jej twarzy to, co widzi się na twarzy osoby, która straciła wszystko. Rozpoznała ten wyraz, bo od wielu miesięcy codziennie widziała go w lustrze.

Panna Cooper tym właśnie się od nich różniła – nie miała pojęcia o bólu, stracie. Nie wiedziała, jak to jest być zamkniętym w zimnej, ciasnej celi, wierząc, że już nigdy nie ujrzy się światła dnia. Nie wiedziała, jak to jest powoli tracić kobietę, bez której nie wyobrażało się sobie przyszłości. Nie wiedziała, jak to jest cierpieć tak mocno, by postradać zmysły.

Każdego wieczoru Gwen wracała do swojego małego, szczęśliwego życia, do ukochanego chłopaka i mieszkania, które było domem, nie tylko miejscem, w którym czasem spędzała noc. I Tosh zazdrościła jej tego. Tego i spojrzeń, które czasem rzucał jej Owen. Doktor Harper nigdy nie patrzył na nią w taki sposób, choć wiele by za to oddała.

Powoli nastał listopad i obecność Gwen zaczęła stawać się równie naturalna, co kawa, która czekała na nich każdego ranka. Kobieta szybko zyskała sympatię Jacka i na pewien sposób również Owena. Tosh nie była pewna, jakie zdanie ma na ten temat Ianto, lecz w ostatnim czasie chłopiec prawie nie opuszczał archiwów, więc nawet gdyby chciała, nie mogłaby go o to zapytać. Właściwie nie myślała o tym fakcie aż do nocy, w której odkryli tajemnicę młodego archiwisty. Wtedy nagle wszystko zaczęło do siebie pasować. Jego wtapianie się w tło, znikanie w ciągu dnia, ciągłe zmęczenie i utrata wagi – Ianto Jones był wyraźnym obrazem kogoś, kto rozpaczliwie walczył o życie ostatniej osoby, która coś dla niego znaczyła i kogoś, kto tę walkę przegrywał, samemu powoli przy tym umierając. W jej umyśle pojawiła się niechciana, groteskowa myśl, że dla chłopca Canary Wharf nigdy się nie skończyło. Zgasły płomienie i ucichły krzyki, ale on sam wciąż walczył.

Kiedy zrozumiała, czego się dopuścił, poczuła – w przeciwieństwie do reszty – tak silną falę zrozumienia i współczucia, że tylko pistolet Jacka – przyciśnięty do głowy chłopca – powstrzymywał ją przed przyciągnięciem go do czułego, troskliwego uścisku. Znów widziała w jego oczach ten sam ból, co pierwszego dnia, tym razem jednak znacznie silniejszy. Wtedy go zignorowała, a tym razem było już za późno, by mogła cokolwiek zrobić. Nie mogła mu pomóc. Jack miał rację – dla Lisy nie było ratunku, lecz wiedziała, że Ianto się z tym nie pogodzi.

— Za bardzo ją kocha — wyszeptała tak cicho, że ledwo sama to usłyszała.

Kilka sekund później bezsilnie patrzyła, jak coś, co było kiedyś Lisą Hallett – kobietą pełną marzeń i namiętności, która skradła serce Ianto Jonesa – próbuje zabić mężczyznę, który od miesięcy ryzykował dla niej życiem. Wiedziała, że nie ma innego wyjścia, musiała wykonywać rozkazy Jacka, choćby miała to przypłacić dozgonną nienawiścią chłopca.


Minął tydzień, nim odważyła się zapytać Jacka, co stało się z Ianto. Od tamtej nocy nie pojawił się w pracy, a Kapitan był istnym wulkanem, który mógł wybuchnąć w każdej chwili. Zdawało się, że sytuacja z Lisą całkowicie go rozstroiła i Tosh nie była pewna, czy chce być w pobliżu, kiedy w końcu nastąpi prawdziwa eksplozja. Mimo to, nie mogła dłużej znieść niepewności, a zdawało się, że ani Owena, ani Gwen los Ianto nie obchodził wystarczająco, by ponownie poruszyć sprawę tamtej nocy, o której przez ostatni tydzień tak skrupulatnie próbowali zapomnieć.

