Utracenie duszy
Tytuł oryginalny: Spit Out Your Soul
Autor doujishina: ROM-13 Nari
Autor wersji ff: Zilidya
Muza i tłumacz: emerald
Beta: justusia
Paring: ZoSan (One Piece)
Ostrzeżenia: gore, angst, gwałt, +18
Notka od autora ff: Tak, to rodzaj plagiatu, nie ukrywam, ale dojin tak zapadł mi w serce (i nie tylko mi), że zdecydowałam się przelać go w wersję pisaną. Mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone. :P
Pewna wiedza o fandomie wymagana. Specyficzność charakterów postaci może zostać niezrozumiała bez tej znajomości.
Cz.1.
Mała wysepka, niewyróżniająca się niczym szczególnym od wielu innych spotykanych podczas podróży załogi Słomianych Kapeluszy. Kilka domów, sklepów, tak jak zawsze. Nadzieja, że tym razem obejdzie się bez walk zawsze towarzyszyła przyjaciołom, gdy schodzili na ląd. Czy tym razem się spełni? Czy tym razem nie wydarzy się jednak coś przerażającego, zmieniającego ich los całkowicie i definitywnie?
Jako, że drzwi tawerny są uchylone, przechodząc obok dobrze słychać cichy brzęk szkła i głośne rozmowy. Bywalcom to zupełnie nie przeszkadza, są wręcz zadowoleni, gdy wiatr przewiewa duszną salę, chłodząc ją odrobinę. Stojąc na ulicy małego miasteczka, bez trudu można dostrzec siedzącą przy barze postać. Wyróżniała się szczególnie kolorem włosów, o niesamowicie jasnozielonym odcieniu. Jego postura wskazuje, że mężczyzna ten nie boi się pracy lub innego zajęcia związanego z siłą fizyczną. A sądząc po opartym o biodro mieczu, musi być wprawnym wojownikiem. Kilka kroków dalej mężczyzna z den-den mushi w dłoni nie spuszcza z oczu wejścia właśnie do wspomnianej tawerny. Nie wygląda podejrzanie. Raczej jak ktoś, kto właśnie rozmawia ze znajomym.
― Cel potwierdzony? ― Dobywa się ze ślimakofonu.
― Tak jest ― potwierdza rozmawiający, a jego głos zaprzecza pozornie niewinnemu wyglądowi. Jest ostry i pełen wściekłości.
― To na pewno on? ― Pytająca osoba wydaje się być zadowolona, jakby właśnie dostała szczęśliwą wiadomość.
― Ma co prawda tylko jeden miecz, ale widzę zielone włosy i te specyficzne kolczyki, których nie da się pomylić. To na pewno Roronoa.
― Dziewczynę też macie?
― Tak, to tutejsza piękność. Nadaje się idealnie.
― Dobra robota. Wprowadź nasz plan w czyn. ― Den-den milknie z trzaskiem w tle.
Człowiek przy barze nawet nie wie, że jest obserwowany. Popija wolno swój napój, delektując się jego smakiem i chyba nie myśląc o niczym szczególnie ważnym, bo jego wzrok jest lekko zamglony i jakby nieobecny.
Obserwujący go mężczyzna ma chłodne, choć pełne nienawiści spojrzenie, gdy gniecie w dłoni list gończy z wizerunkiem byłego łowcy piratów.
Zoro Roronoa. To imię… Oczernię je. Całe sześćdziesiąt milionów beri...
Wyraz jego twarzy zmienia się diametralnie, kiedy podchodzi do lady i siada tuż obok Zoro. W mgnieniu oka znika nienawiść zastąpiona przyjaznym uśmiechem.
― Hej, bracie! Jest jeszcze wcześnie, a ty już pijesz?
― Tutejsze sake jest dobre ― odpowiada spokojnie Zoro, rzucając w jego stronę taksujące spojrzenie.
― To fakt, tutejsze sake jest sławne. Masz dobry gust, nawet pomimo młodego wieku. ― Nieznajomy opiera się o ladę ramieniem tak, by móc uważnie obserwować każdy ruch pirata.
Wygląda na gadatliwego mieszkańca, ale…
― Nie grymaszę, ale wolałbym coś mocniejszego.
