Wszystkie postacie i zdarzenia, które rozpoznaje adwokat strony powodowej nie należą do mnie. Wszystkie postacie i zdarzenia, których adwokat strony powodowej nie rozpoznaje, a rozpoznać powinien, również nie są moje. Cała reszta stanowi wyłącznie wytwór mojej chorej wyobraźni...
Wykorzystanie imion i nazwisk osób realnych świadczy wyłącznie o głębokiej dla nich admiracji, a jakiekolwiek podobieństwo charakterologiczne jest najzupełniej przypadkowe.
Dla wszystkich tych, którzy codziennie ukazują mi urodę życia...
PERSKIE OKO TEMIDY
- Co przeraża cię najbardziej w czystości? - spytałem. Umberto Eco, "Imię róży"
- Pośpiech.
Rozdział I
Wszelki duch! Amy, to ty?
Amelia Bones odwróciła się gwałtownie, omal nie spadając z reprezentacyjnych schodów Wizengamotu. U podnóża stał uśmiechnięty, pryszczaty chłopak. W objęciach dzierżył pokaźny stos akt.
- Oliver?
- We własnej, nieodmiennej! Wszędzie bym się ciebie spodziewał... Cóż sprowadza cię do tej jaskini sprawiedliwości?
- Praca, a cóżby innego? – uśmiechnęła się, schodząc do niego. - Aplikuję na sędziego. Uczę się zawodu. Poznaję tajniki naszego systemu prawnego... Innymi słowy, przenoszę akta, robię kawę i protokołuję do upadłego.
- Miło słyszeć, że to domena nie tylko młodych adwokatów. Nie przejmuj się, jeszcze trochę i w parzeniu kawy dojdziesz do mistrzostwa...
- W to uwierzę. Ale mniejsza ze mną, co u ciebie? Chodzą słuchy, że jako świeżo upieczony, ale znakomicie się zapowiadający młody adwokat pod skrzydłami Madisona Marbury'ego zaczynasz błyskotliwą karierę?
Roześmiał się, ale Amelia wyczuła, że był to śmiech wymuszony.
- Winny. Nie, aż tak dobrze nie jest. Faktycznie, u Marbury'ego pracuje się nieźle, ale... A zresztą, to dłuższa opowieść. Amy Bones, kto by przypuszczał! Co robisz po pracy? Dasz się wyciągnąć na kawę?
- Nie dziś. Nie wiem, kiedy skończę, popołudniowa sesja zapowiada się poważnie. Jutro?
- Stoi. Piąta?
- Jak najbardziej. Gdzie?
- A jaki lokal jest obecnie w modzie?
- Mnie się pytasz? Z pensyjką aplikanta rzadko odwiedzam choćby Trzy Miotły.
- W takim razie spotkajmy się przed Gringottem. Znajdziemy coś.
Amelia skinęła. Przez chwilę stali w milczeniu, po czym jak na komendę spojrzeli na zegarki.
- Wiesz - zaczęli jednocześnie. - Nie chcę...
- Muszę lecieć - westchnęła Amelia, a Oliver pokiwał głową ze zrozumieniem. - Rozprawa zaczyna się za dziesięć minut, a to jedna z tych... Jeśli się spóźnię, Marshall obedrze mnie ze skóry. Do jutra zatem!
- Do jutra.
Oliver patrzył jeszcze chwilę za odchodzącą dziewczyną, po czym przytulił mocniej akta, szybko minął schody i wyszedł na zmoczony deszczem bruk Whitfield Street.
Jest prawdą powszechnie znaną, że prawnicy - nawet w najbardziej nieformalnych okolicznościach - nie potrafią nie rozmawiać o pracy. Nic więc dziwnego, że po wymianie obowiązkowych pytań z cyklu „co u ciebie?" i dość powściągliwym oplotkowaniu kolegów z byłego pokoju wspólnego, Amelia Bones i Oliver Finch nieuchronnie zeszli na tematy zawodowe.
