Pewnego dnia po prostu... puf, i już. Zakochał się, chociaż nie chciał. Zakochano się w nim, chociaż na to nie pozwolił. Na samym początku wyraził się jasno: "Za żadne skarby - nie zakochuj się we mnie". Wtedy go wyśmiano. Teraz, kiedy Stiles leżał w szpitalu, blady i łysy, chudy i niewyraźny, Derek potrafił jedynie płakać.

- Hej, wszystko będzie dobrze.

Usłyszał Hale, przez co prawie zakrztusił się kolejną porcją łez.

- Obiecaj, że pogodzisz się z moim ojcem.

Poprosił słabo Stiles, a jego dłoń nie miała nawet siły ścisnąć palców swojego partnera. Zawsze był silny, silniejszy od Dereka, chociaż to tamten był wilkołakiem. Zawsze znosił wiele i nigdy się nie poddawał, ale teraz... był zmęczony. Chciał po prostu zasnąć.

- Stiles...

- Żadnych wymówek. Po prostu... Żyj z nim w zgodzie, dobrze?

Derek kiwnął słabo głową, całując wnętrze dłoni jedynego człowieka, który się dla niego teraz liczył. Jedynej osoby, którą pokochał, a która teraz od niego odchodziła.

- Dobrze. To... Dziękuję.

Brunet myślał, że będzie miał więcej czasu. Nie spodziewał się, że wystarczy jeden uśmiech i...

I jego serce umrze razem z chłopakiem, który leżał na łóżku szpitalnym.