Zastanawiam się…
― Niezły z ciebie smakosz, bracie! Dobra, w takim razie powinieneś spróbować czegoś innego. ― Odwraca się od pirata, szukając wzrokiem barmana. ― Ej! Podaj nam butelkę „specjału"! ― woła, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
Zoro natychmiast się sprzeciwia, marszcząc brwi:
― Hej, nie mam zamiaru za to płacić!
― O, tym się akurat nie przejmuj ― uspokaja go pobłażliwie. ― Idzie na mój rachunek.
Przed nimi pojawiają się dwie szklanki i pękata, gliniana butelka.
― Jak na tutejszego jesteś coś za bardzo ugodowy ― zauważa Zoro, nadal nie wypuszczając swojego napoju z dłoni.
Lód, pod wpływem drobnego ruchu, uderza cicho o grube ścianki naczynia. Sąsiad podnosi nową butelkę, wskazując jednocześnie na etykietę.
― Alkohol nie jest poddawany filtracji, stąd też jego siła. To jest tak mocne, że mało kto jest w stanie wypić całą butelkę sam. ― Nalewa złocisty płyn do nowej szklanki, ignorując wcześniejszą uwagę towarzysza. ― Zaskoczy cię.
Zoro obserwuje go podejrzliwym spojrzeniem. Dostrzega nieznaczny ruch dłoni, która zdaje się drżeć, poruszając delikatnie szklanką przy nalewaniu drinka. Ale czy na pewno to tylko to?
― No pij! Na jeden haust jest w sam raz! ― nalega mężczyzna wesoło, podsuwając mu drinka.
― Teraz lepiej powiedz, czy coś tam wrzuciłeś? ― pyta ostro Zoro, obracając w jego stronę głowę i nie kryjąc lekko złośliwego uśmiechu, który unosi kącik jego ust.
Jego przyjaciele wiedzieliby, że to nieme ostrzeżenie.
Tajemniczy mężczyzna jedynie uśmiecha się pogodnie.
― To jakaś silna trucizna, mająca zwalić mnie z nóg? ― Nie daje się zwieść temu uśmiechowi.
― Ej, ej, o czym ty mówisz? Takie słowa są niebezpieczne… ― Tamten stara się załagodzić sytuację.
― Twoje oczy… się nie śmieją ― mówi chłodno Roronoa, nie spuszczając wzroku z twarzy dziwnego towarzysza.
Zapada niezręczna cisza, którą kilka sekund później przerywa nagłe wyciągnięcie pistoletu przez nowopoznaną osobę i przyłożenie go do gardła Zoro. O sekundę wcześniej katana pirata dotyka krtani mężczyzny. Żaden się nie porusza, czekając na reakcję drugiego.
Ciche szmery innych gości przez moment stanowią jedyne dźwięki na sali. Wszyscy w napięciu obserwują, co się teraz wydarzy. Czy turysta zginie od kuli, czy też zabije ostrzem przeciwnika?
― Odłóż swój miecz w tej chwili ― nakazuje cicho, ale pewnie mężczyzna z bronią. ― Tak myślałem, jesteś Roronoa.
― Czego ode mnie chcesz? ― Nie trudno mu domyślić się, o co może chodzić. W końcu jest poszukiwany listem gończym z całkiem niemałą nagrodą na koncie.
Ostry uśmiech pojawia się na twarzy nieznajomego, całkowicie ścierając wcześniejszy, przyjazny.
― Tylko małej… ― Nagle kieruje broń ku górze i oddając kilka strzałów, krzyczy: ― ZEMSTY!
W chwili, gdy Zoro odruchowo zerka w górę czuje, że ktoś łapie go mocno za włosy, a następnie błyskawiczne ukłucie w szyję sprawia, że szermierz zamiera na sekundę kompletnie zaskoczony. Wiedział, że barman stoi tuż obok, ale do tej pory nie uważał go za wspólnika bandyty. Czy to był błąd, który zmieni wynik pojedynku?
Barman szybko odsuwa dłoń z małą strzykawką i nadal nie puszcza zszokowanego pirata.
― W porządku, jest gotowy. Trochę za łatwo poszło, nie sądzisz? ― Mężczyzna cierpliwie czeka, aż Zoro dotknie swojej szyi w miejscu ukłucia, jakby bawiło go jego zdziwienie, że został tak banalnie podpuszczony. ― Racja, barmanie?
