I będę już zawsze

Nazywam się Milijon,

Bo za milijony kocham

I cierpię katusze

Żniwiarze Umysłów

Nasz nowy świat,

Gdzie krew i łzy wyblakną jak

wspomnienie...

Możliwość odetchnięcia świeżym powietrzem po tygodniu bycia więzionym w świętym Mungo, wydaje się być najlepszym, co mnie ostatnio spotkało. Po tygodniu znoszenia prób panoszenia się po moim życiu, badań i trzymania niemal pod kluczem, odkąd ocknąwszy się, podjąłem decyzję o natychmiastowym wyjściu z tego sterylnego miejsca.

Tygodniu pozbawionym snów. A co najważniejsze, tygodniu, kiedy niezliczoną ilość razy zwątpiłem w to, co pamiętałem, iż miało miejsce. Ale nie. Teraz wyczuwam go więzią. Słabo, niczym jeszcze na dobre nie wyblakłe wspomnienie, ale nie mam wątpliwości, z kim mam do czynienia. Mimo to ani razu nie udało mi się po niego sięgnąć.

Zamiast tego doskonale pamiętam stojących przed drzwiami mojej sali aurorów i jestem niemal pewien, że to wszystko nie zostanie tak dłużej. Wówczas moja uzdrowicielka nie pozwoliła się im do mnie zbliżyć, jednak wciąż jestem pracownikiem ministerstwa. Sam nie jestem pewien, co z tego wyniknie. Zwłaszcza, jeżeli odkryją, o ile już tego nie zrobili, wysoki poziom mojej magii. Co, jeśli uznają mnie za zagrożenie, któremu należy się uważnie przyglądać...

Teraz jednak ważniejsze kwestie zaprzątają moją głowę. Wpierw muszę zgrzeszyć, by mogli mnie ukarać.

Podnoszę rękę, by zatrzymać taksówkę, a kiedy zwalnia, otwieram drzwi, po raz ostatni rzucając długie spojrzenie na budynek. Jeżeli się nie mylę, a to wszystko naprawdę miało miejsce, strach pomyśleć, co wkrótce nastąpi.

Wsiadam do środka, uśmiechając się pod nosem. Zbyt długo czekałem na zmiany.

XxX

Kolejny dzień mija, a ja wciąż miotam się między tym co słuszne a czego tak naprawdę chcę.

Będzie ciężko, ale już zdecydowałem, gdzie przynależę.

Siedząc tak kolejną minutę po przebudzeniu, czuję się naprawdę dziwnie, jakoś tak pusto, cicho. Kilka minut zabiera mi zrozumienie, że jestem najzwyczajniej w świecie spokojny. Bez huków i pisków w głowie, bez szaleństwa myśli, wspomnień i obrazów. Jedynie magia, wzburzona bardziej niż zwykle, szumiąca tuż pod skórą, próbująca się wyrwać.

Wciąż łapię się na tym, że poddaję w wątpliwość to wszystko co się wydarzyło. Teleportacja, która miała mnie zabić, śmierć, na którą w końcu byłem gotów, na którą zbierałem odwagę od lat, ale wciąż nie nadeszła. I to, co mogłoby być snem. Najpiękniejszym z koszmarów, najgorszym, który złapałby mnie swoje sidła i nie wypuścił. Ale nie... Pamiętam chłód drugiego ciała pod moimi palcami. I będę już zawsze.

Och, Merlinie.

A potem ciemność i ocknięcie się w Mungo. Z tego co udało mi się dowiedzieć, w momencie uderzenia w osłony mojej magii, napięcie, które się wytworzyło, utworzyło pole siłowe, a cały proces był porównywalny ze zjawiskiem burzy. To wszystko skutkowało wyczerpaniem magicznym.

Kiedy się ocknąłem, mój stan był już znacznie lepszy, z tego co mi powiedziano. Wyobrażam sobie, co by się wydarzyło, gdybym był świadom pustki, jaka ogarnęłaby mnie z magią tak słabą, że nie potrafiłbym jej poczuć. Już nawet posiadanie magii, która może cię zabić wydaje się być lepsze. Wciąż zresztą nie rozumiem, jakim cudem nie umarłem. Czy możliwe, by zrobiła to jego obecność? Czy dzięki temu magia w chwili teleportacji była na tyle stabilna, ze względu na jego bliskość, że nie rozsadziła mojego rdzenia magicznego?

