oryginał: Beware of Foolish Wandwaving

autor: Laume

Tłumaczenie za zgodą autorki


Uniosło się sześć różdżek, odezwało się sześć głosów.

Severus Snape jęknął. Zwykle był dumny ze swoich Ślizgonów, ale ta konkretna grupka czasami przywodziła go do rozpaczy. Draco Malfoy i dwóch jego zombie nie wykazywali ŻADNYCH zdolności, przynależnych ich domowi. Gdyby nie wiedział, że to było niemożliwe, Severus założyłby się, że Lucjusz groził Tiarze Przydziału. Albo ją przekupił.

Pośpieszył w kierunku szóstki uczniów z bardzo wymownym wyrazem twarzy, gotowy odebrać Gryfonom każdy punkt, jaki im jeszcze został. W głębi ducha naprawdę nie potrafił winić Pottera. Chłopak rzadko zaczynał konfrontację, a kiedy już tak było, to wyłącznie dlatego, że Draco obrażał jego przyjaciół. Doprawdy, czego Lucjusz uczył syna?...

Widział, jak Minerwa McGonagall pędzi z drugiej strony, ale to on dotarł do dzieciaków pierwszy i wpadł między nie akurat kiedy zaczęły rzucać klątwy.

Nie byłoby tak źle, gdyby jego Ślizgoni używali zaklęć nauczanych w szkole. I gdyby Granger nie była obłędnie pilną uczennicą. Wówczas musiałby się co najwyżej pozbyć paru żenujących efektów ubocznych.

Na jego nieszczęście mało znana mroczna klątwa Dracona w połączeniu z potężnym jasnym zaklęciem Harry'ego i sprawiającym wrażenie archaicznego czarem Hermiony sprawiły, że nazwanie rezultatu "żenującym" byłoby ogromnym niedopowiedzeniem.

Na chwilę stracił przytomność, a kiedy ją odzyskał trójka Gryfonów kucała obok niego. Nad nimi stała Minerwa.

- Budzi się - Granger stwierdziła oczywistość, odwracając się do nauczycielki.

- Uch. Okryj go, Mi - powiedział Weasley z niesmakiem i twarzą równie czerwoną, jak jego włosy.

Za to mina Pottera wyrażała troskę i ciekawość.

- Cześć, malutki - odezwał się łagodnie, podczas gdy reszta zastanawiała się na głos, co powinni teraz zrobić. - Przepraszam, panie profesorze. Nie zamierzaliśmy doprowadzić do czegoś takiego - stwierdził, po czym pogłaskał go po policzku.

Zaraz...

Zmora jego życia pogłaskała go po policzku?

Snape spojrzał na chłopaka groźnie.

- Zabierz rękę, Potter! Gryffindor traci pięćdziesiąt punktów! - zamierzał powiedzieć.

Ku jego przerażeniu jedyne, co wyszło z jego ust, brzmiało mniej więcej jak:

- Agggg Daaaa! WAAAHHHH!

Wtedy zauważył, że wszyscy wkoło byli OGROMNI, a on pływał we własnych szatach. Zaczął się rozglądać, aż wreszcie udało mu się dostrzec jego odbicie w napierśniku jednej ze zbroi.

Pokazywało dziecko, prawdopodobnie nawet nie roczne.

Dopiero wtedy NAPRAWDĘ zaczął zawodzić.

McGonagall przerwała jego protesty, chwytając go pod pachami i podnosząc. Patrzyła na niego ze złością.

- Cisza! To nam niczego nie da! Gdybyś z takim zacięciem nie odbierał punktów Gryffindorowi, nic by się nie stało, ty...

Snape rozkrzyczał się głośniej, sfrustrowany tym, że każdy dźwięk, wydobywający się z jego ust był niezrozumiałym bełkotem. Sprawiała mu ból i był nagi na środku korytarza, przy uczniach, i było mu ZIMNO!

- DOSYĆ!

Rozgniewany młody głos sprawił, że wicedyrektorka i maleńki Mistrz Eliksirów zamknęli buzie.

- Robi mu pani krzywdę, pani profesor. Nie powinna go pani chwytać w ten sposób, to nie była jego wina! Jest teraz tylko małym dzieckiem, trzeba się z nim obchodzić ostrożnie.

Potter? Potter okazywał mu troskę? Było oczywiste, że nastąpił koniec świata, tylko jakimś cudem wszyscy go przegapili.

Najwidoczniej jednak była to prawda, ponieważ zaraz został zabrany z rąk surowej koleżanki i otulony ciepłą szatą. Tuż przy swojej zobaczył twarz Pottera, wyrażającą gniew. Ale nie na niego.

- Zabieram go do dyrektora - powiedział chłopak rozważnie. - Myślę, że musimy znaleźć Malfoya i jego kumpli, żeby się dowiedzieć, jakie zaklęcia rzucili.