Pirat spogląda na obsługującego go jeszcze przed momentem właściciela knajpy, myśląc:
On też w tym siedzi…
Następne, co do niego dociera, to chłodne krople spływające z jego twarzy i wsiąkające w ubranie. Myśli Zoro nagle odzyskują jasność. Leży związany na ziemi w lesie. Mokry i bez broni. Nie mając pojęcia, jak się tam znalazł. Po położeniu słońca domyśla się szybko, że musiało minąć kilka godzin.
― Ej, ej, zbierz się do kupy! Zabawa się dopiero zaczyna. ― Rozpoznaje głos mężczyzny z baru.
Cholera, kiedy on mnie znokautował?
― Co chcesz zrobić? ― Zoro siada na tyle, na ile pozwalają mu więzy.
Przełyka głośno, czując, że nie do końca nad sobą panuje. Coś z nim jest nie tak. Związane z tyłu ręce utrudniają każdy ruch. Jedyne, co jest w stanie zrobić, to bezsilnie ścisnąć dłonie w pięści.
― Mówiłem ci już. Chcę zemsty. ― Mężczyzna podwija rękaw i odpina protezę pokazując kikut. ― Dawno temu, zostałem okaleczony przez ciebie. Teraz wyglądam tak.
Nie mogę przypominać sobie o kimś takim.
― Myślę, że zaczyna działać ― zauważa, dostrzegając zachowanie Zoro, który wyraźnie go nie rozpoznaje. ― Nie przejmuj się, Roronoa. Nie interesuje mnie nagroda za twoją głowę. ― Daje znak swoim ludziom, by podeszli bliżej ze swoją drugą zdobyczą. ― Ja tylko… chcę oczernić twoje imię. Zhańbię je tak, że będziesz traktowany jak najgorszy śmieć. Nawet twoi nakama się ciebie wyprą.
Przed Zoro zostaje przyprowadzona przerażona dziewczyna trzymana przed dwóch innych mężczyzn. Pirat nie zna jej i nie pojmuje, co może mieć z nim wspólnego. Pozostaje zimny, czekając na to, co stanie się dalej.
Oczy drugiej ofiary otwierają się jeszcze szerzej, gdy słyszy następne słowa przywódcy bandytów, którzy ją porwali.
― To jest piękna i popularna dziewczyna z naszego miasteczka, ale… Słuchaj! ― wrzeszczy, gdy Zoro opuszcza wzrok. ― Twoim zadaniem będzie… zgwałcić ją i zabić!
Zoro zamiera, słysząc to. Nagle dziwne uczucie się nasila, a on głośno przełyka. Nie może jednak odegnać od siebie tego niepokojącego wrażenia, jakby tracił coś ważnego.
― Nie wolno ci myśleć o niczym innym ― kontynuuje mężczyzna, całkowicie zadowolony z widocznych efektów jego planu.
Co się… ze mną dzieje?, myśli Roronoa coraz bardziej przerażony, słysząc ten głos, działający na niego jak jakiś katalizator, włączający coś okropnego.
Cały drży, jakby ktoś ponownie polał go zimną wodą. Serce bije mu jak oszalałe, i coś nieprzerwanie nakazuje mu słuchać poleceń. Stara się nad tym panować, ale…
― To boli, prawda? Chcesz zabijać. Właśnie dlatego dosypałem ci ten specyficzny rodzaj narkotyku. Nadaje się idealnie na takich jak ty.
Więzy na rękach Zoro zostają zdjęte przez jednego z przeciwników, a miecz rzucony tuż obok. Nikt nie martwi się tym, że może zaatakować w każdej chwili. Nie wierzą w taką możliwość. Serce pirata bije teraz naprawdę mocno, a jego twarz jest nieprzenikniona. Jedynie bardzo powolny i głęboki oddech świadczy, że ten moment jest przełomowy.
― Dopóki nie zaspokoisz tego przymusu, nic innego nie będzie ważniejsze ― mówi dalej mężczyzna, a jego głos przypomina brzytwę, przecinającą powoli gardło ofiary. Jest mroczny, zachłanny, wrogi. ― To pragnienie będzie cię zżerać bardzo powoli. A kiedy już będzie po wszystkim i zrobisz to, czego nie będziesz w stanie powstrzymać, stracisz swój honor i upadniesz niżej od zwykłego, nędznego rzezimieszka. No dalej! ― Przywódca łapie bezbronną dziewczynę za włosy i rzuca ją na ziemię u stóp Zoro. ― Weź ją sobie!
