Wiem, że to zupełnie niestworzona historia, ale od jakiegoś czasu już jej zarys siedział w mojej głowie. Enjoy!
xxxxxxxxx
Hermiona Granger westchnęła cicho i wysiadła z czarnej limuzyny, zaparkowanej pod posiadłością rodziców. Ostatni tydzień w Hogwarcie był szczególnie uciążliwy, gdyż wszyscy mówili głównie o tym, co zrobią wspólnie z rodzicami, jak się już spotkają. Jej przyjaciele nie odbiegali od reguły- zwłaszcza dziewczyny, Lavender, Parvati i Ginny. Oczywiście- nikt nie mógł się dowiedzieć, jak sprawa wygląda naprawdę, nawet Harry, którego sytuacja domowa wyglądała zupełnie inaczej, acz również nieciekawie. Zapytana osobiście o plany odpowiadała coś pomiędzy „przegadaniu całej nocy razem", a „wspólne zakupy z mamą" i natychmiast zmieniała temat. Tak było lepiej.
- Witamy, panienko- rzekł kamerdyner, który podszedł otworzyć jej drzwi.
- Dzień dobry, Albercie- uśmiechnęła się do skłonionego mężczyzny. - Miło cię widzieć po tak długim czasie.
- Ciebie również, Hermiono. Stary lokaj zdążył się stęsknić, co poradzić...
Hermiona obdarzyła go uprzejmym uśmiechem. Praca w domu u państwa Vinnetów i ich córki była dla służby jedną z najlepszych rzeczy, jakie się mogły im przydarzyć. Oprócz bezapelacyjnie wysokiego wynagrodzenia, spotkali się tu ze zwykłym, ludzkim szacunkiem, o który ciężko w dzisiejszych czasach, zwłaszcza względem służby. Państwo Vennetowie zapewniali im podstawowe potrzeby i mimo swoich wyraźnie zarysowanych charakterów byli ludźmi wyrozumiałymi.
Tak, Albertowi niewątpliwie się poszczęściło w życiu zawodowym.
Hermiona skierowała się w stronę wejścia do posiadłości.
- Czy moi rodzice są w domu? - spytała jeszcze Alberta.
- Niestety, Hermiono. Państwo Vennet wyjechali na konferencję.
- Aaa, do Nowego Jorku, na to zebranie informatyków? Przypominam sobie, wspominali coś w liście.
- Wiadomość dla panienki jest w salonie. Pojutrze państwo powinni już wrócić.
Albert patrzył smutno za oddalającą się dziewczyną. Hermiona wyrosła na czarując a młodą osobę- i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, szkoda tylko że jej rodzice tego nie dostrzegali.
xxxxxxxxx
Hermiona siedziała w swoim luksusowym apartamencie- wolała nazwę „pokój"- z laptopem na kolanach i kończyła pisanie programu, zaczętego jeszcze w czasie przerwy bożonarodzeniowej.
Nie podzielała informatycznej pasji rodziców, ale jeśli chodzi o programowanie wiedziała, że jest w tym dobra. Dużo dzieci próbuje swoich sił w pisaniu opowiadań- ona swój pierwszy program napisała w dniu siódmych urodzin. Był to bardzo prosty programik, wyświetlał jej imię- „HERMI", gdy wpisać cyfrę parzystę, a „STO LAT"- gdy liczba była nieparzysta. Udało jej się wprawdzie zakwalifikować 0 do obu tych grup. Zachęcona sukcesem, od czasu do czasu oddawała się temu zajęciu i rok później stworzyła kalkulator- prosty, ale za to z pierwiastkami. Na dziewiąte urodziny obsługiwała już wszystkie większe języki programowania i napisała prymitywny edytor tekstów- nie miał on rzecz jasna tylu funkcji co Word lub Open Office, ale za to można było regulować rozmiar czcionki, odstęp między liniami, oraz rysować krzyżówki tudzież diagramy sudoku.
Dziesiąte urodziny były inne- dostała wtedy od rodziców najlepszy prezent jaki kiedykolwiek otrzymała- nazwisko ukochanych dziadków.
Hermiona od zawsze chciała, by rodzice poświęcali trochę więcej uwagi jej, a trochę mniej swoim komputerom. Dziadkowie natomiast zawsze mieli czas, by ją wysłuchać, wesprzeć lub się z nią pobawić. Nie pragnęła wcale tych wszystkich zabawek, wygód i wyjazdów. Państwo Vinnetowie doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jak sprawa wygląda. Mieli dość oleju w głowie, by zdawać sobie sprawę , że nazwisko samo w sobie nie jest wyznacznikiem przyszłego dobrobytu. Dla małej Hermiony natomiast, która marzyła o normalności, jego zmiana mogła natomiast wyjść na dobre. Sprawa była przesądzona.
xxxxxxxxx
- Draco!- zawołała Narcyza, obejmując syna serdecznie. - Jak bardzo z tatą za tobą tęskniliśmy!
- Ja również, matko- rzekł Draco, pozwalając się obejmować.
Lucjusz Malfoy wszedł do salonu w ślad za synem i położył mu rękę na ramieniu.
- Zmieniłeś się, mój synu. Mam nadzieję, że w szkole wszystko ci się układa?
- Owszem, ojcze- rzekł młody arystokrata, odwracając się od ojca. Narcyza pstryknęła palcami i natychmiast zjawił się skrzat domowy kłaniając się nisko swojemu państwu.
- Pani wzywała Gryzmołkę- wyskrzeczało stworzonko, wciąż zgięte w pół.
- Proszę o podanie obiadu w jadalni- rzekła Narcyza aksamitnym głosem. Skrzatka deportowała się natychmiast, jak najszybciej wykonać polecenie swej pani.
- Dziś przygotowano twój ulubiony posiłek, Draco. Zjemy obiad i porozmawiamy przy kawie.
Draco uśmiechnął się promiennie do rodziców. Brakowało mu tego. Malfoyowie byli szanowanym przez wszystkich czarodziejów rodem arystokratycznym, ale również rodziną- matką i ojcem, od piętnastu lat kochającymi nad życie nie tylko siebie nawzajem, ale i swojego jedynego syna. Więc wszystko było jak należy.
