Harry biegł, tak jakby od tego zależało jego życie. Wprawdzie to porównanie jest przesadą, ale z pewnością biegnąć szybko uniknąłby bólu. Powód jak zwykle był prozaiczny. Dudley i jego banda zapragnęli oddać się swojej ulubionej rozrywce – polowaniu na Harrego.
Dziesięcioletni chłopiec myślał, że udając się dłuższą drogą do miejsca, które powinien nazywać domem, zmyli Dudleya. Niestety tym razem, któryś z prześladowców wykazał się pomyślunkiem i zasadził się w parku, a może po prostu nie zaplanowali po prostu tego, albo był to przypadek?
Nie miało to żadnego znaczenia dla obecnej sytuacji chłopca-który-myślał-że-przeżył-wypadek-samochodowy. Biegł przez zadbany park, perfekcyjny jak wszystko w Little Whinging. Jego jedyną nadzieją było to, że tłusty Dudley wkrótce się zmęczy i każe kolegom zaprzestać pogoni. Kuzyn Harrego zostawał wyraźnie w tyle, a na czole pościgu znajdował się Piers Polkiss. Tyle Harry zobaczył, gdy zerknął w tył. Niestety nie był to dobry pomysł, przez chwilę zagapienia, nie zauważył nierównej kostki chodnikowej (takie zdarzają się nawet w Little Whinging) i potknął się.
Chwila wystarczyła by Piers znalazł się przy nim. Nie zdążył jednak nawet kopnąć Harrego. Ze swej pozycji Harry zobaczył, jak z krzewów wypadł wielki czarny pies. Rzucił się w kierunku chłopców. W ciągu kolejnych sekund. Bestia zatopiła kły w nodze Piersa, a Dudziaczek i jego koledzy zamarli z przerażenia. Pies na nich zawarczał, tyle wystarczyłoby uciekli z płaczem. Harry ze strachu nie mógł wstać, tylko rejestrował obraz swoimi wielkimi zielonymi oczami. W tej chwili myślał, że lepsze byłoby pobicie przez bandę kuzyna, niż bycie pogryzionym przez wściekłą bestię. Ze strachem obserwował, jak pies zbliża swój wielki pysk z zakrwawionymi kłami do jego twarzy. Nawet nie widział merdającego energicznie ogona. Mimowolnie starał się, odpełznąć od zwierzęcia, którego nos prawie dotknął jego nosa. Poczuł gorący oddech na twarzy, ale nie stało się nic. Pies tylko kilka razy zawęszył, tak jakby starał się poznać zapach Harrego. Po chwili się wycofał, merdając ogonem i patrząc w oczy chłopca, odwrócił się i znikł w czeluściach parku.
W momencie gdy pies się oddalił, Harry odzyskał pełnię władzy nad swoim ciałem. Znów się odezwał instynkt przetrwania, rozwinięty przez lata bycia ofiarą przemocy fizycznej i psychicznej. W umyśle chłopca sytuacja z dzisiaj zaczęła się układać w całość, prosty ciąg przyczynowo skutkowy. Kolego Dudleya pogryziony przez psa, w chwili gdy chcieli się zabawić kosztem Harrego, czyli ciotka Petunia i wuj Vernon uznają to za kolejny „dziwny wypadek", z którym Harry ma coś wspólnego i zostanie ukarany. Bicia obawiał się najmniej, był rok szkolny, a krewni nie chcieli wzbudzać żadnych podejrzeń. Gdyby poobijany pokazał się w szkole, mogłoby to wzbudzić zainteresowanie władz. Dlatego spodziewał się „delikatnego" bicia i zamknięcia na piątek i weekend w komórce pod schodami.
Idąc powoli w stronę Privet Drive numer 4 myślał też o psie. Teraz gdy opadły emocje, zauważył pewne szczegóły, na które wcześniej nie zwrócił uwagi. Zwierzak był chudy, miał skołtunioną sierść i energicznie merdał ogonem patrząc na chłopca. Może to dlatego, że podobnie jak Harry był sam i nikt o niego nie dbał, dlatego poczuł jakąś więź z nim i dlatego przybył z pomocą? Szybko jednak Harry wyrzucił z głowy tą myśl. Wiedział, że takie cuda mogą być tylko w telewizji, podobnie jak nieznani krewni przybywający na ratunek, a prawdziwe życie jest brutalne i smutne. Nie oznaczało to, że Harry oglądał namiętnie telewizję. Właściwie to wcale nie przesiadywał przed ogłupiającym ekranem. Po prostu słyszał co ogląda jego tzw. „rodzina" gdy był zamknięty w swojej komórce lub wykonywał obowiązki domowe.
Pierwsze chwili po powrocie ze szkoły nie były najgorsze. Rzucił swój sfatygowany plecak do komórki, przebrał się w jeszcze gorsze łachy niż te, które nosił do szkoły. Nawet ciotka Petunia wiedziała, że trzeba zachowywać choć najmniejsze pozory i ubrania Harrego do szkoły były w nieco lepszym stanie niż te na co dzień. Stawił się potulnie przed obliczem ciotki, by dostać listę rzeczy do zrobienia. Oczywiście jak zwykle była ona na tyle długa, że praktycznie niemożliwa do wykonania. Petunia doskonale o tym wiedziała, ale nie mogła sobie darować satysfakcji by mieć jeszcze jeden powód, do skrzyczenia Harrego.