Ofiara ma związane ręce na plecach i przerażona patrzy na górującego na nią przyszłego oprawcę, który podnosi miecz. Katana delikatnie opiera się o ziemię, jej nagie ostrze lśni w ostatnich promieniach słońca. Gdy Zoro dotyka głowy dziewczyny, palcami muskając najpierw włosy, potem kierując je w stronę ust, ta przygryza wargę, ale nie krzyczy. Pirat ma zamknięte oczy i nie patrzy na nią, ale jego twarz przeraża ją przez to jeszcze bardziej. To nie jest twarz spokojnego człowieka. To twarz osoby, która walczy z niemożliwym.
― ZABIJ JĄ! ― krzyczy przywódca, gdy nic się nie dzieje.
Świst ostrza przecinającego powietrze jest jedynym faktem, który zostaje zarejestrowany przez pozostałą dwójkę bandytów. Zaraz potem ich przywódca rozpada się na ich oczach na dwie, niemal idealne części. Chwilę później kolejny traci głowę, tuż pod linią szczęki.
― Co…?! ― Ostatni z grupki potyka się, cofając i patrząc z przerażeniem na upadające ciała.
W ciszy doskonale słychać chlupot, a krew jakby w zwolnionym tempie kapie na ziemię. Dłoń Zoro zakrywała cały czas usta klęczącej teraz dziewczyny, by nie wydała z siebie nawet pisku. Nadal nie patrzy na nią. Z ciężkim oddechem obserwuje uciekającego, który w końcu przerywa ciszę własnym, przerażonym krzykiem.
Zostają w lesie sami, tylko pirat i ofiara.
Wzrok dziewczyny pada na miecz skąpany we krwi, wciąż skapującej tuż obok jej drżących nóg. Z ledwością zauważa, że zostaje uwolniona i podniesiona z ziemi.
― Uciekaj stąd! ― warczy Zoro, popychając młodą kobietę i opadając na kolano.
Dziewczyna nie rusza się, obserwując dziwne zachowanie swojego wybawcy.
― Idź… Szybko ― szepcze mężczyzna z wyraźnym bólem w głosie.
― Um… Ale…
― IDŹ! ― Wrzask Zoro powoduje, że odskakuje od niego, ale nadal nie ucieka. Pirat podpierając się na mieczu kontynuuje, pytając zimno: ― Chcesz być zgwałcona, albo nawet zabita?!
Dziewczyna milczy, po chwili niemo dziękując szybkim pokłonem i zaczyna biec.
Nie dostrzega, że większość krwi, spływającej teraz po ostrzu należy już do Zoro, który trzyma je tak kurczowo, jakby wierzył, że uratuje mu życie. Gdy dziewczyna się wahała, powoli jego dłoń zsuwała się z rękojeści na ostrze. Tylko ten ból trzyma jego wolę na uwięzi, bo jego myśli krążą tylko wokół jednego.
Dopóki nie zaspokoisz tego przymusu...
Słyszy swój ciężki oddech i mocniej zaciska palce na ostrzu, nie mogąc uwolnić się od słów martwego już bandyty.
…nic innego nie będzie ważniejsze.
Going Merry nadal jest piękną karawelą, choć przeszła już nie jedno. Blizny z potyczek jej załogi są doskonale widoczne nawet w świetle księżyca, gdy kucharz powoli schodzi na główny pokład i dostrzega jedną ze swoich pań.
― Panno Nami! ― Sanji krzyczy rozpromieniony, machając do niej.
Rudowłosa dziewczyna pytająco spogląda na kucharza.
― Nie zostajecie dziś z Robin w tutejszym hotelu? Czyżbyś czegoś zapomniała?
Dziewczyna podchodzi bliżej, potakując.
― To prawda, książki. Chciałam pokazać ją Robin.
Sanji pomaga wejść Nami na pokład, podając jej rękę, by nie straciła równowagi.
― Twoja wachta na statku, Sanji?
― Tak, dogadałem się wcześniej z Glonkiem. Zrobiłem petit fours*, czy chciałabyś trochę, panno Nami?
