Dean oparł się bokiem o framugę.

-Witaj, kotku – mruknął z szelmowskim uśmiechem na twarzy. W tym świetle jego piegi były wyjątkowo wyraźne, a oczy zielone jak świeża trawa.

Castiel obejrzał się przez lewe ramię. Wyglądał, jakby stratowało go stado dzikich koni. Lub jakby przejechał go Tygrys. Przekrwione oczy silnie kontrastowały z fioletowymi cieniami pod powiekami, a zmierzwione, czarne włosy sterczały na wszystkie strony świata.

-Cześć, Dean – wychrypiał. W dłoniach trzymał kubek kawy.

-Ludzkie zabawy chyba ci nie służą – powiedział cicho Dean i podszedł bliżej. Niechcący potrącił stopą butelkę po piwie, która poturlała się w stronę innych, a potem jeszcze następnych. Cas wzdrygnął się.

-Nie, nie służą mi – wyszeptał, gdy Dean usiadł na kanapie obok niego. Mężczyzna delikatnie wyjął kubek z rąk anioła i postawił go na ławie.

-Więc…sen powinien ci pomóc – odparł Dean, patrząc Castielowi w oczy.

Anioł przewrócił niebieskimi, zmęczonymi oczami.

-Wiesz, że nie śpię – odpowiedział głosem, w którym delikatnie pobrzmiewała irytacja.

Dean cmoknął cicho.

-No nie wiem – rzekł i delikatnie położył dłoń na ramieniu Castiela. Anioł spojrzał na niego zdziwiony. Dean nie przejął się jego reakcją i tym razem mniej delikatnie przycisnął go sobie do piersi.

Castiel naprawdę nie miał siły protestować. Przykleił się do mnie, pomyślał radośnie Dean. Po chwili usłyszał ciche chrapanie.