Nagle słyszę szczęk zamka i drzwi uchylają się. Nie jestem zaskoczony na jego widok. W końcu czekam na niego.

Nieprawda. Wciąż pozostawiałem sobie ten cień wątpliwości, ale tak nikły, tak bardzo przepełniony nadzieją, że kiedy już dociera do mnie, że to nie kolejny koszmar, z którego wkrótce się obudzę, nagle czuję jak całe napięcie opuszcza moje ciało.

Przymykam na moment powieki, dając mu czas na zniknięcie, gdyby jednak był tylko wytworem mojej wyobraźni.

Ale nie. To on. To naprawdę on.

Wstaję, nim w ogóle udaje mi się pomyśleć nad tym, co się właściwie dzieje.

Drzwi trzaskają, kiedy jego ciało w nie uderza.

― Siedem miesięcy. Siedem cholernych miesięcy, kiedy odchodziłem od zmysłów! ― syczę, przyciskając go do nierównej powierzchni. Jestem rozdarty między chęcią uderzania nim o nią, dopóki nie pojawiłyby się na niej czerwone smugi, a upewnieniu się, że to naprawdę on. Jak kiedyś.

Oddycham ciężko, gdy nagle opadają mnie siły i kręci się w głowie. Teraz nie trzymam go już za przód szaty po to, by dalej móc szarpać za ten cienki materiał, ale licząc na to, że dzięki temu nie przewrócę się na ziemię, co stanowiłoby ostateczny dowód upodlenia się.

Voldemort nic nie mówi. Patrzy na mnie, a ja marszczę brwi, czując jak moja magia rwie się do niego, ale nie ma żadnej odpowiedzi. Mrużę oczy, puszczając jego szaty, by przesunąć dłonie na jego skórę i sapię zaskoczony, kiedy dociera do mnie wołanie naszej więzi, ale nie samej magii. W tej chwili jednak nie jestem pewien, co jest dla mnie najwyższym priorytetem, by się na tym skupić.

Ani jak mam się zachować w jego obecności. Wszystko to, co się wydarzyło ostatnimi czasy, nagle wydaje się takie odległe. I żałuję, że kiedykolwiek miało miejsce.

― Jak? ― pytam cicho, po czym odsuwam się, nie chcąc zrobić czegoś zbyt pochopnie. Cofam się i wracam, by usiąść na łóżku. Patrzę za okno i widzę dużo zieleni. ― Jakim sposobem znowu wróciłeś?

― Mówiłem ci, że nigdy cię nie opuszczę ― mówi, a sam jego głos doprowadza mnie do drżenia. Mam ochotę schować się pod kołdrą, ukryć się przed tym intensywnym spojrzeniem czerwonych tęczówek. Zamiast tego siedzę tak, próbując zrozumieć, co się właściwie wydarzyło. I o czym on mówi.

― Byłeś martwy.

― Ty również ― kpi, zbliżając się. Staje przede mną z rękoma splecionymi na klatce piersiowej, po czym pochyla się, aż jego twarz znajduje się niedaleko mojej. Przez chwilę spojrzenie jego oczu przesuwa się po moich ustach, by ostatecznie skrzyżować ze mną wzrok. ― Myśl ― dodaje, po czym wycofuje się i siada na stojącym nieopodal fotelu.

Patrzę na niego, chcąc się nim nasycić. Jest dokładnie taki, jakim go zapamiętałem. Jak zawsze w czarnej, długiej szacie, która otula jego smukłe ciało. Ale jest coś obcego, coś innego, jednak nie potrafię stwierdzić co. Czułem to wyraźniej, gdy go dotykałem, ale nie chcę tego powtarzać. Nie mogę pozwolić sobie na nic…

― No, dalej. Doprawdy, Harry, najwyraźniej źle oceniałem twój stan psychiczny.

Ignoruję go z całych sił, ale moje spojrzenie i tak ukradkiem odnajduje jego postać. Dlaczego to takie trudne?