Późnym wieczorem, kiedy pozostała dwójka rozeszła się do domów, zapukała do gabinetu swojego szefa i bez czekania na pozwolenie weszła do środka. Jack westchnął i posłał jej spojrzenie, które jasno mówiło, że wie, dlaczego tu jest. Nie podniósł się zza biurka, lecz odsunął na bok papiery, nad którymi pracował. Zamknęła za sobą drzwi i niepewnie podeszła w stronę mężczyzny.

— Muszę wiedzieć, Jack — stwierdziła bez owijania w bawełnę i oblizała usta. Nie musiała mówić, o co chodzi. Oboje z jakiegoś powodu wiedzieli, co miała na myśli. — Zabiłeś go?

Jack nie posłał jej zszokowanego spojrzenia, nie wyglądał na oburzonego tym pytaniem. Zbyt dobrze się znali, by bawić się w sztuczne kurtuazje. Zamiast tego przejechał dłonią po włosach, sprawiając wrażenie człowieka, który nie spał od bardzo dawna. Popatrzył na nią ze smutkiem.

— Nie jestem potworem, Toshiko — stwierdził, kiedy cisza stawała się coraz bardziej nieznośna. — Wiem, jak to wygląda, ale... — Westchnął ciężko i spojrzał jej w oczy, a Toshiko nie pierwszy raz straciła dech, widząc bezmiar smutku, jaki nosi w sobie Kapitan. — Straciłem kogoś na Canary Wharf. Kogoś bardzo ważnego. Nie wiem nawet, dlaczego tam była. Był ktoś, kto obiecał ją chronić, ale tym razem mu się to nie udało. Po Canary Wharf przeglądałem listę zmarłych, nie sądziłem, że mogę znać którąś z ofiar, ale wydawało mi się to właściwe. Zerwaliśmy współpracę z Yvonne, ale wciąż walczyliśmy o to samo. To chyba miał być mój wyraz szacunku dla tych wszystkich ofiar. Nie możesz sobie nawet wyobrazić, co poczułem, kiedy zobaczyłem jej imię. — Miał lekko nieprzytomną minę, jakby znów przeżywał tamten okropny moment. Musiała minąć chwila, nim wrócił do swojej opowieści. — Dlatego tak strasznie nienawidzę wszystkiego, co wiąże się z Torchwood Jeden. A to co zrobił Ianto... Patrzyłem na to co ukrywał, Toshiko i nie mogłem przestać się zastanawiać, czy właśnie tak zginęła. Czy zrobili jej to samo, co zrobili Lisie? Czy ją też zmienili w takiego potwora?

— Chciał dobrze — wtrąciła niegłośno, czując potrzebę usprawiedliwienia Ianto. Kto jak kto, ale ona rozumiała sytuację, w jakiej znalazł się chłopiec. Jej też kiedyś postawiono podobny wybór: świat albo matka. Nie musiała się wtedy zastanawiać dwa razy. I, jak widać, Ianto również nie.

— Tak samo jak Yvonne Hartman i spójrz, do czego to doprowadziło! — warknął ostro i uderzył pięścią w blat biurka. — Mało brakowało i mielibyśmy kolejną inwazję. Gdybyśmy jej nie powstrzymali zrobiłaby piekło większe od Canary Wharf – tym razem nie było nikogo, kto by nas uratował. Gdybym na to pozwolił, Tosh... Gdybym pozwolił temu żyć, równie dobrze sam mógłbym zabić Rose.

Tosh spuściła wzrok, nie mogąc znieść bólu i złości w oczach Kapitana. Nie zamierzała pytać, kim była Rose – wiedziała, że i tak nie otrzyma odpowiedzi – wystarczył jednak jeden rzut oka na twarz mężczyzny, by rozumieć, ile dla niego znaczyła.

— Droga do piekła jest wybrukowana dobrymi intencjami — mruknął w końcu Jack i Tosh odważyła się na niego spojrzeć. — Ianto pracował dla Torchwood Jeden od lat, znał protokół. Wiedział, co ryzykuje, kiedy ją tu sprowadził.

— Wybaczyłeś mi to, co zrobiłam dla mamy — zauważyła i poczuła ciepło w policzkach. Nienawidziła tego tematu. — Uratowałeś mnie wtedy, Jack.

— To było co innego — odparł niecierpliwie mężczyzna, machnąwszy zbywająco dłonią. — Nie naraziłaś na niebezpieczeństwo całego świata, chciałaś...

