Jak widać, nie potrafię żyć niczego nie pisząc i tak oto popełniłam to opowiadanie. Początkowo miał to być one-shot. Później stwierdziłam, że podzielę je na trzy części.

To opowiadanie jest chyba pierwszym w fandomie, w którym Merin występuje jako jeden z głównych bohaterów. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Czekam na wasze opinie oraz na sugestie, co jeszcze chcielibyście w tutaj przeczytać :D

Kilka słów wyjaśnień - królewscy magowie to taka moja modyfikacja, która pojawiła się już w „Decyzjach". Na razie raiting zostawiam T, ale następna cześć zmieni go na M.

Postanowiłam dołączyć playlistę, z którą pisałam tę część :) a wy macie jakieś utwory, które kojarzą się wam z Soneą i Akkarinem? :)

Update: na profiku wrzucam wam playliste na Spotify, korzystajcie do woli!

Oats in the water - Ben Howard

Control - Halsey

Wicked Games - RAIGN (szczególnie część Akkarina)

Again all ods - The Postal Service (Akkarin)

Rootless Tree - Damien Rice

Let it all go - Birdy

Ditmas - Mumford and Sons

Bloodstream - Transviolet

Sonea

Pierwszy raz spotkała go, gdy jeszcze była Nowicjuszką. Akkarin zabrał ją na Królewski Dwór na polecenie samego króla. Był nią zaintrygowany. Chciał osobiście poznać dziewczynę ze slumsów, słynną Soneę, która trzy lata wcześniej przysporzyła Gildii tak ogromnych problemów.

Była przerażona, przekraczając wysoką bramę prowadzącą do pałacu. Rozglądała się i chłonęła jak gąbka otaczający ją przepych. Luksusowe apartamenty Akkarina były niczym w porównaniu z tym co prezentował dwór Merina.

Sam Merin czekał na nich w jednym z dziesiątek pokoi, które na co dzień stały puste i zbierały kurz. Wzbierał w niej gniew widząc ile przestrzeni miał dla siebie król i jego świta, podczas gdy tam skąd pochodziła, ludzie mieszkali w kilkanaście osób w jednym, ciasnym domu. Uwagi cisnęły się jej na usta, lecz milczała, wiedząc że niewłaściwe zachowanie spotka się z dezaprobatą jej Mistrza. Znała Akkarina na tyle by po sposobie w jaki drżał mięsień jego szczęki, poznać jego zdenerwowanie. Gdyby mógł decydować, nigdy nie ośmieliłby się jej tutaj przyprowadzić. Sprawiała mu wystarczająco dużo kłopotów w Gildii. Jego nieposłuszna Nowicjuszka.

Nauczyła się z nim mieszkać pod jednym dachem. Unikać go wtedy, kiedy wiedziała, że był w rezydencji. Stawiać kroki na schodach tak cicho, by nie usłyszał, że wróciła z zajęć. Maskować swoje emocje – przerażenie, które w niej budził i nienawiść, którą go darzyła. Miała wrażenie, że po takim czasie on także się czegoś nauczył. Nauczył się nie wchodzić jej w drogę, gdy nie było to konieczne i unikać jej wzroku, kiedy mijali się na korytarzach Uniwersytetu. Jedynymi chwilami, gdy musiała znosić jego obecność były lekcje sztuk wojennych, które prowadził osobiście oraz cotygodniowe obiady. Zmuszała się wtedy do zachowania beznamiętnego wyrazu twarzy i uprzejmych, jednak krótkich odpowiedzi na jego pytania. W ten sposób nauczyła się odczytywać jego zamiary bez zbędnych pogaduszek.

Tamtego dnia wystarczało jej jedno spojrzenie, by zobaczyć napięcie w jego wysokiej sylwetce. Jego spojrzenie co jakiś czas zatrzymywało się na jej twarzy, gdy siedziała wyprostowana na jednym z kilkunastu krzeseł ustawionych wokół długiego stołu. Zapewnie podobnie jak ona modlił się, by Merin nie zaczął z nią rozmowy.

Jednak wtedy ani razu nie zwrócił się w jej stronę. Miała wrażenie, że nawet nie do końca zdawał sobie sprawę z jej obecności. Czuła się trochę jak jedno z tych krzeseł. Równie dobrze mogłaby pokryć się kurzem i nikt by tego nie zauważył.

Gdy wracali do Rezydencji, Akkarin odezwał się do niej i były to pierwsze słowa, które usłyszała w swoim kierunku od ponad trzech godzin.

- Dobrze się dziś spisałaś. Jestem z ciebie zadowolony.

Prychnęła cicho pod nosem. Jakby jego zdanie cokolwiek ją obchodziło.

- Chciałeś powiedzieć, że dobrze zrobiłam siedząc cicho – odparła, patrząc przed siebie przez zaparowane okno ich powozu.

Akkarin poruszył się na swoim miejscu.

- Wielki Mistrzu – dodała naprędce.

Wciąż nie rozumiała tej dziwnej obsesji Magów na punkcie swoich tytułów i podkreślania ich na każdym kroku.

Po tym spotkaniu przez jakiś czas myślała o królu Merinie. Sprawiał wrażenie nader zwykłej osoby. Jego twarz była nawet przystojna. Posiadał szlachetne, delikatne rysy i nawet kilka razy uśmiechnął się w ich obecności. Uśmiech miał szeroki, obnażający jego idealnie proste i białe zęby. Największą uwagę przykuwały jednak jego oczy, które były po prostu szare. Nie wiedziała dlaczego, ale spodziewała się że ich kolor, jak na króla Kyralii, będzie się czymś wyróżniał. Inaczej go sobie wyobrażała i zaskoczył ją, pozytywnie.

Przez kilka dni wspominała to spotkanie, zastanawiając się jaki sens miał w nim jej udział. Szybko jednak zapomniała i wróciła na dawne tory. Nauka, lekcje z Akkarinem i obiady jedzone ze ściśniętym żołądkiem. Za każdym razem gdy Akkarin podnosił do ust widelec, na jego dłoniach widziała krew tamtego człowieka, którego zamordował w piwnicy ich rezydencji. Od tamtego czasu minął prawie rok, jednak wciąż nie zapomniała widoku martwych oczu mężczyzny, który powracał do niej w snach.

Marzyła o chwili, w której ukończy naukę i wyrwie się pod władzy Akkarina. Łudziła się, że być może wtedy pozwoli jej odejść i zapomnieć o tym, co się wydarzyło lata wcześniej. Gdyby miała wybór, zamknęłaby wtedy oczy, by nie widzieć jak jej Mistrz używa Czarnej Magii na Takanie. Oddałaby wiele, by znowu stać się nikim. By nie znać jego sekretu, który zamknął ją w więzieniu stworzonym z jego mrocznych spojrzeń i wiecznego strachu.

Do ostatnich egzaminów zostało jej nieco ponad pół roku. Odliczała ten czas z nadzieją na zmianę.

