Zawsze, nawet w najbardziej beznadziejnej sytuacji, są dwa wyjścia, dwie różne drogi. A naszym odwiecznym problemem jest wybranie odpowiedniego wariantu. Możemy godzinami rozmyślać, ale bez względu na to, co wybierzemy, zawsze znajdziemy jakieś minusy. Plusy również, lecz negatywami zwykle przejmujemy się bardziej.
Pewna szatynka siedziała na łóżku w jednym ze ślizgońskich dormitoriów. Na kolanach i dookoła siebie miała rozłożone ruchome zdjęcia, z których uśmiechały się różne osoby. Wzięła do ręki jedną z wielu fotografii przedstawiających brązowowłosą kobietę o bursztynowych oczach. Rozmarzonym wzrokiem lustrowała każdy centymetr jej twarzy, wolną dłonią przejechała po zdjęciu, a w oczach zalśniły jej łzy. Kochała swoją matkę nad życie i właśnie z tego powodu, za każdym razem, gdy patrzyła na nią, przypominała sobie jej historię i nie potrafiła powstrzymać łez.
Przed nią samą rozpostarły się dwie ścieżki, obie równie zawiłe i ciężkie.
Wybierając pierwszą opcję postąpiłaby zgodnie ze swoją naturą, jednak wbrew woli matki. Oczami wyobraźni dostrzegła siebie nad jakimś niewinnym mugolem, którego torturowała zaklęciami. Ta myśl, jednocześnie, napawała ją odrazą i cieszyła. Z mocą, jaką posiada, budziłaby strach oraz posłuch w świecie czarodziejów. Mogłaby władać wszystkim, co żyje, być Panią Magii. Nie chciała być tyranem, jakim niegdyś był Lord Voldemort, nie mniej jednak, nie miała zamiaru być idealnym, przyjaznym władcą. Pożądała władzy, bezgranicznej potęgi, która, w jej wypadku, była na wyciągnięcie ręki.
Jednak z drugiej strony; gdyby wybrała ścieżkę zła, złamałaby dane sobie słowo. Kiedyś w pewnych okolicznościach obiecała, że nigdy nie tknie Czarnej Magii. Bez względu na to jak byłaby pociągająca, nie miała prawa brać się za nią. To miałoby opłakane skutki. Wyimaginowała przed sobą matkę; stała z założonymi rękami i kiwała głową z dezaprobatą. Uświadomiła sobie, że kobieta zawiodłaby się na niej.
Wciąż bez dokonanego wyboru, dalej przeglądała zdjęcia. Wtem do pomieszczenia wpadł Teddy Lupin.
- Chodź natychmiast!
- Teddy, to jest dormitorium Ślizgonek. Damskie! Co tutaj robisz?
- No chodź! Pośpiesz się! Profesor McGonagall, zaraz rozpocznie obchody 15. rocznicy pokonania Sama-Wiesz-Kogo bez nas!
- Voldemorta, Teddy. Nazywał się Voldemort – poprawiła go automatycznie.
Dziewczyna, w ułamku sekundy, zerwała się na równe nogi i wybiegła z pomieszczenia. Nie mogła opuścić tak ważnego, szczególnie dla niej, wydarzenia. Co roku rocznice były wyjątkowe, ale ta miała być przełomem. Szybko zapominając o czekających ją ciężkich wyborach, wzięła przyjaciela za rękę i pociągnęła do Wielkiej Sali.