Nie. Dosyć. Najważniejsze w tej chwili są odpowiedzi i czarodziejski świat. Przyszłość wydaje się bardziej żywa niż kiedykolwiek. Albo to ja powróciłem z martwych. W końcu to nie byłby pierwszy raz, kiedy szarość życia upomniała się o mnie.

Otwieram szeroko oczy.

Nagle ogarnia mnie jakaś nieopisana złość. Dlaczego to znowu się dzieje? Żąda ode mnie odpowiedzi, zaangażowania, samemu zachowując się, jakby nic się nie wydarzyło, jakby wszystko było w porządku. Jakby nie było całego tego czasu bez niego.

Sny.

Marszczę brwi, zastanawiając się nad tym konkretnym elementem mojej przeszłości bez niego. I dociera do mnie, że być może, że istnieje pewne prawdopodobieństwo, iż nigdy tak naprawdę nie zostałem sam. Mimo to nie ma to sensu. Moje sny, koszmary były... Postać Toma każdorazowo była tak łagodna, tak różna od siedzącego przede mną człowieka.

― Nie było cię ― mówię niepewnie, na co on tylko patrzy na mnie z drwiną.

Czy tak to powinno wyglądać? Czy ten czas, to co się stało, coś zmienił?

Myślę o Severusie. I jego rezygnacji. Skąd wiedział, że ta walka już jest stracona? A może nigdy tak naprawdę jej nie było?

Co czuł, patrząc na mnie, co myślał, dotykając znaku, który nigdy nie zniknął?

A potem przypominam sobie Malfoya i te jego mgliste uwagi.

Lisia kita znika za drzewem, umykając świadomości... Lis atakuje i przejmuje swoją ofiarę… Obrazy wypełniają mój umysł, a ja przypominam sobie pokrytą kwiatami polanę, która okazała się być stałym, prawdziwym elementem mojego życia.

Mrok. Rezerwat przesiąkł mrokiem, zatruwając jasną magię. Martwe jednorożce i sny.

Wstaję. Jeżeli mam rację, wyczuję w nim ich magię. Wystarczy, że sięgnę po więź i otworzę umysł na nasze połączenie.

― Jestem ciekaw, czy dobrze się bawiłeś? ― szepczę niezdolny do krzyku. Emocje we mnie walczą ze sobą, gdy się do niego zbliżam. Więź wręcz krzyczy z potrzeby, a ja nie potrafię sobie tego odmówić. Mam wrażenie, że doszedłem do pewnego muru, którego już nie jestem w stanie przekroczyć sam. Teraz, mając go obok siebie jednak szansa na to niespodziewanie się pojawiła.

― Nie masz pojęcia... ― syczy i nagle wyrywa się do przodu, sięgając do mojego czoła. Odgarnia nieco przydługie włosy, zupełnie jak kiedyś, a ja drżę pod dotykiem jego palca na moje bliźnie. Jednocześnie mam świadomość, że nie powinienem już dłużej reagować na ten kontakt. Nie, jeśli horkruks we mnie został zniszczony. ― Chowasz ją ― mówi, dołączając drugą dłoń, gdy szarpię, by uciec przed jego dotykiem. To trucizna, ale wiem, że już zdecydowałem. Widzę to po tym, jak moje ciało zdradliwie wychyla się do niego, a zmysły są wrażliwsze niż kiedykolwiek. ― Wkrótce przestaniesz się wstydzić tego, kim jesteś.

Stoję niezdolny do ruchu, wręcz ogłuszony tym, co od niego czuję. A raczej czego nie i nagle odkrytą świadomością. Jestem jednocześnie boleśnie świadomy tego, że się nade mną nachyla, muskając ustami moje czoło. Że jego zakończone długimi paznokciami palce przesuwają się po moim ciele, jakby sprawdzał, czy coś się zmieniło.

Dociera do mnie, że dla niego zmieniło się wszystko...

Między jednym szeptem a drugim, łapie mnie za włosy i odgina głowę do tyłu.

... Że przepełnia go lęk porównywalny z tym, który czuł, kiedy odkrywałem jego przeszłość.

Drugą dłoń trzyma na moim walącym sercu, mrużąc z zadowoleniem oczy. Jest świadomy tego, jak na mnie działa. Ale czy to coś dziwnego? Śniłem o nim. Ja...