Był to jeden z wielu wieczorów, gdy wracała do rezydencji później niż zwykle. Wspięła się po schodach na pierwsze piętro i usłyszała dźwięk upadającego czegoś ciężkiego. Odgłos ten dobiegał z pokoju Akkarina. Zamarła, mając nadzieję, że za chwilę nie stanie w drzwiach i nie przyszpili jej do ziemi jednym z tych swoich rozzłoszczonych spojrzeń. Jednak nic się nie wydarzyło. Szybkim krokiem ruszyła do swojego pokoju, gdy zatrzymał ją kolejny hałas. Spojrzała na drzwi jego sypialni i poczuła jak krew w jej żyłach zamienia się w lód.

Na obrysie drzwi zauważyła krwawy ślad pozostawiony przez trzy, długie palce.

Jej oddech przyspieszył, gdy tysiące myśli ożyło w jej głowie. Akkarin był ranny? Co się stało? Ostatni raz, gdy widziała na nim krew, była to krew tamtego człowieka. Czyżby znowu kogoś zabił? Czy tamta osoba była w jego pokoju?

Zamiast odwrócić się i schronić w czterech ścianach swojej sypialni, wpadła do jego pokoju jak burza.

Pierwszym, co zobaczyła był niedbale rzucony płaszcz, leżący na ziemi. Podniosła wzrok i zderzyła się z jego spojrzeniem. Patrzył na nią w zaskoczeniu, marszcząc brwi. Nad skronią dostrzegła smużkę krwi, roztartą po jego czole. Więcej krwi było niżej. Na jego nagim torsie.

Mimowolnie krew napłynęła jej do twarzy. Akkarin stał przed nią jedynie w czarnych, rozpiętych spodniach, a ona świdrowała go spojrzeniem.

- Wszystko w porządku?

- Nie umiesz pukać?

Zapytała w tej samej chwili, w której on warknął w jej stronę.

Oblała się jeszcze większym rumieńcem i poczuła gniew. Nie istniał żaden powód, dla którego miałaby się martwić jego zdrowiem, a mimo to, stała tam i pytała.

- Usłyszałam hałas i zobaczyłam-

Urwała i wskazała za siebie, gdzie kolejne ślady krwi zdobiły jego drzwi.

- I poczułaś troskę o moje zdrowie? – warknął, mierząc ją spojrzeniem.

Opierał się o ścianę, brudząc ją krwią. Obok leżała przewrócona szafka nocna i Sonea pomyślała, że to ona musiała narobić tego całego hałasu.

- Zobaczyłam krew i pomyślałam, że znowu kogoś mordujesz.

Jego oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu i po chwili rozbłysł w nich gniew. Gdyby nie to, że ledwo trzymał się na nogach, nie odważyłaby się odezwać w taki sposób.

Jakby na potwierdzenie jej słów Akkarin zachwiał się do przodu, a ona, nie wiedząc dlaczego, ruszyła w jego stronę, by go podeprzeć.

Uderzyło w nią kilkadziesiąt kilogramów mięśni o wzroście drzewa. Jęknęła i sama ledwo ustała na nogach. Akkarin oparł się o jej ramię, rozsmarowując na nim krew. Wzdrygnęła się z obrzydzeniem i zaklęła pod nosem.

- Język – mruknął na wpół przytomnie, jak zawsze gdy przeklinała.

Pomogła mu usiąść na łóżku i natychmiast odsunęła się na bezpieczną odległość.

- Potrzebuję twojej pomocy – powiedział, a gdy mówił jego twarz wykrzywił grymas bólu.

Między żebrami, dostrzegła ranę, z której wciąż sączyła się krew. Nie miał wystarczająco siły, by się uleczyć. Poczuła dreszcz na karku – był wobec niej bezbronny. Pierwszy raz od zawsze miała nad nim przewagę.

- Potrzebuje twojej pomocy – powtórzył, odrywając ją od rozmyślań o tym, jak łatwo byłoby się go teraz pozbyć.

Jednak to nie było w jej stylu. Ona, w przeciwieństwie do niego, nie potrafiła zabijać.

- Daj mi swoją dłoń – rozkazał. Gdy nie drgnęła ani o drobinę, dodał łagodniejszym tonem: - Proszę.

Nie miała powodu, by to robić. Mogłaby go zostawić, aż wykrwawi się na smierć, lub powoli zregeneruje siły. Wątpiła, by wtedy to on pozwoliłby jej przeżyć, więc przystąpiła dwa kroki i ujęła jego wyciągnięta dłoń.

- Wiesz, co robić – mruknął, patrząc na nią w napięciu.

Zacisnęła zęby i posłała w jego kierunku wiązkę energii. Akkarin na moment zamknął oczy i westchnął z ulgą. Poczuła dziwne zakłopotanie i odwróciła wzrok, byle tylko nie patrzeć na jego twarz. I jego nagie ciało. Pod warstwą krwi na jego piersi coś błyszczało i Sonea nawet nie chciała myśleć, co mogłoby to być. Trzymanie się na dystans było najrozsądniejszym, co mogła robić w kontaktach ze swoim Mistrzem.

- Dziękuję – powiedział, puszczając jej dłoń.

Natychmiast zabrała ją i skrzyżowała ramiona.

- Rozumiem, że nie dowiem się, co się stało?

Akkarin był teraz od niej niższy. Patrzyła na niego z góry, dziwiąc się jak młodo wyglądał w słabym świetle rzucanym przez połączenie ich kul światła. Zacisnął szczękę i od razu zrozumiała, że nie uzyska odpowiedzi nawet na to pytanie.

- Możesz już odejść – powiedział jedynie.

Prychnęła głośno i już ruszyła w stronę drzwi, gdy zatrzymał ją jego głos.

- Gdybym ci powiedział, żałowałabym tego bardziej, niż nie mówiąc ci nic.

Rzuciła mu rozzłoszczone spojrzenie. Gniew buzował pod jej skórą i naprawdę nie chciała stracić nad sobą kontroli.

Z widocznym obrzydzeniem spróbowała zestarzeć z rękawa ślady jego krwi.

- Mam nadzieję, że tym razem nie zostawiłeś ciała w piwnicy.

Coś zmieniło się w jego twarzy i Sonea natychmiast pożałowała swoich słów. Nie mogła przecież zastanawiać się nad tym, czy zraniła go mówiąc jak zwykle za dużo. Odwróciła się i wyszła, z trzaskiem zamykając drzwi za swoimi plecami.

Następnego ranka spotkała go w kuchni. Widziała go tam jedynie kilka razy, więc zatrzymała się w progu jak wryta. Akkarin nie uraczył jej nawet spojrzeniem. Wyglądał tak, jak zwykle. Włosy związał na karku, a na jego czarnych szatach nie było nawet odrobiny kurzu. Stał wyprostowany i trzymał w dłoniach filiżankę parującej sumi.

- Zapomniałem ci wczoraj powiedzieć, – wczoraj, gdy widziałaś mnie pół nagiego i całego we krwi – że jesteś proszona na królewski dwór.

- Po co? – zapytała szybciej, niż zdążyła pomyśleć.

- To osobisty rozkaz Merina – powiedział, bardziej jakby do gorącego naparu, który pił, niż do niej.

Z czymś takim nie mogła dyskutować. Minęło sporo czasu odkąd byli tam razem i poczuła ukłucie strachu. Czyżby znowu wpakowała się w jakieś kłopoty?

- Powóz przyjedzie po ciebie dziś, po twoich zajęciach.