- Nie podoba ci się u Marbury'ego? - Amelia pokręciła głową. - Większość z nas dałaby się pokroić za posadę u niego.
- Nie to, że mi się nie podoba - Oliver nieznacznie rozejrzał się dookoła w myśl zasady „zanim zaczniesz narzekać na pracodawcę, upewnij się, że nie stoi za tobą".
Wnętrze kafejki Kropelka Jadu mimo złowieszczej nazwy wyglądało jednak całkiem niewinnie. Co prawda Oliver podejrzewał, że wystrój, pełen wypchanych nietoperzy, tkanych pajęczyn i malowniczo udrapowanych wzorzystych materii był dziełem pijanego scenografa Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w moim karku, ale na dłuższą metę nadawało to lokalowi swoisty klimat. Poza nimi gości było niewielu: przy stoliku pod ścianą migdaliła się jakaś para zajęta wyłącznie sobą, zaś przy wieku pełniącej funkcję baru ozdobnej trumny – znakomicie komponując się z wnętrzem – siedział facet o wyglądzie wygłodzonego wampira, tępo wpatrując się w szklankę sinozielonej brei. Oliver westchnął.
- Nie zrozum mnie źle. U Marbury'ego warunki są świetne i wciąż jeszcze się dziwię, że zaproponowali mi tę posadę. Siedzę nieraz w sekretariacie i widzę, ile podań o pracę się kieruje bezpośrednio ad kosz. Ale... Nie jestem przekonany, że to jest to, co chciałbym robić. Kancelaria Marbury'ego jest podzielona na coś w rodzaju wydziałów. Wiesz, o co mi chodzi – jedni zajmują się karnym, inni rodzinnym, mamy cały legion prawników w sekcji spadkowej… A ja siedzę we współpracy międzynarodowej. Nie byłoby to może najgorsze, w końcu to nawet ciekawa dziedzina, ale wyobraź sobie, że całymi dniami nic nie robisz, tylko opiniujesz umowy między producentami kociołków odnośnie jakości stopów, z których kociołki są robione. Albo grubości denek. Że o elastyczności uchwytów nie wspomnę. Czy wiesz, że jest nauka zajmująca się mierzeniem grubości denek w kociołkach?
- Naprawdę? Jak się nazywa?
Oliver posłał jej zranione spojrzenie. Uśmiechnęła się leciutko.
- Przepraszam.
- Powiedzmy sobie prawdę – podjął wątek. – Kiedy Sprout kazała nam decydować, co chcemy robić w życiu, nie miałem wątpliwości, że chcę być prawnikiem. Chcę walczyć o sprawiedliwość i naprawiać świat. Chcę bronić niewinnych i pomagać uciśnionym. A teraz dzień w dzień przychodzę o dziewiątej rano do kancelarii i widzę przed sobą niekończące się beznadziejne umowy, niekończące się kociołki… Czasem – ale niezwykle rzadko, żeby mi się przypadkiem we łbie nie poprzewracało – trafia się zawiła kwestia kolizji regulacji ministerialnych dotyczących splotu stosowanego w afgańskich dywanach latających. I mam do wyboru – albo marzenia o wielkich sprawach karnych wywieszę za okno i z radością podejdę do kociołków, albo w przeciągu tygodnia wyląduję w Mungu. Dlatego co dnia przekonuję sam siebie, że takiego zagadnienia jeszcze nie rozważałem i że tematyka kociołkowa jest naprawdę różnorodna i fascynująca. Co w konsekwencji spowoduje, że i tak wyląduję w Mungu, ale przynajmniej dopiero za jakiś czas… – urwał i zapatrzył się w okno.
Na zewnątrz zapadał już zmierzch, a choć jeszcze nie było naprawdę zimno, listopadowa plucha nie pozwalała zapomnieć, że zima czai się za rogiem. O ile reprezentacyjna ulica Pokątna wciąż nie mogła się zdecydować, czy ma jeszcze świętować upadek Voldemorta, czy też już powinna przebierać się w bożonarodzeniowe dekoracje, Zaułek Pomniejszych Kantów – gdzie mieściła się Kropelka Jadu – nie znał tego dylematu. Był jednolicie szary przez cały rok i wcale sobie to chwalił. Ostatecznie na nazwę należy sobie zapracować, a pomniejsze kanty cenią sobie dyskretne półcienie szarości.