― Śniłem ― kończę na głos, a on mocniej przytyka dłoń do tkaniny mojej koszulki.

― Widać motywacja ma na ciebie zbawienny wpływ. ― Słyszę jego głos, ale mam wrażenie, że dobiega zewsząd jednocześnie.

― To... byłeś ty? Jak? Byłeś martwy!

Zaciska swoje wąskie wargi, marszcząc jednocześnie czoło. Nagle jego dłonie znikają, kiedy krzyżuje je na piersi, patrząc na mnie ze zmęczeniem.

― Jakim cudem przeżyłeś, gdy trafiłem cię klątwą zabijająca? Jakim cudem zwykła więź jest tak mocna? ― syczy, poruszając się niespokojnie. Mam wrażenie, że oczekuje ode mnie, że wpadnę w szał. Ale nie. W końcu ja też go zabiłem, prawda? Najwyraźniej nie jesteśmy najlepsi w mordowaniu siebie wzajemnie.

― Umarł horkruks we mnie ― mówię, a on nie wydaje się zaskoczony. Nie, wydaje się być cholernie świadom wszystkiego, co się dzieje, kiedy kręci głową z drapieżnym uśmiechem na twarzy.

― I nigdy nie czułeś jego obecności?

Momentalnie staje mi przed oczami dziennik i ta dziwna reakcja na niego.

― Przecież klątwa musiała go zniszczyć ― mówię cicho, przeczesując włosy. Próbuję zrozumieć z czym się właściwie mierzę i w końcu wzdycham, nie mogąc sobie tego wszystkiego porządnie poukładać w głowie. ― Idę po kawę.

XxX

― Wiesz, że to miało miejsce dokładnie siedem miesięcy temu? ― pytam, odstawiając kubek z czarną kawą na szafkę. Wstrzymuję oddech, kiedy nachyla się w moją stronę, przejmując kawę. Jeszcze chwilę temu nie sądziłem, by ta sytuacja mogła stać się dziwniejsza. Wystarczyło, bym po powrocie z kuchni zastał Toma siedzącego na moim łóżku. Jednak widok tego mrocznego czarodzieja z kubkiem w dłoni sprawił, że nie mogę powstrzymać krótkiego parsknięcia. ― Od kiedy jesteś tak bardzo ludzki? ― pytam i nie słyszę w głosie nuty, która mówiłaby, że to coś złego.

Porusza się obok mnie, a z powodu niewielkiej odległości, w jakiej ode mnie siedzi, czuję jak jego rękaw ociera się o moje ramię.

― Odkąd mnie takim uczyniłeś ― odpowiada w końcu głosem, w którym nie ma jednak złości. ― Opowiedz mi o umieraniu.

Patrzę na niego przez chwilę, przypominając sobie to coś tkwiącego pod ławką. I tę otaczającą mnie nicość.

― Nie ma właściwie o czym mówić. Nie czułem bólu, tylko... smutek. Zatrważający smutek. I współczucie. Myślę, że natknąłem się na horkruksa. Wydawał się słaby, taki kruchy. Nie podszedłem jednak do niego, by coś z tym zrobić. Cały czas czułem przyciąganie, które zmusiło mnie do powrotu. A przynajmniej tak myślę ― kończę. Patrzę na swoje leżące na kolanach dłonie. ― Co się działo z tobą, Tom?

Nagle kubek rozbija się na podłodze na kilkanaście kawałków, a Voldemort stoi i patrzy na mnie.

― Jesteśmy związani, sam odpowiedz sobie na to pytanie. Skoro stoję tu przed tobą, co takiego mogło się wydarzyć? Bo z całą pewnością nie odebrałeś mi życia.

― Widziałeś coś? Może kogoś? ― pytam natychmiast, zupełnie ignorując fakt, że w ogóle mi odpowiada. ― Co przywróciło cię do życia? ― dodaję, myśląc o powodzie, dla którego ja sam wróciłem. O zawiniątku pod ławką i mojej krwawiącej klatce piersiowej.

― Nic. Nie spodziewałbym się na twoim miejscu czekających na mnie błękitnych zastępów ― kpi. Przewracam oczami, na powrót opierając się o ścianę.