― Naprawdę? Z wielką ochotą. ― Dziewczyna wzdycha, myśląc o cudownych słodyczach kucharza. Może i jest szalony w swoim zachowaniu, ale gotowanie to jego pasja, którą wszyscy doceniają.
Sanji wraca szybko do kuchni, by przygotować poczęstunek dla dziewcząt, a Nami wchodzi do kajuty głównej po swoją książkę. Włącza światło, cały czas myśląc o niesamowitych umiejętnościach kucharza.
W pierwszej chwili nie zauważa skulonego pod ścianą Zoro. Mężczyzna nadal ściska miecz, chociaż już ukryty w pochwie.
― Zoro! ― Nawigatorka dostrzega go chwilę potem. ― Byłeś tutaj cały czas? Drzemiesz? Myślałam, że to twoja kolej na wachtę? ― Roronoa nie reaguje na jej pytania, nawet gdy przyjaciółka staje przed nim. ― Hej! Spójrz na mnie!
Wyciąga przed siebie rękę i już chce nim potrząsnąć, gdy zauważa krew skapującą z jego dłoni.
― Krwawisz. Jesteś ranny? Coś się stało…?
Podskakuje, gdy ta sama dłoń łapie ją nagle bardzo mocno za ramię.
― Zo…? ― Wzrok, który na nią skierował był tak zimny, że urwała przerażona tym, co mogło się za nim kryć.
Krzyk, jaki wyrywa się po chwili z jej gardła, mrozi krew w żyłach.
Właśnie on zatrzymuje w pół gestu Sanjiego. Natychmiast rozpoznaje do kogo należy.
Panna Nami?!
Wybiega z kuchni i kieruje się do miejsca, skąd dobiega krzyk.
― Przestań! Nie rób tego! To boli! Puść mnie! Zabiję cię, Zoro! NIE RÓB TEGO! ― Ostatni krzyk jest już pełen bólu, przerażenia i ogromnego strachu, który doskonale słychać w głosie.
Sanji prawie wyrywa drzwi z zawiasów, a jego oczom ukazuje się niespotykany i jednocześnie przerażający widok: Zoro klęczący na Nami i próbujący zedrzeć z niej ubranie. Sanji nie czeka na dalszy rozwój wypadków. Wykopuje Zoro znad szamoczącej się i próbującej uwolnić dziewczyny.
― Ty skurwielu! Co ty robisz?! ― wrzeszczy na niego.
Jego cios posyła Roronoa na drugi koniec pomieszczenia, roztrzaskując jego ciałem stojące tam puste beczki.
― Wszystko w porządku, Nami? ― Sanji pochyla się nad dziewczyną, pytając z troską w głosie.
Nami siada powoli, z trudem łapiąc oddech. Poza szokiem, wciąż widniejącym na jej twarzy, nie wydaje się mieć jakichkolwiek obrażeń.
― Tak… Wszystko dobrze.
Wcale nieuspokojony tym zapewnieniem Sanji podchodzi do ciężko oddychającego mężczyzny, nieruchomo siedzącego pod ścianą.
― Wstawaj, Zoro! Czy ty w ogóle wiesz, co zrobiłeś? Wszystko teraz zależy od tego, co masz do powiedzenia, ale twoje słowa i tak mi nie wystarczą.
Słowa kucharza nie docierają do Zoro, nawet nie wie, że to właśnie on tam jest. Myśli tylko o jednym. Jego umysł chce tylko jednego.
Chcę gwałcić.
Nie chce o tym myśleć.
Chcę gwałcić.
Powinien stąd odejść.
Chcę gwałcić.
Jak najszybciej.
Chcę gwałcić.
Nie powinno go tu być.
Chcę gwałcić.
Żeby nie było za późno.
Nie ważne kogo.
― Oj, oj, słuchasz mnie? ― Kucharz zapala papierosa, obserwując kamrata, który nie zwraca nadal nie niego uwagi.
…rozszarpać na kawałeczki ze wszystkich sił…
Ściskanie dłoni nie pomaga.
…niech płacze i krzyczy. Niech błaga o litość…
Zagryzanie ust nic nie daje.
…tak…
Zoro podnosi się powoli, nadal nie unosząc głowy w zamyśleniu i uśmiechając się morderczo do swoich myśli. Teraz one są jego panem.