Po zajęciach mieli zjeść wspólny posiłek. Dziś wypadał ten dzień. Uniosła brwi, lecz równie dobrze mogłaby zrobić głupią minę, bo Akkarin wciąż na nią nie patrzył.

- Jedziemy tam razem?

- Nie. Król nie wymagał mojej obecności.

Zimny dreszcz spłynął jej po plecach, lecz nie zapytała czego Merin mógł od niej chcieć. Król czasem wzywał do siebie Magów, lecz nigdy Nowicjuszy, a już szczególnie takich jak ona – ze slumsów, nic nie wartych dziewczyn, które wyróżniały się tylko drzemiącą w nich mocą.

- Tak jest, Mistrzu – powiedziała, po czym skłoniła głowa i wyszła z kuchni z brzuchem tak samo pustym, jak gdy tam weszła.

Akkarin

Jeśli Sonea sądziła, że żyła w więzieniu, to jak on miał nazwać swoje życie? Tortury? Powolna smierć?

Czuł się tak za każdym razem, gdy słyszał w jej głosie obrzydzenie, które w niej budził. Zaciskał zęby i czekał aż nie będzie mogła dłużej widzieć jego twarzy, by pozwolić maskom opaść.

Nie wiedział kiedy dokładnie się to zaczęło. Kiedy przestała go drażnić. Kiedy poza irytującą Nowicjuszką stała się ucieleśnieniem jego męki. Patrzył w te dobrze sobie znane oczy w kolorze ciepłego brązu i czuł jak pustka w jego wnętrzu się poszerza.

Poprzedniego wieczora ta pustka niemal w nim eksplodowała. Gdy przypominał sobie błysk w jej oczach, drżenie dolnej wargi, gdy na niego patrzyła, czuł ucisk, gdzieś w żołądku. Widząc wahanie na jej twarzy miał ochotę wszystko jej powiedzieć. Zatrzymać jej drobną dłoń w swojej i wyznać prawdę.

Pragnął to zrobić nie tylko ze względu na uczucia, które w nim budziła, lecz także dlatego, że był niezwykle samotny. Marzył, by zrzucić z siebie choć część brzemienia, które musiał dźwigać. Jego ciężar potęgowała wiedza, że nie mógł się z nikim nim podzielić. To przez niego Ichani zaczęli atakować Gildię i to w jego obowiązku było ich powstrzymanie. Gdyby powiedział Sonei o tym, co wydarzyło się w ciągu tamtych lat w Sachace, naraziłby ją na śmiertelne niebezpieczeństwo. Nie sadził także, aby dziewczyna była skłonna uwierzyć w jego słowa. Nie po tym co jej zrobił. Ta świadomość sprawiała, że czuł się jeszcze bardziej samotny. Jedynie w takich chwilach jak tamten wieczór był w stanie to przed sobą przyznać.

Obiecał sobie nigdy więcej nie pozwolić by ta słabość nim zawładnęła, ale Sonea zrobiła to bez pytania o jego zgodę. Sadził, że gdyby poznała jego prawdziwe myśli, byłaby tak samo przestraszona, jak on teraz, gdy patrzył na jej oddalająca się sylwetkę w głębi korytarza. Widział, że Merin coś knuł. Nie wezwałyby jej do siebie bez powodu. Akkarin obawiał się, że tym powodem był on sam i coś w jego głowie podpowiadało mu, że Sonea tak samo jak on, nie wyjdzie na tym dobrze. Nie po raz pierwszy się o nią bał i nie po raz pierwszy nie mógł tego po sobie pokazać.

Poza dziwnym pożądaniem czuł przede wszystkim gniew. Było to uczucie doskonale mu znane. Kiedy był młodszy, denerwowała go Gildia. Później życie niewolnika na łasce Dakovy. Teraz był zły głównie na siebie. Za swoją słabość, za to że nie potrafił walczyć z tak prymitywnym uczuciem.

Odstawił filiżankę sumi, której smak nagle stał się jeszcze bardziej cierpki i wykonał ćwiczenie mentalne, którego nauczył się w latach młodości. Pozwalało mu ono panować nie tyle nad emocjami, lecz także nad znakami wysyłanymi przez jego ciało. Dzięki temu prostemu ćwiczeniu zdołał przetrwać głód, który dręczył go każdego dnia w Sachace. Teraz ten głód stał się inny, lecz był tak samo dokuczliwy. Tak samo utrudniał mu skupienie, którego dziś potrzebował. Czekało go spotkanie z Ambasadorami z Elyne i posiedzenie Starszyzny. Na każdym z nich musiał wypaść jak zwykle – bez cienia zarzutu.

Idealny Wielki Mistrz w skórze nieidealnego mężczyzny.

Sonea

Całą drogę do pałacu siedziała jak na szpilkach i skubała skórkę przy jednym z palców. Patrzyła przez okno niewidzącym spojrzeniem i zastanawiała się, co miało oznaczać zaproszenie Merina. Przypominała sobie tamto spotkanie, ponad rok temu i odtwarzała je w pamięci. Nie zwrócił wtedy na nią uwagi. Uraczył ją jedynie kilkoma przelotnymi spojrzeniami, kiedy poruszyła się na krześle. Rozmawiał z Akkarinem tak, jakby wcale jej tam nie było. Jeśli nie chodziło mu o nią, to nie miała złudzeń, że powodem dla którego chciał ją widzieć był nikt inny, jak właśnie Akkarin.

Przyjął ją w zupełnie innej komnacie, niż tamtego dnia. Przestąpiła próg i powitała go niskim skinieniem głowy, lecz nie ukłoniła się. Jej duma nie pozwalała jej kłaniać się nawet królowi. Z resztą nigdy nie widziała, by któryś z Magów zachowywał się w ten sposób w jego obecności.

- Wasza Wysokość – powiedziała cicho.

- Witaj Nowicjuszko – odparł, jakby chciał podkreślić jej niską pozycję. Nie zrobiło to na niej wrażenia.

Dyskretnie rozejrzała się po pokoju. Rzecz jasna tonął w ilości zdobiącego go złota, jednak meble zostały ograniczone do dwóch głębokich foteli przy kominku, ustawionych przodem do siebie.

Merin, który stał na środku wybrał ten po prawej stronie i rozsiadł się w nim z królewską gracją.

- Cieszę się, że przyjęłaś moje zaproszenie – powiedział i wskazał wolny fotel, by go zajęła.

Nie, żeby miała jakiś wybór. Mruknęła w myślach i posłusznie usiadła naprzeciwko króla. Spojrzała w jego twarz i mimowolnie zmarszczyła brwi. Merin zmienił się od ostatniego razu gdy go widziała. Jego twarz nie była tak pogodna jak wtedy, a w jego szarych oczach czaiło się coś niepokojącego. Poczuła dreszcz na karku, lecz powstrzymała chęć by się z niego otrząsnąć.

- Akkarin mówił, że jesteś jedną z najlepszych Nowicjuszek na roku.

Schyliła głowę, by ukryć zakłopotanie. Nie miała pojęcia w co pogrywał, ale była pewna, że nie zaprosił jej tutaj by rozmawiać o jej osiągnięciach w nauce.

- Miło usłyszeć takie słowa – odpowiedziała skromnie.