― Wszędzie była biel? ― pytam ciekawie. W odpowiedzi tylko kiwa głową, odwracając się ode mnie nieco, po czym rozpoczyna wędrówkę wzdłuż ściany. W tę i z powrotem, najwyraźniej się nad czymś zastanawiając.

― Przyznam, że to prawdziwa ironia, nie sądzisz? Biorąc pod uwagę, jak ten stary głupiec starał się mnie pozbyć, do czego doprowadził ciebie... ― Śmieje się, po czym patrzy prosto mi w oczy. ― To on sprawił, że żyję. Poniekąd. Jak niefortunnie się składa, że nie potrafił zrobić tego samego dla siebie.

Nie czuję nawet złości na te uwagi. Sam już dawno zmieniłem swój stosunek do dyrektora, a znając ich historię, nie potrafię nawet czuć dla niego współczucia. Zbyt wiele krzywdy wyrządził zarówno mi, Voldemortowi jak i Severusowi. Był człowiekiem ideałów, jednak przekładał dobro grupy nad jednostkę, poświęcając najbliższych.

― Dzięki temu przypadkowi byłbym gotowy wybaczyć mu to, co mi zrobił ― zdradzam na głos swoje myśli, obserwując reakcję Voldemorta. Widzę moment, w którym nieco prostuje plecy i w głębi duszy cieszę się, że moje uczucia nie są mu obojętne. ― Więc nigdy nie umarłeś ― stwierdzam z niedowierzaniem. ― Jakim więc cudem aurorzy cię nie dobili?

― Myśleli że jestem martwy. Całe szczęście Lucjusz w porę zorientował się, że jego pan nie zginął. ― Jego wargi wykrzywiają się w diabolicznym uśmiechu. ― Tym razem wolał nie ryzykować mojego gniewu. W końcu, nie ma już Glizdogona, który mógł wykonać za innych brudną robotę. ― Wygląda przez okno.

― Skąd wobec tego wiedział? Nawet ja nie miałem świadomości ― mamroczę. To wszystko wprost nie mieści mi się w głowie. Gdybym nie stracił wówczas przytomności. ― Jak ukrył to przed aurorami?

― Myślisz, że dla kogoś doskonale posługującego się czarną magią, naprawdę stanowiło to jakikolwiek problem?

Domyślam się, że nie jest to prawdziwe pytanie. A kolejne elementy układanki trafiają na swoje miejsce.

― Żywiłeś się krwią jednorożców. To dlatego tyle ci to zajęło. Nie rozumiem tylko w takim razie dlaczego twój stan okazał się tak poważny. Nie przypominam sobie, bym był osłabiony po moim powrocie do życia.

― Ty nie rozszczepiłeś swojej duszy.

― Właśnie! ― przypominam sobie to, o czym Voldemort wcześniej mówił. ― Czy to możliwe, by horkruks pozostawił w przedmiocie trochę magii? Nawet po zniszczeniu go?

― Znasz odpowiedź ― mówi, podchodząc do mnie. Po chwili już czuję jego palec przy moim czole, a dreszcze spływają po moim ciele.

― Ja…

― Jestem pewien, że znasz ― szepcze i nagle trzymam już w dłoni jego dziennik. Patrzę na niego szeroko otwartymi oczami, spodziewając się nagłego ataku, który jednak nie nadchodzi. Czyżby to przez jego obecność?

― Nie da się zniszczyć duszy.

― Jest energią ― kończę. ― Więc niewielka jej część przetrwała?

― Zbyt mała, by mógł być z niej jakikolwiek pożytek.

― A co z dziennikiem? Dlaczego już nie działa na mnie tak, jak… ― Zacinam się, uświadamiając sobie, że przecież Tom nie może tego wiedzieć. On jednak wydaje się wiedzieć wszystko.

― Bo tego chciałem. To był jeden ze sposobów, bym mógł z ciebie czerpać magię. Nie jedyny, co prawda…

― Te wszystkie razy… To byłeś ty czy więź? ― Mam wrażenie, że będziemy potrzebowali jeszcze wielu rozmów, bym się czegokolwiek dowiedział.

― A od kiedy to rozgraniczasz? No, Harry, wiem, że potrafisz ― Pochyla się, puszczając dziennik, który upada na podłogę. ― Jestem pewien, że sam do tego dojdziesz.