… zabić w najbardziej okrutny sposób…
Sanji zamiera, widząc twarz Zoro. Nigdy dotąd Roronoa nie patrzył tak na kogokolwiek z załogi. Nigdy na przyjaciół. Kucharz nie rozumie, co się właśnie dzieje, takiego Zoro jeszcze nigdy dotąd nie widział. Jakby stał przed nim ktoś obcy. Nieznajomy. Wróg.
Roronoa drętwieje, nagle rozpoznając, kto przed nim stoi. Wygląda jakby ocknął się z koszmaru. Jego oczy są szeroko otwarte ze zdziwienia, jednak myśli nadal nie dają mu spokoju, żądając tylko jednego. Musi to zatrzymać. Teraz. Chociaż na chwilę. Inaczej…
Nagle Zoro uderza się w twarz zranioną dłonią, ponownie upadając na kolana z ciężkim sapnięciem. Przyjaciele zamierają na taką reakcję, nie rozumiejąc jej wcale. On sam nie może złapać oddechu, starając się zapanować nad sobą. Nie może sobie pozwolić na utratę woli.
Nie przy nich. Nie chce ich…
Nie odsuwa ręki od twarzy, ściskając ją mocno w pięść i nie mogąc spojrzeć w oczy towarzyszy.
― Nami. Przepraszam. Wszystko w porządku? ― szepcze łamiącym się głosem, a krew powoli kapie na drewnianą podłogę z ponownie otwartej rany.
Dziewczyna otrząsa się z szoku i jąkając się mówi:
― Ta… Tak.
― Oj, idioto! Krwawisz. ― Głos kucharza przebija się przez mętlik w umyśle szermierza, gdy ten kuca tuż przed nim.
― Pieprzony kuk! Zjeżdżaj! ― warczy wściekle, nadal jednak panując nad sobą. Z ledwością. ― Zabierz Nami ze sobą. Powiedz reszcie, żeby trzymała się z daleka ode mnie. ― Po dłuższej chwili milczenia otwiera oczy i dodaje cicho: ― Proszę. Idź. Już.
Sanji powoli wydmuchuje smugę dymu, próbując zrozumieć to, co się dzieje. Decyduje się jednak posłuchać. Odwraca się do przyjaciółki.
― Nami, chodźmy. ― Łapie ją za ramię i lekko ciągnie w stronę wyjścia.
― Ale…? Czekaj! ― Dziewczyna próbuje wyrwać się z jego mocnego uścisku.
― Wszystko jest w porządku. Chodźmy ― nalega.
Trzaśnięcie drzwi powoduje, że Zoro łapie głębszy oddech, odsuwając od twarzy dłoń i patrząc na krew na podłodze.
― Cholera!
Chcę gwałcić.
― Cholera!
Chcę zabić.
― Nie ma sposobu, żeby to powstrzymać? Skurwiel! ― krzyczy, szarpiąc się za włosy.
Nie ważne kogo, chcę go zniszczyć. Niech płacze i krzyczy. Niech błaga o litość.
― Przestań! Przestań! O czym ty, do diabła, myślisz?! ― Uderza z całej siły głową o podłogę.
Ból powstrzymuje na krótkie chwile okropny przymus. Na bardzo krótko. Pragnienia ciągle wracają, ponaglają, zmuszają. Nie dają za wygraną. Nie chcą dać.
Ból już nie pomaga. Nie powstrzymuje.
Zoro zamiera, słysząc czyjeś kroki na pokładzie statku.
Nie wracaj!
Przerażenie szarpie nim, niczym dzikie zwierze swoją ofiarę. Zasłanianie oczu już nic nie daje. Ból już nic nie wskóra. Teraz istnieje tylko jedno niepowstrzymane, dzikie pragnienie.
Księżyc, jak niemy świadek przestępstwa obserwuje wszystko, co dzieje się w jego świetle. Ulice miasta już dawno opustoszały i widać tylko parę, zmierzającą niespiesznie w stronę swojego celu. Łatwo dostrzec ich zdenerwowanie, niepewność i lęk.
― Przepraszam, panno Nami, ale wróć do hotelu beze mnie. ― Sanji zatrzymuje nagle dziewczynę, jednocześnie na krótki moment odwracając głowę w stronę, z której przyszli.
― Chcesz wrócić? ― Nami opuszcza głowę i ściska nerwowo brzeg spódnicy.