Merin poruszył się w fotelu, ściągając na siebie jej wzrok, po czym się do niej uśmiechnął. Zamrugała zaskoczona i poczuła, że się rumieni. Już wcześniej uznała ten uśmiech za wart uwagi, a teraz gdy był tak blisko niej, nie mogła oderwać od niego wzroku. Dopiero wtedy zauważyła, że Merin nie miał na głowie korony. Jego średniej długości włosy, kręciły mu się lekko na karku, a ich złocisty kolor mienił się w świetle rzucanym przez ogień w kominku. Sonea mimowolnie zaczęła się zastanawiać ile miał lat. Wiedziała, że znali się z Akkarinem od czasów dzieciństwa, więc możliwie, że byli nawet w podobnym wieku. Może jeśli Akkarin częściej by się uśmiechał, też wyglądałby tak młodo.

- Mogę spytać o czym myślisz? Widzę na twojej twarzy tysiące myśli.

Otworzyła usta, by zaprotestować, jednak w tym momencie Merin uśmiechnął się jeszcze szerzej, a ona poczuła dziwny ścisk w żołądku.

- Myślałam o tym, ile Wasza Wysokość ma lat – powiedziała i od razu ugryzła się w język.

Akkarin miał rację, za każdym razem gdy mówił, że gdy siedziała cicho, wychodziła na tym najlepiej.

Merin zmrużył oczy i lekko przechylił głowę.

- Proszę o wybaczenie-

- Sam zapytałem, prawda? – przerwał jej.

W tamtym momencie Sonea zaczęła się modlić, by to spotkanie dobiegło już końca.

- A na ile wyglądam? – zapytał, sprawiając, że miała ochotę wsiąknąć w miękkie obicie fotela i zniknąć.

- Wasza Wysokość – jęknęła z nadzieją, że Merin się nad nią zlituje i przestanie drążyć temat.

Siedzący przed nią mężczyzna roześmiał się cicho. Miał ciepły i głęboki śmiech, który wprawiał jej ciało w przyjemne wibracje.

- Śmiało – ponaglił ją.

- Wiem tylko, że znacie się z Wielkim Mistrzem od dawna, mogę jedynie zgadywać – powiedziała, czerwieniąc się jeszcze bardziej.

Merin nagle pochylił się nieco w jej stronę, na co Sonea jeszcze mocniej naparła plecami na oparcie.

- Jestem kilka lat od niego młodszy, czy to zaspokaja twoją ciekawość? – powiedział wciąż rozbawionym tonem.

Sonea szybko skinęła głowa, lecz wbrew sobie dokonała w myślach niezbędnych obliczeń. Dwadzieścia dziewięć, może dwadzieścia osiem…

- Ale przecież nie zaprosiłem cię po to, żeby liczyć zmarszczki na mojej twarzy – dodał i puścił jej oko.

Gdyby mogła, wyskoczyłaby przez okno by ukryć swój rumieniec. Merin był królem, co ona wyprawiała, odpowiadając mu nieśmiałym uśmiechem? Ku jej uldze, jego twarz nagle spoważniała i Merin rozsiadł się wygodnie w fotelu.

- Co wiesz na temat królewskich Magów?

Poczuła, że w końcu ich rozmowa wkroczyła na właściwy tor i niemal odetchnęła z ulgą.

- To Magowie, wybrani przez Króla, aby służyć mu radą i swoimi umiejętnościami. Podobnie jak tytuł Wielkiego Mistrza, ten tytuł także jest dożywotni.

- Zgadza się. A czy wiesz, że ostatnio jeden z moich najstarszych doradców… zmarł?

Wahanie w jego głosie wynikało z trudności nazwania procesu, w jak umierali Magowie. Oni po prostu obracali się w krwawą eksplozję, jeśli nikt wcześniej nie odebrał im resztek mocy. Sonea wolała nie pytać jak skończył doradca, o którym mówił Merin.

- Wyrazy współczucia, nie wiedziałam o tym.

- Jego umysł stracił ostatnimi laty na bystrości, więc można powiedzieć- urwał na widok jej oczu, rozszerzających się w przerażeniu.

Machnął od niechcenia ręką.

- Tak, czy inaczej jest to starta, której się spodziewałem.

Skinęła głową, nie chcąc odzywać się więcej, niż to konieczne. Mimo wszystko zaczęła zastanawiać się nad sposobami pozbycia się nieprzydatnego starca z królewskiej Rady i ciężko przełknęła ślinę.

- Będę musiał wybrać kogoś na jego miejsce i tak pomyślałem… - zamyślił się i potarł dłonią podbródek. – Chciałbym, żeby był to ktoś o świeżym umyśle. Ktoś o dużej sile jednak ktoś, kto potrafi tę siłę szanować.

Sonea kilkakrotnie pokiwała głową. Wszystko co mówił Merin wydawało jej się logiczne, jednak nie rozumiała, na co była jej ta wiedza.

- Właściwie to sam Akkarin podsunął mi ten pomysł. No, może nie dosłownie. Kilka razy wypowiadał się o tobie z uznaniem. Wspominał mi o twoich umiejętnościach. Ale także o twoich korzeniach. Przydałby mi się ktoś, kto rozumie to, co dzieje się w slumsach.

Zimny pot zrosił jej czoło, gdy zdała sobie sprawę do czego zmierzał.

- Kończysz naukę na pół roku, do tego czasu-

Zerwała się na równe nogi, czując nagły strach. To wszystko działo się za szybko. Merin chciał uczynić ją jednym ze swoich doradców, najbliższych ludzi-

Oddech uwiązł jej w gardle, a tętno skoczyło nieprzyjemnie. Wbiła w niego przerażone spojrzenie i zdała sobie sprawę, że ośmieliła się wstać bez pozwolenia. Mimo swojego niskiego wzrostu górowała nad nim. Patrzył na nią niewzruszonymi oczami i jedynie jego brwi drgnęły nieznacznie.

- Siadaj, Soneo – powiedział stanowczo i był to pierwszy raz, gdy wymówił jej imię.

Wykonała polecenie natychmiast i wbiła paznokcie w swoje kolana.

- To jedynie propozycja z mojej strony, nie musisz decydować teraz, chociaż – ton jego głosu obniżył się o oktawę – nie znoszę odmów zbyt dobrze.

Mogła się skupić tylko na szumie krwi w jej uszach. Całą resztę spotkania pamietała jak przez mgłe. Zgodziła się spotkać z nim raz jeszcze – zupełnie, jakby miała jakiś wybór – po czym nagle znalazła się w powozie. Całą drogę powrotną drżała jak osika, w mieszance strachu i mrozu.

Merin mógł być niezwykle przystojny i urzekający, jednak wiedziała, że był królem i był niebezpieczny. Dworskie intrygi zawsze przyprawiały ją o ból głowy. Pamietała z lekcji historii o wielkich spiskach, które zawsze w którymś miejscu kończyły się śmiercią jednej ze stron. Nie była na tyle głupia, by świadomie wchodzić w podobny układ. Merinowi nie zależało na niej bez powodu. Nie potrafiła wyobrazić sobie, co skłoniło go, by zaproponować komuś takiemu jak ona, posadę takiej rangi. Gdyby mogła, z miejsca odrzuciłaby jego propozycje, ale wiedziała, że było to niemożliwe. Jeśli miała nadzieję z tego wybrnąć, będzie musiała to rozegrać inaczej. Być może nie obejdzie się bez czyjejś pomocy.

