Post mortem

PROLOG

Obudziła się jeszcze przed świtem i poszła do kuchni. Usiadła na wysokim stołku i zapatrzyła się za okno.

- Robi tak codziennie od dwóch tygodni – powiedziała kiedyś Liz Damonowi. Tamtego dnia Damon tylko kiwnął głową i wrócił do Eleny. Tęskniły za sobą. Damon to wiedział. Uśmiechnął się wtedy, mówiąc:

- U Caroline wszystko w porządku, jakoś sobie radzi. Może wkrótce się spotkacie, pogadamy sobie wszyscy o tym, jak to jest być zniewalająco pięknym przykładem krwiopijcy.

Caroline Forbes wiedziała oczywiście, że Damon robił to tylko dla Gilbertówny, była mu jednak wdzięczna. Kiedy wyjawił jej, że okłamuje Elenę, na ile tylko Stefan mu pozwala, kiwnęła głową, jakby z aprobatą.

- Nie mam sił, żeby z kimkolwiek rozmawiać. Najlepiej utrudniaj Elenie kontakty ze mną, jeśli chcesz jej wszystko ułatwić.

Od tamtego czasu Damon konsekwentnie trzymał się tej sugestii. Caroline nie rozmawiała z przyjaciółką już niemal miesiąc...

Kiedy zegar w salonie Forbes'ów wybił czwartą, wciąż było ciemno. Caroline zsunęła się ze stołka i podeszła do czajnika. Teraz zaparzy herbatę, jak zwykle. Potem znów usiądzie naprzeciw okna i nie ruszy się z miejsca, póki w kuchni nie pojawi się jej mama i przytuli córkę. Caroline da się pogłaskać po głowie jak mała dziewczynka, a potem zjedzą wspólne śniadanie. Jak zwykle od dwudziestu siedmiu dni.

Boże, w jakim celu funkcjonuję? To przecież nie ma sensu.

Caroline właśnie zalewała saszetkę wrzątkiem. Już miała usiąść na swoim miejscu z kubkiem w dłoni, kiedy jakiś ruch na zewnątrz przykuł jej uwagę. Odłożyła parującą herbatę i podeszła do okna. Delikatnie odsłoniła firanki. Nic.

Ogarnął ją dziwny niepokój. Założyła trampki i wyszła na dwór. Spojrzała na ciemne jeszcze niebo. Zapowiadał się chmurny, chłodny dzień. Chociaż Caroline nie odczuwała zimna, naciągnęła niżej cienką koszulkę z piżamy. Miała naprawdę złe przeczucia. Wzdrygnęła się, kiedy u sąsiadów zaszczekał pies.

Okrążyła cały dom, czując coraz większy strach. Coś było nie tak.

Caroline wyprostowała się nagle, a jej wampirze zmysły wyostrzyły się do granic możliwości. Powoli się odwróciła, wiedząc już, że ktoś stoi tuż za nią...

- Ty! - Była tak zaskoczona, że nie mogła się zdobyć na choćby odrobinę opanowania. - To nie jest możliwe!

- Nie ma czasu na wyjaśnienia, idziesz ze mną. - Klaus pociągnął ją za rękę. Caroline szybko otrząsnęła się z szoku.

- Nie! - Wyrwała dłoń. - Nigdzie z tobą nie idę.

- Wręcz przeciwnie – Klaus złapał ją jeszcze raz, tym razem mocniej. Z całych sił próbowała wyzwolić się z jego uścisku, ale nic to nie dało. - Puszczaj, Klaus, bo zacznę krzyczeć.

- Nie zaczniesz, wierz mi, słonko. Zresztą zaraz nas tu nie będzie.

I rzeczywiście, szamotali się jeszcze chwilę, ale nie minęło pięć sekund, a na miejscu nie pozostał jakikolwiek ślad ich obecności.

Caroline obudziła się. Leżała na tylnych siedzeniach samochodu, pod głową miała coś miękkiego. Sprawdziła. Zwinięty w kulkę sweter. Było ciemno, noc. Usiadła powoli.

Gdzie ja jestem?

Rozejrzała się. Auto stało na parkingu oświetlanym przez wielki neonowy znak stacji benzynowej.

Co się dzieje?

Zrobiła kilka głębokich wdechów, upominając się w duchu, że nie poradzi sobie w dziwnej i - zapewne - niebezpiecznej sytuacji, jeśli nie okaże rozsądku i opanowania.

Pod siedzeniem kierowcy znalazła swoje trampki. Założyła je szybko, wiążąc niedbale sznurówki.

Powoli otworzyła drzwi samochodu. Uderzył ją chłód nocy, więc – nim opuściła pojazd – wzięła ze sobą sweter, na którym wcześniej spała.

Minęła kilka ciężarówek, w których drzemali zmęczeni kierowcy i podeszła do budynku stacji. W środku kręciło się kilku klientów, za ladą stał pryszczaty sprzedawca. Caroline przykleiła nos do szyby, chcąc przyjrzeć się lepiej ludziom wewnątrz. Stała w takim miejscu, by nikt nie mógł jej zauważyć. Skupiła się, pozwalając słuchowi wyostrzyć się.

Wyłapała strzępki rozmowy sprzedawcy i klienta. Jeden z głosów wydał jej się znajomy.

Kiedy stojący dotąd tyłem mężczyzna - klient - odwrócił się, dziewczyna omal nie krzyknęła. Zamiast tego z sykiem wypuściła powietrze.

To nie może być?!...

Nie wiedziała co myśleć. Uszczypnęła się porządnie w łokieć, ale – jak się obawiała – to nie był sen. Zrobiła kilka kroków w tył, wciąż nie wierząc własnym oczom. Zakręciło jej się w głowie. Upadła.