— Uratować osobę, którą kocham — przerwała mu triumfalnie. Czuła się dziwnie, wdając się w tak gorącą dyskusję z Jackiem; jeszcze nigdy wcześniej nie czuła się tak pewna swojej racji. Być może powodowały to wyrzuty sumienia, że nigdy nie wyciągnęła dłoni do Ianto, kiedy wyraźnie widziała, że jej potrzebuje. — Widziałeś jak o nią walczył, Jack? Naprawdę sądzisz, że człowiek zdolny do takiej miłości mógłby celowo chcieć zniszczyć świat?

— Nie rozumiesz, Toshiko...

— Myślę, że rozumiem znacznie lepiej niż którekolwiek z was — przerwała mu cicho i zerknęła w oczy Kapitana. Nie mogła zdefiniować żadnej z emocji, jaką tam dostrzegła. Poczuła, że zaczyna się peszyć, więc kontynuowała, nim do reszty straciła odwagę: — I myślę, że zrobiłbyś dokładnie to samo co on, gdyby to była twoja Rose na miejscu Lisy.

Przez sekundę zastanawiała się, czy Jack byłby w stanie ją uderzyć, lecz szybko odpędziła od siebie tą myśl. Wiedziała, że – nieważne jak bardzo by go nie dotknęła tym stwierdzeniem – nigdy nie podniósłby na nią ręki. Nie po tym wszystkim co przeszła, nie po tym, jak osobiście pomagał jej się z tym uporać.

Mimo to przez krótką chwilę Jack wyglądał na naprawdę wściekłego, lecz powoli jego złość zmieniła się w coś innego. Patrzył na nią uważnie przez kilka długich chwil, aż w końcu skinął niemal niezauważalnie głową.

— On żyje — powiedział po chwili, lecz nim zdążyła odczuć ulgę, mężczyzna dodał: — Tamtej nocy zabrałem go do UNIT-u. Po tym, co stało się na Canary Wharf nie musiałem dwa razy prosić o przysługę.

Poczuła, że krew odpływa jej z twarzy i pokręciła z niedowierzaniem głową. Nagle pomyślała, że Ianto wcale nie mylił się tak bardzo tamtej nocy – widać Jack naprawdę potrafił być potworem, kiedy tego chciał. Po raz pierwszy w życiu czuła chęć, by spoliczkować swojego pracodawcę. Nie należała jednak do rodzaju osób, które rozwiązywałyby cokolwiek za pomocą agresji.

Zrobiła krok do tyłu. Potrzebowała powietrza. Nagle gabinet mężczyzny stał się zbyt mały, zbyt duszny. Do głowy zaczęły jej napływać wspomnienia z najczarniejszych tygodni jej życia i nic nie mogła na to poradzić. Do tej pory budziła się z krzykiem z koszmarów o tym, co zrobił jej UNIT. Poczuła, że łzy zaczynają wypełniać jej oczy, kiedy wyobraziła sobie, że Jack dobrowolnie skazał na to samo piekło Ianto. Ile właściwie chłopiec ma lat? Dwadzieścia dwa? Dwadzieścia trzy? Nigdy nie zapytała, ale nie trzeba było być geniuszem, żeby to oszacować. Najmłodszy z nich wszystkich, a przeżył istne pandemonium.

— Gwen miała rację — powiedziała drżącym głosem. — Zapomniałeś, co to znaczy być człowiekiem, Jack.

— A co innego miałem zrobić?! — ryknął, podnosząc się na nogi. — Prawie was wszystkich zabił! Zginęła przez niego niewinna dziewczyna! Miałem mu to tak po prostu wybaczyć?!

Był wściekły, lecz w jego oczach widziała niepewność. Sam nie wierzył w to, co mówił.

— Kochał ją, naprawdę tego nie rozumiesz? — zapytała rozpaczliwie. — Nigdy nie czułeś, że mógłbyś zaryzykować dla kogoś wszystkim? Nigdy nie zrobiłeś czegoś głupiego z miłości?

Trafiła w czuły punkt. Opadł z powrotem na krzesło i przejechał dłońmi po twarzy, po czym spojrzał na nią.

— Więc co chcesz, żebym zrobił, Toshiko? Mam mu tak po prostu wybaczyć? Pozwolić wrócić do pracy, jakby nic się nie stało?

— A sądzisz, że on kiedykolwiek będzie mógł zapomnieć o tym, co zrobił? Że będzie potrafił sobie wybaczyć? Życie z konsekwencjami własnych wyborów byłoby dla niego największą karą. Oddanie go w ręce UNIT-u było już tylko okrucieństwem.