Akkarin

Minęło kilka tygodni odkąd Sonea wróciła z królewskiego dworu z miną, jakby zobaczyła nagiego Mistrza Sarrina i on tamtego czasu ledwie ją widywał. Jeszcze sprawniej niż wcześniej udawało jej się go unikać. Czasem słyszał jej ciche kroki na korytarzu i jedynie siłą woli powstrzymywał się, by nie zaskoczyć jej i nawet siłą wyciągnąć z niej powód dla którego tak się zmieniła.

Od tamtego czasu nie udało mu się też spotkać z Merinem, chociaż marzył o tym by wedrzeć się niepostrzeżenie do jego umysłu i wyciągać z niego to, co tak go interesowało. Miał jednak wrażenie, że król celowo go unikał i Akkarin zaczął obawiać się najgorszego.

Poza uzasadnioną troską o Soneę, był także wściekły na sposób, w jaki jego dawny przyjaciel go traktował. Jeśli myślał, że mógł bez wyjaśnień zażądać spotkania z jego Nowicjuszką, a następnie przez długie tygodnie nie zamienić z nim na ten temat słowa, to grubo się mylił. Akkarin był Wielkim Mistrzem, głową Gildii. Jego władza sięgała prawie tak samo daleko jak Merina. Jeśli sam król nie zacznie grać z nim w otwarte karty, on nie pozostanie mu dłużny.

Zacisnął palce na oparciu fotela i kontynuował wpatrywanie się w drobną kobiecą sylwetkę u szczycie stołu. Sonea jadła jak zwykle w pośpiechu, pochylając się nad talerzem. Mimo tylu lat wciąż jadła trochę jak dzikie zwierzątko. Głośno i wkładając do ust zbyt duże porcje. Nie mógł jej za to winić. Po tym, co sam przeżył w Sachace rozumiał jej zachowanie. Jej instynkt walki o każdy gram pożywienia był dużo głębiej zakorzeniony, niż u niego. Poza tym, było coś uroczego w sposobie, w jaki ignorowała jego obecność, kiedy przed jej oczami lądowały półmiski z jedzeniem. Mógł wtedy bezkarnie się jej przyglądać, cieszyć oko tym małym obrazkiem.

W końcu jednak Sonea odłożyła sztućce i przy pomocy serwetki wytarła usta. Na samym początku, gdy przejął nad nią opiekę, zwykła to robić wierzchem dłoni, sprawiając, że nie mógł powstrzymać uszczypliwych komentarzy. Jednak musiał przyznać, że Sonea uczyła się bardzo szybko i już po kilku miesiącach pozbyła się tego irytującego nawyku. Wtedy jeszcze go to denerwowało, teraz myślał o tym jedynie z rozbawieniem.

- Jak idą twoje przygotowania do egzaminów? – zapytał, wybierając najbezpieczniejszy temat do rozmowy.

- Dobrze. Mistrzyni Vinara mówi, że powinnam zdać egzamin bez problemów.

Nie rozumiał jej zamiłowana do Uzdrawiania, ale podejrzewał, że miało to jakiś związek z możliwością pomocy biedocie w slumsach. Kilka razy o tym wspomniała, lecz on nie podjął tego tematu. Nie wiedział, czy byłby w stanie jej to umożliwić. Prawdę mówiąc, odkąd dowiedział się, że Sonea znała jego pilnie strzeżoną tajemnicę, niechętnie wypuszczał ją poza mury Gildii. Była słabym punktem jego planu powstrzymywania Ichani i gdyby mógł, zamknąłby ją w czterech ścianach rezydencji. Prawdopodobnie wtedy znienawidziłaby go jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe.

- A co z pozostałymi sztukami? Mam nadzieje, że o nich nie zapominasz. – Nie znosił chłodu w swoim głosie.

- Nie, Mistrzu. Do każdej dyscypliny przygotowuje się z takim samym zaangażowaniem.

Jej słowa były puste. Wpatrywała się w świecę na środku stołu, jak zwykle unikając jego spojrzenia. Jego uwadze nie umknęły jednak ciemne sińce pod jej oczami oraz sposób w jak nerwowo zaciskała szczękę. Dziwne, zdawało jej się, że ten nawyk był stosunkową nowością w jej zachowaniu. Pomyślał, że być może nauka faktycznie aż tak wpłynęła na jej zmęczenie, ale Akkarin nie był głupcem i wiedział, że nie był to jedyny powód.

Westchnął. Mimo, że nie chciał, musiał odejść od stołu. Jutro czekało go spotkanie z Lorlenem w sprawie remontu zachodniego skrzydła Uniwersytetu i obiecał Administratorowi, że napisze kilka listów do bogatych Domów, by wsparli te przedsięwzięcie finansowo. Cóż za pasjonujący temat.

Jego krzesło cicho odsunęło się od stołu, gdy wstał, na co Sonea także się podniosła. Wzrok miała spuszczony na swój pusty talerz.

- Widzimy się jutro na lekcji sztuk Wojennych. Musimy jeszcze popracować nad twoją tarczą – powiedział.

W tym momencie Sonea drgnęła nerwowo i w końcu na niego spojrzała. W jej oczach błysnął strach.

- Niestety Mistrzu, jutro nie będę mogła przyjść.

Uniósł brwi pytająco i skrzyżował ręce na piersi.

- Jestem proszona na królewski dwór.

Poczuł nagłe uderzenie gorąca. Nie mógł dać po sobie poznać jak bardzo go właśnie zaskoczyła, więc skinął jedynie głową i rzucił tonem wypranym z emocji:

- Oczywiście. Możesz już odejść.

Sonea wykonała jego polecenie z widoczną ulgą. Gdy zamknęła za sobą drzwi, podszedł do okna i zacisnął dłonie na parapecie.

Zaklął pod nosem, używając słowa, które nieraz słyszał z jej ust.

Merin znowu chciał widzieć się z jego Nowicjuszką, lecz tym razem nie przekazał zaproszenia przez niego. Oznaczało to tyle, że nie chciał, by wiedział o tym spotkaniu. Tysiące myśli huczało w jego głowie, aż zacisnął powieki, by się ich pozbyć.

Dość.

Będzie musiał w końcu zacząć działać. Nie pozwoli się w ten sposób traktować. Merin udzieli mu odpowiedzi na jego pytania, czy będzie tego chciał, czy nie.

Sonea

Znowu siedziała w tym przeklętym fotelu i wpatrywała się w swoje kolana. Merin siedział naprzeciwko i dałaby sobie rękę uciąć, że jego fotel stał bliżej niż ostatnio. Gdyby nie to, że siedziała wbita w miękkie oparcie, ich kolana mógłby się zetknąć. Czuła dreszcz na samą myśl, że Merin mógłby ją dotknąć. Nie była do końca pewna dlaczego.

- Przemyślałaś moją propozycję? – zapytał i zbliżył do ust kielich wypełniony winem. Jej także zaproponował, ale odmówiła.

Od tamtego spotkania nie była w stanie myśleć o niczym innym. Nocami leżała w bezruchu i patrzyła w szary sufit, jakby mógł jej odpowiedz na to jedno pytanie – co miała zrobić?