Wszystko to jednak było ciszą przed burzą. Zziajany, spocony, przestraszony i łkający Dudley w końcu dotarł na Privet Drive numer 4. Harry nie widział tego, sprzątał wtedy łazienkę na piętrze, ale nawet wtedy nic nie zapowiadało dla niego późniejszych wydarzeń. Petunia na kanapie w salonie przytulała, wystraszonego Dudziadzka, szepcąc przy tym mu do ucha, słowa ociekające wręcz cukrem. W końcu do domu z pracy wrócił Vernorn.
Harry domyślił się co go czeka gdy tylko usłyszał, jego ryk. Potulnie z podkulonym ogonem udał się na dół. Jednak nie spodziewał się, że dostanie najbardziej tęgie lanie w tym roku. Nie tylko od samego wuja, ciotka także się przyłączyła.
Spędził kolejne półtora tygodnia zamknięty w komórce. Ciągle przed oczami mając wykrzywione z nienawiści, okropne twarze Vernona i Petunii, a uszach dźwięczały mu ich krzyki, że z wybiją mu z głowy dziwactwa, a także że mógł zabić ich ukochanego Dudziaczka. Harry pomyślał, że jednak lepiej by czarny pies nigdy się nie pokazał, a cudowne zwierzęta niech lepiej pozostaną w telewizji.
Łapa ukrywał się przez resztę dnia. Domyślił się, że mugolski odpowiednik biura aurorów będzie poinformowany, o wściekłym psie gryzącym dzieci w parku. Szczerze mówiąc, za to co próbowali zrobić Harremu miał ochotę zagryźć ich wszystkich. Jeszcze tego wieczora po zmierzchu miał zamiar udać się tropem chłopca. Psi węch pomoże mu w tym. Zapach będzie wystarczająco silny by zaprowadzić Syriusza prosto pod drzwi.
Bardziej dla niego niepokojące było to jak prezentował się Harry. Znalezienie w go w Little Whinging było dozą przypadku. Po prostu udał się tutaj jako do pierwszej lokalizacji, co do których miał przypuszczenia. Pamiętał, że żyje tutaj siostra Lily, nie spodziewał się jednak by Dumbledore tutaj zostawił Harrego. Wśród znajomych Potterów dość powszechna była wiedza, że obie siostry się nie znoszą. Nie mniej dla Syriusza to miejsce mogło być pewnym treningiem. Dostanie się do Hogwartu czy rezydencji Longbottomów z pewnością byłoby trudniejsze. Mugolskie miasteczko oferowało po prostu pewnego rodzaju plac treningowy, no i było blisko Londynu.
Nie wiedząc gdzie mieszka siostra Lily, Syriusz udał się o poranku pod szkołę, którą obserwował z pewnego oddalenia ukryty pod żywopłotem. Słusznie przypuszczał, że Harry będzie musiał chodzić do mugolskiej szkoły. Poznał go od razu, wyglądał jak młoda kopia Jamesa. Potem w parku, gdy podążając za Harrym uratował go z rąk oprawców, gdy mógł się z bliska przyjrzeć chrześniakowi, zdziwieniu nie było końca. Wszystko było na opak jak sobie wyobrażał.
Chłopiec mimo podobnych rysów, włosów, a nawet kształtu okularów był zaprzeczeniem tego jaki był jego ojciec. Gdy James roztaczał wokół siebie aurę pewności siebie, zawsze w najlepszych ciuchach i był liderem własnej grupy (nieskromnie Łapa przyznawał, że na spółkę z nim). To nad Harrym się znęcano, bał się własnego cienia, chodził w przydużych szmatach, a jego okulary były posklejane taśmą, a pachniał kurzem, strachem, pająkami (to przeraziło Syriusz, bo nie rozumiał jak człowiek, może pachnieć pająkami), potem, stęchlizną i mugolskimi środkami czystości, których to zapach był najprzyjemniejszy z tej mieszanki.
Na myśl co Dumbledore zrobił z jego chrześniakiem, Łapa miał ochotę wyć. Dlaczego podrzucił go w to miejsce? Sądząc po tym jak prezentował się Harry, siostra Lily musiała być biedna, a od kiepskiej sytuacji ekonomicznej to już tylko krok do bycia ofiarą szkolnych prześladowców. Syriusz doskonale o tym wiedział, w końcu dla niego samego jedną z najlepszych rozrywek w szkole było znęcanie się nad Snape'm. Przecież Albus powinien powierzyć Harrego, Frankowi i Alice Longbottomom, albo chociaż Andromedzie Tonks.
Niewesołe myśli gościły w głowie Łapy, gdy truchtał z nosem przy ziemi w stronę Privet Drive nr 4. W psiej postaci nie poczuł magicznych barier, które Dumbledore roztoczył nad okolicą. Może gdyby mniej myślał o chrześniaku, a większą uwagę poświęcał otoczeniu, to by zauważył, że lekko zjeżyła się mu sierść na grzbiecie w chwili przejścia przez bariery.
Bardzo się zdziwił, gdy dotarł prawie pod drzwi okazałego domu, typowego dla tej okolicy. Zadbany ogródek, samochód na podjeździe sprawiał wrażenie auta dobrej klasy, a na dodatek czuł też wyraźnie zapach najgrubszego ze szkolnych prześladowców. Zupełnie jakby on tutaj mieszkał. Nie mógł rozwikłać tej zagadki, dlaczego Harry prezentował się tak marnie, mieszkając w tym miejscu. Tym bardziej, że zauważył tabliczkę z nazwiskiem mieszkańców: Vernon i Petunia Dursley, a siostra Lily miała na imię Petunia. Jednak już wcześniej podjął decyzję, że wpierw musi zdobyć różdżkę. Wtedy dopiero pośpieszy chrześniakowi na ratunek. Na dodatek nie mógł zapomnieć smaku ludzkiej krwi w swym psim pysku...