- Patrz, już prawie wieczór. I herbata się skończyła… – gestem przywołał zrobioną na blado kelnerkę i zamówił kolejny dzbanek Specjału Słodkiej Susane. – Tak więc widzisz, jak wygląda rozkoszne życie świetnie zapowiadającego się adwokata. Nie to co u was. Przynajmniej masz możliwość uczestniczyć w prawdziwym wymiarze sprawiedliwości… Dużo macie roboty?
Amelia westchnęła. Oliverowi wydawało się, że w porównaniu z wczorajszym dniem wygląda na naprawdę zmęczoną.
- Cóż, teraz zaczął się ciężki okres, z tymi wszystkimi procesami. Polowanie na Śmierciożerców wciąż jeszcze trwa, wokanda z dnia na dzień jest coraz dłuższa… Cały Wizengamot postawiony w stan gotowości, każda para rąk znajduje zatrudnienie. Praktycznie nie ma dnia, żebyśmy nie mieli nadgodzin.
- I na wszystkich procesach protokołujesz?
- Na większości. Praktykuję u Renquista Marshalla, a on, jako Pierwszy Prezes Wizengamotu przewodniczy wszystkim rozprawom. Prokuratorem z kolei zawsze jest Crouch. Bez dwóch zdań, to najlepszy oskarżyciel jakim dysponujemy, czasem naprawdę się go boję. Jest bezwzględny i zimny jak skała. Nie cofnie się przed niczym jeśli tylko widzi szansę, że oskarżony się załamie. To on przeforsował użycie Tormenta jako środka dowodowego. Prze w obranym kierunku z konsekwencją lodołamacza i nie istnieją dla niego żadne okoliczności łagodzące. Podejrzewam, że własnego syna skazałby na śmierć bez mrugnięcia okiem. Tylko raz widziałam, żeby ktoś go wyprowadził z równowagi. Oskarżał wtedy Antonina Dołohowa. Ten przyznał się od razu do podwójnego zabójstwa, a opowiadał o wszystkim z taką irytującą nonszalancją, że miałam wrażenie, że go to wszystko bawi. Że jest dumny, z tego, czego się dopuścił. To był pierwszy z serii procesów i Crouchowi strasznie zależało, żeby wyciągnąć z Dołohowa, kto jeszcze należał do zwolenników Sam-Wiesz-Kogo. A on się tylko roześmiał i spytał, czy Crouch naprawdę ma go za zwykłego, śmierdzącego kapusia. Siedział tam, skuty łańcuchami i z kpiącym uśmiechem patrzył na wszystkich jak na bandę idiotów. Crouch miotał się jak wściekły, ale nie było wątpliwości, że nawet torturami nic się z niego nie wydusi. Nie było sensu tego przeciągać, toteż wyrok zapadł niemal natychmiast. Dożywotnie pozbawienie wolności w Azkabanie. Pierwszy tak surowy wyrok od lat… Byłby i pocałunek, ale Dumbledore głosował przeciw, a jak wiesz, do pocałunku musi być jednomyślność…
- Wiem. Zresztą bardzo dobrze, że musi być. Pomyśl, do czego by doszło, gdyby pocałunek mógł zarządzić byle podsekretarz w Ministerstwie.
- Otóż to. Tak przynajmniej to jedno jest pod kontrolą.