Zbyt zaskoczona, aby zareagować, reszta obecnych zaakceptowała przywództwo młodego czarodzieja i posłusznie się rozeszła. Niesiony w objęciach syna swego arcywroga, Severus zaczął się wiercić.

- Potter, postaw mnie. Bo odbiorę punkty. Nadal pamiętam, jak się CHODZI. Więc mnie PUŚĆ!

Ale chłopak tylko wzmocnił chwyt i delikatnie poklepał nauczyciela po pupie - cóż za upokorzenie! - szepcząc uspokajająco. Gryfon znał hasło do gabinetu dyrektora, co rozdrażniło Mistrza Eliksirów, chociaż jednocześnie był za to wdzięczny. Inaczej by nie weszli, bo on sam najwyraźniej stracił głos.

Kiedy weszli go biura, Dumbledore spojrzał na nich z tymi irytującymi iskierkami w oczach.

- Witaj, Harry. Jak mogę ci po... Ojej...

Obiegł biurko i Severus nagle znalazł się pod obserwacją starożytnej Szychy.

- Sądzę, że to nasza wina, panie dyrektorze - przyznał Potter, w którego głosie pobrzmiewała troska. Pewnie bał się kary. - My, Ron, Hermiona i ja, trochę się pokłóciliśmy z Malfoyem. No i zaczęliśmy rzucać na siebie klątwy, i profesor Snape, który chciał nas rozdzielić, znalazł się w samym środku zamieszania. Upadł, a kiedy do niego dotarliśmy, wyglądał właśnie tak!

- Ojejku, to ci dopiero historia. - Dumbledore kiwał głową z taką miną, jakby codziennie widywał nauczycieli zredukowanych do niemowląt. - Czy mógłbyś mi go podać, Harry?

No dobrze. Jeśli miał wybierać między Potterem a Albusem, wolał być trzymany przez swojego mentora. Wyciągnął ręce i czekał, aż Dumbledore wybawi go z objęć ucznia.

Albus zachichotał, wziął dziecko i zaczął je kołysać. Severus zaprotestował z oburzeniem.

- To, że WYGLĄDAM jak dzidziuś, nie znaczy, że nim JESTEM, ty stary dziadzie! Postaw mnie! Natychmiast!

- Och, cichutko, mój mały - zagruchał stary dziad, głaszcząc go po plecach. - Nie awanturuj się tak. Jakoś to rozwiążemy, w ten czy inny sposób.

Harry wyglądał jak kupka nieszczęścia.

- On mnie zabije - wymamrotał.

- Żebyś chciał wiedzieć, Potter - usiłował wywarczeć Snape. Zamiast tego wydał z siebie cichy szloch, który najwyraźniej obudził w Dumbledorze ojcowski zmysł, bo stary czarodziej znowu zaczął go lekko kołysać.

- Jestem pewien, że do tego nie dojdzie. - Dyrektor uśmiechał się łagodnie. - Nie da się ukryć, że członkowie jego własnego domu też w to byli zamieszani.

- Jakbym wystarczająco nie żałował, że ten mały gówniarz trafił do Slytherinu - mruknął Severus, kompletnie ignorując fakt, że jego narzekania brzmiały zupełnie jak kolejne "adadady".

Bycie zaklętym w niemowlę jest zdecydowanie męczące, stwierdził. Głaszcząca go po plecach dłoń była zaskakująco pocieszająca, a kołysanie sprawiało trudności w utrzymaniu otwartych oczu. Ziewnął, potarł powieki piąstkami i wtulił się w brodę. Nigdy nie przypuszczał, że gąszcz zarostu może być tak przytulny i tak przyjemnie pachnieć...

Przespał to, co miał do powiedzenia Draco. Kiedy się obudził stała nad nim machająca różdżką Poppy. Instynktownie przekulnął się i spadł z kanapy, na której leżał.

- POMFREY, TY NIEKOMPETENTNA DEBILKO, KTO KŁADZIE DZIECKO NA SOFIE I PCHA MU RÓŻDŻKĘ W TWARZ? - wrzasnął.

- WAAAAAHHHH, WAAAAAHHHHHHHH, WAAAHHHHWAAAHHHWAAAHHH - było tym, co usłyszeli wszyscy poza nim, czyli McGonagall, Dumbledore i sama Pomfrey.

- Och, mój mały skarbie, zrobiłeś sobie krzywdę? - zapytał dyrektor, podnosząc go i przytulając.

Snape z frustracji aż dostał czkawki. Niemożność przekazania tego, co chciał powiedzieć, była okropna. Jeszcze gorsze było, że Albus najwyraźniej też uważał, iż dzieci koniecznie trzeba klepać po pupie. Jak mogli sądzić, że coś takiego go uspokoi?! Czy ICH uspokoiłoby, gdyby ktoś bił ich po tyłkach?