- Tak, myślałam o tym. – Cały czas, bez przerwy. Nie mogłam wyrzucić cię z mojej głowy nawet na chwilę.

- I?

- Nie wiem czy mogę przyjąć tę zaszczytną propozycję. Nie ukończyłam nawet nauki i nie chciałbym stać się dla Waszej Wysokości rozczarowaniem. Wierzę, że na moje miejsce znajdzie się wielu uzdolnionych i doświadczonym Magów.

Kiedy układała te słowa w głosie po tysiąc razy, brzmiały one dużo pewniej niż teraz, gdy powiedziała jej cichym głosem.

Merin nawet nie drgnął.

- Rozumiem.

Spojrzała na niego i lekko zmarszczyła brwi. Spodziewała się protestu z jego strony. Powiedział jej wcześniej, że nie lubi słuchać odmów, więc gdy teraz tak po prostu jej przytaknął, ogarnęło ją zwątpienie. Czy uda jej się tak łatwo wymigać od czegoś, na co absolutnie nie była gotowa?

- To znaczy, że mogę odejść? – zapytała nieśmiało.

- Oczywiście. Przecież mówiłem, że była to jedynie propozycja. Nie mogę cię do niczego zmusić.

Po tych słowach wstał, na co ona także zerwała się na równe nogi. Odprowadził ją do drzwi, lecz gdy położył dłoń na złoconym drewnie, zawahał się.

Zatrzymała się, między jego wyciągnięta ręką, a drzwiami prowadzącymi do wyjścia z komnaty. Nagle intensywniej niż wcześniej poczuła jego zapach. Merin pachniał bogactwem – mydłem, mieszanką cydru i czegoś ostrzejszego, czego nie potrafiła nazwać. Skóra jego dłoni była gładka, a paznokcie idealnie przycięte. Odwróciła się plecami do ściany, a serce podskoczyło jej do gardła gdy zdała sobie sprawę, jak blisko niej się znalazł. Na jego twarzy nie dostrzegła cienia zarostu, a w szarych oczach błyszczała determinacja. Pragnął ją zatrzymać.

- Powiedz mi, Soneo. Jak długo jesteś już Nowicjuszką Akkarina? – zapytał nagle, nieco się nad nią pochylając.

Było to dziwne pytanie lecz od samego początku spodziewała się, że chodziło tu właśnie o jej Mistrza.

- Ponad trzy lata, Wasza Wysokość.

- Gdy byłaś tutaj pierwszy raz, w twoich oczach dostrzegłem coś, co bardzo mnie zaskoczyło. Wrogość w stosunku do swojego mentora. Spodziewałem się, że w takim układzie między Magiem i Nowicjuszem, niezbędna jest sympatia. Dałaś mi wtedy dużo do myślenia.

Przełknęła głośno ślinę i jeszcze mocniej naparła plecami na drzwi.

- Nie wiem dlaczego tak mnie to wtedy zainteresowało. Być może zwykła nuda sprawiła, że zacząłem się zastanawiać dlaczego Akkarin wybrał akurat ciebie na swoją podopieczną. Przez tyle lat nie chciał tego uczynić, nawet gdy zaproponowałem mu opiekę nad synem mojej dalekiej kuzynki.

- Wiem, że pochodzisz ze slumsów i twoja moc wyróżnia się na tle innych magów, lecz to wszystko, co można o tobie powiedzieć.

Poczuła ukłucie w sercu. Jeśli Merin zdawał sobie sprawę, że ją zranił, nie dał tego po sobie poznać.

- Musiał istnieć jeszcze jeden powód dla którego cię wybrał. – Zamyślił się i zmrużył oczy, po czym zmierzył ją wzrokiem. – Jesteś dziewczyną o dość pospolitej urodzie, choć masz atrakcyjne rysy twarzy i smukłą figurę. Niejednemu mężczyźnie wpadłabyś w oko.

Spłonęła gęstym rumieńcem i opuściła wzrok na swoje buty. Czuła się zażenowana i miała ochotę zniknąć.

- Do teraz nie wiem, co jest w tobie aż tak wyjątkowego, ale chyba powoli zaczynam to dostrzegać – to mówiąc, wyciągnął dłoń i dotknął jej podbródka.

Zmusił ją, by na niego spojrzała.

- Powiedz mi, dobrze czujesz się w jego rezydencji? Dobrze cię tam traktują? Nie czujesz się tam jak… jak w więzieniu?

Jej oczy rozszerzyły się na dźwięk tego słowa, a usta rozszerzyły się w zaskoczeniu. Merin, który wciąż trzymał jej brodę, spojrzał przelotnie na jej rozchylone wargi, po czym uśmiechnął się przebiegle.

- Ach tak. Chyba trafiłem w czuły punkt.

Spróbowała pokręcić głową, lecz wtedy on zbliżył się do niej jeszcze bardziej a oddech uwiązł jej w krtani. Jej pole widzenia zawęziło się jedynie do jego pozbawionych wyrazu oczu, oraz jasnych włosów, okalających jego twarz. Z tak bliska Merin wyglądał jak chłopiec. Bardzo przystojny chłopiec.

- Bądźmy szczerzy, Soneo – powiedział a jego oddech, delikatnie pachnący winem, musnął jej policzki. – Jaka przyszłość czeka cię po zakończeniu nauki?

- Chcę leczyć ludzi. Wszystkich mieszkańców miasta – wyszeptała w odpowiedzi.

Uśmiechnął się drwiąco.

- I jak myślisz, kto ci na to pozwoli?

Prawda uderzyła w nią niczym kubeł zimnej wody. Skrzywiła się i odwróciła głowę i tym razem pozwolił jej na to, puszczając jej podbródek. Miał rację, miał rację…

- Pomyśl, ile zdołasz osiągnąć z moją pomocą.

Błyskawicznie spojrzała na niego, słysząc te słowa.

- Jako królewski Mag, będziesz miała władzę większą, niż cała Gildia. – Nie wiedziała, czy to była prawda, ale… - Będziesz mogła leczyć swoich ludzi. Osobiście tego dopilnuję.

Nie potrafiła wykrzesać z siebie żadnej odpowiedzi. Wpatrywała się w jego twarz i wyobrażała sobie siebie, w złotych szatach, zasiadającą w Radzie obok mężczyzn i kobiet, których widziała jedynie kilka razy w życiu. Wyobrażała sobie także siebie, otwierającą przychodnie w slumsach, leczącą tych, którzy tak tego potrzebowali.

- Przemyśl to raz jeszcze – mruknął.

Następnie pochylił się nad nią i założył jej za ucho kosmyk włosów.

Wróciła do Rezydencji jak we śnie, wspominając jego słowa oraz dotyk jego palców na jej skórze. Policzek wciąż łaskotał ją w miejscu, w którym otarła się jego dłoń.

Merin obraził ją kilkakrotnie, to prawda. Ale zaproponował jej też więcej, niż ktokolwiek mógł jej dać. Nagle wizja stania się jednym z jego doradców przestała być tak przerażająca.

Akkarin

Jeśli wcześniej mu się wydawało, że rzadko ją widywał, tak teraz, zaledwie dwa tygodnie przed jej egzaminami, Sonea równie dobrze mogłaby przestać istnieć. Całymi dniami siedziała zamknięta w swoim pokoju lub w bibliotece.