Milczeli przez długą chwilę. Tosh słyszała w tle tykanie zegarka, który wisiał na ścianie za nią. W pewnym momencie zaczęła wątpić, że Jack jakkolwiek jej odpowie, lecz w końcu mężczyzna się odezwał:

— Chcę cię tu widzieć jutro z samego rana. Będzie twoją odpowiedzialnością. Jeden błąd i wraca do UNIT-u. Tym razem na stałe.

Chwilę wpatrywali się w siebie bez słowa, aż w końcu Azjatka skinęła głową i w milczeniu skierowała się do wyjścia. Od wewnątrz rozsadzały ją setki różnych uczuć i nie była w stanie się zmusić, by w tym momencie czuć do Jacka cokolwiek poza ogromną urazą. Zamknęła za sobą ostrożnie drzwi – rzadko zdarzało jej się nimi trzaskać, niezależnie od sytuacji – i zajęła się wyłączaniem swoich komputerów na noc. Zawsze zajmowało jej to sporo czasu, gdyż traktowała swój sprzęt z wyjątkową ostrożnością i – poniekąd – czułością.

Minęło więc dobre pół godziny, nim w końcu mogła zarzucić na ramiona płaszcz i wyjść w zimną listopadową noc. Plac o tej godzinie był cichy i pusty – dokładnie taki, jakim lubiła go najbardziej. Jedynie gdzieś z baru przy zatoce słychać było głośne śmiechy pijanych ludzi, którzy postanowili uczcić początek weekendu.

Owinęła się szczelniej swoim okryciem, myśląc o tym, że powinna była założyć spodnie zamiast spódnicy i rajstop. Jaki był sens strojenia się, skoro Owen nie zauważyłby jej, nawet gdyby stanęła przed nim nago? Zarumieniła się gwałtownie na tę koncepcję i odepchnęła od siebie wszelkie myśli związane z doktorem Harperem. Nie było sensu zawracać sobie głowy kimś, kto nigdy nie będzie twój.

Nie mieszkała daleko od Centrum, więc niepotrzebny był jej samochód. Poza tym kilkuminutowy spacer rano i wieczorem zawsze dobrze jej robił i nie chciałaby z tego rezygnować na rzecz stania w korkach i zatruwania atmosfery. Niestety tym razem przechadzka nie była w żadnym stopniu przyjemna. Nie mogła bowiem przestać myśleć o Ianto – chłopcu, którego jej ignorancja niemal zabiła. Gdyby w porę zauważyła, że coś jest nie tak, kto wie, może byłaby w stanie mu pomóc? Jemu i Lisie. Na to, co ją spotkało, podobno nie było lekarstwa, ale czy ktokolwiek kiedykolwiek próbował? Jack nie potrzebował wiele czasu, by uznać ją za zagrożenie, którym faktycznie była, ale gdyby pomoc przyszła wcześniej? Gdyby Ianto udało się szybciej sprowadzić lekarza, którego ciało odkryli w piwnicy? Prawdopodobnie Jack miał rację i Lisie nie dało się pomóc, ale to wszystko można było rozegrać w zupełnie inny sposób. Gdyby tylko zwracali większą uwagę na swojego najmłodszego kolegę, może byliby w stanie uratować dwa niewinne życia, a jemu samemu zaoszczędzić traumy, jaką musiała być dla niego tamta noc.

Mimo upływu tygodnia, Tosh wciąż miała przed oczami tą całą krew; czuła jej zapach w nosie i prawie mogła posmakować na języku. To było piekło, zewsząd otaczała ich śmierć i bezgraniczny smutek dwójki zakochanych w sobie ludzi, których dotknęła tak okropna tragedia. Jej samej ciężko było myśleć o tym, co się wtedy stało, więc co dopiero musiał czuć Ianto. Te miesiące kłamstw, stresu, bólu i strachu – wszystko to po to, by ostatecznie i tak ją stracić.

Weszła do mieszkania i rzuciła klucze na stół, po czym zabrała się za rozpinanie guzików płaszcza. Dopiero teraz z całą mocą uderzyło ją, jaka jest wykończona. Niestety podejrzewała, że jutrzejszy dzień okaże się znacznie trudniejszy, a noc wcale nie przyniesie wypoczynku.