Wtedy zdał sobie sprawę, że położył głowę na ramieniu dyrektora i ssał kciuk. Niezwłocznie wyszarpnął go z ust, zastanawiając się, jak to się stało.

- Z tego, co wyjawili mi pan Malfoy i panna Granger, wynika, że spowodowała to kombinacja ich czarów - powiedziała pielęgniarka. - Filius poszukuje kontr zaklęcia, ale to może potrwać, sytuacja jest w końcu niecodzienna. Razem z Vector musi dokonać precyzyjnych obliczeń, nawet jeśli znajdzie remedium, zanim będzie można je rzucić. Może w międzyczasie powinniśmy go umieścić na oddziale urazów pozaklęciowych w Mungu?

Snape uznał, że to zapewne byłoby dla niego najlepsze. Utrzymałoby go to z daleka od wścibskich oczu. Z drugiej strony nie chciał zostać zamknięty samotnie w szpitalu i z całą pewnością nie zamierzał opuszczać tych silnych rąk, które go trzymały.

Dlatego zrobił jedyną rzecz, jaka przyszła mu do głowy. Ze wszystkich sił uczepił się szat Albusa i zaczął wrzeszczeć, że NIE uda się do Świętego Munga, że jest DOROSŁY, więc oni NIE MAJĄ PRAWA zmusić go do tego, skoro on tego nie chce.

Tym razem - chociaż Mistrz Eliksirów nie miał złudzeń, że nie zrozumieli ani słowa z tego, co powiedział - Dumbledore przynajmniej pojął sens.

- Nie sądzę, aby Severus miał ochotę tam iść - stwierdził spokojnie. - Ferie gwiazdkowe zaczynają się jutro, a ja obiecałem Harry'emu, że nie będzie musiał na ich czas wrócić do Dursleyów; może zostać tutaj, nawet jeżeli spośród personelu tylko ja będę w zamku podczas świąt. Jest jedynym uczniem, który zostaje, i widział już Severusa w jego obecnej... postaci. Nie będzie żadnego problemu.

- Panna Granger powiedziała mi, z jakiego powodu zaczęli się bić - poinformowała ich McGonagall, patrząc na uspokajające się maleństwo w ramionach Albusa. - Najwyraźniej pan Malfoy zrobił kilka zjadliwych uwag, dotyczących rodziców pana Pottera... czy raczej ich braku. Pan Potter nie reagował dopóki pan Malfoy nie stwierdził, że Weasleyowie zajęli się nim tylko z powodu jego pieniędzy. Panowie Potter i Weasley zdenerwowali się i zaczęli krzyczeć. Potem sięgnęli po różdżki, przy czym - z tego, co zrozumiałam - pierwszy uzbroił się pan Malfoy.

Śmiało mogło to tak wyglądać, dumał Severus, bezmyślnie wiążący brodę w supełki. Bez wątpienia było to w stylu Dracona.

- Zabrałam po dwadzieścia punktów każdemu z uczestników bijatyki - kontynuowała nauczycielka transmutacji. - Ale skoro nie zamierzali doprowadzić do tego - wskazała bawiące się dziecko - nie miałam serca odjąć im punktów i za to. Całej szóstce kazałam również napisać wypracowanie o możliwych przyczynach tego stanu rzeczy oraz o tym, dlaczego powinni uważać, jakiego rodzaju zaklęcia rzucane są równocześnie. Znając metody badawcze panny Granger, może nawet wyjdzie z tego coś pożytecznego.

Dumbledore przytaknął.

- Dobry pomysł, Minerwo. Cóż, Poppy, skoro uważasz, że Severusowi nic nie jest, poza samym zdziecięceniem...

- Jest niedożywiony, Albusie - przerwała mu pielęgniarka poważnie. - Wiesz przecież, że w dzieciństwie był co najmniej zaniedbywany. Widać teraz, że zaczęło się to bardzo wcześnie, a zaklęcie cofnęło go do stanu, w którym był, kiedy miał dziesięć miesięcy. Przekażę skrzatom recepturę przygotowaną specjalnie dla takich przypadków. Będzie to musiał zażywać trzy razy dziennie. Poza tym będzie zapewne jadł różne papki. Podawaj mu małe porcje, ale często. Żadnych innych negatywnych skutków zdziecięcenia nie zauważyłam.

- To dobrze. - Dyrektor wydawał się zadowolony. - Minerwo, mogłabyś przysłać tu Harry'ego? Ktoś będzie musiał kupić rzeczy dla dziecka, a skoro to po części jego wina, to równie dobrze właśnie on może to zrobić.

O NIE! Każą mu nosić kolory Gryffindoru, spać w czerwono-złotej kołysce i bawić się zniczem!

Życie stanie się piekłem...

KONIEC
rozdziału pierwszego