- I rzeczywiście wszystkie postępowania kończą się wyrokami skazującymi? Tak twierdzą w Proroku…
- Bzdury! Widziałeś kiedyś jakąkolwiek gazetę, czarodziejską czy mugolską, która potrafiłaby napisać uczciwe sprawozdanie z procesu? Pisze się to, co chcą przeczytać ludzie, a Prorok pod tym względem nie jest żadnym wyjątkiem. W rzeczywistości parę procesów zakończyło się uniewinnieniem, ale to głównie w przypadkach oskarżeń tak bezsensownych, że wołały o pomstę do nieba. Oraz w przypadku Malfoya. To był numer… Wszystkich jeszcze trzęsie, jak sobie przypomną. Ten przylizany skunks nawet nie raczył pojawić się w sądzie osobiście. Zjawił się tylko jego adwokat - pewnie go znasz, to Van Gend, przyjaciel Marbury'ego – i na samym wstępie złożył wniosek o warunkowe umorzenie postępowania argumentując, że jego klient cały czas pozostawał pod wpływem zaklęcia Imperius, a poza tym nie miał zamiaru popełnienia żadnego z zarzucanych mu czynów. Mówię ci, słysząc to mało nie roześmiałam się Van Gendowi w twarz. Nie miał zamiaru? A niby jakim cudem można rzucić Niewybaczalne "nie mając zamiaru"? Marshall też o tym myślał, widziałam, jak się krzywi ironicznie. Ale wyobraź sobie, czynnik społeczny go przegłosował! Stosunkiem głosów trzy do dwóch warunkowo umorzyli postępowanie na dwa lata… Sędzia Herons też głosował za umorzeniem. Nie pytaj, dlaczego. Wolę nie wiedzieć. W każdym bądź razie blond piskorz wyślizgnął się koncertowo. Żesz… - zdusiła przekleństwo. Przez chwilę dłubała w pozostałościach piernika z orzechami.
- O skazaniu Mulcibera pewnie czytałeś – ciągnęła po chwili. – Na rozprawie oskarżał każdego, kogo mu ślina na język przyniosła, z Marshallem i Dumbledore'm na czele. Całe Ministerstwo, pół Hogwartu… Szkoda, że nie wymienił również redakcji Proroka. Nawet Crouch nie mógł tych bzdur brać poważnie. Obrońca szedł na ograniczenie poczytalności, ale biegli z Munga stwierdzili ponad wszelką wątpliwość, że był absolutnie świadomy swoich czynów. Wyrok: Azkaban. Cholera, to brzmi jak jakiś hit radiowy…
Oliver mimowolnie się uśmiechnął.
- Wolałbym tam nie śpiewać…
- Oj, ten to już sobie pośpiewał! Uwierz mi, to było żałosne. Te wrzaski, szlochy… Na widok dementorów załamał się już zupełnie, musieli go wynosić z sali. W porównaniu z Dołohowem… Kiedy dementorzy wyprowadzali Dołohowa, widziałam, jak cała buta i pewność siebie uchodzi z niego jak woda z dziurawego kociołka. Chyba dopiero wtedy do niego dotarło, że Sam-Wiesz-Kto nie przyjdzie mu z pomocą. Ale nawet wówczas nie robił żadnych scen. Jednak duma to wielka rzecz... - zamilkła i zapatrzyła się w fusy na dnie filiżanki. - Jak to było? Zamknąć oczy i trzy razy okręcić w lewo...
- Że też ty to pamiętasz - prychnął Oliver. - O wróżbiarstwie zapominam szybciej, niż byłabyś w stanie wymówić „fundidensytometria".
- Fundidensytometria.
- O czym mówiłaś? Chyba o szkole?
Dziewczyna uśmiechnęła się blado, ale szybko jakaś myśl sprawiła, że znów spoważniała. Oliver przyjrzał się jej badawczo.
- Coś cię gryzie?
- Ja... Wiesz co? Przez te wszystkie rozprawy myślałam, że się uodporniłam. Te szyderstwa, wyzwiska, kłamstwa i rozpaczliwe zawodzenie... Że już to wszystko widziałam, więc jeden proces mniej, jeden więcej, nie zrobi mi różnicy. A tymczasem...
- A tymczasem zaszło coś, co przebiło wszystko dotychczasowe?
Amelia popatrzyła na niego zamyślona.
- Znałeś Severusa Snape'a?