― Tak, muszę się dowiedzieć, co się stało. ― Kucharz odwraca się już całym ciałem i patrzy w stronę, gdzie przycumowali statek. ― Nie możemy go tak zostawić.
― Masz rację ― zgadza się z nim. ― Nie był sobą.
― Przekaż Robin, żeby znalazła Luffy'ego i pozostałych. Zostańcie w hotelu dopóki nie wrócę ― prosi i zaczyna zawracać.
― Dobra. ― I choć dziewczyna chce, by tego nie robił wie, że tak trzeba. I tak go nie powstrzyma.
Pozwala mu zawrócić.
― Ach! Sanji! Dzięki za wszystko! ― krzyczy za nim jeszcze.
Jej słowa docierają do kucharza i ten natychmiast promienieje, zaczynając swój dziwaczny taniec pełen serca i miłości.
Sądzę, że mógłby się wydawać całkiem normalny, gdyby przestał się tak wygłupiać, myśli Nami i kontynuuje drogę do hotelu, aby poinformować o wszystkim resztę.
Całe szczęście, że Nami nie wydaje się zbyt zszokowana tym, co zaszło. Ten głos... Ona nie może tak przez ciebie krzyczeć, ty durny Glonku, pomyślał Sanji, nie oglądając się jednak na dziewczynę.
Zastanawiał się nad dziwnym zachowaniem towarzysza przyspieszając, by jak najszybciej zrozumieć, co się z nim dzieje. Wchodząc na pokład jednak coś kazało mu zwolnić. Wsłuchał się we własne kroki, rozbrzmiewające cichym stukotem w panującej tutaj ciszy. Na statku nic nie wskazuje na to, że przed chwilą doszło do jakiejś kłótni wśród załogi. Tylko promienie księżyca oświetlają karawelę, padając niewinnie na drzwi, za którymi jest on.
Mówienie „proszę" do mnie? Musisz być pijany. Czemu nic nie powiedziałeś? Coś się stało, prawda? Przecież my dwaj ciągle walczymy…
Zatrzymuje się przed drzwiami z dłonią na klamce, myśląc ciągle o nim.
Ale przynajmniej wiem, że nie jesteś kimś podłym. A więc, Zoro…
Naciska ją wolno, otwierając drzwi.
Co ci się dokładnie stało…?
Zamyka je za sobą i zostaje tuż za progiem. Zoro nadal siedzi w tym samym miejscu, w którym go zostawił. Nie patrzy na niego.
― Hej, gówniany szermierzu! ― rzuca, starając się zwrócić jego uwagę na siebie, a dym z papierosa ulatnia się powoli ku sufitowi.
Roronoa dłonią znów zasłania twarz i Sanji nie może dostrzec jego oczu.
― Po co tu jesteś? ― Nawet jego głos wydaje się kucharzowi jakiś obcy.
― Posłuchać, co masz do powiedzenia. ― Powoli zaciąga się dymem, by po chwili wypuścić go z ust.
― Wynoś się! ― warczy Zoro. ― Czy nie powiedziałem ci…?!
― Tak, mówiłeś… ale chcę wiedzieć… co się z tobą dzieje… ― Przegarnia dłonią włosy, starając się nie wybuchnąć i zrozumieć mężczyznę.
Ten jedynie prycha na te słowa, a zaraz potem wybucha głośnym śmiechem, który wcale nie wydaje się być wesołym. Brzmi jak śmiech szaleńca, lub kogoś, kto przegrał niezwykle ważną walkę.
― Co jest takiego zabawnego?
W tej chwili…
W tej chwili nie ma już Zoro, choć dla Sanjiego ten fakt nadal nie zaistniał.
Siedzący na ziemi mężczyzna opuszcza dłoń i spogląda drapieżnie na kucharza.
― Skoro chcesz wiedzieć, to ci pokażę ― mówi ostro, zupełnie obcym głosem.
Całego mnie pochłonął mrok.
Pierwszy atak zaskakuje Sanjiego. Jego zmysły nie rejestrują nawet momentu, w którym Zoro podnosi się i zadaje pierwszy cios w szczękę, odrzucając go w tył. Następnie trafia w brzuch, tylko po to, żeby wrócić do twarzy i powalić go na wyszorowane deski. Kucharz czuje, jak szermierz chce go podnieść za koszulę i sam atakuje z pół obrotu, nie trafiając jednak. Natychmiast uderza drugą nogą, kopniakiem celując w pierś.