― Magia. Od kiedy… odszedłeś, mam twoją magię ― szepczę, sięgając po nią. Czuję, jak burzy się we mnie i dotykam Voldemorta. Wrażenie porównywalne z kopnięciem prądem. Momentalnie zabieram dłoń a on przymyka powieki, biorąc głęboki wdech.

Nie ma magii.

― Jak to możliwe?

― Obawiam się, że to rozmowa na inną okoliczność ― ucina moje pędzące myśli, odsuwając się ode mnie.

Nie. Merlinie, on nie może odejść. Nie teraz.

Zrywam się z łóżka, kiedy odwraca się ode mnie i mówię pierwsze, co przychodzi mi do głowy.

― A co jeśli ktoś cię zaatakuje? Ludzie wiedzą o twoim… powrocie?

― Ja nigdy nie odszedłem ― syczy, patrząc na mnie przez ramię. Jego oczy błyskają ostrzegawczo, kiedy robi kolejny krok w kierunku klamki. Nagle przekrzywia głowę, wydając się rozbawionym. ― Jestem mrokiem, Harry. Nikt mnie nie zatrzyma ― syczy i sięga do klamki. Stoję niezdolny do ruchu, zastanawiając się, czy magia stworzeń naprawdę na długo wystarczy. A także, dlaczego odebrałem mu jego. Wcześniej myślałem, że to przez jego śmierć, ale skoro cały czas żył, zapewne zbyt słaby, by unieść powiekę, nim nie zaczął odbierać młodym jednorożcom krwi i magii... I zapewne również z testrali, uświadamiam sobie.

― Ty… ― zaczynam, po czym cofam się. On jednak patrzy, jakby czekając, aż skończę, to co chciałem powiedzieć. Wygląda tak jak wtedy, gdy wróciłem, gdy nie byłem w stanie zrezygnować z chociaż próby oddania mu się. ― Zostań ― mówię i mam wrażenie, że moje gardło zaciska jakaś niewidzialna dłoń. On jednak tylko na mnie patrzy.

Ośmielony robię krok w jego stronę i drugi, aż stoję przed nim. Wyciągam dłoń, w końcu ośmielając się dopuścić do siebie to wszystko, co kiedykolwiek się między nami wydarzyło, to wszystko, o czym śniłem, czego pragnąłem, czego wciąż pragnę.

Unoszę dłoń i dotykam jego policzka. Jest chłodny i to jest tak znajome, tak… dobre, tak prawidłowe, że nim w ogóle pomyślę o tym całym czasie, kiedy mój umysł gnił, myśląc, że on naprawdę odszedł, muskam jego wargi swoimi.

Nie porusza się. Nie robi nic, przez tę krótką chwilę, kiedy przymykam powieki i po prostu go chłonę. Z otwartym umysłem, szukam go, szukam tego, co zawsze między nami było i chociaż horkruks we mnie niemal został zniszczony, chociaż są go tylko szczątki, to czuję tę więź, równie mroczną i potężną co dawniej. I wiem, że zrobię wszystko, by Tom odebrał swoją magię. Może wówczas znowu będzie dla mnie darem a nie przekleństwem.

― Wróć ― mówię z ustami tuż przy jego, czując jego ciepły oddech na twarzy. Nagle łapie moją twarz w nieco zbyt mocny uścisk, jego paznokcie rozcinają skórę na moich policzkach, kiedy odsuwa moją głowę od swojej, patrząc intensywnie prosto w moje oczy.

― Prędzej niż byś tego chciał ― odpowiada po czym pochyla głowę i dotyka ustami mojego czoła. Kiedy mnie puszcza, przesuwa palcem po moim policzku i dostrzegam na opuszku jego palca krew, nim znika między jego wargami. Utrzymuje ze mną kontakt wzrokowy, zupełnie jakby chciał rzucić mi wyzwanie.

Chwilę później stoi już po drugiej strony drzwi, powoli rozmywając się na moich oczach.

Dopiero wówczas dociera do mnie, o jak wiele rzeczy nie spytałem. Robię krok w stronę drzwi, ale właśnie wtedy rozlegają się jego ostatnie słowa, nim znika, które sprawiają, że cofam się z bijącym sercem.

― To byłeś ty. Twój krzyk.