Gdyby nie to, że myślał o niej średnio kilkanaście razy dziennie, mógłby zapomnieć że w jego domu żyła kobieta.

Właściwie to było jego największym utrapieniem. Kiedy wziął ją jako swoją podopieczną, wiedział, że będą z nią same kłopoty. I tak też było, lecz kiedy zdążył pogodzić się z nowymi obowiązkami i połączyć je ze starymi, Sonea z nastoletniej dziewczyny o krótkich włosach, zamieniła się w kobietę z krwi i kości.

Było to coś z pozoru normalnego, że jej ciało ulegało zmianom, jednak dla niego – od lat żyjącego w samotności, stanowiło to ogromne wyzwanie. Nagle nie potrafił patrzeć na nią jak na zwykłą uczennicę. Drobiazgi, które wpływały na jej dojrzałość, śniły mu się po nocach.

Gdyby się głęboko zastanowił, mógłby stwierdzić, że zaczęło się to jednego poranka, kiedy zastał ją w kuchni. Zwykle jadł śniadanie w jadalni, ale tego dnia Takan miał wolne, więc sam musiał zadbać o to, by mieć co zjeść. Wszedł do skąpanej we wschodzącym słońcu kuchni i zobaczył ją pochyloną nad kubkiem z raką, jej ulubionym naparem. Ciepłe słońce obudziło w jej włosach rudawe refleksy, a jej odsłonięte ramiona lśniły na złocisto. Wtedy podniosła na niego zaspane spojrzenie, a on poczuł jak coś w jego sercu stopniało.

Jej ciemne oczy jak zwykle nie nosiły nawet śladu makijażu. Usta miała wyraźnie zaróżowione, a na jednym policzku dostrzegł odciśnięty ślad po poduszce. Nie byłoby w tym widoku nic nieodpowiedniego, gdyby nie to, że była w cienkiej piżamie. Biały, przewiewny materiał jej koszulki nocnej poruszał się, gdy przez okno wpadał lekki wiatr, o tej porze jeszcze przyjemnie chłodny. Jego wzrok zachłannie spoczął na jej odznaczających się sutkach, których kolor prześwitywał przez ubranie.

Chwila trwała krótko, bo jej spojrzenie nagle oprzytomniało i pojawiła się w nim jak zwykle złość. Gdy przestąpił próg, Sonea sięgnęła po szal, który leżał obok niej i okryła się nim, po czym mówiąc mu mało uprzejme „dzień dobry Mistrzu", wróciła do sączenia gorącego napoju.

Po tym zdarzeniu było coraz gorzej, mimo, że już ani raz nie zobaczył jej w piżamie. Zaczął zwracać uwagę na sposób w jaki chodziła. Jak zaokrągliły się jej biodra i jak jej włosy okazały się znacznie dłuższe, niż je zapamiętał. W rezydencji ciagle napotykał na jej rzeczy oraz czuł jej zapach, mimo, że nie było jej w pobliżu. Sonea pachniała jak szampon do włosów, cytryny i gorąca raka, którą tak lubiła. Znał ten zapach na pamięć. Wiedział też ile mleka dolewała do kubka oraz, że lubiła kiedy mięso było bardziej wysmażone. Lubiła spać przy otwartym oknie, a gdy się nad czymś skupiała, przygryzała usta. Wiedział o niej to wszystko, mimo, że wcale nie chciał. Mimo, że wcale nie chciał jej w swoim życiu. Jednak na samą myśl, że za dwa tygodnie opuści mury rezydencji, jego serce przeszywało bolesne ukłucie.

W końcu natknął się na nią w korytarzu. Szła swoim cichym krokiem przed siebie, patrząc pod nogi, a do piersi przyciskała książkę. Zatrzymał się, czekając aż się do niego zbliży, lecz Sonea była tak zamyślona, że wpadła w jego nieruchomą sylwetkę.

Jęknęła cicho i zachwiała się do tyłu, lecz szybko chwycił jej ramiona. Porażony jej nagłą bliskością i jej zapachem, który wypełnił otaczające ich powietrze, Akkarin zamarł.

- Mistrzu? – zapytała jak zwykle z obawą i złością.

Cofnął się o krok i skrzyżował ramiona na piersi. Jej wielkie oczy zdawały się pożerać go w całości i Akkarin pomyślał, że może jeśli Sonea zniknie z jego życia, to on w końcu odzyska przejrzystość umysłu.

- Ktoś się chyba jeszcze nie obudził – powiedział i była to jedna z najłagodniejszy uwag, które jej rzucił.

Z bólem stwierdził, że przez te wszystkie lata traktował ją zbyt surowo. Tak bał się dopuścić ją bliżej siebie, by zachować swój sekret, że nawet nie spróbował sprawić, by go polubiła.

Na jego słowa Sonea zarumieniła się i nawet uśmiechnęła pod nosem. Jego żołądek wykonał obrót i Akkarin stwierdził, że dużo bezpieczniej było wzbudzać w niej odrazę i gniew.

- Może powinnaś trochę odpuścić z nauką?

Na to pytanie zadarła głowę, by rzucić mu pełne zdziwienia spojrzenie. Pierwszy raz wykazał troskę o coś tak przyziemnego i sądząc po jej minie, musiał wywrzeć na niej duże wrażenie.

- To jeszcze tylko dwa tygodnie, a później-

Urwała i coś w jej spojrzeniu pojawiło się, po czym natychmiast zniknęło. Jednak znał jej oczy zbyt dobrze, by nie zauważyć tej chwilowej zmiany.

O tym, co nastąpi później myślał coraz częściej, jednak z niechęcią. Wiedział, że nie istniał powód, dla którego miałby ją dłużej trzymać przy sobie. Co więcej, nie miał do tego prawa i gdyby w jakiś sposób ją do tego zmusił, wzbudziłoby to niemałe zainteresowanie ze strony Magów. Musiał jednak się upewnić, że jego sekret był bezpieczny. Miał nadzieję, że życie jej najbliższych, w tym Rothena było wystarczającym zakładnikiem, jednak…

- Później, Soneo – zaczął tonem, którego używał za każdym razem, gdy chciał ją przestraszyć.

Cień uśmiechu, który wciąż widniał na jej twarzy natychmiast rozpłynął się w powietrzu. W zamian za to, jej usta zacisnęły się w wąską linię, a w oczach pojawił się gniew.

- Twój sekret pozostanie bezpieczny, Mistrzu – wycedziła. – Tak jak obiecałam.

Akkarin skinął głową.

- Więc, co planujesz? Dołączysz do Mistrzyni Vinary w szpitalu?

- Jeszcze nie zdecydowałam – odparła i odwróciła wzrok. Przystąpiła z nogi na nogę, wyraźnie chcąc znaleźć się z dala od niego i jego pytań.

Coś jednak nie dawało mu spokoju. Wciąż myślał o jej tajemniczych spotkaniach z Merinem. Jeśli chciał podejrzeć jej myśli, będzie musiał wywołać jego wspomnienie.

- Czy twoje niezdecydowanie ma coś wspólnego z wizytami na królewskim dworze?

Nabrała do płuc nagły wdech i zacisnęła pięści. Mimo, że próbowała ukryć je w fałdach swojej brązowej szaty, dostrzegł ten drobny tik. Denerwowała się.