Zamiera. Jego prawa stopa zostaje zatrzymana tuż przed celem. Mężczyzna trzyma ją w żelaznym uchwycie obu rąk i z każdą sekundą naciska jeszcze mocniej, zachłannie obserwując jego twarz. Zimny uśmiech na twarzy Roronoa jest jedynym ostrzeżeniem tego, co zaraz potem następuje.
Ostry trzask zawtórował rozpaczliwemu krzykowi.
Ten skurwiel ją złamał…!, pomyślał zszokowany, z trudem łapiąc hausty powietrza, gdy ból ogarniał całą jego stopę.
To nie był jednak koniec.
Zoro gwałtownym szarpnięciem łapie go za koszulę, podnosząc do góry. Jego ręka zaciska się na lewym ramieniu Sanjiego, przesuwając je coraz bardziej do tyłu, napierając coraz silniej. Zrozumienie nagle dotarło do kucharza.
― Nie! Przestań, Zoro! Proszę, przestań! Tylko nie moje ramię! ZORO!
Krzyk blondyna rozdziera ciszę, ponownie rozchodząc się echem po pomieszczeniu.
― Chciałem to usłyszeć ― szepcze mu do ucha, rzucając go zaraz potem na podłogę.
Mężczyzna zwija się z bólu, trzymając za zranione miejsce.
Dzięki bogu, to tylko wybicie.
To nie był jednak koniec koszmaru. Jego oczy rozszerzyły się nagle, gdy poczuł, jak Zoro przyciska go mocniej do podłogi, wciskając mu palce do ust, a drugą ręką zrywając z niego koszulę.
Nie mówcie mi, że on chce…!, myśli, kojarząc od razu, co chwilę wcześniej Roronoa chciał zrobić Nami.
Panika powoduje, że zaczyna się bronić, uderzając zdrową ręką w dłoń, która nadal tkwi w jego ustach. Zaraz potem ponawia uderzenie, trafiając tym razem w szczękę Zoro i odrzucając go od siebie.
Rozumiem już.
Sanji nagle pojmuje, co się dzieje. Nie ma siły się sam podnieś, jego oddech jest zbyt ciężki, a ciało nie słucha poleceń.
Dlatego mówił…
Ściska pięści ze złości.
Teraz już rozumiem, dlaczego powiedział, żeby nikomu nie pozwolić się do niego zbliżać.
Próbuje sięgnąć do klamki, by uciec. Szarpnięcie za włosy ponownie powala go na podłogę. Zoro góruje nad nim, a jego twarz jest niczym lodowiec, nie wyrażając żadnej emocji. Jedynie w oczach czai się dziwny, niezaspokojony głód. Sanji próbuje się bronić, łapiąc mężczyznę za ramię, ale natychmiast zostaje ściśnięty za krtań i przyduszony.
Ze łzami bólu w oczach widzi nad sobą twarz Zoro, która jest teraz zupełnie obca.
On sam nie ma już siły trzymać go i jego dłoń powoli opada.
Wiedział... Ten facet... Wiedział, że stanie się taki.
Zostaje puszczony i powietrze nagle dociera do jego płuc, a Sanji wciąga je łapczywie.
Dlatego chciał trzymać nas z daleka.
Kolejne szarpnięcie, tym razem w okolicach pasa powoduje, że przełyka głośno i bezsilnie.
A ja beztrosko, bezmyślnie wróciłem.
Spodnie zostają zerwane i rzucone w kąt. Zoro oblizuje się niczym kot nad złapaną myszą i powoli, rozkoszując się zwycięstwem, rozpina swoje spodnie, wyjmując nabrzmiały członek. Szybkie, pewne wtargnięcie boli bardziej od złamania. Ból gorszy tym bardziej, że zadany przez NIEGO.
To jest tylko moja wina.
*petit fours – nie zmieniałam nazwy, ponieważ nie oddaje ona prawdziwości tego przysmaku. Małe biszkoptowe cudeńka z dodatkiem mas, czekolady i mistrzowskich dekoracji. Każde ciastko to osobne dzieło artystyczne, podawane często w najdroższych restauracjach świata.
