Gdy tylko zabrzmiały ostatnie dźwięki Unchain my heart , do baru wszedł nowy klient. Niepozorny, brunet z twarzą upstrzoną delikatnymi, czekoladowymi piegami, usiadł z kuflem piwa w ręce, przy stoliku w pobliżu ściany. Zaciekawione spojrzenie wbił w scenę, oddaloną od niego o kilka metrów.
Tymczasem, wraz z pierwszymi nutami You can leave your hat on , na scenę wkroczył młody chłopak, pozbawiony już koszulki, za to w kowbojskim kapeluszu na głowie. Nonszalancko naparł umięśnionym torsem na metalową rurę do tańca, na co głośnym, zbiorowym okrzykiem zareagowała zgromadzona pod podwyższeniem grupa kobiet.
Marco przyglądał się z lekkim uśmiechem, jak chłopak kołysze biodrami w rytm muzyki, powoli rozpinając pasek od spodni. Gdy się go pozbył, zamiast odrzucić na bok, strzelił nim raz czy dwa o podłogę. Skóra wygięła się, metalowa klinga jęknęła, uderzając o jasne panele.
- Chwila...- wymamrotał Marco, wierzchem dłoni ocierając piwną pianę znad górnej wargi. Oczy mu rozbłysły, miał tego świadomość, nie zwrócił na to jednak uwagi.
Jean, tak bowiem nawoływały kobiety, stanął odwrócony tyłem do publiki, powoli pochylając się, by zaraz z powrotem stać wyprostowanym niczym struna, ze spodniami odrobinę luźniej zawieszonymi na kościach biodrowych. Gdy miał się ponownie zwrócić do rozochoconych przedstawicielek płci pięknej, jego spojrzenie napotkało na inne, nieco już natarczywe, należące do szeroko uśmiechniętego piegusa, niewiele od niego starszego. Chłopak spąsowiał, nawet samemu do końca nie wiedząc dlaczego, i tak szybko jak mógł, zwrócił wzrok w inną stronę.
Marco prychnął, rozbawiony, gestem prosząc kelnera o następne piwo, wciąż wpatrując się w opalone plecy blondyna. W duchu przyznał, że taki widok mógłby oglądać codziennie.
A marzeniom czasem trzeba pomóc, prawda?