Nie chciał robić tego w ten sposób ale w końcu nadarzyła się okazja, mógł wedrzeć się do jej głowy i niepostrzeżenie…

Bez problemu wślizgnął się do jej myśli i natychmiast zalała go fala niepokoju. Jeśli tak się czuła przez cały czas, to nie wiedział jakim cudem udawało jej się w nocy zmrużyć oko choć na moment.

Skupił się na poszukiwaniu myśli związanych z Merinem i wtedy to zobaczył. Było to wspomnienie, bardzo wyraźne i wciąż żywe w jej umyśle, jakby często je odtwarzała. Merin uśmiechnął się do niej, a następnie pochylił w jej stronę i ujął w dwa palce jej podbródek. Spojrzała w jego oczy, a jej serce rozpędziło się do szalonej prędkości.

Chciał zobaczyć więcej, ale poczuł jakby cios prosto w tors i mimowolnie cofnął się o dwa kroki. Sonea patrzyła na niego, a jej brązowe oczy były rozpalone wściekłymi ognikami.

- Byłeś w mojej głowie – stwierdziła oskarżycielsko.

Zrozumiał, że wyczuła jego obecność i przy użyciu tarczy mentalnej brutalnej wypchnęła go ze swoich myśli. Mógł się tego spodziewać. Minęło sporo czasu odkąd robił to ostatni raz i Sonea wiele zdążyła się nauczyć.

- Jak śmiesz?! – warknęła, gdy wpatrywał się w nią w osłupieniu.

- Soneo – powiedział ostrzegawczo, lecz wiedział, że nic nie było w stanie ugasić jej furii.

- Trzymaj się ode mnie z daleka! – wrzasnęła.

Wyminęła go płynnym ruchem i zbiegła po schodach zostawiajac go pogrążonego w szoku.

Kolejny raz przywołał do siebie jej nowo skradzione wspomnienie i poczuł, jak zalewa go gniew. I niedowierzanie.

Merin i Sonea?

Nie mógł w to uwierzyć. Nie mógł uwierzyć w to, że ktoś inny ośmielał się dotknąć jego Nowicjuszkę. Sonea była jego.

Nawet Merin nie miał prawa się do niej zbliżać. Sprawiać by jej serce przyspieszało tętna.

Zacisnął pieści i z trudem powstrzymał się przed zniszczeniem ozdobnej wazy, która była akurat w zasięgu jego ręki.

Sonea

W głębi duszy nie chciała się na to godzić. Wiedziała, że popełniała błąd, ale po tym, co wydarzyło się chwilę wcześniej, działała pod wpływem emocji. Akkarin znów ją zastraszył. Przypomniał o ich umowie i Sonea zdała sobie sprawę, że nigdy się go nie pozbędzie. Nie, jeśli zostanie w Gildii.

- Do pałacu – rzuciła czekającemu na nią woźnicy i wsiadła do powozu, z hukiem zatrzaskując drzwiczki.

Całą drogę nie myślała o tym, co miała zamiar za chwilę zrobić, lecz o swoim mentorze.

Jeszcze dwa tygodnie. Pomyślała i ta myśl jak zwykle dała jej siłę. Dwa tygodnie i uwolnię się od ciebie. Nie będziesz miał już na mnie wpływu. I pożałujesz tych lat, kiedy musiałam cię znosić.

Coś jednak zgrzytało jej w pamięci. Owszem, Akkarin wielokrotnie nią manipulował, zastraszał i budził w niej odrazę. Jednak musiała przyznać, że gdyby nie on, nie osiągnęłaby tyle, ile jej się udało. Nie byłaby jedną z najlepszych Nowicjuszek. Nie miałaby dostępu do biblioteki magów, skąd mogła wypożyczać niedostępne dla innych uczniów księgi. Dzięki prywatnym lekcjom sztuk wojennych była nie tylko świetną Uzdrowicielką, ale także Wojowniczką. Żaden inny Nowicjusz nie miał takich możliwości, jak ona.

Myśląc o tym wszystkim zdała sobie sprawę, że Akkarin nigdy nie okazał jej braku szacunku, ani nie zadrwił z jej niskiego pochodzenia. Wiedziała, że była dla niego utrapieniem i najchętniej by się jej pozbył, jednak on naprawdę interesował się jej postępami w nauce. Nie rozumiała go, ale już dawno się z tym pogodziła. Cokolwiek kierowało nim jeśli chodziło o nią, pozostawało to dla niej tajemnicą.

To wszystko budziło w niej jakaś dziwną lojalność w stosunku do niego. Nie potrafiłaby tak po prostu wmaszerować do królewskiego pałacu i oznajmić Merinowi, że Akkarin znał Czarną Magię, a ona widziała jak przy jej użyciu zabił człowieka. To była jej słabość. Zbyt łatwo przywiązywała się do ludzi, nawet jeśli nie potrafiła ich polubić.

Bo przecież go nie lubiła? Nienawidziła jego chłodnego spojrzenia i drwiącego półuśmiechu. Nie znosiła, gdy zadawał jej pytania, a gdy odpowiadała, poświęcał jej całą swoją uwagę. Gdy czuła jego spojrzenie podczas ich wspólnych posiłków. Udawała skupienie, lecz tak naprawdę cały czas była świadoma tego, że jej się przyglądał. Odrzucała na bok etykietę, której uczył jej Rothen i zaczynała mlaskać, nabierać do ust za duże porcje i nawet jeść przy użyciu palców, lecz nawet to mu nie przeszkadzało. Czasem czuła się jak zwierzę w zoo, któremu się przyglądał, ale czasem… czuła się jakby ją podziwiał. Było to jedno z najdziwniejszych uczuć, którego oświadczała w jego obecności. Na pierwszym miejscu było zakłopotanie, które czuła za każdym razem, gdy widziała to bez jego czarnych szat.

Nie zdarzało się to często, lecz doskonale pamietała ten widok. Akkarin nosił wtedy zwykłe, choć delikatnie dopasowane czarne spodnie i białą koszulę, którą zwykle wpychał za pasek. Wyglądał wtedy tak normalnie i atrakcyjnie, że nie mogła oderwać od niego spojrzenia. Na szczęście wtedy przypominała sobie, kim naprawdę był ten czarnowłosy, przystojny mężczyzna przed nią, i niechęć powracała.

Musiała pamiętać o tym cały czas. Mieszkanie z nim pod jednym dachem było wyzwaniem nie tylko dla jej nerwów, ale też sygnałów wysyłanych przez jej ciało. Co mogła poradzić na pulsujący ból w dole jej brzucha, który pojawiał się niespodziewanie, w ciągu dnia? Czasem wystarczył sam jego zapach, który wychwyciła w pustym korytarzu. Wiedziała, czego pragnęło jej ciało, ale nie ulegała tej słabości. Wykonywała wtedy ćwiczenia mentalne tak długo, aż pulsowanie ustępowało.

Dlatego, gdy Merin ją dotknął, było to dla niej jak porażenie prądem. Przerażajace i zarazem ekscytujące uczucie.

Zdała sobie sprawę, że to na co chciała się zgodzić przeniesie ją z jednej pułapki w drugą. Nie widziała tylko, która z nich była gorsza.