- Andżeliko... mój ty słodki aniołku... czemuż to się skryłaś murami klasztoru? Czemuż to uciekasz przed słodyczą świata naszego? - Lekko drżący głos ewidentnie podpitego mężczyzny w pirackim ubiorze niósł się po niezbyt dużej i dość surowo urządzonej celi.
- Och, Jackie... gdybyś ty nie był wróbelkiem. - Rozbawiony głos kobiety odzianej w strój wychowanek klasztoru wskazywał na podobny stan trzeźwości rzeczonej damy. Chociaż może słowo "dama" to zbyt wiele. W końcu dama nie pija pirackiego rumu, a już na pewno nie prosto z butelki.
- Cóż ci to przeszkadza, najdroższa? Odlećmy na owych wróblich skrzydełkach! - zakrzyknął z zapałem pirat unosząc butelkę i odgarniając swe długie włosy.
- Tak, odlećmy! - Zaśmiała się wesoło i dodała: - A gdy spadniemy do wody będziemy łowić perły.
- Perły to ty w to nie mieszaj, moja droga, moja Perełka pływa i ma się dobrze. - Oboje się roześmiali wstając chwiejnie.
- Więc lećmy! Lećmy, Jack, aż do nieba! - zawołała Angelika i otworzyła drzwi do celi.
Chwiejnym krokiem ruszyli przez korytarze, co chwila wpadając na ściany i uciszając nawzajem swój śmiech. Wreszcie udało im się dotrzeć pod mosiężną bramę hiszpańskiego klasztoru. O dziwo żadna z wielebnych sióstr nie siedziała na portierni. Jack i Angelika znaleźli tam za to kilka pustych butelek po winie. Wyszli do miasta i chybotliwym krokiem skierowali się do portu, gdy z za rogu wyłonił się oddział straży.
- A wy dokąd? - szorstki głos kapitana aż zachrobotał im w uszach.
- Latać na wróblich skrzydełkach, panie strażniku - zaśmiała się Angelika i zawisła na ramieniu Jacka.
- Widzi pan kapitan, ona jest kompletnie pijana - dziwnie trzeźwo stwierdził pirat i pociągnął długi łyk z trzymanej w ręku butelki, po czym widząc minę strażnika uśmiechnął się niewinnie i rzucił ją gdzieś za siebie. Rozległo się pełne oburzenia miauknięcie.
- Oboje jesteście pijani - warknął kapitan podchodząc do Sparrowa. - Widać to na pierwszy rzut oka, nawet ślepy by to stwierdził. Czuć od was rumem na milę.
- A faktycznie, czuć trochę alkoholem. Mógłby się pan odsunąć, szanowny kapitanie? Chciałbym odetchnąć.
Żyła na czole kapitana zapulsowała wściekle.
- Jak śmiesz?! - Podszedł do niego wyciągając rapier, po czym stanął jak wryty mając przed oczami lufę pistoletu.
- To ja się pożegnam. Czy moglibyście panowie sprawić mi przysługę i zająć się ową damą przez czas mej nieobecności? - Uśmiechnął się błyskając złotymi zębami po czym rzucił się w ciemne uliczki, goniony przez gwardzistów i wściekły wrzask Angeliki:
- SPARROW!
